366 J. ANDRZEJEWSKI, MIAZGA
dotąd nie oglądał! I ja miałbym teraz umrzeć? Nie! Ja pójd, dalej...”1 Rzeczywiście, Leonardo do ostatnich słów nie wie-rzy w możliwość własnej śmierci. Wydaje mu się, że to, co wkrótce nastąpi, przyniesie po prostu kolejne doświadczenie okaże się jakąś szczególną, jemu tylko daną przemianą. Wiara ta wzbudza ostatnią nadzieję Leonarda. Lecz cóż w tej sytuacji oznaczają zdania ostatnie? Czyżby jednak zwątpienie w obliczu zjawiającej się pustki? A może tylko przestrogę? Lecz jeśli przestrogę, to dla kogo? Bo przecież nie dla stojącego obok Francesca Malciego, wyłącznego spadkobiercy jego ziemskiego dorobku. Może więc dla ludzkości w ogóle, a zwłaszcza dla tych, których potrzeba dążenia ku rzeczom nieosiągalnym już opętała?
Ostatnia godzina pod względem kompozycyjnym jest dziełem zbudowanym misternie. Każdy szczegół, wszelkie podteksty są tu starannie dobrane i posiadają określone znaczenie. W sumie całość kojarzy się z kołem, z ciągłą linią zamkniętą. Oto Leonardo rozpoczyna opowieść o swoim życiu, aby przeprowadziwszy rachunek sumienia, wywód burzliwy i narastający jak same koleje życia, powrócić na koniec tam, skąd wyruszył, do punktu wyjścia. Pomiędzy poszczególnymi fazami życia a stadiami monologu zachowana jest swoista symetria. Każdemu przeżyciu Leonarda zawsze odpowiada ja*
kiś inny ton i jakaś nowa myśl, która dalej popycha jego spowiedź. Ale i to jeszcze nie wszystko: Nagórski bowiem w kolejnych stadiach „choroby” Leonarda widzi okresy i tendencje własnych poszukiwań. Najbardziej wyrazisty przykład tej zależności znajduje się mniej więcej w połowie (wybór tego właśnie miejsca również nie wydaje się przypadkowy), kiedy to Leonardo przypomina historię hodowanego przez siebie ptaka, małej kawki imieniem Mezzanotte. Oswojony ptak, trzymany przez swego opiekuna na wolności, spędzał całe dnie w ogrodzie i okolicy. Któregoś dnia, po gwałtownej burzy, nie wrócił i wszelki słuch o nim zaginął. Nie zjawiał się przez wiele tygodni, aż wreszcie pewnego słonecznego poranka zastukał dziobem w okiennicę. „Nigdy do tej pory nie przeżyłem wzruszenia równie dławiącego - myśli na to wspomnienie Leonardo - i szczęścia tak bezgranicznie czystego, jak w owej chwili, kiedy poczułem w dłoniach drobne i drżące ciało Mezzanotty, a pod wargami ciepłe, puszyste piórka”2.
I w chwilę potem, komentując przypływ czułości, stwierdza: „Wówczas mogłem jeszcze zawrócić...”
Opisy podobnej tkliwości tworzą w utworach Nagórskiego cały motyw, jednak szczególnie często występują w pewnym cyklu opowiadań, który powstał - przy zachowaniu wszelkich proporcji - w środkowym okresie twórczości. Czytając Natchnienie świata natrafiamy w pewnym momencie na scenę następującą: „Już schodził z werandy, gdy na wilgotnej, z lekka omszałej balustradzie dojrzał malutką, nieruchomo przycupniętą biedronkę. Przestraszona, nie ruszała się dłuższą chwilę, dopiero gdy podniósł rękę do ust i chuchnął
Prawdopodobnie nawiązanie do wątku opisanego w książce A. Vallentin, Leonardo da Vmci, op. cit., s. 246, gdzie cytowana jest następująca wypowiedź Leonarda: „Miałem taki wypadek, że namalowałem obraz przedstawiający kogoś świętego, a człowiek, dla którego przeznaczone było malowidło, zapałał do niego miłością i zapragnął, aby usunąć z niego wszelkie atrybuty świętości, tak żeby mógł go bez obawy całować. W końcu sumienie przezwyciężyło pragnienie i zakochany człowiek zmuszony był usunąć obraz ze swojego domu”.
parafraza fragmentu opowiadania Powrót (J. Andrzejewski, Niby gaj i inne opowiadania, Warszawa 1967, t. II, s. 456).