na larwę koboldową, — bolesność madonny ustępowała cynicznemu szyderstwu więdnących wszetecznic... Ale było jedno odbicie, które mnie przejmowało mistyczną trwogą, a zjawiało się, ilekroć spojrzałam w zwierciadło znienacka lub gdy długo, nieruchomo trzymałam na nim wzrok: — było to zjawienie obłoku twarzy o niknących konturach, w którym z pożerającą uporczywością rozszerzały się do potwornych rozmiarów chłonne, długimi błyskawicami rozświeca-jące się otchłanie oczodołów. — Była w niej bez-cielesność i groza demoniczna, — jakby mi się ukazywało, mrożąc w żyłach krew, — nieodgadnione i złowrogie oblicze mego Ducha. — Wzrok mój ziemski, mózg mój nie znosiły ciemnej potęgi tych
upiorowych otchłani.--Z dreszczem zwierzęcego
strachu uciekałam od nich, pewna, że jeszcze chwila patrzenia — a legnę trupem lub oszaleję, lub... Jeszcze straszniejsze przeczucia niewypowiedzianej grozy, przeraźliwych objawień, bezpowrotnych zawrotów wstrząsały mą nędzną ludzką miazgą na widok tej mary szatańskiej.
Zmordowana bezowocnym nurtowaniem siebie, zawiesiłam walkę o wiedzę bezinteresowną i ograniczyłam pragnienie do SAMOWIEDZY PRAKTYCZNEJ. — Wy rozumowałam, że od świata odcinają mnie jakieś nie znane mi błędy postępowania, wynikające z nieznajomości życia międzyludzkiego, i że przez poznanie tego ostatniego osiągnę świadomość pierwszych oraz możność ich prostowania. — Za-
szyłam się więc w gromadę. — Wiedząc już z pierwotnych doświadczeń,, że mnie zmiej wyrzuca moja fatalna i nieodgadniona odrębność, wchodziłam wffurrTz przebiegłą nieśmiałością, wysilając mózg na sposoby zewnętrznego i wewnętrznego utożsamienia, na coś w rodzju zwierzęcej MIMIKRY. — Starałam się nadać swej twarzy. plecom, głosowi, słowom, ruchom i szacie barwę i linię jeżeli nie zupełnie jednakowe, to przynajmniej zupełnie zgaszone, nie zwracające uwagi. — Chciałam niedostrzeżenie wgryźć się w samo serce stada, by w nim podsłuchać rytm jego pulsu i porównać je z moim. — Cały świat zamienił się dla mnie w szkołę praktycznej umiejętności. — Pó ulicach chodziły moje żywe modele, za ladami sklepów uśmiechały się moje nauczycielki i kłaniali mistrzowie, — w salonach wykładały mi mądrość czcze gadaniny, — księgami Wedy były mi modne „wzięte” romansidła. — Wkrótce jednak między mną a tymi studiami stanęła fatalna, nieprze-, zwyciężona zapora: — NUDA bezbrzeżna, rozpaczliwa, której żaden wysiłek woli, żadne cucenie w imię ostatecznego tryumfu nie zdołały rozpędzić. — i Nauka życia potocznego była mi na nic, dusza moja odrzucała jej przepisy z tym samym upartym wstrętem, z jakim zwierzę odtrąca pokarm nieodpowied- 1 ni. — Nie mogłam się zasymilować z gromadą; — ' każde usiłowanie kompromisu bodaj stawało się częściowym samobójstwem, każde prawidło obcowania z nią w równości godziło w któryś z zasadniczych 345