Tę bajkę napisałam nic tylko dla dzieci, ale także dla ich rodziców. Każde dziecko chce być samodzielne.
Był sobie raz mały niedźwiadek, który nazywał się Banek. Banek chodził już do szkoły dla niedźwiadków, do klasy trzeciej. Chodził, ale nie lubił szkoły, chodził tylko dlatego, że tak mu kazali rodzice: tata -Niedźwiedzie Ucho i mama - niedźwiedzica Troskliwa. Nawet odprowadzali go do szkoły, bo bali się, że jeśli sam będzie chodził, to może mu się coś stać.
-Tyle niebezpieczeństw jest na drodze - mówiła mama niedźwiedzica Troskliwa - nie mogłabym spokojnie spać, gdybym nie była pewna, że mój Bartuś sam chodzi do szkoły.
-Ale przesadzasz moja droga - sprzeciwiał się ojciec Banka, Niedźwiedzie Ucho - w trzeciej klasie już wszystkie misie chodzą samodzielnie do szkoły.
- Ale mnie nie obchodzą wszystkie misie, tylko mój synek - odpowiadała mama.
- Ale zrozum - argumentował Niedźwiedzie Ucho - przecież do szkoły jest bardzo blisko, nawet przez ulicę nie trzeba przechodzić. To wstyd, żeby nasz syn był taki niesamodzielny.
- Ale on sam nie chce chodzić do szkoły. Woli, abym ja go odprowadzała albo babcia. Czuje się wtedy pewniejszy.
Takie rozmowy toczyły się między rodzicami bardzo często i nic z nich nie wynikało. Banek nadal był odprowadzany do szkoły. A ze szkoły często wracał nabunnuszony, na pytania co się dziś w szkole działo, odpowiadał niechętnie, a nawet niegrzecznie.
- Nic się nie działo i dajcie mi spokój - mówił.
Albo:
- Oj, znowu się czepiacie.
- Nie chcę o tym mówić.
A nawet jeśli odpowiadał, to najczęściej skarżył się, że inne niedźwiadki mu dokuczają, że wyśmiewają się z niego, przezywają łamagą albo niezgułą.
Na pytania mamy albo babci co on wtedy robi, gdy koledzy mu dokuczają, nic nie mówił. Odwracał się na pięcie i pociągał nosem - a raz po prostu się rozryczał. Ale nie chciał powiedzieć, dlaczego płacze.
Tak było, gdy miś chodził do klasy trzeciej.
A jak było wcześniej, gdy miał dwa albo trzy lata? Jak było gdy zaczął chodzić do niedźwiedziego przedszkola?
Posłuchajmy, co działo się wtedy, gdy był malutkim dzieckiem.
Ledwo zaczął raczkować (a to znaczy chodzić na czterech łapach) a już koło niego zjawiała się albo mama - niedźwiedzica Troskliwa albo babcia - niedźwiedzica Wiekowa i osłaniały łapami, podtrzymywały, a gdy przewrócił się na brzuszek - podnosiły, utulały i tego dnia już nie pozwalały mu na samodzielne próby chodzenia na czterech łapach.
- Żeby tylko nic mu się nie stało - troskała się mama.
-Trzeba go pilnować - dopowiadała babcia. - Nie pozwolić na zbytnią samodzielność.
- Bo to się może źle skończyć - martwiły się obie: i mama i babcia.
Na nic nic zdawały się pomruki ojca, Niedźwiedziego Ucha.
- Jak tak dalej będzie, to nasz miś niczego się nie nauczy -mruczał.
Każdy niedźwiadek musi czasem upaść, a potem samodzielnie się podnieść. W ten sposób nauczy się pokonywać przeszkody. Ale ani mama, ani babcia nie słuchały go. I tak miś wolniej niż jego rówieśnicy nauczył się chodzić, a potem biegać. A wdrapywanie się na drzewa, żeby uszczknąć pszczołom trochę miodu było dla niego trudnością wręcz nic do pokonania. Zresztą nawet nie musiał się starać. Zawsze mama niedźwiedzica Troskliw-a albo babcia niedźwiedzica Wiekowa wyręczały go. Początkowo Miś starał się coś zrobić samodzielnie, bez pomocy mamy albo babci. Nawet mruczał:
- Ja chcę sam.
- Zostawcie mnie, ja to na pewno potrafię.