104 LOSY PASIERBÓW
z dziećmi siedzisz. Oni panują, a ty giniesz.
— Giniesz i zginiesz już — podchwycił dru-gi- — Tobie już żadnego wyjścia nie ma. Ty już w każdym kole roboczym zamarkowany jesteś. Wszędzie wiedzą, kto ty taki i co kiedy robił. Ani za dziesięć lat sobie pracy nie znajdziesz, bo ci nikt nie pomoże. A jak i wciś-niesz się gdziekolwiek, to nasi wygonią. Zdechniesz jak sobaka pod płotem.
— Szczeniak! — wrzasnął Dubowik zniecierpliwiony. Zdecydował się lunąć prowokatorowi. Zacisnął pięść i — cofnął zaraz rękę. Fabryka zahuczała na pierwszą. Tłum zamilkł raptownie, zwarł się w półkolu i wytężył uwagę ku bramie.
Za chwilę ukazali się w niej szefowie. Krótka obserwacja i Perez kiwnął palcem w stronę pokłóconych ziomków.
Zygmunt wyrwał się z szeregów i ruszył ku szefom. Perez potrząsł ręką, dając znać, że nie jego wzywa i tłum, jak zwykle w takich wypadkach, podjął wrzawę.
— A dónde vas, gringo?! Wróć. Wróć słoniu! Wróć durniu!
Ziomkowie podsycali wrzawę gwizdaniem.
Lecz Dubowik nie zważał na nic. W paru susach znalazł się przed szefami. Uchylił czapkę i zaczął po hiszpańsku:
Panowie! Dajcie mi jakąkolwiek robotę. Mam rodzinę na utrzymaniu i nie mam z czego żyć. Silny jestem i ochotny do wszelakiej pracy.
I widząc że przykuwa sobą uwagę „dygnitarzy ’, pokazał swe duże robocze dłonie, wyprężył muskuły, wypiął potężną pierś i poruszył szerokimi jak ława barkami mówiąc:
— Patrzcie jaki jestem. Mogę młotem walić, taczki ciągnąć, worki dźwigać i rydlem ryć. Weźcie mię.
Szefowie zamienili spojrzenia i uśmiechnęli się.
— De quć nacionalida? — spytał Perez.
— Polako. Nie komunista. Kristiano! — powtórzył głośniej i buchnął sobie w pierś.
Perez powiedział coś do Browna, po czym skinął na Zygmunta.
— Entre — mruknął.
Dubowik przeskoczył drzwi nieprzytomny. Brakło mu tchu. Czuł, że nogi mu drżą i serce tak wali, jakby chciało z piersi wyskoczyć.
Za długim w formie łady stołem krzątali się urzędnicy w białych kitlach, lecz na jego wejście nie zwracali żadnej uwagi. Stanął więc przy ścianie i czekał. Jakoś nie chciał wierzyć temu, co się stało. W uszach brzmiało wycie tłumu, w oczach stała dziobata o łaskawym spojrzeniu twarz Pereza, język bełkotał w kółko wyrażone przed chwilą zdania po hiszpańsku. — Polako. Nie komunista. Kństiano'...
W parę minut szefowie wpuścili do oficyny jednego Włocha i jednego Serba i za chwilę powrócili zamykając drzwi na klucz.
Perez jeszcze raz zmierzył Zygmunta od stóp do głowy i kładąc mu rękę na ramieniu spytał przyjaźnie:
— Chcesz pracować w zimnie?
— Gdzie poślecie, tam będę pracować. Dla mnie bez różnicy: w zimnie czy w gorącu.
— Jesteś silny, będziesz ładować mięso na okręt.
Dubowik przyjął decyzję z zadowoleniem. Wiedział, że to Jest praca ciężka, wymagająca siły i wytrwałości. Gdy przychodził okręt, trzeba było pracować nieraz aż 40 godzin bez spania, ale płacili lepie] niż we wszystkich Innych sekcjach.
W miarę załatwiania formalności, związanych