W ostatnich latach zdarzały się wypadki ze str 21 śmiertelne.
Po śniadaniu idę do biura pielgrzyma, które jest doskonale zorganizow ane. Ludzie z całego świata poświęcają część swojego urlopu, by bezpłatnie tu pracować pomagając wędrowcom na trasie. Podobną formę charytatywnej pracy na rzecz pielgrzymów spotyka się na całym szlaku. Większość schronisk jest obsługiwana przez hospita-lieros pracujących bez wynagrodzenia. W takich schroniskach (refuggios, alberges) mają prawo nocować wyłącznie pielgrzymi. Fakt ten trzeba udowodnić przedstawiając paszport pielgrzyma ze stemplami zbieranymi w poprzednich miejscach noclegowych. Warunki raczej spartańskie: wieloosobowe hale z piętrowymi łóżkami, za to atmosfera niepowtarzalna. Wieczorne spotkania i rozmow-y we wspólnych kuchniach zapadają na długo w pamięć.
W biurze pielgrzyma otrzymuję instrukcję, by poczekać do południa, ponieważ jest szansa na poprawę pogody. Problem polega na tym, że w ciągu pół dnia nie da się przejść 27 km przez góry, by dotrzeć do hiszpańskiego Roncesvalles. Po drodze wprawdzie są dwa schroniska, ale szansa otrzymania tam miejsca jest minimalna.
I tu po raz pierwszy zadziałał bonus Polaka, który miałem szczęście wykorzystać na trasie jeszcze kilkakrotnie. Jest nas tam po prostu bardzo mało (dla porównania w 2007 r. do Camino wystartowało tylko 290 Polaków, natomiast 7633 Francuzów, 5500 Niemców, 3500 Hiszpanów i 1350 Kanadyjczyków). W sumie byli tu przedstawiciele ok. 70 krajów, nawet tak egzotycznych jak Zimbabwe i Kamemn. Do Santiago - z różnych punktów' wyjściowych - dotarło wtedy ponad 114.000 wędrowców.
Ale Hiszpanie mają jeszcze na żywo
Droga przez mesetę
w pamięci naszego JP2. To właśnie jest ten polski bonus. W efekcie pracownik schroniska wykonuje telefon do właściciela prywatnego schroniska Orisson, już w górach, gdzieś na jednej trzeciej trasy. Widocznie doskonale się znają.
Miejsc nie ma. - Ale tego pana z Polski, tym bardziej jeśli ictie sam. na lodzie nie zostawimy. Wysyłajcie! Zapisują moje imię. Później dowiaduję się, że inni wędrowcy miejsca w tym schronisku bukowali z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem.
Na trasie można rezerwować tylko prywatne schroniska. Wszystkie inne, te najtańsze (nocleg za 3-5 euro lub Donation = co laska) pracują według zasady first eonie first sen>er, tzn. kto pierwszy, ten lepszy.
Do Orisson docieram zupełnie mokry, każdy ruch przysparza bólu. Wspaniałe widoki schodzą na drugi plan. Robi się potwornie gorąco. Zastanawiam się, co będzie dalej. Nawet nie domyślam się, że już wieczór następnego dnia przyniesie genialne rozwiązanie problemu wszelkich bolączek.
Po prysznicu zasiadam wraz z innymi wędrowcami na wspaniałym tarasie z cudowną panoramą gór. Pyszna wspólna kolacja organizowana przez schronisko (30 euro = all inclusiee). Pierwsze znajomości. Przeważają Niemcy, Francuzi, Kanadyjczycy. Z większością z nich będę spotykał się co jakiś czas na trasie.
Noc praktycznie bez snu. Mam miejsce na górnej półce dwupiętrowego łóżka. Sąsiad na dole chrapie tak przeraźliwie, że nie pomagają żadne zatyczki, bo łóżko wpada w wibracje. Poza tym każdy mój ruch powoduje niesamowity ból w kolanie i dolnej części kręgosłupa.
Wspaniałe widoki, dosyć ciężka wspinaczka, piękna pogoda. Tak zwany Szlak Napoleona. Ruszamy 5-osobową grupą, ale zaledwie po kilku minutach oddzielamy się i każdy idzie osobno. Tak już będzie do końca.
W RoncesvalIes są dwa schroniska i stary klasztor. Postanawiam zmniejszyć wagę swojego bagażu i na specjalnej półce przeznaczonej na rzeczy niepotrzebne zostawiam nowiutką pomarańczową isomatę, w ten sposób wygrywam 0,8 kg.
Wieczorem większość pielgrzymów spotyka się w restauracji na „Pilgermenu”. Siedzę przy okrągłym 8-osobowym stole. Oprócz mnie jest trzech Niemców, Francuzka. Kanadyjka i dwie Amerykanki. Przy wńnic tinto wyciągam talię kart. które właśnie kupiłem w przyklasztornym kiosku. Piękne motywy i cytaty, specjalnie dla tego szlaku. Najcelniejszy wydaje się tytuł na opakowaniu: Don i dream your life, live your dream. a więc Nie prześpij tycia, żyj swoim marzeniem. Tasuję karty i proponuję każdemu wyciągnąć jedną z nich jako motto do przemyśleń w ciągu najbliższych tygodni. Wszyscy są zachwyceni.
Zaczynają się długie dyskusje nad interpretacją poszczególnych tekstów. Moją kartą jestem w pierwszym momencie rozczarowany. W porównaniu z wylosowanymi przez innych jest zupełnie niero-mantyczna: Twoje ciało jest ogrodem, ale ogrodnikiem jest twoja wola. Tekst ten na razie do mnie nie przemawia, więc chowam kartę do kieszeni i włączam się do dyskusji dotyczącej innych przesłań.
Z tymi ludźmi będę spotykał się regularnie na szlaku aż do Santiago. Przy powitaniu, oprócz uśmiechu, zawsze będą mi prezentować wylosowaną kartę. A ponieważ do Santiago idzie się w jednych spodniach (żeby ograniczyć ciężar plecaka), karta ta była zawsze w kieszeni, pod ręką. Podobno wszyscy podczas losowania trafili w dziesiątkę.
Wieczorem w przyklasztornym kościele specjalna msza dla pielgrzymów. Nastrój jest bardzo podniosły, chociaż większość jej uczestników nie zna hiszpańskiego. Po angielsku dowiadujemy się, że dziś do Roncesvalles przybyli przedstawiciele 35 narodowości (statystyki schronisk i hoteli zdążyły już tu dotrzeć).
Przenikliwe zimno. W gronie kilku osób spotykamy się przy znaku drogowym Santiago 798 km. by wykonać pamiątkowe zdjęcie.