��Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
RozdziaB V
Wspomnienia powr�ciBy w wirze cierpienia, w postaci urywanych obraz�w,
jakby wyrwanych z brutalnego filmu, wy[wietlanego zepsutym aparatem. Ponownie
ujrzaBam samoch�d, kt�ry uderzyB mnie z tyBu& drzewo, kt�rego nie udaBo mi si
wymin& PoczuBam krew pBync po mojej twarzy i ramionach, b�l, w koDcu
ciemno[ i wra|enie unoszenia si. WydawaBo mi si, |e to ostatnie trwaBo caB
wieczno[.
Nastpnie w mojej gBowie pojawiBy si dzwiki. Regularne pikanie. Stukot
obcas�w na podBodze. Plaskanie ciaBa o ciaBo i wra|enie, |e jestem gwaBcona.
I w koDcu zapachy. Zrodk�w dezynfekcyjnych. Seksu. Lasu, igieB sosnowych i
kwiatu pomaraDczy.
To byBa niespotykana mieszanka zapachowa, mieszanka, kt�r ju| kiedy[
czuBam.
Riley!
GBos byB odlegBy i wymagajcy. WkradB si do wizienia b�lu, w kt�rym
zamknity byB m�j umysB, gryzc jak fox-terrier poBczenia nerwowe, kt�re mnie
unieruchamiaBy. Jednak wiezienie zdawaBo si wirowa i nie potrafiBam zlokalizowa
gBosu, ani zbli|y si do niego.
Riley!
Teraz gBos byB spanikowany. MgBa cierpienia w koDcu rozproszyBa si i nagle
Quinn znalazB si w moim umy[le, pr�bujc zablokowa b�l i wycigajc do mnie
niematerialna rk. ZBapaBam j i wydaBa mi si bardzo prawdziwa, bezpieczna i
peBna ciepBej otuchy.
Tdy , powiedziaB, prowadzc mnie w stron [wiatBa.
OdzyskaBam przytomno[ ci|ko dyszc.
Ju| wszystko dobrze powiedziaB czuBy i uspokajajcy gBos Rohana. -
TrzymaB mnie w ramionach i koBysaB, jakbym byBa jego dzieckiem, a on
moim ojcem. - Ju| wszystko dobrze.
CzuBam [wie|y powiew na sk�rze i kiedy w koDcu zaczerpnBam powietrza,
poczuBam zapach eukaliptus�w i nocy. Znowu byli[my na dworze.
OtworzyBam oczy. NapotkaBam, cigle tak samo ponure i bez wyrazu,
spojrzenie Quinna.
- Drzwi nie byBy otwarte zauwa|yBam.
- Nie potwierdziB.
- Drzwi? - WtrciB Rohan. - Jakie drzwi?
PopatrzyBam na niego.
- To nic. To nie ma znaczenia.
Tak naprawd jednak miaBo to znaczenie: Quinn wBa[nie przebiB si przez moj
tarcz psychiczn, chocia| jeszcze kilka tygodni wcze[niej zapewniaB mnie, |e to
niemo|liwe.
1
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
Rohan pogBadziB mnie po policzku.
- PrzypomniaBo ci si co[ wa|nego?
- Tylko zapach. Zapach m|czyzny, kt�rego ju| wcze[niej spotkaBam.
WygiB jedn brew.
- Nic wicej?
PotrzsnBam przeczco gBow. WestchnB.
- Dobra, do[ si wycierpiaBa[. Zabieramy ci do domu.
Nie prosiBam o wicej. CzekaBam, |eby m�c zasn i zapomnie o wszystkim,
choby tylko na kilka godzin.
- Czy to rozsdne?
SkrzywiB si.
- Nie bardzo. Na razie pojedziemy do bezpiecznego domu. Kiedy Jack i Kade
uporaj si z tym burdelem tutaj, doBcz do nas.
- Dlaczego to Kade zostaje, a nie ty, czy Quinn? - ZdziwiBam si.
- Poniewa| Kade spdziB tu kilka miesicy i lepiej zna to miejsce, ni| my.
To wydawaBo si logiczne, ale nie wierzyBam, |e o to wBa[nie chodziBo. ByBo
oczywiste, |e Jack miaB jakie[ plany dotyczce Kada.
- Wic, gdzie si znajduje ten bezpieczny dom Dyrektoriatu? Czy ma
wystarczajco du| wann, |eby wilkoBaczyca mogBa sobie w niej spokojnie
pobaraszkowa?
U[miech roz[wietliB mu twarz.
- To apartament na ostatnim pitrze hotelu, kt�ry znajduje si na pla|y w
Brighton. Mo|na si domy[la, |e bdzie miaB wann odpowiedniej wielko[ci.
R�wnie| si u[miechnBam.
- C�|, je[li mamy by gdzie[ zamknici, to niech to bdzie luksusowy
apartament.
- DokBadnie. Czujesz si na siBach, |eby wsta?
PrzytaknBam. Pom�gB mi si podnie[. ZachwiaBam si lekko i na chwil
oparBam o niego.
- W porzdku powiedziaBam, kiedy rzeczywi[cie poczuBam si lepiej.
- Tylko zobacz si z Jackiem i idziemy.
SkinBam gBow i oparBam si o betonowa [cian. DoceniBam jej chB�d na
swojej wilgotnej i gorcej sk�rze.
PatrzyBam jak odchodzi, po czym odwr�ciBam si do Quinna.
- Czekam na wyja[nienia.
WzruszyB ramionami.
- Tak naprawd, to nie ma nic dziwnego w tym, co si staBo. CzuBa[ silny b�l i
twoje bariery psychiczne byBy opuszczone. Wic znalazBem spos�b, |eby przez
nie przej[.
- Tylko |e, kiedy postrzelono mnie srebrn kul, zapewniaBe[ mnie, |e mogBe[
2
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
czyta tylko w moich powierzchownych my[lach. Ale teraz, to byBo o wiele
wicej.
Przez chwil spogldaB na mnie tymi swoimi oczami, kt�re groznie bByszczaBy.
- A co miaBem zrobi? ChciaBa[, |ebym zostawiB ci, kiedy niepotrzebnie
cierpiaBa[?
- OkBamaBe[ mnie.
Znowu .
- Tylko troch.
Skrzy|owaBam ramiona na piersi.
- Dlaczego mam wra|enie, |e twoje wyobra|enie troch znacznie ro|ni si
od mojego?
- Tylko kiedy odczuwasz b�l, twoje bariery s na tyle opuszczone, |e mog
bez pozwolenia wej[ do twojego umysBu. W przeciwnym przypadku s tak
samo nieprzeniknione, jak bariery twojego brata.
Nie wierzyBam mu.
- Twierdzisz wic, |e aby[ m�gB wnikn do moich my[li, musz by chora
lub ranna?
ZawahaB si chwil.
- Tak.
- KBamca. Kiedy jeszcze?
Odwr�ciB wzrok.
- Podczas orgazmu.
PoczuBam, jak zalewa mnie w[ciekBo[.
- I zrobiBe[ to?
- Nie.
MiaBam na to tylko jego sBowo, a w tym momencie jako[ nie miaBam ochoty
mu zaufa.
- Dobra. Dzikuj ci, |e wycignBe[ mnie z tego ognistego powrotu moich
wspomnieD. Ale je[li ponownie spr�bujesz wej[ bez pozwolenia do mojej
gBowy, ja &
PrzerwaBam. Czym mogBam zagrozi wampirowi, w dodatku tak staremu, jak
Quinn?
- W porzdku powiedziaB zimnym tonem. - Nastpnym razem zostawi ci,
|eby[ sama sobie radziBa.
- Doskonale.
Po czym nastpiBa cisza. Cisza peBna napicia i nie do zniesienia, kt�ra wyrosBa
jak mur pomidzy nami. Cho, tak naprawd, nie przeszkadzaBa mi. Przynajmniej
miaBam jaki[ pretekst, |eby ignorowa woBanie moich hormon�w i trzyma Quinna
na jeszcze wiksz odlegBo[.
Tymczasem wbiBam wzrok w ciemne niebo, majc nadziej, |e m�j brat
szybko wr�ci. Oczywi[cie tak si nie staBo, a przedBu|ajca si cisza zaczynaBa mi
3
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
gra na nerwach, a| miaBam ochot wrzeszcze z frustracji.
Kiedy Rohan w koDcu wr�ciB, podaB mi rk i poprowadziB do wyj[cia z
kompleksu.
- Idziemy. Wygldasz na wykoDczon.
- Bo jestem odpowiedziaBam, pot|nie ziewajc. - Jak si dostaniemy do
naszej kryj�wki?
- Czeka na nas helikopter. Dostarczy nas do prywatnego odrzutowca
Dyrektoriatu, kt�ry w tej chwili przygotowuje si do startu.
- Zwietnie. Strasznie potrzebuj snu.
- Bdziesz mogBa spa w samolocie.
I to wBa[nie zrobiBam. A kiedy znalezli[my si w hotelu, znowu poszBam si
poBo|y. Tylko |e tym razem nie tylko spaBam, ale r�wnie| [niBam. To byB nowy sen,
jednak|e podobny do tych, kt�re wielokrotnie [niBam, od kiedy Quinn zniknB z
mojego |ycia tego dnia w jaskini Talona.
Przynajmniej my[laBam, |e to tylko sen, chocia| wydawaB si cholernie realny.
ByBam w kabinie prysznicowej. Woda spBywaBa na moje ciaBo, a silny strumieD
byB jednocze[nie kojcy i pobudzajcy. A mo|e to blisko[ innego ciaBa i mski
zapach drzewa sandaBowego robiB na mnie takie wra|enie?
PoczuBam dBonie, kt�re mnie dotykaj i odwracaj, nastpnie usta, kt�re opadBy
na moje. ChBodne, znajome i tak cudownie mikkie. CaBowali[my si namitnie przez
dBugi czas pod strumieniem wody, kt�ry odbijaB si od naszej sk�ry, dotykajc
naszych ciaB, Baskoczc i dra|nic.
Nastpnie zn�w mnie odwr�ciB i teraz staBam przytulona plecami do jego
twardego i gorcego ciaBa, czujc przy po[ladkach pulsujc erekcj. SignB po
mydBo i zaczB my moje piersi i brzuch. Zapach lawendy wypeBniB wilgotne
powietrze i zdawaBo si to tak bardzo prawdziwe. Tak samo jak dBonie, kt�re tak
piknie mnie mydliBy.
Ach, jakie to byBo cudowne.
Jednak pomidzy ciepBem jego ciaBa, dra|nicym strumieniem wody i
pieszczot jego rk, przyjemno[ staBa si niemal tortur i byBam ju| bliska eksplozji.
Kiedy to naprawd staBo si nie do wytrzymania, wyjBam mu z rk mydBo i
odwr�ciBam si. Jego cudowne ciaBo l[niBo w p�Bmroku Bazienki jak pozBacany
marmur. SpBywajca woda podkre[laBa ka|dy misieD i ka|d subteln wypukBo[.
Pod|yBam t sam drog, namydlajc ka|dy centymetr tej cudownej sk�ry, a| byB
r�wnie podniecony, jak ja.
WziB ode mnie mydBo i odBo|yB na miejsce. Spl�tB swoje palce z moimi i
podni�sB je nad gBow, przyciskajc mnie do mokrych pBytek. Jego |ar objB mnie,
wniknB we mnie i w por�wnaniu z chBodn [cian, wydawaB si parzy.
SpojrzaB mi w oczy, jego obsydianowe tcz�wki przepeBnione byBy po|daniem
i determinacj.
- Nale|ysz do mnie, Riley wyszeptaB, rozsuwajc mi nogi kolanem. - I
4
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
zamierzam ci kocha tak mocno, na wszystkie mo|liwe sposoby, |e nigdy
wicej nie bdziesz chciaBa nikogo wicej, opr�cz mnie.
- Tak si nigdy nie stanie.
Moja odpowiedz zatraciBa si jednak w gwaBtownym wdechu, kiedy wszedB we
mnie, wypeBniajc mnie sob, skraplajc mnie od [rodka. M�j jk przyjemno[ci byB
echem jego. ZaczB porusza si we mnie w spos�b, kt�ry nie miaB nic wsp�lnego z
czuBo[ci. Jego ciaBo i ruchy byBy gwaBtowne, dzikie i tak bardzo cudowne. Napicie
w moim ciele rosBo, zmieniajc si w kalejdoskop wra|eD, kt�re wypeBniaBy ka|dy
zaktek mojego umysBu. Po chwili poczuBam dreszcze i wydaBam z siebie zduszony
okrzyk, mocniej czepiajc si jego ramion i obejmujc go nogami w talii, aby m�gB
wej[ jeszcze gBbiej. Eksplozja przyjemno[ci wstrzsnBa nami, a m�j orgazm nie
zadowoliB si tylko moim ciaBem, potrzsnB r�wnie| moj dusz.
ObudziBam si jeszcze pod wra|eniem siBy orgazmu, z umierajcym imieniem
Quinna na ustach.
Przez kilka sekund pozostaBam nieruchoma, wpatrujc si w sufit, wcale go nie
widzc.
Dobry Bo|e, to wydawaBo si takie prawdziwe. Moja sk�ra dr|aBa jeszcze od
dotyku wody, a zapach lawendy unosiB si w powietrzu. Nie wspominajc faktu, |e
czuBam si caBkowicie usatysfakcjonowana seksualnie.
Dlaczego nigdy nie mam takich sn�w podczas moich rzadkich okres�w suszy
seksualnej?
PrzecignBam si jak zadowolona kotka i spojrzaBam na budzik na nocnej
szafce. ByBo prawie poBudnie. SpaBam zaledwie sze[ godzin, co byBo dziwne,
poniewa| czuBam si, jakbym przespaBa co najmniej dwadzie[cia.
WsparBam si na Bokciu. Nie przypominaBam sobie jak w nocy dostaBam si do
B�zka, ale patrzc na [cie|k z ubraD na podBodze, widocznie musiaBam zacz
rozbiera si ju| po drodze.
Sam pok�j byB ogromny. Przede mn byBa [ciana z wypukBego szkBa. WpadaBo
przez ni sBoneczne [wiatBo, zalewajc ciepBym blaskiem [ciany w piaskowym
kolorze. Na podBodze le|aB gruby dywan w kolorze morskiego bBkitu. Dwie mikkie
kanapy, w takim samym odcieniu, staBy naprzeciwko siebie. Po lewej, otwarte drzwi
pozwalaBy zobaczy wyBo|one kafelkami pomieszczenie, kt�re bardzo przypominaBo
najwikszy na [wiecie prysznic. To nie byB ten z mojego snu, ale najwyrazniej zostaB
zaprojektowany z my[l o dobrej zabawie. I miaBam zamiar go wypr�bowa.
Oczywi[cie moje hormony czekaBy tylko na jedno, czyli wypr�bowa go z
przyjacielem. No wBa[nie, tylko pytanie za milion dolar�w brzmiaBo: z kt�rym?
Zdrowy rozsdek podpowiadaB, |eby to byB Kade. Jednak po tym [nie raczej bardziej
mnie krciB seks z mokrym wampirem.
To najprawdopodobniej oznaczaBo, |e nie bdzie kochania ani z jednym, ani z
drugim. W tej chwili to byBo z pewno[ci najlepsze wyj[cie.
Szybko odrzuciBam koBdr i skierowaBam si do Bazienki, gdzie wypr�bowaBam
5
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
ten wielki, luksusowy prysznic. Sama.
ZostaBam dBu|ej ni| byBo trzeba pod parujc wod, pozwalajc strumieniowi
masowa moj sk�r i rozgrza moje ciaBo.
Kiedy woda zaczBa robi si chBodniejsza, wyszBam spod prysznica. WytarBam
si i ruszyBam na poszukiwanie czego[, co mogBabym na siebie wBo|y. W szafie
znalazBam kilka sukienek i sp�dnic. Widocznie Rohan musiaB wybra si na zakupy,
poniewa| wszystko byBo nowe, Bcznie z butami. ZmarszczyBam brwi, majc
nadziej, |e nie wydaB wszystkich naszych oszczdno[ci. Rohan byB fanem zakup�w.
Nie zlicz ile ju| razy zdarzyBo mu si roztrwoni fortun i wpakowa nas w g�wno,
kiedy przychodziBo do pBacenia czynszu.
Widzc, |e dzieD byB ciepBy, wycignBam z szafy biaB, baweBnian sukienk
ze skrzy|owanymi ramiczkami i gBbokim dekoltem na plecach, kt�rej d�B prawie
nieprzyzwoicie wirowaB wok�B moich ud. Stopy wsunBam w sBodkie, czerwono-biaBe
sandaBy, na wysokiej, drewnianej szpilce. Takie obcasy ju| nie raz przydaBy mi si w
sytuacjach, kiedy pi[ci nie wystarczaBy, a zby wilkoBaka byBy za bardzo skuteczne.
W koDcu wyszBam z pokoju i udaBam si na poszukiwanie kuchni, Quinna i mojego
brata.
ZnalazBam Quinna czytajcego gazet w salonie. RzuciB mi spojrzenie, kt�re
odczuBam jak pieszczot na moim ciele i w cigu zaledwie dw�ch sekund, a| mnie
skrciBo z po|dania. C�| ten wampir miaB takiego, |e tak na mnie dziaBaB? Dobra,
byB przystojny i bogaty, i wszystkie kobiety posiadajce chocia| p�B m�zgu, miaByby
ochot natychmiast go zaliczy. Pomidzy nami byBo jednak co[ innego. Co[ o wiele
gBbszego.
SkierowaB wzrok na moje wBosy.
- ObciBa[ je zauwa|yB.
SkinBam gBow, zdziwiona, |e nie zauwa|yB tego wcze[niej.
- Tak. Z nadej[ciem lata wygodniej mi z wBosami do ramion.
- Pasuj ci.
- Dzikuj odpowiedziaBam, kierujc si w stron kuchni, wiedziona
zapachem kawy. - Chcesz kawy?
- Tak, dzikuj.
NalaBam do dw�ch kubk�w, wr�ciBam do salonu i podaBam mu jeden, po czym
podeszBam do du|ego okna. Dziesi pieter wystarczyBo, |ebym dostaBa zawrot�w
gBowy, ale uwa|aBam, |eby za bardzo nie zbli|y si do krawdzi. Dop�ki nie
widziaBam pustki pod stopami, wszystko byBo w porzdku. Port Phillip Bay rozcigaB
si przede mn, wypeBniony grzywami, kt�re mozolnie dobijaBy do brzegu. Patrzc
jednak na ruch drzew na zewntrz, mo|na byBo si domy[li, |e spokojne fale nie
ukazywaBy caBej siBy wiatru. Zauwa|yBam parasol unoszony wiatrem na zBotej pla|y,
po czym odwr�ciBam si i zapytaBam:
- Gdzie jest Rohan?
- MusiaB i[ do Dyrektoriatu, |eby zdoby jakie[ akta dla Jacka.
6
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
- Wic Jack i Kade jeszcze nie wr�cili?
- Nie.
ZastanawiaBam si, czy to byB dobry, czy zBy znak, i czy znalezli tam co[
interesujcego. Z jakiego[ powodu wtpiBam w to. CaBa ta afera wygldaBa na zbyt
dobrze zorganizowan, |eby mo|na byBo znalez jakie[ dowody rozsiane byle gdzie.
- Wiesz mo|e, jak dBugo bdziemy tutaj zamknici?
- Nie. Ale to mo|e troch potrwa.
Jego ton byB r�wnie uprzejmy jak m�j, ale jego wzrok nie przestawaB bBdzi
po moim ciele i w powietrzu wok�B mnie poczuBam ukszenie jego po|dania. To nie
byBo tylko pragnienie seksu, ale r�wnie| krwi.
- JadBe[ co[ ostatnio? - ZapytaBam szybko.
ZawahaB si.
- Nie.
- Dlaczego?
WygiB jedn brew.
- A dlaczego to ci interesuje?
- Poniewa| wyczuwam tw�j gB�d krwi.
WzruszyB ramionami.
- W lod�wce jest krew syntetyczna. Zadowol si tym.
- DBugo nie pocigniesz na krwi syntetycznej.
- Fakt. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, p�jd kogo[ uwie[.
A tak, rzeczywi[cie. WyleciaBo mi to z gBowy. BraB krew tylko podczas
kochania si.
- Nie czekaj do ostatniej chwili.
PrzygldaB mi si, mru|c oczy, po czym odpowiedziaB neutralnym tonem:
- Jako wampir |yj ju| tak dBugo, |e nawet nie chc o tym my[le. Nie
potrzebuj rad szczeniaka, nawet je[li ten jest sBodki.
- Szczeniak po prostu si martwiB powiedziaBam, odwracajc si do okna. -
Powinnam byBa wiedzie, |e to nie ma sensu.
Przez dBug chwil milczaB, ale czuBam jego palcy wzrok, wbity w moje plecy,
wywoBujcy dreszcze na karku.
- Mog ci zada pytanie?
- Jakie? - ZapytaBam r�wnie beznamitnym tonem jak jego.
- Czy pod t sukienk nosisz majtki?
Prawie zakrztusiBam si kaw. Je[li byBo jakie[ pytanie, kt�rego nie
spodziewaBabym si po nim, to wBa[nie to.
- To jest wyBcznie moja sprawa, ale mo|esz sobie si zastanawia.
- Och! Z pewno[ci bd si zastanawiaB. Chocia| fakt, |e ta sukienka w
[wietle dziennym jest prawie przezroczysta, nasuwa mi pewn my[l.
- Przykro mi, je[li widok ci si nie podoba.
7
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
PatrzyB na mnie z t swoj min wampira, ale pod tym pozornym spokojem
wrzaBa frustracja. CzuBam to, nawet je[li byBo niewidoczne.
- Dlaczego wszystko, co m�wi, odbierasz ze zBej strony?
- By mo|e dlatego, |e jestem na ciebie nieco wkurzona odpowiedziaBam,
siadajc i sigajc po gazet.
- A kiedy ju| nie bdziesz na mnie wkurzona, to czy wysBuchasz, co mam ci
do powiedzenia?
- Nie wiem mruknBam, rozkBadajc gazet. - Mo|e.
- A kiedy to bdzie?
WzruszyBam ramionami.
- Niech pomy[l& SpdziBam dobry miesic, pr�bujc z tob porozmawia i
za ka|dym razem zostaBam odepchnita. My[l wic, |e miesic to
sprawiedliwy termin.
- Nie spodziewaBem si, |e mo|esz by tak suk&
- Nie zapominaj, |e taka si urodziBam.
Nagle zastygBam, widzc dat wydania gazety.
- Dzisiaj jest pitek? - zawoBaBam, patrzc na zegarek.
ByBa prawie 14:30.
- Tak odpowiedziaB, marszczc brwi. - Dlaczego?
- PrzespaBam caB dob? - WykrzyknBam niedowierzajcym tonem.
PosBaB mi u[miech, kt�ry roz[wietliB jego oczy.
- No, tak.
- Cholera zaklBam, przeczesujc rk wBosy. - O 16 mam wizyt u lekarza.
Znowu zmarszczyB brwi.
- Rohan o tym nie wspominaB.
- Nie wiedziaB. ZapisaBam si na wizyt w dniu, w kt�rym miaBam wypadek. -
Nagle podniosBam si. - Zastanawiam si, czy pomy[laB, |eby wycign z
wraku moj torb i portfel.
- Nie mo|esz i[ na t wizyt zaprotestowaB, idc za mn do pokoju.
- Spr�buj mi przeszkodzi, a po|aBujesz.
Skrzy|owaB ramiona na piersi i oparB si o futryn drzwi. Nawet, je[li
caBkowicie skupiaBam si na poszukiwaniach mojej torebki, byBam w peBni [wiadoma
jego obecno[ci. Tego, w jaki spos�b jego trykotowa koszulka w turkusowym kolorze
opinaBa jego przedramiona. I tego, jak jego boj�wki koloru khaki podkre[laBy jego
biodra i pachwiny.
- Co ta wizyta ma w sobie takiego wa|nego, |e nie mo|esz poczeka do czasu,
a| bdziesz pewna, |e jeste[ bezpieczna?
- To nie twoja sprawa.
ZnalazBam sw�j portfel, ale nie torebk. To nie miaBo znaczenia. Wszystko, co
byBo mi potrzebne, to moje karty kredytowe i ubezpieczenie.
8
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
PodeszBam do drzwi, ale Quinn nawet si nie ruszyB.
- Zejdz mi z drogi.
- Nie mo|esz i[ sama. Pozw�l przynajmniej, abym ci towarzyszyB.
Nie chciaBam, |eby Quinn tam byB. Ani on, ani nikt inny. Nie, kiedy by mo|e
miaBam usBysze najgorsz wiadomo[ w moim |yciu.
- Nic mi si&
- Nie. - PowiedziaB zimnym i zdeterminowanym tonem. - Nie p�jdziesz sama.
Albo id z tob, albo zostajesz tutaj.
- Mo|esz i[, ale nie wejdziesz ze mn do lekarza.
SkinB gBow i odsunB si, |ebym mogBa przej[. W salonie nabazgraBam par
sB�w do Rohana.
- O kt�rej ma wr�ci?
- Nie wiedziaB, by mo|e p�zno. - UsByszaBam brzk kluczy za plecami. - W
razie gdyby[my potrzebowali, zostawiB nam Mercedesa.
Kiedy Dyrektoriat otaczaB ochron swoich pracownik�w, to zdaje si, |e
niczego nie robiB po Bebkach.
- Zwietnie. Chodzmy wic.
Zjechali[my wind a| do podziemi i skierowali[my si w stron prywatnego
parkingu, kt�ry dostali[my w komplecie z apartamentem. Quinn zabawiB si w
d|entelmena otwierajc przede mn drzwi, po czym sam zajB miejsce za kierownic.
- Co to za wizyta u lekarza? - ZapytaB po chwili.
- Ju| ci m�wiBam, |e to nie twoja sprawa.
- Jeste[ chora?
ParsknBam drwico. Ju| chyba wolaBabym by chora. To prawdopodobnie
byBoby lepsze, ni| bycie bezpBodnym.
- Nie.
- Wic, po co ta wizyta u specjalisty?
PoczuBam rozdra|nienie i odwr�ciBam si do niego.
- Nie masz |adnego prawa zadawa mi takich pytaD.
- Nie mo|e mi na tobie zale|e? - OdpowiedziaB. - Jeste[ prawdziw idiotk,
je[li my[lisz, |e tak nie jest.
Nie byBam idiotk. Zawsze wiedziaBam, |e mu na mnie zale|y. WidziaBam to w
jego czynach, czasami w jego oczach, nawet je[li jego sBowa temu zaprzeczaBy. Nie
mogBam jednak po[wica temu zbyt wiele uwagi, poniewa| nie mogBam
zaanga|owa si w powa|ny i wyBczny zwizek z wampirem. A to byBo to, czego
chciaB, wyBczno[, nawet je[li jeszcze tego nie powiedziaB.
- Quinn, nie jestem w stanie da ci teraz tego, czego chcesz.
ZwBaszcza, |e zrobiBam wszystko, co byBo mo|liwe w tej sprawie. A w tej
chwili miaBam na gBowie wa|niejsze problemy.
Nic nie odpowiedziaB i dalej jechali[my w ciszy. Kiedy wjechali[my do miasta,
zapytaB o adres i zaparkowaB pod budynkiem na Collins Street. Nie zwracajc
9
Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13
najmniejszej uwagi na znak zakazujcy parkowania, wysiadB z samochodu i otworzyB
mi drzwi.
UdaBam, |e nie widz wycignitej rki i wysiadBam bez jego pomocy,
spogldajc na trzydziestopitrowy wie|owiec. Doktor Harvey miaB gabinet na
dwudziestym pitrze, co, jak na m�j lek wysoko[ci, byBo ju| du|o. Technicznie rzecz
biorc, nie powinnam odczuwa zawrot�w gBowy w budynku z czterema solidnymi
[cianami. Jednak mojemu |oBdkowi nie sprawiaBo to |adnej r�|nicy. Ostatnim razem
prawie wymiotowaBam, kiedy tylko spogldaBam przez okno w gabinecie lekarskim.
A potem jazda wind na parter budynku pozostawiBa mnie spocon i dr|c. Wcale
mi si nie spieszyBo, |eby ponownie to prze|y.
- Jeste[ pewna, |e sobie poradzisz?
- Oczywi[cie. Nie jestem chora odpowiedziaBam.
- Skoro tak twierdzisz odpowiedziaB. - Jeste[ biaBa jak [ciana.
- M�j lekarz przyjmuje na dwudziestym pitrze.
WiedziaB o moim [miesznym lku przed wie|owcami i ich strasznymi
windami.
- Chcesz, |ebym odprowadziB ci do windy? Mo|e bdzie ci Batwiej, je[li bd
ci towarzyszyB.
PotrzsnBam gBow, pr�bujc nie zwraca uwagi na nutk niepokoju w jego
glosie.
- Nie wiem, ile czasu mi to zajmie.
- Poczekam na ciebie w korytarzu.
- Dobrze.
PrzycisnBam mocniej sw�j portfel do piersi i ruszyBam w stron wej[cia do
budynku. Nie zaszBam jednak zbyt daleko.
- Riley?
ZamarBam, sByszc ten sBodki gBos. WiedziaBam kto to byB, jeszcze zanim si
odwr�ciBam.
Misha.
10