XXX PR2ESTRZEŃ
kipiał* i>d brutalnych, dosadnych dialogów, przetykanych gorzała, w którei nas hętniej i najłatwiej topi się ból, klęskę ™
Istotnie, opow iadania z debiutanckiego tomu Hłaski zawierają wiele realiów codziennej egzystencji Polaków w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych; uderzających ostrością obserwacji obrazów ulic, mieszkań, zakładów pracy, knajp, przedmieść i łączek za miastem, zatłoczonych tramwajów, optymistycznych haseł neonów i plakatów. Pisarz mocno osadza akcję i przeżycia swych bohaterów w rzeczywistości społeczno-politycznej pierwszej powojennej dekady, rejestruje fakty z codziennego bytowania ludzi żyjących w Polsce Ludowej. Uważna lektura tych opowiadań ujawnia jednak zwodniczość ich realizmu i prawdomówności, przy całym bogactwie szczegółów uderza bowiem nagromadzenie wyłącznie mrocznych barw opisywanego św iata, prowadzące do jednostronnej, ciemnej i pesymistycznej jego wizji.
Ważnym elementem takiej wizji rzeczywistości jest charakterystyczne ukształtowanie przestrzeni, w jakiej działają bohaterowie; widać bowiem wyraźnie, że dramatyzm poczynań i przeżyć nadwrażliwych, w gruncie rzeczy głęboko romantycznych i sentymentalnych. postaci Hłaski podkreślają i potęgują, a także w znacznej mierze generują brzydota i nędza miejsc, w jakich owym bohaterom przyszło żyć. Oswojona, udomowiona i coraz piękniejsza Polska z literatury socrealistycznej, w której „na prawo most, na lewo most”, a „lud wejdzie do Śródmieścia”, staje się w opowiadaniach Hłaski infemalnym miejscem determinującym światopogląd ludzi i potęgującym ich poczucie indywidualnej klęski. Przestrzeń ta, równie szpetna i nędzna o każdej porze roku i przy każdej pogodzie, kształtuje psychikę bohaterów, ale także przez ich psychikę jest kształtowana, 1
stając się projekcją osobistej udręki i egzystencjalnej rozpaczy żyjących w niej ludzi2.
Terenem działania bohaterów Pierwszego kroku w chmurach jest wielkie miasto (najczęściej Warszawa), jego przedmieścia, rzadziej małe, zapomniane przez Boga i ludzi miasteczka, o których wcześniej z taką mocą zawyrokował Andrzej Bursa: „mam w dupie małe miasteczka” (w wierszu Sobota). Wrogiem ludzi są tutaj pory roku:
Jesienią do naszych baraków kapała wilgoć; odrywaliśmy ze ścian zdjęcia naszych drogich i chowaliśmy je do drewnianych kuferków, pod prycze. Zimą hulały dzikie wiatry, z żelaznych piecyków buchały kłęby czarnej sadzy, osiadając na naszych ubraniach lepką i tłustą powłoką; chodziliśmy zakatarzeni; głosy nasze brzmiały niczym głosy rzezimieszków. Przestaliśmy się golić i myć, gdyż w barakach panowało niemożliwe zimno [...]. Przyszła wiosna; późna, zimna i o wiele gorsza od jesieni. Jednego dnia padał ohydny deszcz, następnego — kaszowaty śnieg [...]. Po długiej i strasznej zimie, po cherlawej, nie donoszonej wiośnie — przyszło potworne, dręczące upałami lato; takich upałów nie pamiętali w okolicy nawet najstarsi ludzie. Pot zalewał nam oczy, przeżerał koszule, spływał wzdłuż całego ciała; zima wydawała nam się teraz bajką. (Robotnicy)
Nieprzyjazna bywa każda pogoda, zawsze ujawniająca szpetotę i mizerię scenerii bytowania bohaterów. Najczęściej pada deszcz:
Deszcz padał; miasto jak wstrętny, plugawy grzyb nasiąkało wilgocią.
(Kancik)
Począł padać deszcz. Ludzie kulili się z zimna; podnosili kołnierze palt i przemykali pod murami. Ciemność nadciągała nad miasto; wysoko, za brudnymi chmurami, umierało światło dnia. Zapalały się pierwsze okna; wiatr kołysał latarnie i zamiatał ich światłem kałuże. (Pętla)
Pojawiające się z rzadka słońce jedynie wyjaskrawia i podkreśla brzydotę świata:
VI N o w a k o w s k i. Nocny goić {w: ] t c n ż c. Chłopak z gołębiem na głowie. Warszawa 1979, s. 142.
Por. K. Zaleski, Infemo sentymentalne, „Teksty| 1974, z. 2.