— Dziś wieczorem przedstawię pani niezbite dowody — ryknęłam z entuzjazmem, młoda kretynka./fa łajza musiała coś wiedzieć, bo uśmiechnęła się kpiąco. Omal jej nie palnęłam w ten artystycznie potargany łeb.
— Nie bądź zbyt pewna siebie, moje dziecko. W fachu, który chcesz opanować, przynosi to.tyłko szkody.
— Czyżby? Wydawało ini się, że kurwa nie może być skromnisią.
— Jesteś wulgarna — skrzywiła się, jakbym chciała ją nakarmić żywą żabą. — Otóż kurwa, jeżeli życzysz sobie używać tego nazewnictwa, musi być przede wszystkim realistką. Bez właściwej samooceny daleko nie zajedziesz. Trzeba umieć obliczyć swoje możliwości.
— No, liczyć to ja umiem. Możliwości też mam! — okręciłam się przed nią na pięcie z zadartą spódnicą, żeby mogła sama ocenić te możliwości.
— Owszem, jesteś zgrabna i niebrzydka — wycedziła chłodno. — Świat roi się od ładnych i niebrzydkich dziewczyn. Nie brakuje ich nawet w tym mieście. Niektóre kochają się za mniejsze lub większe pieniądze. Ale naprawdę dobrych jest kilka.
— Kilka?... Myślałam, że jedna — balansowałam na krawędzi wyrafinowanej drwiny i jawnego pochlebstwa.
Nie była głupia. Spojrzała na mnie uważnie tymi swoimi oczyskami.
— Nie podskakuj miła, pokaż najpierw, co potrafisz.
— Dużo potrafię.
— Zobaczymy, masz tydzień czasu.
Z tego tygodnia zmarnowałam już trzy dni. A może ona zmówiła się z tym chudziełcem. Jest twardy, bo go podpuściła i hojnie za rzekomą wstrzemięźliwość wynagradza. Bzdura. Robię się idiotycznie podejrzliwa. Akurat zadawałaby sobie tyle trudu. I to po co? Żeby wyeliminować z fachu jakąś tam kandydatkę na dziwkę. Skąd
miała wiedzieć, że mam prawdziwy talent. Taki, który może zachwiać nawet jej pozycją.
Była najlepsza. Tak twierdził jeden mój kumpel, którego mama przez ćwierć wieku uprawiała to szlachetne rzemiosło, plasując się kiedyś w czołówce. Sama jednak przyznawała, że w swoim najlepszym okresie, nigdy, nawet przez miesiąc, nie dorównywała Żylecie.
Żyleta. Ta ksywka mówiła sama za siebie. Pewnie krzywiła się, że tak ją nazywają. Była zbyt wyrafinowana na takie bezpośrednie skojarzenia. Żyleta. Ostra dziwka. Najlcr.za z najlepszych! Twój czas się kończy. Sztafeta pokoleń...
Zmrużyłam lczy. Słońce prażyło niemilosierdzie. Betonowy placyk przed Biblioteką Narodową zamieniał się w patelnię, a ja przyklejona do wyszczerbionej ławki jak sznycelefc. v ałkicm apetyczny sznycclek. Takiego zdania musiał byc iziadunio-portier bezczelnie kontemplując moje nogi. Podciągnęłam spódniczkę, choć właściwie nie było co podciągać. Popatrz sobie staruszku, mam dobre serce.
Kiedy ten gnojek opuści wreszcie szacowne progi świątyni wiedzy. Nic było sensu pchać się tam za nim. Wczoraj spróbowałam i tego. Niestety. Wśród książek głupiał doszczętnie, o ile w ogóle posiadał jakąś szczyptę rozumu. Mogłabym mu naga siąść na pulpicie, a on po prostu... by przesunął. Jak przeczytany skrypt.
— Panienka na kogoś czeka? — dziaduś postanowił zniwelować dzielącą ras odległość. Z bliska nie wyglądał tak strasznie staro.
— Na narzeczonego — uśmiechnęłam się wdzięcznie.
— Studenł?
— Student — przytaknęłam, choć nie wiedziałam na pewno. Z wyglądu mógł być jeszcze przed maturą.
— To głupi — skonstatował dziadek — dać książkom
pierwszeństwo przed taką babką — zalłinił się rozbrajająco. Przytaknęłam mu skwapliwie. Miał świętą rację!
— Panienka wygląda na taką, która to łubi...