zastępują słońce, dywany - ziemię, posągi i kolumny - drzewa" (I, 68). Wszystkie przedmioty pełnią tu funkcje symboliczne: figurka Matki Boskiej, francuska książka do nabożeństwa oprawiona w kość słoniową, dzieła Dantego i Szekspira, „Le Moniteur de la Modę". Wszystkie przechowują światło transcendencji, są gwarantami idealności świata, którego modelem staje się buduar Izabeli. W pokoju jest też miejsce dla przedmiotów obcych i dla ludzi przybywających z inych sfer, którzy jednak mogą tu zaistnieć tylko po to, by potwierdzić doskonałość świata panny Łęckiej.
Izabela żyje jakby w biologicznym i historycznym bezczasie, a może ponad czasem, jak nieśmiertelni z Olimpu1. Zegar w buduarze odmierza inne godziny niż w pokoju starego subiekta. Okno w pokoju nie zostaje nigdy otwarte - w wizjach Izabeli otwiera się dla niej tajemnicze okno w chmurach. W scenie modlitewnego skupienia Izabeli, drżącej o los kostiumu na wielkanocną kwestę, modlitwa krąży po pokoju, obija się o ściany i wraca: „Gabinet panny Izabeli napełnia się światłem, a jej dusza spokojem" (1,75). Królowa salonów odczuwa lęk przed szeroką przestrzenią - tam właśnie dostrzega postać Wokulskiego, czując, że zagrożenie przyjdzie z zewnątrz, z ulicy, ze świata nieznanego i nienazwanego.
Izabela nie musi gorączkowo i bezskutecznie poszukiwać swojej tożsamości, bo nigdy jej nie utraciła (następuje to dopiero w końcowych partiach powieści). Pokój jest częścią jej osoby, nie ma tu żadnych bolesnych pęknięć, dlatego bohaterka nie boi się luster, jak Wokulski. Izabela żyje w teatrze, ale do pewnego czasu nie jest świadoma granicy technik teatralnych, jak inni goście salonów - teatr jest jej prawdziwym życiem. Rzecki źle czuje się w teatrze, Izabela zachowuje się natomiast tak, jakby loża była pokojem, któremu odjęto czwartą ścianę.
Pokój Izabeli dość długo trwa w powieści jako doskonałe wcielenie prywatnego kosmosu. Przestaje nim być, gdy bohaterka zaczyna w swych lustrzanych odbiciach dostrzegać kogoś całkiem innego niż dotąd; zamiast gwiazdy salonów, widzi w nich córkę bankruta, przekwitającą piękność, próżno czekającą na zalotników. Mieszkanki Olimpu nie powinien dotykać czas - ani biologiczny, ani społeczny, którego znakiem są przemiany statusu i miejsca w hierarchii. Izabela, obliczając swoje rynkowe szanse, przeżywa je zresztą boleśniej niż oznaki starzenia się w sensie biologicznym2. Bohaterka dokonuje zaskakujących odkryć, których nie powinni czynić nieśmiertelni:
Marszałek nasuwał jej na myil zabitego i oparzonego wieprza baron znowu wydawał u jej podobnym do niewyprawionej skóry, której całe stosy mokną widywać na wozach (I. 339).
Gdy w buduarze zaczyna się mówić i myśleć dosłownie o „cenie skóry”, pod młotek niewidocznego licytatora pójść muszą także przedmioty symbolizujące świat ideałów Izabeli - posąg Apollina i alabastrowa figurka Matki Boskiej. Mężczyźni, których spotyka bohaterka, przestają już się wcielać w marmurowy ideał, nie znaczy to jednak, że stają się w jej iwiecie dosłownie cieleśni, istnieją jako „skóra” — rola, status. Gdy Izabela rozpoznaje w czasie wroga3, jej pokój-świat ulega rozpadowi.
BALKONY
Podobnego co Izabela (z pierwszych partii powieści) zaufania do wnętrza, Wokulski doświadcza przelotnie w czasie swej paryskiej peregrynacji. Ociekające złotem salony recepcyjne hotelu, apartamenty baronowej, w których „rzecz jasna, były złocone meble” (II, 68), są przestrzenią kontaktów publicznych, nastawioną na klienta i nie suponują Wokulskiemu innych ról. Bohater nie ogląda się ze strachem na drzwi, nie szuka wyjścia bezpieczeństwa, nie odczuwa bowiem pęknięcia, które przechodzi przez wszystkie warszawskie mieszkania. Wokulsici może więc zdobyć się na nieosiągalny w Warszawie luksus poczucia się dzieckiem, ufnym i otwartym na niespodzianki. Bywalca kawiarń dziwi paryskie życie na ulicy, w atmosferze swobody i jawności. „Ten Paryż wygląda, jakby wszyscy mieszkańcy czuli potrzebę nieustannego komunikowania się” (II, 65). Wokulskiego, który przybył z wnętrz naznaczonych spojrzeniem szpiega i donosiciela, dziwić musi ilość ulicznych kafejek i obfitość ganków, balkonów, balustrad, przy pomocy których ulica kontaktuje się z wnętrzem. Mieszkania warszawskie bowiem zamykają się na ulicę, izolują od niej, ulica jest obca, mogą przyjść stamtąd rożnego typu zagrożenia. ...
W Warszawie Wokulski raz tylko wychodzi na balkon, z którego otwiera się szeroki, łamiący perspektywę rzeczywistej topografii, widok na Trakt Królewski. Wyjście na balkon odbywa się w chwili szczególnej w biografii Wokulskiego, gdy zamierza on rozpocząć swój marsz na salony po zdobycie Izabeli. Czytelnik Lalki nie jest świadkiem wychodzenia bohatera na balkon. Narrator opisuje ulicę warszawską w letni dzień, później dopiero sygnalizując, że jest to widok z balkonu Wokulskiego.. Patrząc na ulicę z tego niewielkiego dystansu bohater widzi swoje życie na drodze między „Zygmuntem” i „Kopernikiem”. Obserwuje oderwane od siebie wszystkie swoje role: rolę pracownika
Wszyscy zresztą bohaterowie powieści próbują grać z czasem, przede wszystkim Wokulski, który pod względem relacji czasowych mógłby nosić miano „everymana” (czy może raczej „nevermana", nie może bowiem odnaleźć się w żadnym czasie - ani w przeszłości, ani w przyszłości, ani w teraźniejszości). Tragicznych skutków gry z czasem doświadcza oprócz Wokulskiego i Izabeli także Rzecki.
Izabela uczy się liczyć - nie lata jednak, lecz pieniądze i możliwości działania. Planując w rozmowie z ciotką swe przyszłe życie z Wokulskim, wykazuje zaskakujące umiejętności rachunkowe: „mam kłopot z tą spółką handlową. On [Wokulski] rzuciłby ją natychmiast, ale ja się zastanawiam. Przy spółce dochody wynoszą około dziewięćdziesięciu tysięcy rubli, bez niej tylko trzydzieści tysięcy, więc pojmujesz, że można wahać się" (II, 310-311).
Jak różni się czas Izabeli od czasu kobiety uwikłanej przede wszystkim w swój rytm biologiczny, wnioskować można z konfrontacji relacji czasowych bohaterki z analizą dokonaną przez I. Garcia Promenadę femmilierł, Paris 1981 (szczególnie rozdział LhostUit* <ki iemps>.