czy. Dowód Anzelma jest w ten sposób, aby użyć słów Kanta, zaledwie „żałosną tautologią”.
Nie Kant pierwszy zdał sobie sprawę, że dowód Anzelma nie do końca jest prawidłowy. Już współczesny Anzelmowi Gaunilo z Mar-moutier wykazał, że dowód ontologiczny mógłby zostać użyty do udowodnienia istnienia nieomal wszystkiego. Przykład podany przez Gaunilo dotyczył doskonałej wyspy, lepszej niż jakakolwiek znana wyspa, miejsce wszelkich wyobrażalnych przyjemności. Jeśli możemy wyobrazić sobie taką rzecz, musimy mieć jej wyobrażenie. I jeśliby ona nie istniała, moglibyśmy wyobrazić sobie doskonalszą, czyli istniejącą wyspę. Dlatego musi ona istnieć.
Jak odpowiedział na ten zarzut sam Anzelm, Gaunilo pominął istotę rzeczy, ponieważ idea wyspy nie zawiera idei istnienia, tak jak idea idealnego koła nie zależy od istnienia jakiegokolwiek takiego koła. Koncepcja bytu natomiast musi zawierać ideę istnienia. Może-my sobie łatwo wyobrazić, że doskonała wyspa lub doskonałe koło nie istnieją, ale nie możemy sobie wyobrazić, że nie istnieje najdoskonalsze istnienie, ponieważ sama idea to wyklucza. To, co nie może istnieć, jest z definicji gorsze niż to, co nie może nie istnieć. To rozumowanie przekonało Kartezjusza, Spinozę i Leibniza, aby wymienić tylko największych, do prawidłowości dowodu Anzelma.
Musiało minąć ponad siedem wieków, zanim Kant w końcu odrzucił ten dowód. W Krytyce czystego rozumu (1781) wykazał, że Anzelm pomieszał kategorie, traktując jednostkę gramatyczną (orzeczenie „jest”, „istnieje”) jako kategorię ontologiczną. Powiedzenie, że rzecz „jest” lub „istnieje”, nie jest, według Kanta, dodaniem do niej czegokolwiek. Jest natomiast stwierdzeniem, że coś w rzeczywistości istniejącego odpowiada naszemu pojęciu. Powiedzenie „to krzesło istnieje” nie jest dodaniem niczego do krzesła, ale tylko wydaniem sądu na jego temat - z naszego doświadczenia wynika, że krzesło jest rzeczywiste. Możemy tylko wtedy powiedzieć, że coś „jest” lub że „istnieje”, kiedy możemy tego doświadczyć. Prawdziwość tego twierdzenia zależy od relacji pomiędzy słowem czy pojęciem i realną rzeczą.
Reasumując - jeśli Bóg nie istnieje, nie może zostać „udoskonalony” przez dodanie mu egzystencji, ponieważ nie ma „Tego”, któremu moglibyśmy coś dodać. Jeśli znika orzeczenie „istnieje”, znika także podmiot „Bóg” (lub „najdoskonalsza wyobrażalna rzecz” lub „krzesło”, lub jakikolwiek inny zaproponowany podmiot). Podobnie powiedzenie „Bóg nie istnieje” nie „odejmuje” niczego Bogu, ponieważ my tylko wysuwamy przypuszczenie, że nie ma takiego bytu jak „Bóg”, któremu moglibyśmy coś zabrać - w tym wypadku „Bóg” jest podmiotem gramatycznym, nie rzeczywistym.
Innymi słowy nie ma logicznej sprzeczności w stwierdzeniu, że „najdoskonalszy wyobrażalny byt nie istnieje”: utrzymujemy lub usiłujemy stwierdzić, że taki byt nie ma obiektywnej realności, a nie przeczymy pojęciu tego bytu jako takiego. I jeśli zaprzeczenie („X nie istnieje”) nie jest logicznie sprzeczne, to nie wynika z niego koniecznie zdanie twierdzące („X istnieje”). Jedynym prawdziwym testem na istnienie lub nieistnienie czegoś jest doświadczenie.
I to był praktycznie koniec „dowodu” Anzelma, chociaż od tamtej pory podejmowano jeszcze wiele prób ratowania tego typu argumentacji. Żadna się nie udała - wszystkie zawierały pewne pomieszanie kategorii, trzeba jednak doceniać ludzkie wysiłki.
Zbadajmy ten punkt i powiedzmy; „Bóg jest albo go nie ma””. Ale na którą stronę się przechylimy? Rozum nie może tu nic określić: nieskończony chaos oddziela nas. Na krańcu tego nieskończonego oddzielenia rozgrywa się partia, w której wypadnie orzeł czy reszka. Na co stawiacie?
Blaise Pascal, Myśli, prze!. Tadeusz Żeleński
Bóg może nie „grać w kości” [patrz rozdział „Stąd do niepewności”], ale my wszyscy gramy w kości z Bogiem. Taka jest konkluzja siedemnastowiecznego francuskiego matematyka Blaise’a Pascala, kiedy zajął się wiecznie sprawiającym problem pytaniem o istnienie Boga.
23