W końcu Artemida obiecała spotkać się z Otosem na wyspie Nikios i wyjść za niego za mąż. Gdy Hermes przyniósł Otosowi tę wiadomość, Efialtes zaczął mu zazdrościć
— A czemu to również i Hera nie przybędzie razem z nią na NaJbos? — zżymał się. — Na pewno woli mnie od tego swojego Omai! Jestem znacznie od niego silniejszy!
— Może i jesteś silniejszy — szydził Otos •— ale czy prawdziwa bogini może mę zakochać w kimś tak brzydkim jak ty?
— Ty też nie jesteś przystojny!
— Aie bardzo się Artemidzie podobam.
*
— Co ty powiesz? W takim razie i ja jej się mogę spodobać! Jestem od ciebie starszy i gdy Artemida ta będzie, ożenię się z nią zamiast i Herą!
— Nie, Artemida jest dla mniet A poza tym dobrze wie, że znacznie lepiej od ciebie strzelam z łuku,
— Kłamiesz! Udowodnij to!
Podczas gdy brada kłócili się ze sobą, Artemida szybko przybrała postać białej łani i skoczyła między nich. Chwycili za łąki. Otos strzelił do niej od lewej strony, Efiaitcs — od prawej. Ale Artemida przebiegła z taką szybkością, że nie zdążyli jej trafić i obaj padli trupem na ziemię — każdy z czołem przebitym strzałą brata. Ani żaden bóg, ani żaden człowiek śmiertelny nie mógł ich zabić, więc musieli zabić się nawzajem.
Hermes odprowadził obu Aloadów do Tartaru, po czym wyciągnął już półmartwego Aresa z miedzianej skrzymi.
Marka Ziemia raz jeszcze podjęła próbę wygnania olimpijskich bogów. Stworzyła Tyfona, największego ze wszystkich monstrualnych potworów. Miał on głowę osła z uszami sięgającymi gwiazd, skrzydła, które rozpięte zaciemniały niebo, a zamiast nóg — kłębowisko węży. Jego widok tak przeraził bogów olimpijskich, gdy ziejąc ogniem ruszył na ich pałac, że uciekli do Egiptu. Dzeus przybrał w popłochu postać bartna; Apollo — byka; Posejdon — konia; Afrodyta — żbika; Ares — dzika; Hermes —: żurawia i tak dalej. Jedna Atena nawet nie zadrżała. Oświadczyła, że Dzeus jest tchórzem i że wstydzi się być jego córką.
Dzeus cały się zaczerwienił, gdy to usłyszał; wrócił do swej właściwej postaci i cisnął w Tyfona gromem, raniąc go w ramię. Ty fon wrzasnął z bólu, zbił Dzcusa na kwaśne jabłko, wyciągnął mu ścięgna z rąk i nóg i zupełnie bezwładnego powierzył pieczy kobiety-potwota, imieniem Delfyne.
Dokonawszy tego, zwrócił się do Parek, aby mu dały jakieś lekarstwo na zranione ramię. Wręczyły mu bez słowa kilka jabłek i dalej przędły swoje nici. Tyfbn nadgryzł jedno swoimi potężnymi zębami, a ponieważ Parki wyprowadziły go w pole, dając mu jabłka zatrute, zaczął słabnąć i dalej słabnął, w miarę działa-nia jadu.
91