I Jaro, if/rtir Marek Ramk iewiez
poematu Słowackiego trafiła może z La vfda es Stteno, a może / El /»/•/>/<//>, cons tanie. Jest w tym monologu Kosakowskiego i czoło wykąpane w mleku gołębicy, i łabędzia szyja, i rubin lic, i błękitny cień rzęs, i są oczy. / których bije ,.i noc. i dzień”, i są usta różane.
I znów moglibyśmy się zadziwić: co za język w tym szlachcicu! I znów powinniśmy odpowiedzieć: to język Calderona. Takim to bowiem językiem książę Segismundo w La vtda es sitefto wysławia piękność Rosaury — po chwili, to na stronie powiedzmy, tę Rosaurę usiłując zgwałcić, gdy Kosakowski wygłasza swoją pochwałę urody Judyty natychmiast po próbie jej zgwałcenia i takim językiem, w którym jest zbyt wiele słów, zbyt wiele porównań, zbyt wiele metafor, Cyprian z El magieo prodigioso opowiada Diabłu o piękności boskiej Julii, co jest zarazem słońcem, strumieniem, ptakiem, różą, śniegiem.
Powtórzmy jednak jeszcze raz: nie w słowach rzecz. Słowacki przejął od Calderona sposób prowadzenia roli scenicznej i sposób wyposażania postaci w słowa. Nie tyle więc stylistyką Calderona był zafascynowany -a przynajmniej: nie tylko stylistyką - ile tym, co tę stylistykę warunkowało. Czytał więc Calderona nie dlatego — nie tylko dlatego — że to barokowe szaleństwo języka, to szaleństwo precyzyjnie uporządkowane i z porządkiem nierozdzielnie złączone, jak lód z ogniem, w wierszach barokowych poetów, było mu bliskie. Oczywiście było mu bliskie. Ale róż i łabędzi, i księżyców miał pod dostatkiem: własnych. Nie tego więc u Calderona szukał. Ale czego?
Powiedzieliśmy, że czytał Calderona przez wiele lat. Zaczął go czytać, jak się zdaje, na początku lat trzydziestych. W październiku roku 1837 pisał do matki z Florencji: „czasem chodzę rano do biblioteki czytać po hiszpańsku Kalderona i upajam się jego brylantową i świętości pełną imaginacją" i D 329)''. Po raz pierwszy zainteresował się Calderonem a chyba i zaczął go czytać - znacznie jednak wcześniej. Już bowiem jesienią roku 1831 donosił matce z Paryża, że uczy się hiszpańskiego. I pisał wówczas tak: „Uczyłem się po hiszpańsku jedynie dla Kalderona tragedii, ale dotąd ich nie skosztowałem — co to dla mnie będzie za źródło! jest ich kilkaset" (D 32).
Zwróćmy uwagę na to zdanie: „co to dla mnie będzie za źródło!" Dziwnie ono brzmi, jeśli zważymy, że całkiem inne było wówczas, w latach trzydziestych, źródło scenicznych pomysłów Słowackiego i że z tego innego źródła miał jeszcze przez dobrych kilka lat korzystać.
Chciał wówczas, wiemy, być polskim Szekspirem. W roku 1834 napisał polski Sen nocy letnie/', czyli Balladyny. W roku 1839 napisał polskiego Króh Lira. czyli Lilly Wenedę. A jednak czegoś w tym Szekspirze mu nie dosta-
' W ten sposób oznaczamy lokalizację listów Słowackiego do matki przytaczanych 9 wyd. J Słowacki. Dzielą, pod red. J. Krzyżanowskiego, t: 13. oprać. Z. Krzyżanowska. Wrocław 1952.
wato, czegoś tam chyba nic odnalazł i czegoś tam odnaleźć nie zdołał lub nie mógł. jeśli właśnie wówczas, kiedy dopiero polskim Szekspirem się stawał i kiedy Szekspirowski model dramatu przekształcał w model romantyczny, innego już źródła szukał: jakby przeczuwał, że to Szekspirowskie, zaledwie odkryte, na długo mu me wystarczy i że rychło z Szekspirem przyjdzie mu się rozstać.
Czegóż, to więc. tak jeszcze moglibyśmy spytać. Słowacki nie znalazł w Szekspirze? Co mu nie pozwoliło dochować wierności Szekspirowi i co mu kazało zwrócić się gdzie indziej, ku innym źródłom: czyli ku Calderonowi? A co w Szekspirze znalazł? Jeśli odpowiemy na to pytanie, to, oczywiście, dowiemy się także, czego tam nie odnalazł, czego mu tam brakowało. Dlaczego więc Słowacki chciał zostać - i został - polskim Szekspirem?
Szekspir sterroryzował romantyków albo — tak raczej należałoby powiedzieć - romantycy, i to w całej Europie, terroryzowali "swoich przeciwników,
[ a i siebie nawzajem, wspaniałym, wielkim, cudownym Szekspirem. A i nas | tym Szekspirem sterroryzowali i po dziś dzień terroryzują. A wystarczy I przecież wybić się na umysłową niepodległość, wystarczy skruszyć te romantyczne kajdany, które wszyscy nosimy, i świeżym, nieuprzedzonym okiem przeczytać którekolwiek z tych mniemanych arcydzieł, żeby zobaczyć, jak to licho skonstruowane, jakie to przegadane, jakie to — Makbet na przykład -prostackie we wrzaskliwym przedstawianiu małych namiętności jako wielkich namiętności, jakie to, krótko mówiąc, dzikie i pokraczne. Co nie znaczy, że to. co małe w człowieku, nie jest godne przedstawiania. Owszem, jest godne: ale po co zaraz ten wrzask, że to wielkie, kiedy to małe? Ale mniejsza o to: j moda na Szekspira kiedyś wreszcie minie i wtedy wszyscy pokochają bry-I lantową imaginację tamtego''.
Słowacki uległ Szekspirowi, bo wszyscy mu ulegali. I szukał w nim tego samego, czego szukali w nim inni romantycy. Kilka było powodów, dla których angielski barbarzyńca był uwielbiany przez romantyków. Trzy z nich I wydają się najistotniejsze, a pierwszy właśnie podaliśmy.
Szekspir był barbarzyńcą - był barbarzyńcą dla wszystkich Wolterów klasycznej Europy — i posługując się dziełami tego barbarzyńcy, romantycy pragnęli uwolnić się spod wolteriańskiego — spod, jak twierdzili, arystote-liańskiego — terroru i z kolei sterroryzować tych. którzy potąd terroryzowali teatr europejski. Szekspir nie wiedział nic o żadnych regułach i nie , przestrzega! żadnej ze świętych jedności, a romantycy mieli dość reguł.
; zasad i jedności: i nic z tych rzeczy nie było dla nich święte.
Uderzmy młotkiem — pisał Wiktor Hugo w Przedmowie do Cromwella - w teorie.
I poetyki i systemy. Odbijmy tę stara sztukaterię, co zasłania fasadę sztuki! Nie ma ani reguł.
4 Redaktor tomu. nie pozwalając sobie na cenzurowanie wywodów znakomitego Autora ■ studium, pragnie jednak w tym miejscu — śladem praktyki przyjętej w czasopi*ni*A romantycznych wyrazie najżywsze ubolewanie, iż stronniczy zapał ośmiela uB»e«#OOJ(e» ! derona zwolenników do podnoszenia zbrodniczej ręki nawet na wielkiego Szekspira "icezne Słońce Poezji w rodzaju dramatycznym! (przyp. red.)