zaświaty odsłaniają tę samą, znaną z ziemskich rozczarowań zasadę.
Paralelna scena, rozgrywająca się również w planie metafizycznym, zamyka Nic albo nic. W jakiejś post-egiystencjalnej sferze, w której trwa jeszcze wyzwolona z cielesnego bytowania świadomość podmiotu, dokonuje się ostateczne zrozumienie ziemskich spraw. Jest to swego rodzaju raj umiejscowiony w krajobrazie dzieciństwa, który pozwala jeszcze raz wrócić do tych samych osób i sytuacji, ziszczając główną życiową tęsknotę. Odwzorowujący ludzkie dążenie do pełni, stanowi realizację scalającej przeciwieństwa jedności, idealnej harmonii, boską androgynią zastępując ziemski kompleks rozdarcia.
Jednak i ten obraz można zaniknąć w powszechnej formule ludzkiego doświadczenia; „Zobaczysz coś doskonałego i nagle przestraszysz się, że z tej doskonałości nic nie wynika” w.
Znowu tylko iluzja, jeszcze jedna obietnica bez pokrycia, złuda nieodwołalnie zdemaskowana w miłosnym akcie, w którym osiągnięcie pełni, tak jak ogarnięcie Tajemnicy pozostaje szczytem niby „już bliskim, a jeszcze dalekim, już osiągalnym, a jeszcze nie zdobytym, jut Wyobrażonym i tylko wyobrażonym”
W miejscu, gdzie wszystko już wiadomo, w mistycznym akcie przekraczania ostatniego kręgu wtajemniczenia ujawnia się jedyna prawda, jaka była do odkrycia.
W roli, jaką prezentuje scena z Nic albo nic, występuje miłość we wszystkich powieściach Konwickiego:
* T Konwicki, Nic albo nic, Warszawa 1971, s. 286.