plik


ÿþAndrzej Sapkowski Battle dust www.bookswarez.prv.pl Szyby z okien wyleciaBy ju| wcze[niej - teraz, gdy "Nashville" odpaliB torpedy, wyleciaBy ramy i futryny. Rzecz jasna, "Nashville" nie strzelaB do nas, tego budynek biurowca nie wytrzymaBby z pewno[ci. Torpedy walnBy w kompleks siBowni, której wci| broniBy niedobitki grupy szturmowej Novaka. Cho wydawaBo si to nieprawdopodobne, grupa Novaka wci| odpowiadaBa ogniem - [wietliste nitki ci|kich laserów taDczyBy pBomieniem na kadBubie flagowego kr|ownika Kompanii Ifigenia-Thetis. Niestety, tungstenowy pancerz kr|ownika niewiele od tego cierpiaB. Yamashiro powiedziaB wszystko, co miaB do powiedzenia, a wówczas okazaBo si, ze z caBego korpusu oficerskiego naszej wspanialej, najemnej bandy ta najbardziej impulsywna i najmniej opanowana jest Valerie van Houten. Wszyscy znali[my Valerie van Houten. Dlatego absolutnie nie zdziwiBo nas to, co zrobiBa. Valerie kopniakiem przewróciBa krzesBo, strcajc z niego cala kupe klipów do karabinów typu Craftsman MkIII, po czym soczy[cie napluBa na migoccy, poprzecinany liniami zakBóceD ekran monitora. - Ty pierdolony skurwysynu! - rozdarBa si niemelodyjnie. - Ty... DarBa si przez jakie[ pól minuty i ani razu nie powtórzyBa. A nam wszystkim wydawaBo si, ze to, co wstrzsa [cianami budynku, to nie wybuchy pocisków, rakiet i fotonowych torped, ale jej wrzaski. Yamashiro skrzywiB si na ekranie, zupeBnie jakby mógB widzie spBywajc po krysztale [lin Valerie. - Jakie| to pBaskie - powiedziaB. - Jakie| trywialne... - I jakie| prawdziwe - nie wytrzymaBem. - Jeste[ pierdolonym skurwysynem, Yamashiro-san, i nie tylko. Tym, co wBa[nie nam zakomunikowaBe[, udowodniBe[, czym jeste[. I [wietnie wiesz, jaki z ciebie skurwysyn. Teraz, gdy opanowali[my caBy kompleks, gdy praktycznie panujemy nad miastem, ty, zamiast przysBa tu patrolowce Koncernu, bezczelnie ka|esz nam kapitulowa, bo twoja firma dogadaBa si tymczasem z Ifigenia-Thetis i wyszBo na to, ze cala ta cholerna wojna nie byBa nikomu potrzebna? Teraz nam to mówisz? Teraz, gdy "Nashville" masakruje nas torpedami? - Przypominam - powiedziaB Yamashiro zza pasków zakBóceD - |e mówimy o faktach. O faktach, na które nikt z nas nie ma wpBywu. Ani wy, ani tym bardziej ja. Ja o tych faktach po prostu informuje, wiec obrzucanie mnie inwektywami nie wydaje si ani sBuszne, ani celowe. Sytuacji to równie| nie zmieni. To jest, moi panowie - i panie - force majeure, siBa wy|sza. Przekazuje wam ultimatum Ifigenii-Thetis. Je|eli si natychmiast nie poddacie, "Nashville" i "Electra" bd kontynuowa ostrzaB kompleksu. A potem wysadza desant. Stawiajcy opór bd rozstrzeliwani na miejscu... - Yamashiro - przerwaBem, starajc si zachowa spokój. - To ty podpisywaBe[ nasz kontrakt w imieniu Koncernu. Tym samym zBotym Parkerem, który wystaje ci z butonierki. A w tym pieprzonym kontrakcie jest klauzula, gwarantujca nam opiek i ochron na wypadek niepowodzenia akcji. Wiesz, dlaczego ta klauzula znalazBa si w kontrakcie. Ifigenia-Thetis nie przyznaje |oBnierzom najemnym |adnych praw konwencjonalnych. Je|eli si poddamy, wykoDcz nas. Wywi| si z kontraktu, Yamashiro! - Przykro mi, komandorze Lemoine, ale kontraktu ju| nie ma. PodpisywaBem go, majc peBnomocnictwa Rady Nadzorczej Koncernu Schraeder & Haikatsu. A teraz, na mocy podobnych peBnomocnictw, czynie kontrakt niewa|nym. Null and void. Rzecz jasna, na podstawie klauzuli trzeciej aneksu do kontraktu mo|ecie wystpi o odszkodowanie na drodze sadowej... Culture Vulture odrzuciB gBow do tylu i zaryczaB dzikim, o[lim rechotem. Zmiech byB tak zarazliwy, ze wszyscy, kolejno, zaczli[my rycze i zatacza si i roni Bzy. Najpierw Papa Cuxart. Potem Muireann Tully, cienko, piskliwie, po dziewczcemu. Potem Jaime Santacana, krzywic si, bo spazmy wesoBo[ci powodowaBy ból w poparzonym laserem ramieniu. Potem doBczyBem ja, a na koDcu Valerie. Yamashiry to nie rozbawiBo. SkrzywiB si, otworzyB usta, by cos powiedzie. Nie zd|yB. Muireann Tully wycignBa z kabury swego staromodnego Walthera i wBadowaBa w ekran trzy pociski, dziki czemu po przeno[nym monitorze zostaBy tylko dymice bryzgi na [cianach i suficie. - End of transmission - powiedziaBa spokojnie. - No confirmation required. Co robimy, Thierry? - Padamy na podBog! Padli[my, i w sama por. "Nashville" i "Electra", która doBczyBa do niego, zasypaBy kompleks lawina ognia. WypluBem tynk i poliuretanowe klaki z wykBadziny podBogowej, po czym wBczyBem transmiter. - Novak! - wrzasnBem, starajc si przekrzycze rumor i Bomot. - Melduj, co u ciebie, over! Transmiter zatrzeszczaB. Novak mówiB szybko, niewyraznie i tez przekrzykiwaB huk eksplozji i wystrzaBów. Rozró|niaBem co trzecie sBowo, ale rozumiaBem sens. Po wyeliminowaniu z wypowiedzi Novaka wszystkich plugawych sBów zostawaBo samo geste: na Promenadzie jest beznadziejnie, lustrzaki nacieraj bez przerwy, koDczy si amunicja, nie utrzymam si, kurwa ich mac, over. Culture Vulture odwróciB si od komputera, przy którym klczaB. - Mam ich - powiedziaB. - Mam "Nashville". WywoBa? Bdziesz paktowaB? - WywoBaj - zdecydowaBem. - Bd paktowaB. Trudno, Koncern zostawiB nas na lodzie, jedyne, co mo|emy zrobi, to ratowa ludzi. Koniec, chBopcy. Nie mamy ju| o co si bi, kontraktu nie ma, pienidzy nie ma. Dobrze, ze chocia| zaliczka jest bezpieczna w Credit Betelgeuse. Jaime, wydaj rozkaz dla grup. Cease fire, zBo|y bron, emitowa sygnaB kapitulacji na wszystkich kanaBach. Valerie, zamknij si! Zamiast pyskowa, spróbuj zBapa "Hermione", a potem wjedz na Private Mode Novaka, Cuypersa i Raikinnena. Nadaj im... S.Y.A. Od tej chwili ka|dy za siebie. - A my? - My tez. Zrób, co powiedziaBem. - Do centrum dowodzenia Kompanii Ifigenia-Thetis - powtarzaB do mikrofonu Culture Vulture. - Do centrum dowodzenia Kompanii Ifigenia-Thetis na pokBadzie kr|ownika "Nashville"... Santacana bluzgnB nagle do transmitera seria malowniczych, hiszpaDskich wyzwisk, opartych gBównie na procesie zanieczyszczania mleka matki ró|nymi cieczami, wytwarzanymi przez ludzki organizm. Domy[liBem si, ze która[ z bardziej wojowniczych grup szturmowych protestowaBa przeciwko "Cease fire". I rzeczywi[cie, kanonada nie ustawaBa. Lasery i czterolufowe Oerlikony z Promenady nadal smoliBy kostropate kadBuby wiszcych nad kompleksem kr|owników. - "Hermione" dostaBa torped - Valerie wycignBa sBuchawk z ucha. - SByszysz, Thierry? "Electra" ostrzelaBa platform. Raikinnen odparB natarcie lustrzaków, ale "Hermione" nie jest zdolna do startu! - NadaBa[ Einarowi S.Y.A.? - Ju| to robi. Raikinnen, sByszysz mnie, over? Masz S.Y.A. od Lemoina! S.Y.A., over! Jak to, nie rozumiesz? Save your ass! Ratuj dup! A skd ja mam wiedzie, w jaki sposób? E.O.T., no confirmation! Co teraz, Thierry? - Kontaktuj "Sterreta"! - Do centrum dowodzenia....- powtarzaB Culture Vulture. Od strony kompleksu energetycznego zrobiBo si ciszej. StrzelaBy tylko "Nashville" i "Electra", orzc ziemie i budynki promieniami laserów i bblami fotonowych torped. SpojrzaBem na Santacane, Santacana potwierdziB skinieniem gBowy, po czym wybraB na transmiterze kod nastpnej grupy. Culture Vulture wci| wywoBywaB "Nashville". A Muireann Tully i Papa Cuxart, którym nigdy nie trzeba byBo wiele tBumaczy, nie tracili czasu - pospiesznie Badowali klipy i energizery do naszego podrcznego arsenaBu - sze[ciu Craftsmanów, rcznego lasera typu SACO Mini Silverlode, dwóch termitowych granatników Mitsuoki AGS i naszej dumy - supernowoczesnego flamera "Stalwart" firmy "Interdynamic". - My[lisz o przebiciu si? - Valerie spojrzaBa na arsenaB katem oka. - Dokd? "Sterret" nie odpowiada, pewnie rozpieprzyli go, tak jak "Hermione". Nie mamy do czego si przebija. Thierry ma racje. To koniec, Siobhan. - Valerie - Muireann Tully uniosBa gBow, odgarnBa z czoBa rude, lekko krcone wBosy. "Siobhan", to byB jej pseudonim, jeszcze z IRA. - Nie wiem, jak ty, ale ja nie zamierzam si poddawa. - Ani ja - powiedziaB Papa Cuxart, nie podnoszc gBowy. - Ja mam dwa wyroki [mierci, w "Marubeni Ito" i w Federacji. Nawet je[li lustrzaki mnie na miejscu nie rozwala, podpadn pod ekstradycje... - "Nashville" na linii - przerwaB Culture Vulture. - Thierry, nie zgadniesz, kto... - Zgadn - powiedziaBem. - Daj mnie na fonie. I zakBó wizje. Nie chce patrze na skurwysyna, i nie chce, |eby on na mnie patrzyB. - Mo|esz mówi. - Komandor Lemoine do "Nashville" - odchrzknBem, nie bdc specjalnie zadowolonym z brzmienia mego gBosu. - Komandor Lemoine... - Nie tramy czasu na zbdne gadanie - rozlegB si w pomieszczeniu wredny, zimny i trzaskliwy glos {aby. - Bezwarunkowa kapitulacja, Lemoine. Surrender U.C. {adnych przetargów ani negocjacji. Natychmiastowe przerwanie ognia, blokada Bczno[ci i komputerów dowodzenia, wyBczenie laserów naprowadzajcych, zBo|enie broni i zabezpieczenie sprztu. Confirm. - Jedyne, co w tej chwili prowadzi ogieD, to twoje kr|owniki, Ruskin. - ChciaBbym wierzy, ze to prawda. Dobrze wiec, Lemoine. Wydaje rozkaz wstrzymania ostrzaBu. Wysadzam desant na teren kompleksu. Ostrzegam jednak, ze jakakolwiek próba stawiania oporu lub niszczenie wBasno[ci Kompanii bd karane. Na miejscu i surowo. Podaj mi twoje koordynaty, komandorze. Wy[l oddziaB specjalny, po ciebie i po... nastpujcych oficerów: John Cuxart... Papa skrzywiB si ironicznie. - Maynard Mannering... Culture Vulture splunB na zagruzowana podBog. - Jaime Santacana - kontynuowaB zimno {aba. - Muireann "Siobhan" Tully, Leslie Novak, Einar Raikinnen, Jan Willem Cuypers, Valerie van Houten... Muireann u[miechnBa si sBodko do Valerie, po czym wrczyBa jej Craftsmana, torb klipów i bandolier z granatami. Valerie przyjBa. - Confirm and re-confirm - za|daB Ruskin, skoDczywszy wyszczekiwa nazwiska tych, na których ci|yBy wyroki. Admiral Ruskin. Dawniej, gdy jeszcze byB najemnikiem, jak my, i nie byB jeszcze admiraBem, zwany byB {ab z racji specyficznej urody. Culture Vulture mrugnB do mnie, po czym wystukaB na klawiaturze koordynaty Platformy Rogersa, od której dzieliBo nas sze[ kilometrów. - Confirm, Ruskin - odmrugnBem, biorc z rak Muireann naBadowanego Craftsmana. - Surrender U.C. in force. Czekamy na twój oddziaB w podanych koordynatach. See you later, alligator. E.O.T., N.C.R. RozBczyBe[, Vulture? - Jasne, ze tak. - No, to... - zwa|yBem karabin w rku. - PocaBuj nas w dup, {abo. II Dopadli nas na Trzecim Poziomie. By mo|e orientowali si, ze wiemy o doku, w którym stoi "Isogi Maru". By mo|e {aba znal nas na tyle dobrze, by antycypowa nasze ruchy. A mo|e po prostu mieli szcz[cie. Szcz[cie, którego nam zabrakBo. Nadjechali w czterech ATV wyposa|onych w czujniki i lokatory Infra-R, bo zmacali nas ogniem jeszcze wtedy, gdy zdawaBo si nam, ze kryj nas ciemno[ i dym. Z punktu rbnli w nas wszystkim, co mieli - rakietami, plazma, napalmem, pociskami SLAP. Istny overkill. ZaBatwili polowe chBopaków z plutonu ochrony. Niestety, zaBatwili równie| Santacane, który ich prowadziB. Jaime zginB na miejscu. Szybko. MiaB szcz[cie, draD. Ci mniej szcz[liwi, poparzeni i ranni wyli tak, ze niektórzy z nas zdarli na chwile heBmy z gBów, by uciec przed tym, co dzwiczaBo w sBuchawkach. Ale pozbierali[my si szybko. I odpowiedzieli[my im jeszcze wikszym overkillem. Dali[my im wszystko, co mieli[my. Muireann Tully rozwaliBa jeden ATV z lasera SACO, Papa rypnB drugi termitowym pociskiem z Mitsuoki. Z obu transporterów nikomu nie udaBo si wyj[. Z pozostaBych, które zreszt tez si paliBy, wysypali si rangersi z Ifigenia-Thetis Interplanetary Security Forces, w swoich czarnych, kevlarowych pancerzach i heBmach z lustrzana zasBon, od których brali swa |argonow nazw. I poszBo na ostro. W[ród dymu, w[ród ognia i huku, w[ród wrzasku, w[ród szumu i syku lejcej si ze sprinklerów wody. Lustrzaki my[leli widocznie, ze nas zepchn samym impetem, ze wtBocz nas w korytarze, na Drugi Poziom. Ale my nie mieli[my wyj[cia - my musieli[my i[ naprzód, do doku, w którym stal "Isogi Maru" - frachtowiec, który byB nasza jedyna szansa. Zanim Valerie i Papa Cuxart ustawili trójnóg Stalwarta, troch nas przycisnli - granaty i pociski z Craftsmanów nie stanowiBy dostatecznej zapory, mieli reszta swe wBasne Craftsmany, mieli dwulufowe Daihatsu. I umieli ich u|ywa. Zaczli[my topnie. Oni tez topnieli, ale ich byBo wicej. Ale za moment przemówiB Stalwart. Lasciate ogni speranza, powiedziaB, a Trzeci Poziom zamieniB si w dantejskie piekBo. Valerie, na kolanach, z policzkiem przy obudowie celownika, wrzeszczaBa jak optana, a flamer ziaB i sikaB ogniem, od którego topiB si beton i stalowe zbrojenia. Muireann i Culture Vulture walili w pBomienie granat za granatem, a Papa fastrygowaB to wszystko cienka, czerwona nitka z SACO. - Do[! - wrzasnBem, widzc, ze naprawd do[. - Do[, Valerie! Przerwij ogieD! PodniosBa gBow znad celownika. Oczy miaBa bBdne, na brudnej twarzy Bzy wyrysowaBy makabryczny wzór. PodniosBem z ziemi Mitsuoki. ByB zaBadowany. OdpaliBem go spod pachy, nie celujc. Termit wypaliB w [cianie hali dziur, przez która bez trudu przejechaBby ATV. Papa Cuxart delikatnie odsunB Valerie, podniósB Stalwarta razem z trójnogiem. - Zostaw - warknBem. - ZrobiB, co do niego nale|aBo. Nie mo|emy taszczy ze sob ci|kiego sprztu! Bierzcie tylko karabiny i SACO. Siobhan, Vulture, do dziury, wymiatajcie front! Idziemy do doku! Za chwile otocz kompleks! Valerie, co z tob? Na nogi, kurwa, wstawaj! Valerie zachBysnBa si, rozkaszlaBa, patrzc na to, co le|aBo dookoBa nas, a tym, co le|aBo dookoBa, byBy krwawe ochBapy, które zostaBy z grupy ochrony. SzarpnBem ja brutalnie, poderwaBem z kolan. SpojrzaBa mi prosto w oczy. A ja nagle poczuBem |al. {aBowaBem, ze nic mnie z Valerie nie BczyBo. Nic, cho byB taki czas, ze cos nas mogBo poBczy. A ja ju| wtedy wiedziaBem, ze ten czas nie wróci ju| nigdy. Pobiegli[my. Z dala, zza dymu, ognia i wody, sByszaBem ju| ryk kolejnych transporterów, wdzierajcych si na gruzy na balonowych koBach. "Isogi Maru"! Stalowe schody. Platforma z porczami. Huk i krzyk, czarne sylwetki w lustrzanych heBmach. Na górze i na dole. A my w [rodku. DookoBa nas |elastwo zaiskrzyBo si od pocisków. "Isogi Maru"! Cuda zdarzaj si rzadko. Nie ka|dego dnia. Nie tego dnia. Gdy wpadali[my, dyszc, w zbawczy korytarz, Papa Cuxart dostaB w kark pociskiem SLAP. Jego gBowa po prostu znikBa, razem z heBmem i zatknita za opask heBmu paczka Cameli. Jedna rka upadla na blach. Druga trzymaBa si ciaBa, cho trudno byBo powiedzie, na czym. Przyjli[my to bez emocji - ka|de z nas miaBo swoje zmartwienia. Nikt nie byB caBy. Ociekali[my krwi, potykali[my si, padali[my, wstawali[my. "Isogi Maru"! Na drugim pode[cie Muireann upadla i ju| nie mogBa wsta. Valerie zerwaBa z siebie webbing, przypiBa klamerki do pasów Irlandki, powlokBa ja po stalowych pBytach, a ja, na kolanach, wystrzelaBem do [cigajcych nas lustrzaków wszystkie kumulacyjne rakiety z Mitsuoki. Wszystkie trzy. Ale ostatni rozpieprzyBem schody - termit zamieniB pól podestu w malownicza pajczyn, ociekajc iskrami i Bzami stopionego metalu. Z korytarza zaBomotaBy Craftsmany, w sBuchawkach zawibrowaB krzyk obu dziewczyn. PobiegBem za nimi - pobiegBem za szerokim, bByszczcym pasem krwi, jaki wleczona Muireann zostawiBa na pBytach. Osaczyli nas, wyciwszy laserami przej[cia w [cianach kompleksu. Ale podest byB wski, ciasny, a wielgachna beczka zbiornika na wod dawaBa nam nieco ukrycia i ochrony. Le|eli[my, czujc gorco naszych ciaB i robili[my wszystko, |eby prze|y. Lustrzaki podeszli tak blisko, ze niektórzy wysunli nawet teleskopowe bagnety na lufach swoich Daihatsu. Ale my bardzo chcieli[my prze|y. Ostatnich zaBatwili[my z odlegBo[ci paru metrów - ja z mojego Glocka, Muireann ze swego staromodnego Walthera. A gdy si cofnli i dali nam odetchn, gdy stwierdziBem, ze Culture Vulture nie |yje, gdy Muireann, wstrzsana dreszczem, le|aBa z twarz na stalowej pBycie, gdy Valerie skoDczyBa banda|owa sobie udo osobistym first aid packetem, ja znalazBem wyj[cie. Przez szyb wentylacyjny, którego pokryw rozwaliBy SLAP-y. - Valerie! Siobhan! Prdko! Muireann podniosBa gBow. - Nie mog wsta - powiedziaBa krótko i zimno. - Nie mog poruszy nogami. KrgosBup. Zostawcie mnie. Prawdopodobnie nie uwierzycie mi, ale wcale nie zabrzmiaBo to patetycznie. Nasza profesja ma swoje zasady, swój niepisany kodeks. UklknBem i pocaBowaBem ja w brudny i zakrwawiony policzek. Potem pomogBem jej usi[, oparBem plecami o zbiornik. DBem jej Craftsmana i ostatni klip, jaki mi zostaB. Valerie, tez nic nie mówic, poBo|yBa obok niej bandolier z granatami. Obydwoma. A potem, nie ogldajc si, wpeBzli[my do szybu. Ja i Valerie. Wicej nie mogli[my zrobi dla Muireann. Naprawd. Nie odpeBzli[my daleko, gdy usByszeli[my, jak wali z Craftsmana. A w chwile pózniej usByszeli[my jej krzyk. Nie, nie krzyk. Zpiew. Muireann Siobhan Tully, ruda Muireann Siobhan Tully z Dublina, z kolorowej Fenian Street [piewaBa, wypruwajc ostatni klip do lustrzaków, idcych ku niej po schodach z teleskopowymi bagnetami na lufach Daihatsu. In Dublin's fair city Where the girls are so pretty... Craftsman zachBysnB si i zamilkB, po czym oba granaty eksplodowaBy w krótkich odstpach. I first set my eyes on sweet Molly Malone... WystrzaBy z jej staromodnego Walthera. Jeden, drugi, trzeci... I [piew, coraz dzikszy, coraz rozpaczliwszy. As she wheeled her wheelbarrow Thru' streets broad and narrow, Crying... StrzaB. I cisza. Muireann Siobhan Tully z Fenian Street. Nic nie mogli[my zrobi. Nic. Kiedy wycignBem ja z rury wywietrznika, na Platform, Valerie van Houten umarBa. MiaBa rozerwana arterie udowa. WykrwawiBa si pod byle jak zaBo|onym opatrunkiem. Przed i w czasie walki BykaBa Euphoral i Battle Dust, a gdy obrywaBa, wstrzykiwaBa sobie stymulanty i analgeny. Nie czuBa bólu i nie zorientowaBa si, ze umiera. UmarBa w dokBadnie w tym momencie, gdy znalezli nas chBopcy Jana Cuypersa. Cuypers, gdy usByszaB, ze ma S.Y.A., przypomniaB sobie o doku, w którym stal zapomniany frachtowiec "Isogi Maru". I uratowaB dup. Swoja, jak równie| tych chBopaków i dziewczyn, których prowadziB, a którym udaBo si przebi. I moja dup równie| uratowaB. Chocia| nie powinien si mn przejmowa. Bo dajc mu S.Y.A., nie powiedziaBem o frachtowcu, nie powiedziaBem ani jemu, ani Novakowi, ani Raikinnenowi. Nasza profesja ma swoje prawa i zasady. Cuypers, Novak i Raikinnen mieli odwróci uwag, mieli [cign lustrzaków na siebie. A "Isogi Maru" miaB zabra z planety mnie, Pape Cuxarta, Santacane, Culture Vulture i Muireann Tully. I Valerie. Ale Valerie umarBa. Odlecieli[my, wyobrazcie sobie, bez kBopotów. Nie rozwaliBy nas torpedy "Nashville" i "Electry", nie zBapano nas na traktor, nie posBano za nami niszczycieli i [cigaczy. Cuda nie zdarzaj si codziennie. Ale dla nas to byB najwyrazniej ten dzien. Odlecieli[my. I wtedy, na pokBadzie "Isogi Maru", który po odrzuceniu Badowni okazaB si wcale rczym statkiem, zBo|yBem bardzo gBupi, wrcz szaleDcz obietnice. Omotany banda|ami i opatrunkami, nafaszerowany zastrzykami, przyrzekBem cos admiraBowi Ruskinowi, zwanemu {ab, przyrzekBem co[ mecenasowi Yamashiro z Koncernu Schraeder & Haikatsu, jak równie| Kahlenbergowi, prezydentowi tego| Koncernu. Ma si rozumie, nie zapomniaBem w mojej obietnicy o Kompanii Ifigenia- Thetis ani o jej zbrojnym ramieniu, o lustrzakach z Interplanetary Security Forces. UwzgldniBem wszystkich. I dodaBem - na zapas - wszystkich tych, którzy chcieliby stan na drodze, którzy chcieliby przeszkodzi. ZBo|yBem obietnice. I dotrzymam jej. Niech to trwa lata, nawet dziesitki lat, ja nie zapomn, komu i co obiecaBem. SByszysz, Siobhan? SByszycie mnie, Jaime, Papa, Vulture? Novak, Einar? SByszysz mnie, Valerie? Cierpliwo[ci. Ja nie zapomn.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrzej Sapkowski Battle dust
Andrzej Sapkowski Battle Dust

więcej podobnych podstron