była to tajemnica poliszynela.
Rodzice Dagmary także wiedzieli wszystko od początku i akceptowali, chociaż „o tym” się nie rozmawiało.
- Oni chyba ją bardziej kochają niż mnie - mówi Dagmara. - Nawet w telefonie to jej numer mają zakodowany jako pierwszy. Nigdy nie pytali o nasze stosunki. Było oczywiste, że jesteśmy bardzo blisko, i tyle. Znali dobrze i Ninę, i dzieci. Kiedyś nie było zwyczaju, żeby tak wnikać w czyjeś życie.
- Ani z Mirką, ani później z Dagmarą nie składałyśmy sobie żadnych deklaracji - konkluduje Nina. - To nie było potrzebne. Kochałyśmy się, żyłyśmy ze sobą, i to wystarczyłoś
Kryzys przyszedł z końcem lat 90. Kiedy mąż Niny stracił wzrok, stało się dla niej oczywiste, że będzie mu pomagała na miarę swoich możliwości, ale w żadnym wypadku nie zostanie z powrotem żoną. Ustalili razem zasady stałej opieki, za niewielkie wynagrodzenie. Ona sama była już na rencie, a córki miały własne dzieci i własne problemy.
Porzuciła w tym czasie choreografię i założyła jednoosobową firmę komputerową. Uznała, że w tańcu osiągnęła wszystko, co było możliwe, potrzebowała odmiany. Nowa pasja była jak wiatr w skrzydłach, ale później pojawiły się kłopoty finansowe. W ich związku z Dagmarą też coś się wyczerpało. Pewnie udałoby się przeczekać trudne czasy, w końcu tyle razem zbudowały. Ale Nina straciła siły, wszystko ją irytowało, zaczęła szukać pocieszenia w alkoholu. Dagmara z kolei musiała się zaopiekować chorą na Alzheimera matką, co oznaczało poświęcenie bez granic i bez miejsca dla siebie. A także powrót do mieszkania rodziców.
Pozostały sobie bardzo bliskie, ale była to już inna miłość. Bardziej przyjaźń na zawsze, która trwa.
Nina czasami żałuje, że rozstały się z Dagmarą.
- 25 lat razem! Góry przy niej przenosiłam, na wszystko miałam energię - wspomina. - Nie przeszkadzało mi, że mamy inne zawodowe zainteresowania. Byłyśmy po prostu blisko. Jeżeli taki związek jest możliwy między kobietą a mężczyzną, to wspaniale. Jeżeli między dwoma mężczyznami - wspaniale. Komu to przeszkadza? Orientacja seksualna... Miłość jest w każdym zakamarku ciała, w każdym nerwie. Jeśli jest.
Reguły gry
W 2003 roku Nina zakochała się raz jeszcze, i wtedy przyszła myśl o rozwodzie. Nowa partnerka przekonywała, że po dwudziestu kilku latach separacji między małżonkami będzie on czystą formalnością.
- Zrobiłam to dla niej - mówi Nina. - Dość już miała mężatek, które prowadzą podwójną grę. Moja sytuacja była jasna od dawna, ale chciałam, żeby kobieta, którą kocham, poczuła się bezpiecznie. Dziś jedno wiem na pewno: więcej z tego wynikło szkody niż pożytku. Strasznie żałuję, że dałam się namówić.
„Czysta formalność” wywołała trzęsienie ziemi. Zanim Nina złożyła w sądzie pozew o rozwód, próbowała przez miesiąc przygotować do tego psychicznie męża.
- On ciągle myślał, że ja żartuję - mówi z goryczą. - Kiedy dotarło do niego, że naprawdę ten pozew złożyłam, obdzwonił całe miasto i nawy-gadywał o mnie niestworzonych rzeczy. Wpakował mi się do mieszkania i zażądał wmontowania zamków do jednego z pokoi. Dostał szału, zbuntował przeciwko mnie córki, wzbudził w nich litość. „Niewidomy ojciec i matka egoistka”, tak to sobie poukładały w głowie. Moja córka zeznała potem w sądzie, że ojciec mieszkał z nami przez cały czas i że nigdy się nie wyprowadził!
A przecież wszyscy wiedzieli, jak było naprawdę. Co spowodowało, że „zapomnieli”? Pytam Dagmarę, która bezradnie rozkłada ręce.
- Ja już przestałam cokolwiek rozumieć z tego życia - mówi.
Ninie udało się rozwieść z mężem na drugiej rozprawie, ale jej nowy związek z kobietą rozpadł się. Po szarpaninie w sądzie popadła też w tarapaty finansowe, ponieważ okazało się że większość jej rzeczy należy do męża. Do dziś żyje w prawdziwej biedzie. Jednak najboleśniej przeżywa zachowanie córek.
- Może wstydzą się tego rozwodu przez rodzinami swoich mężów? Oni na pewno komentowali moją sytuację. Jednak w głowie mi się nie mieści, że opinia ludzi jest dla nich ważniejsza niż ja! - analizuje bez końca. - Może nie rozumieją, że mam prawo do osobistego życia? Może myślały, że po tym rozwodzie opieka nad ojcem spadnie na nie? Ale ja przecież nadal bym mu pomagała, na tych samych warunkach! Z normalnego, ludzkiego obowiązku!
W niedzielę idziemy na proszony obiad, który przygotowała Seniora Granda (tak Nina z dumą mówi o ponad osiemdziesięcioletniej mamie). Po drodze dowiaduję się, że starsza pani niedawno wyszła za mąż, że kilka lat spędziła w Ameryce, że kocha życie i nowe stroje, i - co najważniejsze - jest jedyną osobą, która w czasie rodzinnej burzy stanęła na wysokości zadania. Zamiast potępić, wspierała.
37