nie będzie potrzeby jeżdżenia do biurowców w centrum, które zostanie pozbawione głównego źródła dochodu z podatków. W końcu otrzymamy obraz Ameryki podzielonej na żyjące na pograniczu nędzy centra miast oraz przedmieścia i wieś, których nic a nic nie obchodzi los miast. W efekcie powstanie coś w rodzaju świata ukazanego w Ucieczce z Nowego Jorku, gdzie miasto to przemienia się w odizolowaną od świata kolonię kamą dla większości amerykańskich więźniów. (Niedawno nakręcono ciąg dalszy, Ucieczką z Los Angeles) Mimo że techno-republikanie w rodzaju Newta Gingricha mówią o perspektywach otwieranych przez elektroniczny świat, najważniejsza jest szansa, jaką klasy średnie mają na wyplątanie się z miejskiej dżungli.
Następną, czwartą interpretację można nazwać wizją&ieci New Age. W jej świetle Internet staje się jedną z głównych sił kształtujących przyszłość świata. Właśnie tutaj ma się narodzić nowa świadomość. „Młodzi z całego świata, pomimo obecności w Sieci korporacji, nawiązują ze sobą kontakty niezależnie do ponadnarodowych firm. W sieci realizuje się wszelkiej maści rewolucyjne teorie o plastyczności natury ludzkiej, gdyż możemy zostać kim (lub czym) tylko chcemy. Znaczący jest głos gum LSD, Timothy'ego Leary, który ogłosił, iż rzeczywistość wirtualna jest najlepszym z nowych narkotyków, zmieniającym świadomość ewolucyjną. Według tej teorii dzięki Internetowi rewolucyjne idee lat sześćdziesiątych wejdą nareszcie w życie.
Niezależnie od tego, który z powyższych obrazów okaże się słuszny, zaburzenia wywołane przez Internet i elektronizację świata będą jedną z cięższych prób w dziejach człowieka. I właśnie wizja piąta nosi nazw^MS^E^ifltf! Nie nastąpi tryumf żadnego z paradygmatów, lecz rozpad społeczeństwo na bardzo małe fragmenty. Internet doda sił ludziom z różnego rodzaju "odchyłami", którzy w społecznościach fizycznych znaleźliby się na marginesie. Dzięki temu mogą rozpocząć się wyjątkowo eklektyczne dyskusje filozoficzne, lub też wokół najbardziej zezwierzęconych i zepsutych upodobań mogą skupić się grapy zainteresowanych nimi ludzi. Oznaczałoby to w praktyce koniec jakiejkolwiek "wspólnej kultury" w USA. Dość powszechny jest pogląd, że ludzie muszą mieć ze sobą coś wspólnego, by można było stworzyć wzorce etyczne (które już dziś są mocno wątpliwe), umożliwić działanie mechanizmów demokratycznych i pozwolić obywatelom na uczestnictwo w życiu politycznym.