1Z2 Czytając Mickiewicza
starcza liryka Goethego. Zwięzła jak przysłowia i jak przysłowia zawierająca wzniosłe komunały.
A ostatnie wiersze Mickiewicza?
Mickiewicz zamilkł jako poeta w pełni mocy twórczej, osiągnąwszy szczyt swojej sztuki. Przestał pisać nie z braku natchnienia i nie niemoc twórcza obezwładniła mu pióro. Porywającego prelegenta w College de France, żarliwego trybuna ludów i organizatora Legionu włoskiego, człowieka, który czuł się wieszczem jasnowidzącym przyszłość — natchnienie nie opuściło, tylko że Mickiewicz nie chciał korzystać z takiego natchnienia, jakie go nawiedzało w wieku klęski. Doznawszy w Dreźnie najwyższego porywu, uczuwszy tę olbrzymią banię z poezją, która rozbiwszy się nad jego głową dała mu moc do napisania Dziadów części III i Pana Tadeusza (bo Pan Tadeusz został napisany jakby na marginesie dalszych części Dziadów, których „oderwane kawałki mimojazdem pisał”) — oczekiwał drugiego takiego najwyższego lotu. Gardził małymi natchnieniami i zwykłą pracą literacką, oczekiwał cudu. Gdy cud nadludzkiego natchnienia nie spływał, starał się nową banię z poezją sprowadzić na ziemię codziennym wysileniem mistycznym, owym „harowaniem” to-wiańczyka. Bo czyż nie taki był sens towianizmu praktykowanego przez największego poetę?
Lecz nie rozbiła się już bania z poezją nad skołataną głową poety, niewola mistyczna osłabiła w nim siłę twórczą, zrujnowała zdrowie. Wprawdzie niezmożona jego żywotność, nie wcielona w poezję, wyładowała się w działaniu rewolucyjnym, ale czas pisania — skarżył się — minął dlań niepowrotnie. I pomyśleć: nie złamała tego człowieka klęska narodowa. Z niej przecież, z dna rozpaczy wzniósł największe swoje zwycięstwo poetyckie. Dziadów część III była odpowiedzią na kię-
skę pod Ostrołęką, na kapitulację Warszawy, była zwycięstwem nad zaborcami tak trwałym, że karmiliśmy się Mickiewiczowską siłą i my w ostatniej wojnie, w sto lat od wybuchu tej mocy. Tak, poezja wygrała swoją walkę napowietrzną, wszystkich nieszczęśliwych wodzów wojskowych zastąpił w tej stuletniej wojnie poeta.
Zwyciężył poeta, lecz przegrał człowiek i zamilkł twórca. Słowo „klęska” padło z ust poety w czterdziestym roku życia, w czasie ostatniego już przypływu poezji w cichej Lozannie.
Nie znam wiersza bardziej jednolitego, liryki, w której przeżycie związało się więźbą słów tak ściśle i lapidarnie jak Polały się łzy. Poeta płacze nad całym swoim życiem, ale rozpamiętuje je i nazywa w obliczu klęski wieku męskiego. Właściwie jest tylko jeszcze jeden — jeśli pominiemy młodzieńcze przekłady wierszy Byrona — wiersz Mickiewicza, który wyraża smutek i niepokonane przygnębienie: odeskie Dumania w dzień odjazdu. Bo groza bijąca ze strof Do matki Polki nie przygnębia. Ten najboleśniejszy wiersz oczyszcza jak wstrząs tragiczny i wyzwala w Polaku jakąś moc krzepiącą. Nie wiem, czy w krytyce uwydatniono dość mocno, że Mickiewicz to poeta trudnego optymizmu, wiary w zwycięstwo wolnego życia nad tyranią i śmiercią. Dość go porównać z rozmiłowanym w śmierciach Słowackim. Nawet z poematu o nieszczęśliwej miłości i o śmierci, z Dziadów części IV, uczynił — w ostatecznym rozrachunku — moralną naukę o obowiązku życia i trzymania się ziemi. I dopiero w wieku męskim, w czterdziestym roku swojego życia, zapisał ten swój płacz:
Polały się łzy me czyste, rzęsiste,
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,