sam. Moim zdaniem, ludzie, którzy traktują kolo herme-neutyczne równie poważnie jak Eco, także powinni rozróżnienie to odrzucić.
Aby nieco rozwinąć tę kwestię, pozwolę sobie odłożyć śrubokręt i użyć lepszego przykładu. Kłopot ze śrubokrętami jako przykładami jest taki, że nikt nie postuluje, aby „poznać ich działanie”, podczas gdy zarówno Eco, jak i Miller mówią w ten sposób o tekstach. Posłużę się więc w zamian przykładem programu komputerowego. Jeżeli używam konkretnego edytora tekstowego do pisania esejów, nikt nie powie, że woli-cjonalnie narzucam swoją subiektywność, lecz można sobie wyobrazić, że oburzona autorka programu powie coś takiego, jeżeli go użyję do wypełniania formularza podatkowego, do czego ten konkretny program nie byl przeznaczony i do czego słabo się nadaje. Autorka zechce może wesprzeć swe stanowisko, tłumacząc dokładnie, jak jej program działa, wejdzie w szczegóły dotyczące podprogramów, które się nań składają, zachwyci się jego cudowną wewnętrzną spójnością i wykaże jego zupełną nieodpowiedniość dla celów tabula-cyjno-obliczeniowych. Takie zachowanie programistki byłoby jednak dziwne. Aby zrozumieć jej pretensję, nie potrzebuję wiedzieć, jak sprytnie zaprojektowała poszczególne podprogramy ani jak one wyglądają w BA-SIC-u czy innym języku programowania. Zupełnie wystarczy, jeżeli zwróci mi uwagę, że potrzebne mi do deklaracji podatkowej tabulacje i obliczenia uzyskam w jej programie za pomocą szeregu wyjątkowo nieele-ganckich i męczących operacji, których mógłbym uniknąć, gdybym zechciał użyć narzędzia odpowiedniego do tego celu.
Przykład ten pozwala mi wysunąć tę samą krytykę pod adresem Eco z jednej strony i pod adresem Millera i de Mana - z drugiej. Z historii tej płynie bowiem taki
morał, że nie należy dążyć do większej precyzji i ogólności, niż jest to potrzebne do danego celu. Pomysł, że można poznać działanie tekstu za pomocą analizy se-miotycznej, przypomina mi wypisanie pewnych podprogramów edytora tekstowego w BASIC-u: da się to zrobić, jeżeli komuś przyjdzie ochota, ale z punktu widzenia większości celów, które motywują krytyków literackich, nie bardzo widać, po co miałby sobie zadawać ten trud. Pomysł, że funkcją tego, co de Man nazywa językiem literackim”, jest rozbijanie tradycyjnych opozycji metafizycznych, a czytanie jako takie ma coś wspólnego z tym rozbijaniem, wydaje mi się analogiczny do stwierdzenia, że opis tego, co się dzieje w czyimś komputerze z punktu widzenia mechaniki kwantowej, pomoże zrozumieć naturę programów komputerowych w ogóle.
Innymi słowy, nie ufam ani idei strukturalistycznej, zgodnie z' którą istotą krytyki literackiej jest dogłębne poznanie „mechanizmów tekstowych”, ani idei post-strukturalistycznej, zgodnie z którą istotą krytyki literackiej jest wykrycie w tekście hierarchii metafizycznych bądź prób ich podważenia. Rzecz jasna, wiedza o mechanizmach wytwarzania tekstów czy o metafizyce niekiedy może być użyteczna. Jeżeli ktoś ma za sobą lekturę Eco czy Derridy, często będzie miał o tekście ciekawsze rzeczy do powiedzenia niż bez tej lektury. Nie bardziej go to jednak zbliży do tego, co naprawdę dzieje się w tekście niż wcześniejsza lektura Marksa, Freuda, Matthew Arnolda czy ER Leavisa. Każda z tych lektur uzupełniających daje jedynie szerszy kontekst, w którym można umieścić tekst - jeszcze jedną siatkę, którą można tekstowi narzucić, czy też jeszcze jeden paradygmat, z którym można go zestawić. Żadna wiedza nie mówi nic o naturze tekstów bądź naturze czytania, ponieważ ani teksty, ani czytanie nie posiadają natury.
AL
119