Wtorek, 23 czerwca
Dostaliśmy dziś znowu chleb z masłem zamiast kiełbasy. Ciągle jest zimno jak cholera. Słońce ukazuje się dość często, ale bez płaszcza wyjść nie można. Staczam się coraz niżej. Nawet czytanie przychodzi mi z trudnością. Nad niczym nie mogę się dłużej skupić. Czas upływa od posiłku do posiłku. Resort, praca, jedzenie, sen i znów to samo od początku. A z polityki nic nowego.
Środa, 24 czerwca
Na razie trochę cieplej. Mama dostała już swój talon. Z zębem moim znów nie w porządku. Jednak trzeba go będzie wyrwać. Kapcanieję i obojętnieję coraz bardziej. Życie coraz okropniejsze, coraz bezbarwniejsze i już zupełnie bez treści.
Czwartek, 25 czerwca
Znów zrobiło się chłodno. Dwa dni słońce było jakieś „ludzkie” i już oziębło. Urodzaj będzie w tym roku chyba fatalny. Nic do getta nie przychodzi. Żadnych warzyw, żadnej najmarniejszej choćby zieleniny. Produkcji w resortach żąda się coraz większej. Instruktorzy, policja i inne bandy nierobów otrzymują coraz lepsze talony, a reszta ludności zdycha z głodu. Rozpoczął się znów okres niezwykłego nasilenia gruźlicy. Masa ludzi zaczyna gorączkować, pluć krwią i hajda do szpitala, ewentualnie bezpośrednio na Marysin m.
Podobno na frontach Niemcy znów zaczynają zwyciężać; jak widać z zamówień przysyłanych do getta, szykują się solidnie na zimę. Robi się już w getcie ubrania wypchane watą, ewentualnie pierzami, oraz białe ubrania na śnieg. Getto daje Niemcom coraz więcej, a jedzenia przychodzi coraz mniej. Wydobywa się z nas resztki soków żywotnych, nie troszcząc się o nas na dłuższą metę A wojna potrwa jeszcze długo.
Piątek, 2G czerwca
I nic. Dalej się pracuje, dalej się głoduje i żadnych widoków na najmniejszą bodaj zmianę. Ciągle powiększa się resorty, buduje się nowe i rozszerza się cmentarz.
Resort nasz otworzył w dwóch domkach niedaleko od nas nowy
Kobiety przy pracy
oddział przeszkoleniowy dla dzieci z kolonii na Marysinie. U nas roboty jest moc. Szyjemy teraz KTG i mamy niezłe wypłaty (my grupowi), ale rymarze zarabiają jeszcze mało. Dowiedziałem się dziś, że Engel i Kałuszyner wyjechali nareszcie do Warszawy 128. Ciekaw jestem, czy oddali ode mnie ukłony Lolkowi Łęczyckiemu. Podobno Stefan Kałuszyner tak się obżarł pierwszego dnia po przyj eździe do Warszawy, że dostał wysokiej gorączki i leżał przeszło tydzień. Lecz z pewnością poczuł się syty, czego ja od dwóch lat nigdy jeszcze nie doświadczyłem. Uczyć się niczego już nie mogę.
Byłem dziś u Niutka Radzynera, który ciągle ma nadzieję, że pozyska mnie z powrotem dla swej działalności. Starał się wmówić mi łagodnie, że nie mam czystego sumienia, jeśli teraz siedzę, nic nie robiąc. Ale gdyby on wiedział, jak mnie to teraz mało wszystko obchodzi! I jak bardzo jestem leniwy, aby gdzieś pójść i coś
ino