Pierwszy to poznany przeze mnie niedawno instruktor sztuk walki, który przez 30 dni stosował dietę składającą się wyłącznie z soku marchwiowo-ogórkowego. Oczywiście, był kompletnie wyczerpany.
Drugim jest moja przyjaciółka, która pewnego razu zapisała się na odtrucie w jednym z ośrodków w Kalifornii, żeby, jak to ujęła, „oczyścić tętnice z czekolady i lodów". Przez trzy tygodnie wolno jej było jeść tylko kilka łyżeczek kiełków lucerny i koniczyny dziennie. Kiedy bardzo grzecznie stosowała się do tych zasad, pod koniec tygodnia mogła zjeść w nagrodę cienki plaster arbuza. Po opuszczeniu tego ośrodka myślała tylko o jednym - żeby zjeść dużego hamburgera, i to natychmiast. A była to osoba, która od lat nie jadła czerwonego mięsa.
Trzeci przypadek to mój kolega z pracy, który zdecydował się na „post oczyszczający oparty na fasoli mung i ryżu". Ten kawał chłopa przez 60 dni nie jadł nic poza fasolą mung i brązowym ryżem, na śniadanie, obiad i kolację.
Dowiedziałam się potem od niego, że podczas tej diety czuł „...zawroty głowy, oszołomienie, jakby chwilami miał zemdleć", ale miało mu to pomóc „odnaleźć swoją duszę".
Każdy z uczestników programu Jesteś tym, co jesz wraz z rozpoczęciem wprowadzania zmian w diecie miał wykonywane płukanie okrężnicy. Jeden z nich do tego stopnia był zadowolony z rezultatu, że zdecydował się na serię dziesięciu zabiegów. Pierwszy z nich przypominał erupcję wulkanu. Te ogromne ilości nie strawionych cząsteczek pokarmu (oględnie mówiąc), które przez lata starały się wydostać z jego organizmu, odzyskały w końcu wolność w jednym gigantycznym wybuchu. Stracił tego dnia kilka kilogramów!
W rzeczywistości odtrucie organizmu wcale nie musi mieć tak dramatycznego przebiegu ani nie musi być nieprzyjemne czy uciążliwe. Może być łagodne, łatwe i proste. Nie powinno również przebiegać tak ostro, że byłbyś gotów zabić dla tabliczki czekolady.