212 LOSY PASIERBÓW
a ona z rąk do rąk idzie. Jeden puści, drugi bierze. No, ale ja się dowiem prawdy.
Jakoś w połowie tygodnia wybrał się do rec-reo po raz drugi i nawiązał z rodaczką upragnioną znajomość. Gdy powrócił koledzy już byli w łóżkach.
— Wstawajcie, chłopaki! - zawołał tajemniczo.
— Czemu, co się stało?
— Zbrodnia. Handel żywym towarem. Te dziewczyny gwałtem tu sprowadzono. Rozmawiałem z tą najmłodszą. Spod naszej Lidy pochodzi. Mańka Wierabiejczyk się nazywa — za-raportował pośpiesznie.
— Gwałtem przywieźli tu aż z Lidy? — spytał Łuczynka.
— Nie. Do swojej stryjenki tu jechała. Na statku, powiada, podsiadł do niej jakiś żulik, rozkochał ją w sobie, zabrał z portu automobilem gdzieś do swego domu, pożył dwa tygodnie i potem zdał na rozpustę. Tu dopiero od dwóch tygodni się znajdują. Przedtem w jakimś innym byli miasteczku. Nu, wstawajcie rychło!
— Jak to wstawajcie? Co ty myślisz robić?
— Jeszcze pytasz? Trzebaż uwolnić biedaczki.
— Ty już zwariowałeś, czy tylko myślisz wariować?
— Dlaczegóż to?
— Dlatego, że jeśli my z takim zamiarem tam pójdziemy, to nie tylko dziewcząt nie wyzwolimy, ale i sami żywi nie wyjdziemy. Ty wiesz, że tam dzień i noc trzech czarnych nożowców stróżuje?
Jak ich trzech, to my pójdziemy w pięciu, ale trzeba uwolnić.
Ja swego brzucha za jakieś tam wrony gier-wlackie pod nóż podstawiać nie będę.
— To znaczy, że muszą poginąć tam? To nas nic nie obchodzi? Co?
— Musimy, braciszku, coś zrobić — wtrącił Dubowik. — Tak nie możemy zostawić. Po mojemu to najprostsza droga, zameldować w policji.
— Właśnie, że to byłby największy błąd.
— Czyżby i policja do tego należała?
— Oficjalnie należeć nie może, ale ja pewien jestem, że gospodarze domu mają w policji tutejszej swego człowieka, który ich uprzedzi o każdym niebezpieczeństwie. Więc dziewczyny ukryją zawczasu i ten kto zrobi na nich donos odpowiadać będzie za fałszywe oskarżenie. Tu braciszku za pieniądze wszystko się zrobi. Po mojemu trzeba najpierw zawiadomić stryja dziewczyny; on uprawniony będzie do obrony swej krewnej. A my co? Cóż ja brat jej, swat, czy jakiś dziadźka?
— Kiedy ona nie pamięta adresu swego stryja.
— W tym wypadku, trzeba do policji, innej rady nie ma. Ale nie tutaj: w Bujnesie.
— Jeżeli już mamy do Bujnesu się zwracać, to już lepiej poprzez swoje placówki. Przez Konsulat, czy przez Patronat — poprawił Dubowik.
— Jak zaczniemy poprzez listy, to ani za miesiąc dziewcząt się nie uwolni. Gaucze przez ten czas zamęczą biednego dziewczuka na śmierć, — niecierpliwił się Kozyr.
— Jak ci tak pilno, to jedź do Bujnesu osobiście! — ofuknął Łuczynka.
— Ty się nie gorączkuj — rzekł Dubowik. — Tydzień wcześniej, tydzień później, to już wszystko jedno. Najgorsze już się stało.
Po dłuższej naradzie uzgodnili, że napiszą list do inżyniera Wierniczego i czekając na odpowiedź, będą czuwać aby dziewcząt nie skryto.