— A dlaczego nikt nic przynosi własnych płyt?
— Bo zaraz je porysuje adapter.
— W mojej byłej szkole dziewczyny zawsze przynosiły swoje płyty.
— Słuchaj stara, gdybym ja przyniosła moje płyty, zakonnice dostałyby zawału serca!
— Czemu?
— Moje płyty są cholernie szalone. Johnny ml je wybiera.
— Dlaczego mu na to pozwalasz?
— Dlatego, że ma dobry gust — odszczeknęła Cołette. — Wic wszystko o płytach, a ja chcę wiedzieć wszystko o wszystkim.
— Ja też.
— Wcale, że nic.
— Tak.
— Wcale nic, przynajmniej nie tak do końca
— A jakie masz płyty?
— No... mam Scx Pistols... — Colette zawiesiła głos w oczekiwaniu na piorunujący efekt.
I otrzymała go. Zaczerwieniłam się. —Jesteś pewna, że naprawdę jest taki zespół?
— Czy Jestem pewna? Boże! Skąd ty się urwałaś?
— W porządku, kogo jeszcze?
— Main lana Dury.
— Słyszałam o nim.
— No Jasne. Obudi mnie. i kochaj sif ze mną, la la la! — Cołette zafałszowała. — Wyprostuj trochf plecy, a ja obejmf twoje ciało z tyłu... Chciałabyś, żebym ci tak zrobiła?
— Nic wygłupiaj się — odpowiedziałam. Rękami dotykała moich kolan. Bardzo ml się to podobało. Ale bałam się, że wróci Colm albo że zauważy któraś z dziewczyn.
Jedna z dziewczyn z ostatniej klasy nadzorowała uprzątanie rzeczy 7. biurek. Potem wszystkie picrwszoklasistki podbiegły do adaptera. Colette taksowała je spojrzeniem.
— Ta ruda ma ładne nogi — orzekła. — Założę się, że puści coś Gilberta 0’Sułlivana.
Rudzielec trzymał igłę adaptera i próbował trafić we właściwe miejsce płyty. Ktoś ją szturchnął i ze złości wystawiła konluszckjęzyka.
— Nic powinna się tak przejmować — stwierdziła Cołette.
Piosenka zaczęła lecieć w połowie pierwszej zwrotki. Gilbert 0’Sullivan śpiewał: Jesteś niegntetna, kochanie. Boże, jaka ta piosenka była stara. W mojej dawnej szkole wyśmialiby ją. A picrwszoklasistki wykonywały do niej jakiś specjalny taniec. Strasznie głupi. Dwa kroki i zmiana stron. Powtarzały to tak długo, aż skończyła się płyta. O rany! Naprawdę wyglądały jak kucyki w cyrku, leli twarze zdradzały najwyższą koncentrację i powagę.
— Jesteś niegrzeczna, kochanie — krzyczały głośniej niż Gilbert 0’Sullivan. który zatonął w morzu dziewczęcych głosów.
Trish podeszła do nas.
— Colm wróciła — powiedziała przygnębiona.
Colette ściągnęła wtedy gumkę z włosów Trish, które rozsypały się jej na ramionach. I to była prawdziwa Trish. Miała bardzo ładne włosy. Nic były tak jasne jak Colette, ale strasznie symetryczne. Po zdjęciu gumki na plecach leżały posłusznie trzy czarne pasma. I to nic dlatego, że była czyściochem. Miała zawsze pognieciony mundurek i opadnięte skarpetki. Poza tym miała prawie zawsze brudne paznokcie.
— Czy twoje włosy naturalnie się tak układają? — spytałam wyciągając rękę, żeby ich dotknąć. Myślałam, że może w ten sposób uda mi się odkryć jej sekret.
— Okropne, prawda? Proste jak druty. Kiedy byłam mała, moja mama zawsze torturowała mnie lokówką, ale nigdy nic to nie dawało... — Trish zaczęła nawijać sobie kosmyk włosów na palec.
— Uważaj, żeby cię Colm nic zobaczyła — przypomniała Colette i udając glos zakonnicy dodała: — Zabierz rękę od włosów. Pozbądź się tego strasznego nawyku. To bardzo zła oznaka charakteru, oznaka osoby zmiennej. Tak jak mężczyzna, który unika patrzenia w oczy.
Po tych słowach Colette ruszyła w stronę parkietu i zaczęła podnosić do góry ręce i nogi tak. Jakby była kukiełką.
— O Boże, mam nadzieję, że nic jej nie będzie — rzuciłam cicho do Trish.
— Komu? Colette? — zaśmiała się. — O nią się nic martw, jej na pewno nic nie będzie. O nią się nic martw — powtórzyła jakby *lę chciała sama upewnić.
— A jaki jest jej brat?
— Johnny?
— Tak.