ANTROPOLOGIA RELIGII
Thomas Ludanann
Victor Turner
I AC
122 Interpretacja kultur
utrzymywać wystarczająco długo, stanowi radykalne wyzwanie dla twierdzenia, że życie można zrozumieć i że, dzięki naszej zdolności myślenia, możemy się w nim efektywnie odnaleźć. Są to wyzwania, jakim — chcąc przetrwać — każda religia, nawet ta najbardziej „prymitywna”, musi stawić czoła.
Współczesna antropologia społeczna stosunkowo najmniej miejsca poświęciła badaniom pierwszego z tych trzech punktów (choć klasyczne już rozważania Evansa-Pritcharda nad tym, dlaczego spichlerze zawalają się na głowy niektórych członków ludu Azande, a na głowy innych nie, są tu akurat godnym uwagi wyjątkiem)26. Już samo potraktowanie wierzeń religijnych jako prób sprowadzania niecodziennych bądź anormalnych zdarzeń czy doświadczeń — śmierci, snów, amnezji lub zaburzeń psychicznych, wybuchów wulkanów czy małżeńskiej niewierności — do kręgu rzeczy przynajmniej potencjalnie dających się wyjaśnić, trąci co najmniej tyloryzmem, jeśli nie czymś jeszcze gorszym. Faktem jednak jest, że przynajmniej niektórzy ludzie — najprawdopodobniej większość z nich — nie są w stanie pozostawić nierozwiązanych problemów natury analitycznej po prostu w formie nierozwiązanej i przyglądać się tylko co bardziej osobliwym cechom pejzażu świata, trwając w niemym osłupieniu czy niejakiej apatii, nie próbując nawet stworzyć — choćby i najbardziej fantastycznych, niespójnych czy naiwnych — poglądów, które umożliwiałyby pogodzenie owych cech z bardziej pospolitymi zjawiskami, jakich dostarcza nam codzienne doświadczenie. Każda, powtarzająca się notorycznie pórażka lub długotrwała dysfunkcja naszego aparatu wyjaśniającego — zespołu narzuconych nam wzorców kulturowych (takich jak: zdrowy rozsądek, nauka, dociekania filozoficzne, mity), jakim każdy z nas się posługuje niczym mapą, chcąc odnaleźć drogę w naszym empirycznym świecie, wytłumaczyć rzeczy, które domagają się wyjaśnienia
- prowadzi do głębokiego niepokoju; dochodzi do tego o wiele częściej, a ów niepokój jest o wiele głębszy, niż byśmy kiedyś przypuszczali, od czasu, gdy - całkiem zresztą słusznie - obalono pseudonaukowy pogląd na wierzenia religijne. Ostatecznie, nawet najwyższy kapłan heroicznego ateizmu, lord Russell, stwierdził niegdyś, że choć nigdy nie zaprzątał sobie specjalnie głowy problemem istnienia Boga, to niejednoznaczność pewnych matematycznych aksjomatów doprowadzała go niemal do utraty zmysłów. A poczucie dojmującego niezadowolenia w związku z mechaniką kwantową, jakie męczyło Alberta Einsteina, wypływało z jego
- niewątpliwie religijnej — niemożności uwierzenia w to, że, jak to ujął, Bóg gra sobie ze wszechświatem w kości.
To poszukiwanie jasności i nacierające fale metafizycznego niepokoju, jakie pojawiają się w momencie, gdy wydaje się, że zjawiska empiryczne pozostaną nadal nieustępliwe i nieprzejrzyste, pojawiają się też jednak na o wiele niższych poziomach intelektualnych. W moich własnych badaniach uderzyło mnie (i to o wiele mocniej, niż bym się tego