radnych, a najczęściej chorobliwie ambitnych ludzi; portret kota Iwana (który, notabene, w tym samym roku wystąpi! jako główny bohater książeczki dla dzieci Dlaczego kot jest kotem? napisanej przez Konwickiego, a ilustrowanej przez jego żonę, Danutę); wspomnienia z okresu stalinowskiego; spowiedź z własnego udziału w socrealizmie; obrazy Wileńszczyzny; eseistyczne porównania XIX stulecia z wiekiem XX (na niekorzyść drugiego); uwagi autotematyczne poświęcone własnej twórczości i Kalendarzowi..., pisanemu przez to jakby na oczach czytelników; smętne rozważania na temat kondycji literatury, która zeszła do poziomu rozrywki; charakterystyka polskości; krytyczna recenzja filmowa Struktury kryształu Zanussiego i podszczypywanie Bunuela.
Ale było w Kalendarzu... jeszcze coś, to „coś”, co stało się gwoździem programu, przebojem sezonu i kamieniem obrazy. Portrety. Portrety kolegów po fachu, pokoleniowych rówieśników, osób ze „światka artystycznego”. Czytelnik oglądał tu od strony prywatnej, a więc tej najbardziej pożądanej, ludzi znanych i popularnych: Drewnowskiego (nieobecny „na ostatnim zebraniu egzekutywy”, s. 8); Bratnego („pod krzykliwym upierzeniem kryje się szlachetne kurczę o gołębim sercu i słowiczym głosie”, s. 85; „Nie zdobyłem nigdy nad Bratnym przewagi literackiej, choć on mi nie szczędził upokorzeń w tym
względzie. Ale za to zgnoiłem go ostatecznie w konkurencji sportowej”, s. 86); Dygata („pieszczoch i prymus, który znienawidził swoją kondycję, swój anielski los”, s. 76; „wytworny panicz, który na złość wszystkim lubi chodzić do burdelu”, s. 77; „mój mistrz, Dygat, zakaził mnie błogosławioną niewiarą w mesjanizm literatury. Nauczył mnie, że literatura to tyle, ile kto zechce przeczytać”, s. 78), Hłaski (pozer), Łapickiego (wybitny — i przystojny — aktor, któremu nie udało się jednak podbić urodziwej prostytutki), Siemiona („aktor przez całą okrągłą dobę”; s. 23), Himilsbacha („chory, perwersyjny kwiat przerafinowania w dziurawych portkach z Cede-tu”, „polski Proust skryty w cieniu budki z piwem”; s. 198). I wiele jeszcze osób ukazanych równie ciepło albo i goręcej. Jeden Słonimski doczekał się aktu strzelistego: „uwielbiam i kocham Antoniego Słonimskiego. Jest on dla mnie niedoścignionym wzorem [...] Kochamy Antoniego za całokształt. Za szczupłą, elegancką sylwetkę i za wiersze, które przetrzymały złe czasy [...], za piękną twarz [...], za postawę, zawsze wyprostowaną, pełną godności postawę rozumnego pisarza i szlachetnego człowieka” (s. 221).
Niezupełnie rację miał więc autor, kiedy określał Kalendarz... jako „dziennik, raptularz, pełen smakowitości pamiętnik” (s. 21), „łże-dziennik, pokraczny raptularz” (s. 68), „symulowany
—101 —