przynęcić cukrem, jeśli wdał się w zwierzę" (Proces konia). Tb już Miłobędzka. Właśnie.
Skłonność do badania raczej stanów niż rzeczy, bardziej przemian niż faktów musiała, jak się wydaje, doprowadzić poetkę do zadawania pytań — o niewyrażalne.
Była to niegdyś naturalna droga, ba! ideologia symbolistów. Miłobędzka symbolistką nie jest, bliższy jej byłby chyba program Białoszewskiego (nie mówiąc
0 oczywistych powinowactwach z Tymoteuszem Karpowiczem), o ile słowo „program" pasuje do kogoś tak bardzo nie-programowego jak autor Obrotów rzeczy. Wyrazić niewyrażalne albo niewyrażane; nie bać się słów
1 ich konsekwencji; słowo ma być podatne na opisywanie świata, plastyczne; tym bardziej, jeśli ma wyrazić — właśnie — niewyrażalność. I Białoszewski, i Miłobędzka rozkręcają słowa, skręcają, wichrują składnię, opuszczają wszelką słowną watę, by od razu dojść do sedna, do najmniej słów.
Białoszewski: „Kto idzie?, jak tu leżę, to / za zasłoną, za cieniem, kto / to tak malutko co? / bo nie ma co, / Wie się że nie ma, że nie ma kto, / bo kto? i to, że malutko / i na słuch, i na wzrost, i na / strach"1. Miłobędzka: „stąd tu / tu, nie tam / tam, gdzie jest / jest, gdzie był / był, gdzie będzie bo / wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma / nie ma nas tam / tam, nie tu!" (Przesuwanka; Dom, pokarmy).
Ola Białoszewskiego wszystko może być powodem poezji, sytuacje najbardziej nie-poetyckie, potoczne, banalne. Nie inaczej Miłobędzka. Dla obojga to, co najbliższe, więc rodzinne, domowe, wokół-własne — najczęściej bywa pretekstem dla poezji.
Na swoje pisanie wymyślił kiedyś Białoszewski genialne określenie: szumy, zlepy, ciągi. Do wyrażenia swoich metabolicznych „ciągów" Miłobędzka używa innej
formy gramatycznej — rzeczowników w formie przymiotnikowej.
Spójrzmy na niektóre tytuły wierszy: Roślinne, Widziane w ogniu, Malejące, Pojemne, Rdzenne, Pokrewne, Podzielne, Wysłuchane ale pomylone. Nikomu własne, niecałe (i sobie niecałe). Gdyby Miłobędzka była mniej oszczędna w słowach i chciała ułatwić nazwanie istoty swojej poezji, powinna była zatytułować te wiersze: „Coś roślinnego", „To, co widziane w ogniu", „Coś malejącego", „Coś pojemnego" i tak dalej. Wszystko bowiem polega na owym „coś".
Czasem się zdaje, że synonimem słowa „rzeczywistość" jest dla niej „nieoczywistość". „Po co ta przytul-ność którą widać przez palce / mało wzięłam a przecież i temu nie wybrzęczę nie dojrzę / nie dosłucham, ledwo się o mnie otarło i już już własne, / kwili dawnym wilkiem, całym matecznikiem odbrzęknie / zawsze nie moje, moje co? zawsze to moje, moje co?" (Na dwu i na czterech łapach", wiersz powtórzony w Domu, pokarmach). I pomyśleć, że wiersz jest po prostu opisem psiego szczeniaka (jak myślę).
Liryka Białoszewskiego i liryka Mitobędzkiej to oczywiście, pomimo pewnego pokrewieństwa, dosyć dalekie kuzynki. Słowa Białoszewskiego rzucają się na świat jak głodne wilki, szarpią go, gryzą, wyrywają po kawałku i aportują te wyrwane kawałki poecie, który czyni z nich literaturę. Słowa Miłobędzkiej unikają bezpośredniego zderzenia z rzeczami. Ciemnym, cichym, radarowym lotem nietoperzy badają przestrzenie między nimi, wyczuwają ich kształty i temperaturę, starają się wyrysować w powietrzu niewidoczną mapę terenu. Bardzo często jest to rzeczywistość wewnętrzna, co słowom nie przeszkadza w ich delikatnym posłannictwie.
Miłobędzka rzadko mówi: ja, choć wiele, może większość jej wierszy dotyczy relacji między osobą narratorki a resztą świata. Mówi: moje, mnie. (Także: twoje, na-
Tercet na poezję
Któregoś marca (też 1964), w: Było i było. PIW, Warszawa 1965.