Oblicza Smoka - Więzienie - rozdział XIV
To wydarzyło się nagle. Uderzyło znienacka, niczym drapieżny kot, który rzuca się na swą nieświadomą ofiarę.
Blaze rozmawiał ze swymi nowymi towarzyszami i bujał się na krześle, jedną nogę zapierając o krawędź stołu. Gawędzili sobie swobodnie, zupełnie zatapiając się w trwającej chwili.
Nagle Blaze znieruchomiał, a jego twarz zastygła w wyrazie totalnego zdumienia. Krzesło wychyliło się zbyt mocno i straciło resztki stabilności, upadając na podłogę. Wampir nawet nie zareagował. Częściowo siedząc, częściowo leżąc oniemiały wpatrywał się w sufit, a jego dolna szczęka opadła w geście kompletnego zdumienia.
Valgarv parsknął złośliwie, lecz nie spuszczał zainteresowanego spojrzenia z Blaze'a, natomiast Kaze podszedł do wampira i złapał go za przedramię, usiłując podnieść.
Po dłuższej chwili Blaze doszedł do siebie i mrugnąwszy kilkukrotnie, skierował spojrzenie na stojącego przy nim młodzieńca, a następnie na starożytnego smoka.
-Ruszamy- powiedział jakby było to najzupełniej oczywiste.
-Dokąd?- zapytał Valgarv, a wesołość szybko ulotniła się z niego.
-Na spotkanie z resztą- odrzekł wampir, podnosząc się.
-Jaką resztą?
-Nadeszło wezwanie, trzeba iść.
-Ale dokąd?
Blaze spojrzał na Valgarva jakby nagle wyrosło mu na czole trzecie oko.
-Musimy się spotkać, więc trzeba ruszać. Nie ma czasu do stracenia, a droga jest długa- poinformował wampir, wstając i zaczął rozglądać się dokoła.
-Z kim musimy się spotkać?- zapytał spokojnym głosem Kaze, obserwując Blaze'a.
-Z Nathanielem, Kiartanem, Noelle i Amarylis.
-Zatem pójdziemy z tobą- odparł młodzieniec.- Powiedz tylko dokąd.
-Nie wiem- rzekł Blaze.- To dopiero się okaże. Wyruszymy już niedługo. Przygotujcie się.
Niedługo nadeszło znacznie szybciej niż się spodziewali. Minęła zaledwie godzina, a Blaze z uśmiechem stał przy oknie i wpatrywał się w niebo nad zamkiem.
Valgarv i Kaze nagle znieruchomieli. Przytłoczyło ich gwałtowne uderzenie magicznej aury. Wydawało się, że wypełnia każdy zakamarek komnaty, wpełza im do ust i nosów. Mieli wrażenie, że mogliby jej dotknąć i posmakować. Jeszcze nigdy, nawet podczas podróży z Liną nie czuli niczego tak imponującego.
-Zaraz wyruszamy.
Głos Blaze'a wyrwał ich z szoku. Schwycili swoje tobołki i ku ich zdziwieniu niemal natychmiast znaleźli się w zupełnie innym pomieszczeniu. Stali w korytarzu, lecz nie byli sami, każdemu z nich towarzyszył Mazoku. Kaze gwałtownym ruchem strącił dłoń błękitnowłosej kobiety, która trzymała go za ramię.
Blaze nie uczynił żadnego gestu. Wpatrywał się jedynie w postać stojącą przed nim.
W korytarzu, który prowadził do wyjścia na dziedziniec, stał Zelgadis z nieprzytomną Sharrą na rękach. Dziewczyna owinięta była białym płótnem po samą brodę. Była nieprzytomna.
Pomiędzy Zelgadisem i Blazem pojawiła się trójka Mazoku, dwóch trzymało piękne zdobione drewniane pudełka, a trzeci klatkę z białym królikiem.
-Przybyli po nią- powiedział Zelgadis, spoglądając na Sharrę.- Nie mam powodów żeby z nimi walczyć, a wręcz przeciwnie, ich przybycie jest mi i tobie całkiem na rękę, prawda?
Blaze uśmiechnął się i skinął potakująco głową.
-Mam przekazać im twoje podziękowania, kiedy będziemy już na miejscu?- zapytał z rozbawieniem.
-Jeśli byłbyś na tyle łaskaw- odparł Zelgadis odwzajemniając uśmiech.- Ale dopiero po dostarczeniu przedmiotów.
-Oczywiście- odrzekł Blaze.- Królowa Daen Maana będzie wielce uradowana, gdy otrzyma twoją przesyłkę.
Usłyszeli donośny ryk, który rozbrzmiał ponad zamkiem. Natychmiast przy Zelgadisie pojawił się klęczący Mazoku ubrany w strój łowcy.
-Panie, smoki spowiły zamek barierą. Jak kazałeś, nie stawialiśmy zbyt wielkiego oporu. Ich jeźdźcy domagają się wydania Sharry Telgar, jeśli tego nie zrobimy zaatakują.
Zelgadis uśmiechnął się łagodnie i spojrzał na Blaze'a. Wampir, uśmiechając się porozumiewawczo, zbliżył się i wziął od niego Sharrę. Valgarv i Kaze odebrali od Mazoku pudełka i klatkę.
-Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Pożegnaj od nas Linę i Gourrego- powiedział Blaze i ruszył ku ogromnym wrotom, które samoistnie otworzyły się przed nim.
Niebo nad zamkiem roiło się od smoków. Spiżowe, brązowe, błękitne, zielone latały w bojowych formacjach, a tu i ówdzie promienie słoneczne odbijały się od złotej skóry. Skrzydlatych stworzeń mogło być kilka setek, a każdy niósł na swym grzbiecie jeźdźca w pełnym rynsztunku bojowym.
Gdy Blaze, Kaze i Valgarv wyszli na dziedziniec, przed nimi wylądowały trzy spiżowe smoki. Największy postąpił na przód, a jego jeździec za pomocą czaru lewitacji przeniósł się w pobliże nadchodzącej grupy.
Był to wysoki, smukły mężczyzna, ubrany w skórzany strój jeźdźca, na który składał się hełm obleczony skórą i zapinany pod brodą, gogle, skórzana kurtka z wysokim kołnierzem, rękawice, spodnie z miękkiej, lecz wytrzymałej skóry oraz wysokie buty jeździeckie.
Mężczyzna zsunął gogle, a jego spojrzenie badawczo omiotło stojącą przed nim grupę. Jego twarz była młoda, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, jednakże jego wzrok wyrażał doświadczenie życiowe i pewność siebie. Człowiek, którego mieli przed sobą z pewnością był kimś posiadającym władzę.
-Witaj, smoczy jeźdźcze- przemówił wampir.- Jestem Blaze, wysłannik Jej Wysokości Athampathis, Królowej Daen Maana, Tej, Która Odchodzi w Zimie. Ja i moi przyjaciele, do których zalicza się również ta oto dziewczyna, byliśmy przetrzymywani na zamku Rycerza Shabranigdo. Prosimy smoczych jeźdźców o zabranie nas stąd i azyl w Ruatha.
Mężczyzna skinął głową nie spuszczając wzroku z Blaze'a. Jego oczy na chwilę straciły ostrość widzenia, wampir wielokrotnie obserwował podobne zachowanie u Sharry, gdy rozmawiała z Amaranth.
-Jestem M'tani, jeździec spiżowego Hogartha, Władca Weyru Telgar największego spośród trzech weyrów w Ruatha. Smoczy jeźdźcy udzielą wam pomocy w każdy możliwy sposób. Zechciejcie ruszyć z nami do Weyru Telgar- zaoferował mężczyzna obracając się lekko w stronę trzech spiżowych smoków.
Blaze skłonił się i ruszył za jeźdźcem, Valgarv i Kaze podążyli w ślad za nim. Za pomocą magii udało im się wsiąść na smoki, które w porównaniu do Amaranth były olbrzymami. Jeźdźcy przypięli ich do specjalnych uprzęży, które przymocowane były do wielkiej obroży na szyi każdego smoka. Wkrótce potem spiżowe smoki wzniosły się do lotu i szybowały razem z pozostałymi stworami w specjalnej formacji. Na znak Władcy Weyru wszystkie smoki weszły w pomiędzy, uprzednio wydawszy z siebie potężny ryk, który zatrząsł całą wyspą.
Zaledwie kilkanaście sekund później, dojmujące zimno czarnej pustki zastąpił żar, lejący się z błękitnego nieba, który zmarznięte ciała chciwie chłonęły. Wiatr, wywołany smoczym pędem, smagał po twarzy i wyciskał łzy z oczu, które szybko osuszało pędzące powietrze.
W dole widoczny był wielki krater wulkanu z jeziorem i zieloną niecką, a także kilkoma zabudowaniami. Na ścianach krateru znajdowały się liczne półki skalne, na których lądowały pojedyncze smoki. Można było spostrzec krzątających się ludzi, którzy w pośpiechu wbiegali i wybiegali z dużego wejścia do jaskini.
Smocze formacje jedna po drugiej zniżały lot po spirali i lądowały w niecce, bądź na występach skalnych.
Valgarv z zaciekawieniem obserwował te manewry, z uwagą przyglądał się smokom i ich jeźdźcom, intrygował go różnorodny kolor skóry tych stworzeń i ich rozmiary, które wydawały się być uzależnione od ubarwienia smoka. Zdziwił się, gdy ujrzał złote smoczyce, które zdecydowanie były największe. W porównaniu do nich Amaranth była maleństwem.
Spiżowe smoki, które niosły Valgarva, Kaze, Blaze'a i Sharrę wylądowały, tuż przy schodach wiodących do półki skalnej, na którą opadła jedna ze złotych smoczyc, u szczytu schodów stała kobieta ubrana w strój jeźdźca.
Mężczyzna, który przedstawił się jako M'tani gestem rozkazał im iść za sobą i ruszył schodami w górę. Blaze bez najmniejszego zastanowienia poszedł za nim, Kaze i Valgarv nie odstępowali go na krok. Zaraz za nimi na schody weszli dwaj spiżowi jeźdźcy. Wiedzieli, że zarówno trzy spiżowe smoki jak i złota samica nie spuszczają z nich spojrzenia wirujących błękitnych oczu.
Gdy doszli na górę kobiety już nie było. M'tani wskazał im wejście do jaskini, które znajdowało się za półką skalną. Musieli przejść bardzo blisko złotej smoczycy. Jeźdźcy skłonili się jej, więc reszta zrobiła to samo, biorąc to za zwyczajowy wyraz szacunku dla wielkiej samicy.
M'tani odsunął kotarę, która przysłaniała wejście i wszedł do środka. W jaskini było jasno. Na samym jej środku znajdował się wielki stół wykonany z białego marmuru, którego nogi i krawędzie były prawdziwymi dziełami sztuki. Liczne krzesła stojące przy stole były również kamienne i wspaniale rzeźbione, a ich siedzenia i oparcia, w trosce o wygodę siedzących, okryte były makatami, tkanymi w fantazyjne wzory.
Ściany zdobiły liczne gobeliny przedstawiające smoki, natomiast na sklepieniu widniał wspaniały fresk, na którym malarz uwiecznił wizję walki Shabranigdo z Cephiedem.
Komnata robiła niesamowite wrażenie, wionęła surowością, ale także wysublimowanym pięknem i doniosłością.
Valgarva, z podziwiania wspaniałego fresku, wyrwał dźwięk odsuwanej kotary. Zwrócił wzrok w stronę, z której nadszedł i ujrzał jak z przyległego pomieszczenia wychodzi ta sama kobieta, którą widzieli u szczytu schodów. Teraz jednak mógł się jej lepiej przyjrzeć. Nie miała już na sobie rynsztunku jeźdźca, lecz prostą niebieską suknię z oszczędnymi zdobieniami, odkrywającą gładkie ramiona, na które opadały złote loki usiane rudymi pasmami. Twarz kobiety była surowa, lecz piękna, jej rysy przypominały rysy Sharry. Podobne były również czerwone oczy, jednak te zdawały się być nieco wyblakłe.
Kobieta spokojnym krokiem zbliżyła się do przybyłej grupy i kurtuazyjnie skinęła głową.
-Witajcie w Weyrze Telgar. Jestem Kamiana, jeźdźczyni złotej Peliath, Władczyni Weyru.- ton jej głosu był uprzejmy i dostojny.- Wierzę, że powinniśmy porozmawiać. H'ages zabierze Sharrę do jej komnaty.
Do Blaze'a zbliżył się jeden ze spiżowych jeźdźców. Był to mężczyzna w średnim wieku o poważnych rysach twarzy, jednakże zmarszczki w kącikach oczu i ust świadczyły, że lubił się uśmiechać. Na jego prawym ramieniu widniał skomplikowany węzeł, nieco podobny do tego, który nosił M'tani.
Blaze przekazał mu nieprzytomną Sharrę i zwrócił się do Władczyni Weyru.
-Zgodzę się z tobą pani, że musimy porozmawiać. Jestem Blaze, sługa królowej Daen Maana, a to moi towarzysze Valgarv oraz Kaze.
-Usiądźcie, proszę- powiedziała kobieta, wskazując krzesła przy stole. Sama zajęła krzesło, które okrywała złota tkanina. Pozostali jeźdźcy poczekali aż władczyni usiądzie i dopiero spoczęli - M'tani po prawicy Władczyni Weyru.
Do komnaty weszła kobieta, która przyniosła wino oraz puchary, a zanim zdążyła wyjść wrócił H'ages, który zajął miejsce obok Władcy Weyru.
-Mniemam, że Amaranth również znajduje się w weyrze- powiedział Blaze, spoglądając na władczynię.
Kamiana wyraźnie posmutniała.
-Niestety, Amaranth zmarła dwa dni po powrocie do weyru- rzekła zbolałym głosem Kamiana.- Nie zdołaliśmy jej uratować.
Nagle Valgarv zrozumiał, dlaczego Sharra była nieprzytomna. Poczuł ukłucie w sercu, gdy pomyślał, co czuła, gdy jej smoczyca umierała. Potrafił to zrozumieć, gdyż on czułby się podobnie, gdyby miał stracić Kaze czy Blaze'a. Z pewnością sam chciałby umrzeć. Prawdopodobnie żeby temu zapobiec, Zelgadis użył magii, aby uśpić Sharrę.
-Jak to się stało?- zapytał.
-Amaranth wykorzystała całą swoją energię do rzucenia zaklęcia. Nie wiemy jakiego rodzaju był to czar- odpowiedział M'tani.
-Skąd wiedzieliście, gdzie szukać Sharry?- zapytał Blaze.
-Peliath udało się wydobyć ze smoczycy tę informację- wyjaśnił Władca Weyru.
-Musieliście szybko reagować po śmierci Amaranth. Co teraz planujecie w związku z Sharrą?- kontynuował Blaze.
-Pozostanie w weyrze i zostanie kandydatką do naznaczenia złotej królowej przy kolejnym wylęgu- odezwała się Kamiana.
-A do tego czasu planujecie utrzymywać ją nieprzytomną? Jak zamierzacie rozwiązać kwestię istoty zapieczętowanej w jej krwi?- ciągnął Blaze bez ogródek. Ani jego głos, ani oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Podchodził do tematu z chłodną rezerwą dyplomaty.
Jeźdźcy utkwili w nim uważne spojrzenia. Kamiana zmarszczyła brwi i spojrzała na Blaze'a spod przymrużonych powiek.
-Zatem zaufała wam na tyle żeby o tym opowiedzieć- przemówiła cichym głosem, który pobrzmiewał zjadliwym chłodem.
Blaze bez drgnięcia powieki wytrzymał spojrzenie Władczyni Weyru, po czym dodał beznamiętnie:
-Jeszcze nie zauważyliście, ale Sharra nosi naszyjnik z czarnych rzemieni.
Po jego słowach jeźdźczyni złotej królowej wyraźnie zbladła, a w jej oczach pojawiło się przerażenie. Jeźdźcy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
-Co ona najlepszego zrobiła- wyszeptała tak cicho, że nawet M'tani, siedzący obok, jej nie usłyszał.
Jednakże czułe uszy Blaze'a i Valgarva uchwyciły jej słowa.
Na zewnątrz rozniósł się niespokojny pomruk Peliath, której wkrótce zawtórowało kilka innych smoczych głosów.
-Pani, jeśli jest sposób, w jaki moglibyśmy ci pomóc, uczynimy to- rzekł pewnie Blaze, a jego twarz nieco złagodniała.
Valgarv miał jednak nieodparte wrażenie, że każdy gest wampira jest udawany i dostosowany do sytuacji. Podejrzewał, że Blaze ma plany związane z jeźdźcami oraz Sharrą. Osobiste plany, w żaden sposób niezwiązane z królową Starożytnych Elfów.
-Sharrę spotkałem niemal pół roku temu, gdy przybyła na wyspę zamieszkiwaną przez Daen Maana. Na prośbę królowej Athampathis zgodziła się zabrać mnie i elfkę imieniem Mesea na kontynent, żebyśmy mogli zebrać przedmioty niezbędne do przeprowadzenia rytuału niezwykłej wagi. Niestety moją przyjaciółkę spotkała śmierć- Blaze przerwał na moment, a jego wzrok powędrował w stronę Valgarva i Kaze.- Tych dwóch młodzieńców zgodziło się pomóc mi w wykonaniu mej misji.
-Po co Sharra i Amaranth przybyły na wyspę Daen Maana?- zapytał M'tani.
-Przybyły w poszukiwaniu schronienia- odparł Blaze, spoglądając na Władcę Weyru.- Na kontynencie udało im się dostać na statki, które wysłało Królestwo Sailuune w celu nawiązania kontaktu z elfami. Statki zostały zniszczone przez strażników wyspy i tylko Sharrze i Amaranth udało się przeżyć, zapewne ze względu na niebywałe zdolności Amaranth.
Znów przerwał na chwilę, aby dać słuchaczom chwilę na przyswojenie sobie tego, co powiedział.
-Niestety królowa nie mogła przystać na prośbę Sharry. Elfy mocno wierzą w przeznaczenie, a Sharrze nie było pisane pozostać na wyspie. Musiała wrócić na kontynent, bo tak głosiła przepowiednia.
-Jaka przepowiednia?- zapytała Kamiana.
-Przepowiednia, którą wieszczyła wyrocznia Daen Maana. Nie znam jej słów, gdyż były one skierowane wyłącznie do uszu Sharry- odparł Blaze przepraszającym tonem, jakby niemożność odpowiedzi na pytanie Władczyni Weyru była przewinieniem.
-Jednakże królowa i Sharra zawarły pewną umowę, której warunków również nie znam. Wiem tylko, że zadaniem Sharry było przetransportowanie mnie i mojej przyjaciółki na kontynent oraz pomoc w odnalezieniu wskazanych przez królową przedmiotów.
-Zdołaliśmy je zebrać, jednakże zanim Sharra przeniosła nas z powrotem na wyspę, napotkaliśmy człowieka imieniem Zelgadis. Z tego, co mi wiadomo tych dwoje było kochankami. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Na prośbę Zelgadisa Amaranth przeniosła nas na Wyspę Wilczej Hordy, gdzie spędziliśmy jeden dzień. O dziwo w pobliżu nie było żadnego Mazoku, więc Amaranth nie była zaniepokojona. Parę dni temu około południa smoczyca po prostu znikła, a Sharra się załamała. Wtedy okazało się, że Zelgadis jest Rycerzem Shabranigdo. Wszystkie Mazoku wróciły i zostaliśmy uwięzieni. Resztę już znacie.
Valgarv z zainteresowaniem przysłuchiwał się wyjaśnieniom Blaze'a i zapamiętywał każdy szczegół żeby w razie ponownych pytań potwierdzić wersję wampira. Nie wiedział jednak, czy będzie potrafił tak dobrze kłamać i czy nikt nie nabierze podejrzeń.
Cała historia brzmiała bardzo prawdopodobnie i gdyby Valgarv nie słyszał opowieści o przygodach podczas podróży na wyspę elfów i po powrocie na kontynent, uwierzyłby Blaze'owi bez najmniejszego wahania.
Jeźdźcy jednakże podejrzliwie przyglądali się wampirowi, a wyraz twarzy Władczyni Wyru nie wróżył niczego dobrego.
-A jak udało wam się przekonać Rycerza Shabranigdo żeby i was wypuścił?- zapytała, a jej głos był lekko syczący.
Jeźdźcy powstali, a ich ręce powędrowały do sztyletów przy pasach. Na zewnątrz dał się słyszeć gniewny pomruk.
Kaze i Valgarv nawet nie drgnęli, podświadomie wiedzieli, że mają siedzieć spokojnie i nie mieszać się.
-Kłamiesz. Nie takie obrazy udało nam się uzyskać z umysłu Amaranth- jeźdźczyni złotej królowej mierzyła Blaze'a lodowatym spojrzeniem.- Widzieliśmy rudą czarodziejkę, szermierza, młodą dziewczynę, elfy, Mazoku i Rycerza Shabranigdo, ciebie również. Radzę ci opowiedzieć, co działo się naprawdę albo Peliath wyciągnie z was potrzebne mi informacje.
Pomruk na zewnątrz stał się głośniejszy.
-Nie uznaję gróźb, wasza wysokość- odparł Blaze z niewzruszoną miną, wpatrując się w oczy Władczyni Weyru. Nagle atmosfera w komnacie stała się bardzo ciężka i przytłaczająca. Zdawało się, że brakuje powietrza, a każdy oddech był wielkim wysiłkiem. Wszyscy zebrani czuli się ciężsi i ospali, ich serca zaczęły wolniej bić. Wszyscy z wyjątkiem Blaze'a który powstał ze swego kamiennego krzesła i nie spuszczając wzroku z Kamiany rzekł:
-To, co powiedziałem uznacie za prawdę i nigdy więcej nie będziecie tego negować, gdyż nie będzie istniała taka potrzeba. Zapomnicie o wszystkim, co zobaczyliście w umyśle Amaranth z wyjątkiem wizji zamku na Wyspie Wilczej Hordy.
Jego głos był ostry niczym sztylet skrytobójcy, a w oczach widoczny był nakaz, którego żaden człowiek nie mógłby zlekceważyć.
-Usiądźcie teraz- rozkazał, a jeźdźcy zajęli swoje miejsca.- Zarówno wy jak i wasze smoki, które przez cały czas uważnie przysłuchiwały się naszej rozmowie, wiecie, że dopiero skończyłem opowiadać historię Sharry. Gdy strzelę palcami powrócimy do rozmowy, a wy zgodzicie się pomóc mi przedostać się na wyspę elfów.
Blaze ponownie usiadł na swoim krześle, rzucił każdemu z jeźdźców przenikliwe spojrzenie, a następnie zerknął na Valgarva i Kaze, którzy przyglądali mu się w zdumieniu. Mrugnął do nich i uśmiechnął się zawadiacko, po czym pstryknął palcami.
Przytłaczająca atmosfera zniknęła, a oddychanie stało się o wiele łatwiejsze. Jeźdźcy zamrugali gwałtownie powiekami i spojrzeli na Blaze'a. Na zewnątrz jaskini panowała cisza.
Władczyni Weyru westchnęła i wsparła głowę o oparcie krzesła. M'tani posłał jej współczujące spojrzenie.
-Co ta dziewczyna najlepszego zrobiła...- powiedziała Kamiana zrezygnowanym głosem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Co ty planujesz?- zapytał Valgarv, uważnie przyglądając się Blaze'owi.
Wampir, wylegujący się na łóżku, leniwie zwrócił ku niemu spojrzenie i uśmiechnął się szeroko, prezentując swoje kły.
-Niedługo nastąpi wielki dzień- odparł powoli, jakby ważąc każde słowo.
Jedną rękę wyciągnął do Kaze, który właśnie zbliżył się do łóżka. Chłopak delikatnie schwycił zaoferowaną dłoń i usiadł obok wampira.
-Co masz na myśli?- Jego głos był jak zawsze cichy i spokojny.
-To, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż niedługo wydarzy się coś bardzo niezwykłego i ważnego dla tego świata- odparł Blaze, wpatrując się w delikatne fioletowe i zielone linie na białej skórze nadgarstka Kaze.
-A jaki ty będziesz miał w tym udział?- Valgarv stał pod ścianą z rękoma splecionymi na piersi i jedną stopą wspartą o skałę. Ciągle nie spuszczał badawczego spojrzenia z wampira.
-Jeszcze nie wiem, ale w pewnością niedługo posiądę tę wiedzę. Póki co muszę wykonać ostatnie zadanie dla elfiej królowej i z czystym sumieniem będę mógł na dobre opuścić wyspę.
-Martwisz się nimi?- zapytał Kaze.
-Elfami? Trochę. Wbrew pozorom niewinności i czystości, są naprawdę paskudne w swej nienawiści do rodzaju ludzkiego. Nie mogą wybaczyć ludziom krzywd, które im wyrządzili dawno temu podczas wielkiej wojny.
-Ale ty się całkiem nieźle z nimi bawiłeś- rzucił Valgarv nonszalancko.
-Istotnie, mój drogi. Muszę ci wyznać, że elfy mają wspaniałą krew.
-Pasożyt- prychnął Valgarv.
-Ale za to jaki uroczy- odparł Blaze z szerokim uśmiechem.
-Jesteś pewien, że chcesz wyruszyć sam na wyspę?- wtrącił cicho Kaze.
Blaze spojrzał w pytające błękitne oczy i jego uśmiech złagodniał.
-Wolę żebyście tutaj zostali i przypilnowali Sharry. Kto wie co może się wydarzyć- wyjaśnił unosząc się z posłania. Stanął przy Kaze i wolną ręką pogłaskał go po policzku.- Nie będzie mnie najwyżej kilka dni.
-Nie chcę tu być, jeśli ciebie nie będzie przy nas- odparł czarodziej smutno.
Blaze położył mu palec na ustach. Uśmiech znikł z jego twarzy.
-Nie ważne gdzie któryś z nas się znajdzie. Będzie nas dzielić ściana, lasy czy morza zawsze będziemy razem. Jesteśmy połączeni magią.
-Zaklęcia można przełamać- odezwał się Valgarv. Miał poważną minę i zdawało się, że zamarł w bezruchu.
Kaze lekko uścisnął dłoń Blaze'a.
-Zatem magia elfów wam nie wystarcza- rzekł wampir jakby sam do siebie. Rzucił długie spojrzenie każdemu z nich i uśmiechnął się przekornie.- Skoro tak…
Przyklęknął przy Kaze i wplótł wolną dłoń we włosy młodzieńca, po czym przyciągnął go do siebie. Chwilę wpatrywał się w błękitne oczy, a następnie przechylił głowę czarodzieja, eksponując jego gładką szyję. Powoli zbliżył twarz do alabastrowej skóry.
-Na początku zaboli-wyszeptał.
Chwilę później jego kły wbiły się w miękkie ciało i poczuł metaliczny smak gorącej krwi.
Kaze żadnym gestem czy nawet ruchem powieki nie dał po sobie poznać, że poczuł ból. Wystawił proszącą dłoń w stronę Valgarva, a ten zrozumiawszy prośbę zbliżył się i pochwycił ją. Powoli twarz Kaze zaczęła zmieniać wyraz. Głęboko skrywane emocje stały się zbyt silne, aby można było je ukryć. Na oblicze czarodzieja wypłynął wyraz zupełnej ekstazy. Uścisnął mocno dłoń Valgarva, a całym ciałem przylgnął do Blaze'a jakby od tego zależało jego życie.
Valgarv z fascynacją obserwował całą scenę. Podniecenie Kaze i Blaze'a oddziaływało również na niego. Zarazem wiedział, że za chwilę nadejdzie jego kolej.
Blaze odjął usta od szyi Kaze i przeciągnął językiem po ranie, z której sączyła się krew, wkrótce potem ślady po ugryzieniu zagoiły się.
Nie wyplatając palców z białych włosów młodego czarodzieja, wampir wstał i wolną ręką schwycił Valgarva za kark, mocno wbijając palce w opaloną skórę. Uśmiechnął się przebiegle i gwałtownie przyciągnął do siebie starożytnego smoka, zatrzymując usta zaledwie kilka milimetrów od jego ciała.
-Masz ostatnią szansę żeby zaprotestować- powiedział cicho.
-Ona już piła moją krew- odparł Valgarv. Oddychał ciężko, a jego serce biło jak oszalałe.
-Ale czy ty piłeś jej krew.
Blaze ledwo wyczuwalnie musnął delikatną skórę na jego szyi.
-Ona piła twoją- wyszeptał Valgarv.
Czuł jak jego mięśnie napinają się w oczekiwaniu, a żołądek ściska niewidzialna ręka.
-Ale ona była pewna, że tego chce.
-A ja jestem pewien, że za dużo gadasz- wyrzucił z siebie Valgarv i przyciągnął gwałtownie głowę Blaze'a do siebie, a kły wampira wbiły się w ciało.
Valgarv zacisnął mocno powieki, a z jego ust wyrwał się zduszony jęk bólu. Po chwili jednak jego twarz przyjęła zupełnie inny wyraz. Ból znikł pod falami napływającej przyjemności. Rana na szyi przestała być istotna. Całym jego ciałem zawładnęło miłe odrętwienie, któremu towarzyszyło uczucie powolnego opadania. Zupełnie jakby ciemność była morzem ciepła i przyjemności, w którym zgłębiał się coraz bardziej.
Ogarnięty euforią nie zdawał sobie nawet sprawy, że chwycił się mocno wampira zupełnie jak przerażone dziecko przylega do swej matki, aby odnaleźć bezpieczeństwo w jej ramionach.
Zanim jednak zdążył opaść zbyt głęboko w ciemność, Blaze oderwał skrwawione usta od pulsującej rany. Oblizał wargi, a następnie dwa krwawiące punkty na szyi Valgarva. Smok powoli odzyskiwał świadomość, ale w dalszym ciągu nie orientował się, co się wokół niego dzieje.
Wampir przeniósł wzrok na Kaze, który leżał na łóżku. Jego bledsza niż zwykle skóra przybrała odcień szarości, a oddech był płytki i szybki. Czarodziej był jednak przytomny i obserwował swoich dwóch towarzyszy spod przymkniętych powiek.
Blaze uśmiechnął się tajemniczo i usiadł obok niego, pociągając za sobą nieopierającego się Valgarva. Uniósł swoją rękę i przegryzł nadgarstek, który następnie przystawił do ust Kaze. To samo uczynił z drugim nadgarstkiem i podał go Valgarvowi. Nie musiał nic mówić, obaj wiedzieli, co mieli zrobić i pomimo szoku, jaki wywołał w nich fakt picia krwi, gdy tylko pierwsze krople czerwonego płynu spadły na ich wargi, przywarli ustami do ran.
Przed oczyma Valgarva świat wirował. Zacisnął, więc mocno powieki i skoncentrował się na gorącym płynie, który wlewał mu się go gardła i zdawał się palić żywym ogniem. Metaliczny smak krwi obezwładniał go całkowicie, był jednocześnie wspaniały i obrzydliwy, a połączenie to wywoływało pożądanie większej ilości tego cudownego płynu. Owa obrzydliwość sprawiała, że wspaniałość stawała się jeszcze bardziej wspaniała i pragnęło się jej coraz więcej i więcej.
Valgarv słyszał jedynie szum w uszach i przyspieszone bicie własnego serca. Jego lędźwia ogarnęła fala gorąca, a umysł opanowała olbrzymia fascynacja zupełnie jakby każdy, nawet najdrobniejszy nerw jego ciała stał się kilkukrotnie wrażliwszy, a zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Pod zaciśniętymi powiekami widział wybuchające strumienie kolorów, kształtów i światła. Zupełnie owładnęła nim nieznana do tej pory ekscytacja.
Nagle gwałtowne szarpnięcie wydarło mu z ust źródło czerwonego płynu. Usiłował schwycić odebrany mu nadgarstek, ale jego domagające się ręce zostały brutalnie odtrącone.
-Wystarczy!- rozkaz zadudnił w jego głowie z taką samą siłą jak ryk całego stada smoków.
Powstrzymał chciwe dłonie i opadł bezwładnie na łóżko. Dyszał ciężko i próbował pohamować ogień, który trawił jego wnętrze, jednakże okazało się to powyżej możliwości jego woli. Wydał z siebie sfrustrowany jęk i nie potrafiąc dać upustu nagromadzonym emocjom wił się i skręcał w agonii, wczepiał palce w prześcieradła i wyszarpywał gwałtownie.
-Wiesz, czego teraz potrzebujecie Kaze. Pokaż mu, bo się zamęczy- usłyszał rozbawiony głos, a zaraz potem nadeszła pomoc i wyzwolenie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Nie ma jej już przy mnie, odeszła.
Spod przymkniętych powiek wypłynęły łzy, stoczyły się po policzku i wsiąkły w mokrą już poduszkę.
-Nie wiesz, co to znaczy stracić tak bliską istotę.
-Dziękuję…
W niewielkiej komnacie bez okien i zbędnych sprzętów, na łóżku leżała w pozycji embrionalnej dziewczyna o złoto- czerwonych włosach. Cała jej twarz był zaczerwieniona i mokra od łez, powieki spuchnięte, a głos zachrypły i słaby od ciągłego płaczu.
Przy drzwiach stała młoda kobieta o długich blond włosach, które opadały swobodnie na plecy. Spokojnym spojrzeniem zielonych oczu obserwowała płaczącą dziewczynę. Na jej delikatnej twarzy malował się wyraz zadumy i zrozumienia, zdawało się, że doskonale rozumiała swoją podopieczną.
Rozległ się dźwięk odsuwanej zasuwy i przez uchylone drzwi do komnaty weszła tęga kobieta o matczynym wyrazie twarzy poznaczonej wiekiem. Niosła przed sobą tacę z dwoma parującymi miskami gulaszu, chlebem i ciastem jagodowym.
-Co z Sharrą?- zapytała stawiając tacę na stole.
-Już trochę lepiej, chociaż ciągle mówi do siebie- odpowiedziała jasnowłosa, po czym bez większego entuzjazmu rozpoczęła posiłek.
Starsza kobieta poklepała ją dobrodusznie po ramieniu i zaniosła jedną z misek do łóżka Sharry.
-Sharro, kochanie- zwróciła się do dziewczyny.- Zjedz trochę gulaszu, lepiej się poczujesz.
-Nie jestem głodna.
-Musisz jeść żeby odzyskać siły- kontynuowała starsza kobieta.
-Ona ma rację, skarbie. Proszę cię zjedz, musisz wydobrzeć- powiedział Layrenc.
Sharra milczała.
-Sharro, proszę. Zjedz chociaż troszkę- nalegała kobieta.
Sharra poczuła delikatny dotyk Layrenca na swoim policzku. Spojrzała na jego pół przezroczyste ramię i jej oczy powędrowały ku jego twarzy- łagodnej i pięknej, oraz ku oczom przepełnionym troską.
-Proszę cię, jedz. Jeśli będziesz się głodzić, osłabniesz zupełnie i w końcu zgaśniesz. Co ja wtedy bez ciebie pocznę?- zapytał, a jego głos był pełen smutku.
Sharra opuściła spojrzenie i załkała cicho.
-Przepraszam.
Wsparła się ciężko o ramę łóżka i oparła plecami o ścianę. Wyciągnęła rękę po łyżkę, ale okazało się, że nie jest w stanie jej trzymać i sprawnie się nią posługiwać. Musiała być karmiona.
Na twarz Layrenca zakwitł radosny uśmiech. Elf uścisnął rękę Sharry i w tym samym momencie znaleźli się na skapanej w słońcu plaży. Nie było wiatru.
Sharra rozejrzała się z zaskoczeniem, po czym rzuciła pytające spojrzeniem Layrencowi.
-Zasnęłaś- odparł.- W tym gulaszu musiał być jakiś środek nasenny.
Sharra zwiesiła głowę i opadła bezsilnie na piasek.
-Nie zadręczaj się, kochana. Odpoczywaj, a ja będę czuwał nad twym snem.
-Czuję pustkę w sobie.
-To przejdzie- zapewnił ją.- Jeśli tylko pozwolisz ją wypełnić.
-Boli mnie serce. Jest w nim rana, która nigdy się nie zagoi.
-Moje serce również krwawi, gdy widzę twoje cierpienie- rzekł ze smutkiem. Przysiadł obok Sharry i objął ją czule.- Jestem przy tobie i kocham cię, pamiętaj o tym.
Złożył delikatny pocałunek na jej jasnych włosach na potwierdzenie swych słów.
Sharra westchnęła ciężko i zamknęła oczy. Światło zaczęło powoli zmieniać swą barwę. Złote promienie słoneczne stały się pomarańczowe żeby za chwilę przemienić się w czerwień. Na styku nieba i oceanu dumnie rozkwitła purpura, a zaraz przy niej pełen wdzięku róż. Słońce pochylało się nad ziemią i rzucało ostatnie refleksy na lazurowe wody oceanu, aż w końcu znikło zupełnie ustępując miejsca na niebie niezliczonym gwiazdom i majestatycznemu księżycowi. Srebrzyste promienie króla nocy nadawały otoczeniu nowe oblicze, pełne cieni, ulotności, niepewności i tajemnicy.
Layrenc uśmiechnął się do siebie. Księżycowa noc była mu zdecydowanie bliższa niż słoneczny dzień.
Pochylał głowę nad ludzką kobietą, którą trzymał w ramionach. Jego obsydianowe włosy opadały na twarz, spowijając ją tym samym w chybotliwych cieniach skrywających jego oblicze.
-Tak, noc jest wspaniałą porą.
Nagle poczuł wezwanie.
-Wybacz, ale zostawię cię samą na jakiś czas- powiedział do śpiącej Sharry i ułożył ją na piasku.
Wyrysował wokół niej okrąg opatrzony licznymi runami, który błysnął zielenią i zgasł,, cały rysunek znikł.
Layrenc zamknął oczy, a gdy je otworzył leżał na posłaniu z poduszek osłoniętym srebrną moskitierą. Do komnaty wpadało światło tłumione przez cienkie zasłony przysłaniające okna. Był zatem dzień.
„Kiedy zasnąłem był wieczór.” Pomyślał i rzucił okiem na okrągły klejnot, który trzymał w dłoni.
-Straciłem poczucie czasu- powiedział cicho, acz wyraźnie, aby elfka, która stała przy łóżku go zrozumiała.
-Wędrowałeś przez trzy wschody słońca i osiem obrotów klepsydry- poinformowała go.- Twój sen został przerwany na rozkaz Królowej. Chodź za mną.
-Co się wydarzyło, Alrano?- zapytał wyłaniając się zza moskitiery.
-Wampir Blaze powrócił na wyspę w towarzystwie jeźdźca i smoka z Ruatha. Przyniósł przesyłkę od Zelgadisa Greywords Rycerza Shabranigdo.
-A wojna na kontynencie?
-Zawiązały się dwa kolejne konflikty, na południowym- zachodzie napięcia między plemionami przeradzają się w otwartą walkę, a mieszkańcy Wielkiej Pustyni ruszyli na Świętą Wojnę.
-Sothran?
Layrenc spojrzał z ukosa na elfkę, która prowadziła go pałacowymi korytarzami. Niemalże cały ostatni tydzień spędził z Sharrą, bądź to w jej komnacie, bądź we śnie. Od śmierci złotej smoczycy, wszelkie bariery osłaniające umysł Sharry rozsypały się i miał z nią pełen kontakt, mógł nawet poza snem przebywać w tym samym miejscu co ona, będąc widzialnym tylko dla jej oczu i nie mając możliwości oddziaływania na otoczenie.
Gdy tylko budził się, wypytywał o wszelkie informacje. Świat ludzi stał się bardziej dynamiczny niż zwykle od czasu, gdy przebudził się Rycerz Shabranigdo. Mazoku zjednoczyły się pod jego przywództwem i zaczęły swoje manipulacje. Złote Smoki, pomimo starań, nie były w stanie zahamować rozwoju wydarzeń. Ludzie stoją u progu nowej wojny, która zmieni ich świat.
-Imperium sothrańskie pozostaje neutralne, aczkolwiek narastające napięcie w otaczających je lennach jest powodem do podejrzeń, że ten stan rzeczy nie potrwa długo. Gdy wojska imperatora wyruszą do walki, wojna stanie się absolutna.
-A Sailuune i pozostałe Królestwa Bariery?
-Atakowane przez gobliny z Gór Duergharskich, które rok temu najechały Diamelę. Gobliny nie są w stanie przełamać oporu. Królestwa Bariery zawarły koalicję, której centrum stało się Sailuune. Król Philionel wraz z królewną Gracią, nazywaną Białym Wężem, zostali wybrani na Głównych Opiekunów, co jest niemal równoznaczne z przywództwem. Czarodzieje z Zefieli stanowią najpotężniejsze oddziały wojsk koalicji.
-Rycerz Cephieda podjął nowe działania?
-W dalszym ciągu znajduje się na Ziemiach Złotych Smoków. Po porażce w Lasach Bruyeru z oddziałami Mazoku, nie będzie podejmować zbyt pochopnych decyzji. Złotych smoków jest niewiele, większość jest jeszcze niedojrzała.
-Tak, wiem. Populacja Złotych Smoków została zdziesiątkowana w bitwie o Świątynię Starożytnych Smoków. Pozostały jedynie bardzo stare smoki, nieliczne samice i pisklęta, które wykluły się z jaj przez ostatnie dziesięć lat. Dziwi mnie, że mimo to Rycerz Cephieda zdecydował się rzucić tak duży oddział do walki z Mazoku.
-Prawdopodobnie Złote Smoki przygotowują rytuał przyzwania Smoków Czterech Elementów, a dokładniej Smoka Żywiołu Ognia, Ziemi i Powietrza. Smok Żywioły Wody zginął podczas Wojem Kouma.
-A jakie plany ma Rycerz Shabranigdo?
-Informacje o jego planach są mało wiarygodne, toteż nie są brane pod uwagę. Jego podwładni powiększają swoje wpływy i wykorzystują je do zawiązywania kolejnych konfliktów.
Weszli do wielkiej sali, która była przedsionkiem do sali audiencyjnej elfiej królowej. Ich stopy zagłębiły się w miękkim czerwonym dywanie, który prowadził aż do królewskiego tronu.
-Towarzysze Blaze'a nie przybyli z nim?- zapytał ściszonym głosem Layrenc.
-Starożytny Smok Valgarv i czarodziej Kaze pozostali w Weyrze Telgar. W tej chwili uczestniczą w wylęgu młodych smoków. Wampir Blaze przyleciał na wyspę na grzbiecie spiżowego smoka, którego jeźdźcem jest Zastępca Władcy Weyru Telgar H'ages.
Layrenc skinął głową i ruszył na przód, wysuwając się przed elfkę. Wszedł do jasnej i przestronnej komnaty o licznych oknach częściowo przysłoniętych delikatnymi zielonymi zasłonami, które unosiły się przy najlżejszym podmuchu wiatru. Liczne kolumny zdobione były roślinnymi ornamentami, a marmurową podłogę pokrywały poduszki.
Na tronie z takich samych poduszek siedziała dostojnie wyglądająca elfka. Spojrzenie swych migdałowych oczu utkwiła w nadchodzącym elfie. Jej wzrok zdawał się przenikać go na wskroś.
Przed jej tronem stało dwóch mężczyzn. W białowłosym rozpoznał Blaze'a. Drugi natomiast był ciemnowłosym człowiekiem w średnim wieku, na którego obliczu czas odcisnął już swoje piętno. Miał na sobie skórzany strój, co zapewne było przyczyną obfitego pocenia. Na wyspie przez cały rok świeciło słońce i nawet w kamiennym pomieszczeniach było ciepło.
Layrenc z trudem ukrył swoje obrzydzenie i niechęć wobec obecnego człowieka.
-Witaj Layrenc- rzekła królowa, a elf skłonił się jej nisko.- Dzisiaj przybyli do nas Blaze i H'ages jeździec spiżowego Keth'a. Dostarczyli przedmioty, które nakazałam zdobyć. Wkrótce odbędzie się Rytuał Wezwania, a zaraz po nim wyruszysz na grzbiecie spiżowego Ketha do Weyru Telgar.
-Tak, pani- odparł Layrenc kłaniając się nisko.
-Rozumiem Blazie, że nie chcesz pozostać z nami na wyspie dłużej niż to będzie konieczne- królowa zwróciła się do wampira.
-Nie, pani Athampathis, chcę jak najszybciej powrócić do moich towarzyszy, którzy pozostali w Ruatha.
-Zechciej przynajmniej obejrzeć Rytuał Wezwania, wszak będzie to historyczny moment dla Daen Maana.
-Oczywiście, nie mógłbym odmówić.
-Moje zaproszenie kieruję także do ciebie i twojego partnera, jeźdźcu spiżowego smoka H'agesie.
-Jestem zaszczycony, pani- odparł mężczyzna z kurtuazyjnym dygnięciem.
-Zatem chodźmy- rzekła królowa i powstała z tronu, po czym ruszyła ku wyjściu znajdującym się na prawo od jej tronu.
Ruchy majestatycznej elfki były delikatne i pełne gracji. Gdy szła, zdawała się w ogóle nie dotykać ziemi stopami, a jej delikatna suknia powiewała przy każdym ruchu.
Poprowadziła ich ku ogrodom pałacowym, które swym pięknem wprawiłyby w oniemienie nawet najmniej wrażliwego spośród ludzi. Każda roślina była nieskończenie piękna, a wszystkie razem stanowiły niepojętą całość, pełną wewnętrznej harmonii i zgodności z naturą. Wydawać by się mogło, że to właśnie w tym ogrodzie narodziło się wszelkie piękno.
Blaze spojrzał z zaciekawieniem na H'agesa, który stanął nieruchomo w miejscu ze spojrzeniem utkwionym w cudowny widok. Po chwili po jego policzku spłynęła łza.
Blaze położył dłoń na jego ramieniu.
-Spokojnie, przyjacielu. Królewskie ogrody są cudowne, ale od ich piękna może pęknąć serce.
Oczy H'agesa straciły wyraz, a za chwilę spojrzały na Blaze'a. Tkwiła w nich tęsknota i żal.
Mężczyzna niepewnie skinął głową i nie rozglądając się już, ruszył za elfią królową.
Dotarli na skąpaną w blasku zachodzącego słońca łąkę, pełną najrozmaitszych kwiatów, których słodka woń unosiła się w powietrzu. W centrum polany znajdowała się gliniana czasza, nad nią stał metalowy trójnóg zwieńczony niewielką obręczą, w którą włożono półprzezroczystą kulę w kolorze perły. Blaze rozpoznał w niej Kryształ Afforil. Od obręczy, w górę prowadziły kolejne pręty, które podtrzymywały delikatnie pulsujący srebrny przedmiot, który kształtem przypominał trójkąt z wpisanym kołem i wcięciami na bokach. Był to Święty Talizman Shuriken z Flonars.
Wokół czaszy stało pięć elfek ubranych na biało, każda z nich trzymała w dłoniach jakiś przedmiot. Królowa podeszła do przygotowane konstrukcji i zajęła wolne miejsce pomiędzy dwoma kapłankami.
Na całej łące rozległo się ciche nucenie.
Blaze rozejrzał się dookoła. W ogrodzie było mnóstwo elfów. Luźnym kręgiem otaczały łąkę i śpiewały. Ich pieśń była wołaniem do zaginionych.
„Są tu chyba wszystkie elfy z Dafris.” Stwierdził z podziwem, po czym ponownie zwrócił wzrok na królową.
Właśnie jedna z kapłanek otworzyła pudełko, które trzymała, a elfia królowa wyjęła jego zawartość. Była to czarna skorupa. Kolejne dwie elfki otworzyły pudełka i zostały z nich wydobyte dwa rodzaje włosów- złote i platynowe. Królowa Athampathis, wypowiadając słowa jakiegoś zaklęcia, okręciła je wokół skorupy i całość włożyła do podanej jej ametystowej lampy. Następnie, nie przerywając recytacji zaklęcia, za pomocą magii, z ostatniego z pudełek zostało wydobyte ogniste pióro. Królowa postawiła lampę w czaszy i magicznie umieściła pióro w lampie. W tej samej chwili z lampy trysnął strumień wielobarwnego ognia, a elfia królowa głośno wypowiedziała kolejną frazę zaklęcia. Ogień przygasł, a zamiast niego pojawiło się intensywne, fioletowe światło lampy, które powoli zaczęło skupiać się w krysztale osadzonym w trójnogu. Perlisty kryształ zdawał się pochłaniać całe światło. Królowa Athampathis wypowiedziała kolejne frazy zaklęcia i z kryształu wystrzelił snop światła, który rozbił się o Święty Talizman Shuriken. Światło oblepiło talizman, a gdy królowa wykrzyknęła ostatnie zdania, wystrzeliło przyjmując kształt koncentrycznie rozchodzących się kręgów.
Blaze przyglądał się całemu rytuałowi z zachwytem, już dawno nie widział czegoś tak pięknego. Wkrótce jednak ostatnia z kapłanek zbliżyła się do królowej i podała jej niewielki flakon. Majestatyczna elfka zbliżyła się do czaszy i wylała zawartość flakonu na lampę. Światło znikło.
Na polanie panowała cisza pełna skupienia i napięcia.
-Czy to już koniec?- zapytał bardzo cicho H'ages.
-Patrz, przyjacielu, teraz zacznie się najlepsze- odparł Blaze z uśmiechem.
Nagle powrócił jeden z kręgów i przywarł do Świętego Talizmanu, ten zaś gwałtownie okręcił się wokół własnej osi i światło rozprysło się tworząc błyszczący pył i pojedynczą kulę, która powoli opadała ku ziemi, a gdy się z nią zetknęła zmieniła kształt. Po chwili na polanie stała młoda elfka o jasnozielonych włosach. Miała na sobie prostą płócienną spódnicę z gorsetem oraz odrzucony na plecy płaszcz z kapturem.
-Dziękuję za pomoc pani. Szukałam was od wielu lat- przemówiła elfka w nieco zdeformowanym języku elfów.- Moje imię brzmi Selen.
-Witaj na Dafris zagubiona córko- odpowiedziała królowa z uśmiechem.
Niemalże w tej samej chwili o talizman rozbił się drugi pierścień i ukazały się dwie kule, które przybrały postać elfów. Obaj byli bardzo bladzi i zmęczeni, poszarpane ubrania wisiały na nich luźno. Jeden z nich był ranny. Na twarzy drugiego widniała długa szrama. Obaj nosili miecze i sztylety przy pasie, a na plecach łuki. Lecz ich kołczany były puste.
-Niech bogowie odpłacą po stokroć za waszą pomoc- niemalże wykrzyczał elf ze szramą. Zarówno on jaki i jego towarzysz ronili łzy szczęścia.
Natychmiast znalazły się przy nich dwie elfki gotowe uleczyć ich rany.
Kolejne pierścienie rozbiły się o talizman i na polanie pojawiło się kilkoro kolejnych elfów. Jedna bogato ubrana elfka, elf w skórzanej zbroi i dwoma sejmitarami na plecach, oraz para łowców. Każde z nich nie mogło znaleźć odpowiednich słów, aby ukazać swą wdzięczność za sprowadzenie na Dafris.
Blaze krytycznie przyglądał się przybyłym elfom. W porównaniu do tych z wyspy wyglądały mizernie, a niektóre wręcz żałośnie. Język, którym się posługiwały był językiem elfów, ale nosił ślady pewnych naleciałości z języka ludzi, które przejawiały się w akcencie bądź brzmieniu niektórych słów. Elfy z kontynentu były też nieco niższe i mniej urodziwe, zniknął też wewnętrzny blask, który towarzyszył każdemu elfowi z Dafris.
„Są takie żałosne.” Pomyślał Blaze.
Spojrzał na zebrane wokół polany Daen Maana, na ich twarzach malowało się przerażenie.
„Widzieć swych pobratymców w takim stanie to dla nich gorsze niż najparszywsza obelga z ust krasnoluda. To cios w ich rasową czystość i dumę.”
Ogromna światłość zalała polanę w chwili, gdy następny pierścień rozbił się o talizman. Na łące stanął korowód elfów odzianych w błękitne płaszcze. Mogła ich być nawet setka. Każdy w dłoni trzymał płonącą świecę. Poważni i piękni, złożyli pokłon Królowej Athampathis, po czym uformowali krąg wokół niej i postawili na ziemi świece. Następnie cofnęli się ukazując krąg żywo płonących świateł.
-Zostaliśmy wyprowadzeni z piekła. Dzięki ci, pani i Daen Maana z Dafris, niech spłynie na was łaska Najwyższego- rzekł jeden z przybyłych elfów kłaniając się nisko, a wraz z nim ponownie pokłoniły się wszystkie elfy.
Zanim królowa zdążyła odpowiedzieć o talizman rozbił się kolejny pierścień i oczy wszystkich zwróciły się na elfkę o skórze kloru mahoniu i białych włosach. Miała skośne oczy i ostre rysy twarzy, a włosy ściągnięte w niski koński ogon opadający luźno na plecy. Odziana była w skórzany strój podróżny, idealnie przylegający do jej smukłego ciała. Przy pasie nosiła krótki miecz i sztylet o falistym ostrzu, którego używa się wyłącznie do zabijania.
Zdumione spojrzenia Daen Maana skupiły się na osobliwie wyglądającej elfce.
Blaze był zaciekawiony i rozbawiony całą sytuacją. Elfia królowa postanowiła sprowadzić na Dafris Daen Maana, które pozostały na kontynencie. Jednakże może się okazać, że ściągnęła na wyspę nieszczęście. Przyglądał się nowoprzybyłej, która rozglądała się uważnie i podejrzliwie. Gdy jej wzrok napotkał elfkę imieniem Selen, która pojawiła się jako pierwsza, uśmiechnęła się krzywo i dopiero zwróciła się do królowej Athampathis.
-Jestem pełna podziwu potęgi twego czaru. Moje imię Mivara.
Nie pokłoniła się, nie pochyliła głowy, patrzyła prosto w oczy elfiej królowej, a na jej ustach wykwitł szyderczy uśmiech. Zdawała sobie sprawę ze zmieszania i szoku, jaki wywołała w otaczających ją Daen Maana. Nie była taka jak pozostałe elfy. Nie było w niej blasku ani subtelnego piękna, lecz arogancja, chłód i wyrachowanie.
-Witaj, Mivaro- odrzekła królowa chłodno.
W tej samej chwili o talizman rozbił się kolejny pierścień i setki małych kul światła zalało polanę. Przybrały formę małych, skrzydlatych stworzeń, z wyglądu podobnych do elfów. Polanę zalał nagły jazgot. Każdy mały przybysz chciał coś powiedzieć i wszystkie robiły to w jednym czasie. Latały we wszystkie strony, w prawo i lewo, górę i dół, zataczały kręgi, łuki, spirale. Płakały, śmiały się, krzyczały, śpiewały. Stworzyły niesamowity chaos, z którego wyłonić można było jedynie dwie nazwy: „Daen Maana” i „Maana Reana”.
Jednakże wraz z kolejnym pierścieniem rozbitym o talizman, cały zamęt został zdominowany przez krzyki pełne cierpienia. Czerwone promienie zachodzącego słońca padły na kulące się desperacko sylwetki czarnoskórych elfów. Każdy z nich rozpaczliwie starał się osłonić oczy.
Maana Reana ucichły, Daen Maana przyglądały się w szoku scenie, która rozgrywała się przed ich oczami. Blaze spojrzał z ukosa na H'agesa i rozejrzał się za Keth'em. Elfy darzyły ludzi nienawiścią, a jak zareagują w obliczu oczywistej degeneracji ich pobratymców, która została spowodowana przez ludzi?
„Czas na szybki manewr defensywny.” Zadecydował odwracając się do H'agesa.
-Dark Mist!- rozległ się rozkazujący okrzyk i całą polanę spowiła nieprzenikniona, czarna mgła.
-Światło rani ich oczy- oznajmił arogancki i zimny głos.
Blaze wysunął dłoń i położył ją na ramieniu H'agesa.
-Prowadź nas do swego smoka- powiedział.- Prędko. Layrenc, chodź z nami, jeśli nadal jest taka twoja wola.
Za sobą słyszeli krzyki i jęki cierpiących elfów, odzywały się pierwsze głosy potępienia i nienawiści, płacz i rozpacz, groźby i niedowierzanie.
Blaze i H'ages ostrożnie przeszli przez magiczną mgłę, po czym ruszyli biegiem ku Kethowi. Spiżowy olbrzym czekał przed pałacem, gdy ujrzał nadbiegającego jeźdźca i wampira, pochylił się, aby szybciej mogli usadowić się na jego grzbiecie. H'ages za pomocą Lewitacji uniósł siebie i Blaze'a w powietrze. Gdy już przypięli się pasami do siodła, spostrzegli zbliżającego się do nich elfa.
-Pośpiesz się Layrenc- zawołał Blaze, poirytowany elfią opieszałością.
Layrenc zawahał się, jakby czekał na zaproszenie.
-Nie obawiaj się, elfie. Keth i ja z przyjemnością przeniesiemy cię do Ruatha- zapewnił go H'ages.
Layrenc skłonił lekko głowę i za pomocą magii wsiadł na smoka.
Wkrótce potem Keth unosił się coraz wyżej nad wyspą, a jego silne skrzydła miarowo uderzały powietrze.
-Trzymaj gacie, elfie, żeby nie spadły z wrażenia- krzyknął Blaze przez ramię, a po chwili zimna i ciemna pustka spowiła świat.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Nie! Nie chcę jej! Zabierzcie ją ode mnie!- krzyczała Sharra, gwałtownie cofając się. Głowę zwróciła w bok, a twarz zasłaniała rękoma, aby nie patrzeć na złote pisklę, które chwiejnie zmierzało w jej stronę.
Znajdowała się na gorących piaskach wylęgarni, ubrana w białą szatę i była jedyną kandydatką do naznaczenia złotej królowej.
Dopóki nie ujrzała maleńkiego łebka wyłaniającego się ze złotej skorupy, była pogrążona we wspomnieniach. Miała osiem lat, gdy ubrana w biel stanęła na piaskach wylęgarni i naznaczyła Amaranth. Kiedy usłyszała w swojej głowie dziecięcy głosik malutkiej smoczycy, tak bardzo podobny do jej głosu, popłakała się ze szczęścia, bo to oznaczało, że już nigdy nie będzie sama. Niestety los chciał inaczej i odebrał jej smoczycę, a teraz stawiał przed nią nowe pisklę, inne…
-Nieeee!!- krzyczała zasłaniając twarz.
Mała złota smoczyca stanęła w miejscu żałośnie piszcząc i kręcąc małą główką w poszukiwaniu pomocy.
Wszechobecne nucenie przybrało na sile. Oczy siedzących na pułkach skalnych smoków wirowały szybciej i zmieniały zabarwienie na purpurowy. Były wyraźnie niezadowolone z takiego obrotu sprawy. Natomiast najbardziej rozdrażniona była Peliath- Władczyni Weyru, gdyż był to wylęg jej potomstwa.
Kamiana i M'tani znajdujący się na półce skalnej, usytuowanej bezpośrednio nad piaskami, obserwowali całe zajście z niezadowoleniem. Kamiana wydawała się być równie rozgniewana co jej smoczyca. Nie potrzebowała takich scen przed całym weyrem. Zwróciła spojrzenie ku trybunom i zauważyła pewne poruszenie. Dwóch młodych ludzi, których jeźdźcy ocalili z rąk Rycerza Shabranigdo, przepychało się pomiędzy siedzącymi, a gdy wreszcie im się to udało zaczęli biec po schodach w dół.
Kamiana dała znak jeźdźcom, którzy stali przy wejściu na trybuny, aby zatrzymali ich i nie pozwolili wejść na piaski.
Tymczasem Sharra odsunęła się już niemal pod samą ścianę wylęgarni, a mała złota smoczych piszczała przeraźliwie, nie wiedząc co czynić. Z pozostałych jaj już wykluwały się pisklęta i przyłączały się do lamentu malutkiej królowej. Kandydaci stali nieruchomo, zdezorientowani. W końcu jeden z nich wysunął się do przodu i podszedł do najbliższego pisklęcia, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Mały smok zatrzepotał gwałtownie mokrymi skrzydłami, aby odgonić od siebie intruza.
Kamiana nie wytrzymała.
-Sharro! W tej chwili odpowiedz na wołanie złotej królowej!- rozkazała.- Naznaczenie musi się odbyć, a swoim postępowaniem zakłócasz cały wylęg!
Udało jej się przekrzyczeć panującą wrzawę, jednakże Sharra nie wypełniła jej polecenia. Przylgnęła do ściany wylęgarni, zakrywając rękoma twarz i uszy.
M'tani z niepokojem obserwował przepychanki przy wyjściu z trybun. Valgarv i Kaze usilnie chcieli dostać się na gorące piaski, a ich zachowanie zaczęło zwracać uwagę coraz większej liczby osób.
-Kamiano, ona nie chce naznaczyć- odezwał się do swej partnerki.- Jeśli szybko nie wprowadzimy kandydatek wydarzy się nieszczęście.
-Wiesz, że ona musi naznaczyć- warknęła w odpowiedzi Kamiana. Skinęła na dwóch spośród kandydatów, a oni podbiegli do Sharry i zaczęli do niej mówić. Uspokajali ją i przekonywali, aby zbliżyła się do piskląt. Ona jednakże sprzeciwiała się ich namowom. W końcu złapali ją i siłą zaczęli ciągnąć w stronę złotej królowej.
Niespodziewanie do wylęgarni wbiegł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Z niezwykłą szybkością przebiegł pomiędzy kołyszącymi się jajami i małymi smoczętami, doskoczył do Sharry i dwoma bardzo precyzyjnymi ciosami powalił ciągnących ją mężczyzn.
Wylęgarnią zatrząsł potężny ryk Królowej Weyru, której spojrzenie wściekle czerwonych oczu utkwione było w intruzie, który bezczelnie sprofanował piaski wylęgarni.
-Peliath! Uspokój się!- krzyczała Kamiana, ale jej wysiłki nie odnosiły żadnego skutku. Złota Królowa gotowała się do ataku.
Pozostałe smoki zawtórowały złotej smoczycy donośnym rykiem. Ludzie zaczęli krzyczeć, a małe pisklęta głośno piszczały w przerażeniu.
-Peliath, proszę cię uspokój się!- nie poddawała się Kamiana, jednakże smoczyca już uniosła przednią łapę, aby zmiażdżyć swą ofiarę. Władczyni Weyru zamarła w przerażeniu.
Złota łapa nie trafiła jednak celu. Została powstrzymana przez wielkiego czarnego smoka o upierzonym ciele i skrzydłach. Był nieco większy od złotej smoczycy i smuklejszy. Pomiedzy jego łapami znajdowała się Sharra ze swym wybarwcą oraz Kaze.
Czarny smok naparł na smoczycę i zrobił krok do przodu, uważając, aby nie nadepnąć żadnego pisklęcia. Smoczyca warknęła z wściekłością i zadała potężny cios pazurami, który rozorał pysk jej przeciwnika. Czarny smok cofnął nieco ciężar ciała, a następnie uderzył bokiem, odpychając smoczycę w stronę wyjścia z wylęgarni. Rozpostarła skrzydła, aby utrzymać równowagę i wtedy uderzył w nie silny podmuch wiatru, a po nim następny i następny. Skrzydła podziałały jak żagiel i smoczyca runęłaby na ziemię, lecz nagle zniknęła.
Ponad wylęgarnią rozległ się przeraźliwy ryk, a smoki siedzące na półkach zaczęły syczeć na czarnopiórego smoka. Ten zaś skierował się do wyjścia z wylęgarni i zniknął w nim. Ryk smoczej królowej powtórzył się, domagając się, aby jej przeciwnik pojawił się na niebie.
Jednakże czarny smok nie wyłonił się już z tunelu. Białowłosy czarodziej, omijając szerokim łukiem jaja i pisklęta, pobiegł do wyjścia, a tuż za nim podążał czarnowłosy przybysz z Sharrą na rękach.
-Stójcie!- krzyknął M'tani, a gdy go nie usłuchali wybiegł za nimi.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, ujrzał H'agesa oraz jego spiżowego smoka, który jednym ze swych skrzydeł osłaniał uciekinierów, aby latające ponad weyrem smoki nie mogły ich dostrzec.
-Co to ma znaczyć?- zapytał M'tani domagającym się tonem głosu. Jego spojrzenie zdawało się przewiercać H'agesa.
-Szczerze powiedziawszy, nie wiem- odparł zmieszany zastępca Władcy Weyru.
M'tani spojrzał na stojących przed nim ludzi i otworzył szeroko oczy w zdumieni. Obok białowłosego czarodzieja stał chłopak, którego Władca Weyru zapamiętał jako Valgarva, lewa część jego twarzy była poraniona, zupełnie jakby jakieś zwierzę rozorało ją pazurami.
-Ehehe, to wszystko da się wytłumaczyć- powiedział uśmiechnięty Blaze, który pojawił się między Valgarvem i M'tanim tak nagle jakby wyrósł z podziemi.
Smoki zaryczały ponad Weyrem, a gdy przeraźliwy hałas umilkł, usłyszeli perlisty śmiech. Spojrzeli w stronę, z której dochodził i ujrzeli młodą, białowłosą dziewczynę, która siedziała na drewnianym ogrodzeniu i machała w powietrzu nogami. Miała duże krwiścieczerwone oczy, delikatne rysy twarzy, a jej cera była mlecznobiała. Miała na sobie bardzo obcisły, czarny strój łowcy, przy pasie nosiła sztylet, a na plecach łuk i kołczan. Jej długie białe włosy związane były w wysoki koński ogon.
-Witaj Blaze, widzę, że masz tutaj niezłą zabawę- powiedziała z widocznym zadowoleniem.
-Noelle!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zelgadis przemierzał puste korytarze zamku na wyspie Wilczej Hordy. Od czasu, gdy objął nad nim władanie każdy Mazoku, nie ważne czy to Lord czy najpośledniejszy demon, ośmielił pojawić się jedynie w sali tronowej. Reszta zamku przeznaczona była do użytku Liny i Gourrego oraz kilku służących, których Zelgadis kazał sprowadzić.
Zelgadis zmarszczył się lekko. Lina miała się coraz lepiej, jednakże w dalszym ciągu była bardzo wrażliwa. Zaczęła normalnie jadać i z dnia na dzień stawała się coraz głośniejsza. Niedawno przeszukała cały zamek, mając nadzieję znaleźć skarbiec lub magiczne artefakty. Jednakże cały jej wysiłek spełzł na niczym, co tłumaczyła w dwojaki sposób: albo Zellas zabrała ze sobą wszystko, co cenne lub bardzo dobrze ukryła. Ta druga myśl szczególnie denerwowała Linę. Wszak „żaden Mazoku nie może być sprytniejszy od Liny Inverse”.
Pomimo poprawiającego się stanu Liny, Zelgadis wiedział, ze czarodziejce ciąży fakt, że jest uwięziona. Zarówno ona jak i Gourry wprowadzali w życie każdy pomysł, który wpadł im do głów. Jednak z upływem czasu pomysłów było coraz mniej.
-Myślałem Lino, że twoim marzeniem było zamieszkać we własnym zamku i żyć jak księżniczka. Wszystko wskazuje na to, że twoje marzenie się spełniło- powiedział pewnego wieczora Zelgadis, gdy siedzieli przy trzaskającym ogniu kominka i popijali wino z kryształowych pucharów.
-Widzisz, Zel- odparła, wpatrując się w ogień- Jest pewna różnica pomiędzy marzeniem, a rzeczywistością. Mam dwadzieścia jeden lat, a moje marzenia już się spełniły.
Jej twarz miała nieco smutny wyraz, a oczy tęsknie powędrowały w stronę rozgwieżdżonego nieba za oknem.
-Teraz, gdy tamtych już nie ma, są inne- dodała.
Zelgadis skręcił w prawo i po chwili wszedł do ogromnej sali tronowej, zalanej jasnym światłem platynowego ognia, który nieprzerwanie płonął na ścianie za kamiennym tronem. Przy podwyższeniu stał Xellos, a na jego twarzy jak zwykle malował się szeroki uśmiech.
-Gdzie Zellas?- zapytał Zelgadis, gdy mijał kapłana Władczyni Bestii.
-Przystosowuje mojego brata do nowego życia- odparł Xellos.
-Dobrze- Zelgadis spoczął na tronie i spojrzał w stronę cieni za Xellosem.- Twój potomek jest z tobą jak widzę.
-Prawda, że słodki?- zapytał kapłan z jeszcze szerszym uśmiechem. Zelgadis już dawno doszedł do wnioskuł, że stwierdzenie „uśmiech od ucha do ucha” sprawdza się dosłownie, jeśli chodzi o Xellosa.
Z cieni wyłonił się wysoki mężczyzna. Miał na sobie dobrze wykonaną kolczugę, ściągniętą pasem, do którego przytroczony był miecz. Czarne włosy były krótko przycięte i nienagannie układały się na głowie. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Dla jego ciała czas stanął w miejscu. W brązowych oczach nie pozostało nic, co można by nazwać ludzkim.
-Nazywa się Iliador- rzekł z zadowoleniem Xellos.- Ma zadatki na wyśmienitego szermierza, ale musi jeszcze poćwiczyć. Mówią, że jaki ojciec, taki syn. Mój Iliador jako człowiek był synem sławnego palladyna Kiriona uth Sirius, który teraz pod imieniem Kerran Graucherra służy Panu Północy Dynasowi Graucherra.
-Xellos, łajzo, dlaczego wybrałeś akurat tego dzieciaka?- Zelgadis skrzywił się rzucając oskarżycielskie spojrzenie filetowowłosemu Mazoku.
-Iliador chciał pójść w ślady ojca, więc gdy Kerran został demonem jemu pozostało to samo.
-No i co z tego?- zirytował się Zelgadis.- Trzeba było zostawić go dla Dynasta, jeśli w ogóle chciałby na niego spojrzeć. Chłopak jest słaby- Zelgadis uważnie obserwował młodego Mazoku, który posłyszawszy jego słowa zacisnął mocno pięści, lecz zachował chłodny wyraz twarzy.
-Jak możesz, Zel, to moje najdroższe dziecko!- Xellos zrobił zranioną minę.
-Bo jedyne- dodał Zelgadis.
Xellos zaśmiał się i poklepał Iliadora po plecach.
-Będzie z niego porządny Mazoku, już moja w tym głowa. Nauczyłem go dzisiaj zaklęcia, którym może zabić kilka smoków na raz z dużej odległości.
-Cieszy mnie to- odparł Zelgadis.- Jednakże, jeśli wykorzystasz go do pogłębiania konfliktu między Zellas a Dynastem to go zabiję, a ty pożałujesz, że twoja pani kiedykolwiek cię stworzyła.
-Mam nadzieję, ze będzie bardzo bolało- powiedział Xellos, uchylając powieki i uśmiechając się z rozmarzeniem.
-Wynoś się stąd, bo moja cierpliwość się kończy- warknął Zelgadis, ledwo opanowując uśmiech.
Xellos skłonił się, uderzając Iliadora laską żeby zrobił to samo i obaj zniknęli.
Zelgadis pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Każdego innego Mazoku ukarałby za taką poufałość, jaką wykazywał wobec niego Xellos. Zezwalał na to, gdyż był zbyt przyzwyczajony do takiego sposobu bycia Xellosa i wolał go takim, niż pokornym i służalczym. Od dnia, kiedy zdecydował się zaakceptować swoje przeznaczenie, zaczął widzieć Mazoku od innej strony. Teraz oceniał wszystko z punktu widzenia Rycerza Shabranigdo, zupełnie jakby narodził się na nowo. Nie oznaczało to, że zapomniał o swojej przeszłości, wręcz przeciwnie, przywiązywał do niej dużo większą wagę. Utracił już tak wiele, że starał się zatrzymać to, co mu zostało ze starego Zelgadisa Greywords. Dlatego starał się zapewnić Linie i Gourremu wszelkie wygody i zaspokoić ich wszystkie potrzeby. Dlatego też pozwalał Xellosowi na tak wiele.
Westchnął i powstał z tronu. Myślenie nie przynosiło ulgi, wywoływało uczucia, o których Zelgadis wolałby zapomnieć. Dlatego wolał działanie, które wymagało rozważania wynikłych sytuacji i podejmowania decyzji. Nie było wtedy sposobności do zastanawiania się nad sobą.
„Uciekasz.” Odezwał się cichy szept jego rozsądku, lecz został odrzucony w przepastną czeluść ignorancji.
Zelgadis skierował się ku podziemiom zamku, gdzie w jednej z komnat Zellas Metallium zajmowała się stworzeniem potomka.
Już z daleka usłyszał agoniczne krzyki torturowanego człowieka. Skrzywił się na ich dźwięk i zdecydował napomknąć Władczyni Bestii o jakimś zaklęciu wyciszającym. Nie chciał żeby krzyki przeszkadzały Linie czy Gourremu. Ponadto istniała możliwość, że chcieliby uratować nieszczęśnika, a wtedy rozwój wypadków nie byłby zbyt optymistyczny.
Nacisnął na mosiężną klamkę i otworzył szeroko drzwi. Komnata nie była zbyt duża ani umeblowana, nie było nawet słomy, która mogłaby posłużyć więźniowi za łóżko. Jedynie osmalone kamienne ściany i krew na podłodze. W środku były dwie osoby, Władczyni Bestii Zellas Metallium i młody mężczyzna, którego ciało bezwładnie zwisało w energetycznych kajdanach rozciągających jego ramiona niemalże na całą ich długość. Nogi młodzieńca wisiały ponad półtora metra nad podłogą, nie dając mu w ten sposób żadnego podparcia. Zelgadis podejrzewał, że stawy jego rąk i ramion są silnie nadwerężone, jeśli nie wywichnięte. Jego domysły potwierdził fioletowo- zielony odcień skóry dłoni.
-Witaj, Rycerzu- od oceny stanu młodzieńca wyrwała go Zellas.
-On ciągle jest człowiekiem- stwierdził Zelgadis, podchodząc do więźnia.- Jak on się nazywa?
-Gaer-fuin- Zellas wzniosła się i pieszczotliwie pogłaskała blady policzek swego podopiecznego.- „Morze ciemności” w języku elfów.
Zelgadis przyjrzał się nieprzytomnej twarzy młodzieńca. Zastygły na niej grymas bólu nie był w stanie zamaskować niezwykłego piękna, które mogłoby konkurować nawet z elfią urodą.
-Niezwykły, prawda?- Zellas odepchnęła się od nieprzytomnego i odpłynęła w tył.- Ma nieznaczny talent magiczny, jest niepokorny, nie potrafi się podporządkować, lecz dysponuje niezwykłymi umiejętnościami manualnymi, wokalnymi i muzycznymi oraz umie doskonale posługiwać się bronią białą, ale jego ponure usposobienie i skłonność do depresji nie pozwala mu się odnaleźć życiu.
-Sugerujesz zatem, że Karla dokonała złego wyboru?
-Przeciwnie- w dłoni Zellas pojawiła się długa cygaretka z papierosem, którego odpaliła opuszkiem palca.- Jest doskonały z kilku względów- przerwała, zaciągając się papierosem.- Zagubienie jest jego słabym punktem, który można łatwo wykorzystać do rozwiązania problemu niepokory i nieposłuszeństwa. Brak umiejętności magicznych po przemianie nie będzie miał znaczenia, a jego umiejętności manualne wzrosną i po odpowiednim treningu stanął się doskonałe. Niezwykła aparycja wiele ułatwia, a sceptycyzm umożliwia podejmowanie lepszych decyzji. W dodatku zdaje się, że przeznaczeniem tego człowieka jest stać się Mazoku, prawdopodobnie jakaś klątwa.
-Ciekawe- mruknął Zelgadis, obchodząc dookoła nieprzytomnego człowieka. Jego ubranie było w strzępach, a na ciele zauważył liczne siniaki, oparzenia i rany, niektóre jeszcze krwawiły.- Po co to wszystko?
-Chłopak jest specyficzny i wymaga specjalnego traktowania. Do ludzi najłatwiej dotrzeć poprzez ból, pod jego wpływem są w stanie uwierzyć we wszystko co się im powie- stwierdziła ze złowróżbnym uśmiechem i przyjęła w powietrzu pozycję siedzącą.- Łatwiej i przyjemniej jest złamać człowieka niż Mazoku.
Zelgadis rzucił jej przeciągłe spojrzenie, lecz nie powiedział nic.
-Jednakże wybrałam Gaera z innych względów. Ma brata bliźniaka, który aktualnie przebywa w Ruatha i parę tygodni temu naznaczył smoka w Weyrze Telgar, na imię ma Gaer-aglat, co oznacza „morze światła”. Z raportu Karli wynika, że bracia zostali rozdzieleni jakiś czas temu i od tamtej pory próbują się odnaleźć. Zniszczę w Gaerze miłość do brata, pozostawię jedynie chęć jego odnalezienia.
-Bardzo dobrze- rzekł Zelgadis, kierując się do drzwi.- Postaraj się jednak, aby twoje metody nie były takie hałaśliwe. Nie lubię, kiedy spokój tego zamku jest zakłócany.
1