i wielce złowrogie dla nas to istoty. Oni to bowiem, zamieszkując chmury, gdy otrzymają od starszych (przełożonych) swych rozkaz, znoszą ogromne grady z powietrza i zawalają nimi okolicę całą. Wszystkie te wiadomości o pła-netnikach oni sami opowiadali włościanom naszym. Od nich też, jako z niezawodnego źródła, dowiedzieli się chłopkowie, iż bardzo częstemu gradobiciu podlegają zwłaszcza pasma pól, w których pochowany poroniec (płód nie donoszony).
Od płanetników prawdziwych różnią się ludzie pod nieszczęśliwą urodzeni płanetą. Są to ludzie przyszli na świat w godzinę płanetną, w której płaneta jakaś złowroga «rządy ma nad ziemią». Ludzie tacy w czynnościach swych nie powodują się rozumem, lecz najdziwaczniejszymi zachowaniami, z których sprawy zdać nie umieją sobie, takimi samymi bywają i ich dzieci, choć nie w płanetną godzinę «z matki wyszły żywota»“ (O. Kolberg, „Tarnowskie — Rzeszowskie", s. 269).
„Roz, kie juz Bóg świat stworzył i toty tu nase hale z turniami tu na Pod-holu takie piekne wyzdajoł i ślicnyg ludzi na swojom podobe stworzył, diasi nadnieśli diabła. Diaboł nie uwidzieł, jakig cudów narobieł Bóg, okrutno wziena go zazdrość. Ucion się w piersi, jaz mu ogonem myrdło, sumientując się, że on narobi takig samyk ludzi. — Przecie i jo cosi kajsi umiem — pedzioł se — i chycił stworzać ludzi. Nabroł pełnom garzć gliny i lepi cłeka, tak jako i Pon Bóg lepił.
Nie bardzo mu to sło, bo glina była już sucho, bo to już było kwilę casu po temu, jako Pan Bóg wede odłącył ód ziemie i zagnał jom w potoki, a ciepłe słonecko piekło ziem na prok. To i glina nie fciała się dać ulepiać. Ale na coroz to więksy miena się mioł. Diaboł już był zły, prasnon glinę i poseł sukać błota. Ale i błota nie było nika po drogak, bo ftus by go był narobił — ludzie ni mieli na cym jeździć. Diaboł rod nierod wzion glinę, pluł do niej ślinom i ściskoł jaz z ręcy para sła, i jako tako zdołał ulepić dziesięciu chłopa. Poustawioł ig na ziemi i duchnon do nig, ale syćkom parę juz ze sobie wyduł, a chłop ani jeden nie ożył. Diaboł ozezłoscony kopnon jednego ś nig, jaz mu noga odpo-dła, no bo to było suche. Fte razy Pon Bóg się uniżył i duchnon w nig swojom gębom parę, no i chłopi syćka pochipkali, ino jeden ś nig był kulawy. Diaboł się zawstydził i uciuk, a chłopami zajon się Pon Bóg. Jednak som nie wiedzioł, ka ig ino dać, bo dla takich chłopów diabelskom rękom robionych ni mioł nika miejsca. Do piekła ig nie ma za co dać, na niebo nie zasłużyli jesce, a na ziemi tys ni majom co robić bez bob — narzekoł nad nimi Pon Bóg. Niewielo myślący dał ig na chmury: — Icie han! — pedzioł im pokazując rękom. — Han bedziecie s nimi w powietrzu kręcić i zawracać, ka trza będzie, icie han!
No i posli w obłoki, bo i jakoż nie, kie taki był ozkoz boski, to i usłuchli, no i ostali płanetnikami. Han siedzom, na chmurak jezdzom, a jak się trafi fajny cas, kie ni ma chmur, nie leje, to złazon na ziem, tłukom się pomiędzy ludzi
78