plik


ÿþKeri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 RozdziaB V Wspomnienia powróciBy w wirze cierpienia, w postaci urywanych obrazów, jakby wyrwanych z brutalnego filmu, wy[wietlanego zepsutym aparatem. Ponownie ujrzaBam samochód, który uderzyB mnie z tyBu& drzewo, którego nie udaBo mi si wymin& PoczuBam krew pBync po mojej twarzy i ramionach, ból, w koDcu ciemno[ i wra|enie unoszenia si. WydawaBo mi si, |e to ostatnie trwaBo caB wieczno[. Nastpnie w mojej gBowie pojawiBy si dzwiki. Regularne pikanie. Stukot obcasów na podBodze. Plaskanie ciaBa o ciaBo i wra|enie, |e jestem gwaBcona. I w koDcu zapachy. Zrodków dezynfekcyjnych. Seksu. Lasu, igieB sosnowych i kwiatu pomaraDczy. To byBa niespotykana mieszanka zapachowa, mieszanka, któr ju| kiedy[ czuBam.  Riley! GBos byB odlegBy i wymagajcy. WkradB si do wizienia bólu, w którym zamknity byB mój umysB, gryzc jak fox-terrier poBczenia nerwowe, które mnie unieruchamiaBy. Jednak wiezienie zdawaBo si wirowa i nie potrafiBam zlokalizowa gBosu, ani zbli|y si do niego.  Riley! Teraz gBos byB spanikowany. MgBa cierpienia w koDcu rozproszyBa si i nagle Quinn znalazB si w moim umy[le, próbujc zablokowa ból i wycigajc do mnie niematerialna rk. ZBapaBam j i wydaBa mi si bardzo prawdziwa, bezpieczna i peBna ciepBej otuchy.  Tdy , powiedziaB, prowadzc mnie w stron [wiatBa. OdzyskaBam przytomno[ ci|ko dyszc.  Ju| wszystko dobrze  powiedziaB czuBy i uspokajajcy gBos Rohana. - TrzymaB mnie w ramionach i koBysaB, jakbym byBa jego dzieckiem, a on moim ojcem. - Ju| wszystko dobrze. CzuBam [wie|y powiew na skórze i kiedy w koDcu zaczerpnBam powietrza, poczuBam zapach eukaliptusów i nocy. Znowu byli[my na dworze. OtworzyBam oczy. NapotkaBam, cigle tak samo ponure i bez wyrazu, spojrzenie Quinna. - Drzwi nie byBy otwarte  zauwa|yBam. - Nie  potwierdziB. - Drzwi? - WtrciB Rohan. - Jakie drzwi? PopatrzyBam na niego. - To nic. To nie ma znaczenia. Tak naprawd jednak miaBo to znaczenie: Quinn wBa[nie przebiB si przez moj tarcz psychiczn, chocia| jeszcze kilka tygodni wcze[niej zapewniaB mnie, |e to niemo|liwe. 1 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 Rohan pogBadziB mnie po policzku. - PrzypomniaBo ci si co[ wa|nego? - Tylko zapach. Zapach m|czyzny, którego ju| wcze[niej spotkaBam. WygiB jedn brew. - Nic wicej? PotrzsnBam przeczco gBow. WestchnB. - Dobra, do[ si wycierpiaBa[. Zabieramy ci do domu. Nie prosiBam o wicej. CzekaBam, |eby móc zasn i zapomnie o wszystkim, choby tylko na kilka godzin. - Czy to rozsdne? SkrzywiB si. - Nie bardzo. Na razie pojedziemy do bezpiecznego domu. Kiedy Jack i Kade uporaj si z tym burdelem tutaj, doBcz do nas. - Dlaczego to Kade zostaje, a nie ty, czy Quinn? - ZdziwiBam si. - Poniewa| Kade spdziB tu kilka miesicy i lepiej zna to miejsce, ni| my. To wydawaBo si logiczne, ale nie wierzyBam, |e o to wBa[nie chodziBo. ByBo oczywiste, |e Jack miaB jakie[ plany dotyczce Kada. - Wic, gdzie si znajduje ten bezpieczny dom Dyrektoriatu? Czy ma wystarczajco du| wann, |eby wilkoBaczyca mogBa sobie w niej spokojnie pobaraszkowa? U[miech roz[wietliB mu twarz. - To apartament na ostatnim pitrze hotelu, który znajduje si na pla|y w Brighton. Mo|na si domy[la, |e bdzie miaB wann odpowiedniej wielko[ci. Równie| si u[miechnBam. - Có|, je[li mamy by gdzie[ zamknici, to niech to bdzie luksusowy apartament. - DokBadnie. Czujesz si na siBach, |eby wsta? PrzytaknBam. PomógB mi si podnie[. ZachwiaBam si lekko i na chwil oparBam o niego. - W porzdku  powiedziaBam, kiedy rzeczywi[cie poczuBam si lepiej. - Tylko zobacz si z Jackiem i idziemy. SkinBam gBow i oparBam si o betonowa [cian. DoceniBam jej chBód na swojej wilgotnej i gorcej skórze. PatrzyBam jak odchodzi, po czym odwróciBam si do Quinna. - Czekam na wyja[nienia. WzruszyB ramionami. - Tak naprawd, to nie ma nic dziwnego w tym, co si staBo. CzuBa[ silny ból i twoje bariery psychiczne byBy opuszczone. Wic znalazBem sposób, |eby przez nie przej[. - Tylko |e, kiedy postrzelono mnie srebrn kul, zapewniaBe[ mnie, |e mogBe[ 2 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 czyta tylko w moich powierzchownych my[lach. Ale teraz, to byBo o wiele wicej. Przez chwil spogldaB na mnie tymi swoimi oczami, które groznie bByszczaBy. - A co miaBem zrobi? ChciaBa[, |ebym zostawiB ci, kiedy niepotrzebnie cierpiaBa[? - OkBamaBe[ mnie.  Znowu . - Tylko troch. Skrzy|owaBam ramiona na piersi. - Dlaczego mam wra|enie, |e twoje wyobra|enie  troch znacznie ro|ni si od mojego? - Tylko kiedy odczuwasz ból, twoje bariery s na tyle opuszczone, |e mog bez pozwolenia wej[ do twojego umysBu. W przeciwnym przypadku s tak samo nieprzeniknione, jak bariery twojego brata. Nie wierzyBam mu. - Twierdzisz wic, |e aby[ mógB wnikn do moich my[li, musz by chora lub ranna? ZawahaB si chwil. - Tak. - KBamca. Kiedy jeszcze? OdwróciB wzrok. - Podczas orgazmu. PoczuBam, jak zalewa mnie w[ciekBo[. - I zrobiBe[ to? - Nie. MiaBam na to tylko jego sBowo, a w tym momencie jako[ nie miaBam ochoty mu zaufa. - Dobra. Dzikuj ci, |e wycignBe[ mnie z tego ognistego powrotu moich wspomnieD. Ale je[li ponownie spróbujesz wej[ bez pozwolenia do mojej gBowy, ja & PrzerwaBam. Czym mogBam zagrozi wampirowi, w dodatku tak staremu, jak Quinn? - W porzdku  powiedziaB zimnym tonem. - Nastpnym razem zostawi ci, |eby[ sama sobie radziBa. - Doskonale. Po czym nastpiBa cisza. Cisza peBna napicia i nie do zniesienia, która wyrosBa jak mur pomidzy nami. Cho, tak naprawd, nie przeszkadzaBa mi. Przynajmniej miaBam jaki[ pretekst, |eby ignorowa woBanie moich hormonów i trzyma Quinna na jeszcze wiksz odlegBo[. Tymczasem wbiBam wzrok w ciemne niebo, majc nadziej, |e mój brat szybko wróci. Oczywi[cie tak si nie staBo, a przedBu|ajca si cisza zaczynaBa mi 3 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 gra na nerwach, a| miaBam ochot wrzeszcze z frustracji. Kiedy Rohan w koDcu wróciB, podaB mi rk i poprowadziB do wyj[cia z kompleksu. - Idziemy. Wygldasz na wykoDczon. - Bo jestem  odpowiedziaBam, pot|nie ziewajc. - Jak si dostaniemy do naszej kryjówki? - Czeka na nas helikopter. Dostarczy nas do prywatnego odrzutowca Dyrektoriatu, który w tej chwili przygotowuje si do startu. - Zwietnie. Strasznie potrzebuj snu. - Bdziesz mogBa spa w samolocie. I to wBa[nie zrobiBam. A kiedy znalezli[my si w hotelu, znowu poszBam si poBo|y. Tylko |e tym razem nie tylko spaBam, ale równie| [niBam. To byB nowy sen, jednak|e podobny do tych, które wielokrotnie [niBam, od kiedy Quinn zniknB z mojego |ycia tego dnia w jaskini Talona. Przynajmniej my[laBam, |e to tylko sen, chocia| wydawaB si cholernie realny. ByBam w kabinie prysznicowej. Woda spBywaBa na moje ciaBo, a silny strumieD byB jednocze[nie kojcy i pobudzajcy. A mo|e to blisko[ innego ciaBa i mski zapach drzewa sandaBowego robiB na mnie takie wra|enie? PoczuBam dBonie, które mnie dotykaj i odwracaj, nastpnie usta, które opadBy na moje. ChBodne, znajome i tak cudownie mikkie. CaBowali[my si namitnie przez dBugi czas pod strumieniem wody, który odbijaB si od naszej skóry, dotykajc naszych ciaB, Baskoczc i dra|nic. Nastpnie znów mnie odwróciB i teraz staBam przytulona plecami do jego twardego i gorcego ciaBa, czujc przy po[ladkach pulsujc erekcj. SignB po mydBo i zaczB my moje piersi i brzuch. Zapach lawendy wypeBniB wilgotne powietrze i zdawaBo si to tak bardzo prawdziwe. Tak samo jak dBonie, które tak piknie mnie mydliBy. Ach, jakie to byBo cudowne. Jednak pomidzy ciepBem jego ciaBa, dra|nicym strumieniem wody i pieszczot jego rk, przyjemno[ staBa si niemal tortur i byBam ju| bliska eksplozji. Kiedy to naprawd staBo si nie do wytrzymania, wyjBam mu z rk mydBo i odwróciBam si. Jego cudowne ciaBo l[niBo w póBmroku Bazienki jak pozBacany marmur. SpBywajca woda podkre[laBa ka|dy misieD i ka|d subteln wypukBo[. Pod|yBam t sam drog, namydlajc ka|dy centymetr tej cudownej skóry, a| byB równie podniecony, jak ja. WziB ode mnie mydBo i odBo|yB na miejsce. SplótB swoje palce z moimi i podniósB je nad gBow, przyciskajc mnie do mokrych pBytek. Jego |ar objB mnie, wniknB we mnie i w porównaniu z chBodn [cian, wydawaB si parzy. SpojrzaB mi w oczy, jego obsydianowe tczówki przepeBnione byBy po|daniem i determinacj. - Nale|ysz do mnie, Riley  wyszeptaB, rozsuwajc mi nogi kolanem. - I 4 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 zamierzam ci kocha tak mocno, na wszystkie mo|liwe sposoby, |e nigdy wicej nie bdziesz chciaBa nikogo wicej, oprócz mnie. - Tak si nigdy nie stanie. Moja odpowiedz zatraciBa si jednak w gwaBtownym wdechu, kiedy wszedB we mnie, wypeBniajc mnie sob, skraplajc mnie od [rodka. Mój jk przyjemno[ci byB echem jego. ZaczB porusza si we mnie w sposób, który nie miaB nic wspólnego z czuBo[ci. Jego ciaBo i ruchy byBy gwaBtowne, dzikie i tak bardzo cudowne. Napicie w moim ciele rosBo, zmieniajc si w kalejdoskop wra|eD, które wypeBniaBy ka|dy zaktek mojego umysBu. Po chwili poczuBam dreszcze i wydaBam z siebie zduszony okrzyk, mocniej czepiajc si jego ramion i obejmujc go nogami w talii, aby mógB wej[ jeszcze gBbiej. Eksplozja przyjemno[ci wstrzsnBa nami, a mój orgazm nie zadowoliB si tylko moim ciaBem, potrzsnB równie| moj dusz. ObudziBam si jeszcze pod wra|eniem siBy orgazmu, z umierajcym imieniem Quinna na ustach. Przez kilka sekund pozostaBam nieruchoma, wpatrujc si w sufit, wcale go nie widzc. Dobry Bo|e, to wydawaBo si takie prawdziwe. Moja skóra dr|aBa jeszcze od dotyku wody, a zapach lawendy unosiB si w powietrzu. Nie wspominajc faktu, |e czuBam si caBkowicie usatysfakcjonowana seksualnie. Dlaczego nigdy nie mam takich snów podczas moich rzadkich okresów suszy seksualnej? PrzecignBam si jak zadowolona kotka i spojrzaBam na budzik na nocnej szafce. ByBo prawie poBudnie. SpaBam zaledwie sze[ godzin, co byBo dziwne, poniewa| czuBam si, jakbym przespaBa co najmniej dwadzie[cia. WsparBam si na Bokciu. Nie przypominaBam sobie jak w nocy dostaBam si do Bózka, ale patrzc na [cie|k z ubraD na podBodze, widocznie musiaBam zacz rozbiera si ju| po drodze. Sam pokój byB ogromny. Przede mn byBa [ciana z wypukBego szkBa. WpadaBo przez ni sBoneczne [wiatBo, zalewajc ciepBym blaskiem [ciany w piaskowym kolorze. Na podBodze le|aB gruby dywan w kolorze morskiego bBkitu. Dwie mikkie kanapy, w takim samym odcieniu, staBy naprzeciwko siebie. Po lewej, otwarte drzwi pozwalaBy zobaczy wyBo|one kafelkami pomieszczenie, które bardzo przypominaBo najwikszy na [wiecie prysznic. To nie byB ten z mojego snu, ale najwyrazniej zostaB zaprojektowany z my[l o dobrej zabawie. I miaBam zamiar go wypróbowa. Oczywi[cie moje hormony czekaBy tylko na jedno, czyli wypróbowa go z przyjacielem. No wBa[nie, tylko pytanie za milion dolarów brzmiaBo: z którym? Zdrowy rozsdek podpowiadaB, |eby to byB Kade. Jednak po tym [nie raczej bardziej mnie krciB seks z mokrym wampirem. To najprawdopodobniej oznaczaBo, |e nie bdzie kochania ani z jednym, ani z drugim. W tej chwili to byBo z pewno[ci najlepsze wyj[cie. Szybko odrzuciBam koBdr i skierowaBam si do Bazienki, gdzie wypróbowaBam 5 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 ten wielki, luksusowy prysznic. Sama. ZostaBam dBu|ej ni| byBo trzeba pod parujc wod, pozwalajc strumieniowi masowa moj skór i rozgrza moje ciaBo. Kiedy woda zaczBa robi si chBodniejsza, wyszBam spod prysznica. WytarBam si i ruszyBam na poszukiwanie czego[, co mogBabym na siebie wBo|y. W szafie znalazBam kilka sukienek i spódnic. Widocznie Rohan musiaB wybra si na zakupy, poniewa| wszystko byBo nowe, Bcznie z butami. ZmarszczyBam brwi, majc nadziej, |e nie wydaB wszystkich naszych oszczdno[ci. Rohan byB fanem zakupów. Nie zlicz ile ju| razy zdarzyBo mu si roztrwoni fortun i wpakowa nas w gówno, kiedy przychodziBo do pBacenia czynszu. Widzc, |e dzieD byB ciepBy, wycignBam z szafy biaB, baweBnian sukienk ze skrzy|owanymi ramiczkami i gBbokim dekoltem na plecach, której dóB prawie nieprzyzwoicie wirowaB wokóB moich ud. Stopy wsunBam w sBodkie, czerwono-biaBe sandaBy, na wysokiej, drewnianej szpilce. Takie obcasy ju| nie raz przydaBy mi si w sytuacjach, kiedy pi[ci nie wystarczaBy, a zby wilkoBaka byBy za bardzo skuteczne. W koDcu wyszBam z pokoju i udaBam si na poszukiwanie kuchni, Quinna i mojego brata. ZnalazBam Quinna czytajcego gazet w salonie. RzuciB mi spojrzenie, które odczuBam jak pieszczot na moim ciele i w cigu zaledwie dwóch sekund, a| mnie skrciBo z po|dania. Có| ten wampir miaB takiego, |e tak na mnie dziaBaB? Dobra, byB przystojny i bogaty, i wszystkie kobiety posiadajce chocia| póB mózgu, miaByby ochot natychmiast go zaliczy. Pomidzy nami byBo jednak co[ innego. Co[ o wiele gBbszego. SkierowaB wzrok na moje wBosy. - ObciBa[ je  zauwa|yB. SkinBam gBow, zdziwiona, |e nie zauwa|yB tego wcze[niej. - Tak. Z nadej[ciem lata wygodniej mi z wBosami do ramion. - Pasuj ci. - Dzikuj  odpowiedziaBam, kierujc si w stron kuchni, wiedziona zapachem kawy. - Chcesz kawy? - Tak, dzikuj. NalaBam do dwóch kubków, wróciBam do salonu i podaBam mu jeden, po czym podeszBam do du|ego okna. Dziesi pieter wystarczyBo, |ebym dostaBa zawrotów gBowy, ale uwa|aBam, |eby za bardzo nie zbli|y si do krawdzi. Dopóki nie widziaBam pustki pod stopami, wszystko byBo w porzdku. Port Phillip Bay rozcigaB si przede mn, wypeBniony grzywami, które mozolnie dobijaBy do brzegu. Patrzc jednak na ruch drzew na zewntrz, mo|na byBo si domy[li, |e spokojne fale nie ukazywaBy caBej siBy wiatru. Zauwa|yBam parasol unoszony wiatrem na zBotej pla|y, po czym odwróciBam si i zapytaBam: - Gdzie jest Rohan? - MusiaB i[ do Dyrektoriatu, |eby zdoby jakie[ akta dla Jacka. 6 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 - Wic Jack i Kade jeszcze nie wrócili? - Nie. ZastanawiaBam si, czy to byB dobry, czy zBy znak, i czy znalezli tam co[ interesujcego. Z jakiego[ powodu wtpiBam w to. CaBa ta afera wygldaBa na zbyt dobrze zorganizowan, |eby mo|na byBo znalez jakie[ dowody rozsiane byle gdzie. - Wiesz mo|e, jak dBugo bdziemy tutaj zamknici? - Nie. Ale to mo|e troch potrwa. Jego ton byB równie uprzejmy jak mój, ale jego wzrok nie przestawaB bBdzi po moim ciele i w powietrzu wokóB mnie poczuBam ukszenie jego po|dania. To nie byBo tylko pragnienie seksu, ale równie| krwi. - JadBe[ co[ ostatnio? - ZapytaBam szybko. ZawahaB si. - Nie. - Dlaczego? WygiB jedn brew. - A dlaczego to ci interesuje? - Poniewa| wyczuwam twój gBód krwi. WzruszyB ramionami. - W lodówce jest krew syntetyczna. Zadowol si tym. - DBugo nie pocigniesz na krwi syntetycznej. - Fakt. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, pójd kogo[ uwie[. A tak, rzeczywi[cie. WyleciaBo mi to z gBowy. BraB krew tylko podczas kochania si. - Nie czekaj do ostatniej chwili. PrzygldaB mi si, mru|c oczy, po czym odpowiedziaB neutralnym tonem: - Jako wampir |yj ju| tak dBugo, |e nawet nie chc o tym my[le. Nie potrzebuj rad szczeniaka, nawet je[li ten jest sBodki. - Szczeniak po prostu si martwiB  powiedziaBam, odwracajc si do okna. - Powinnam byBa wiedzie, |e to nie ma sensu. Przez dBug chwil milczaB, ale czuBam jego palcy wzrok, wbity w moje plecy, wywoBujcy dreszcze na karku. - Mog ci zada pytanie? - Jakie? - ZapytaBam równie beznamitnym tonem jak jego. - Czy pod t sukienk nosisz majtki? Prawie zakrztusiBam si kaw. Je[li byBo jakie[ pytanie, którego nie spodziewaBabym si po nim, to wBa[nie to. - To jest wyBcznie moja sprawa, ale mo|esz sobie si zastanawia. - Och! Z pewno[ci bd si zastanawiaB. Chocia| fakt, |e ta sukienka w [wietle dziennym jest prawie przezroczysta, nasuwa mi pewn my[l. - Przykro mi, je[li widok ci si nie podoba. 7 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 PatrzyB na mnie z t swoj min wampira, ale pod tym pozornym spokojem wrzaBa frustracja. CzuBam to, nawet je[li byBo niewidoczne. - Dlaczego wszystko, co mówi, odbierasz ze zBej strony? - By mo|e dlatego, |e jestem na ciebie nieco wkurzona  odpowiedziaBam, siadajc i sigajc po gazet. - A kiedy ju| nie bdziesz na mnie wkurzona, to czy wysBuchasz, co mam ci do powiedzenia? - Nie wiem  mruknBam, rozkBadajc gazet. - Mo|e. - A kiedy to bdzie? WzruszyBam ramionami. - Niech pomy[l& SpdziBam dobry miesic, próbujc z tob porozmawia i za ka|dym razem zostaBam odepchnita. My[l wic, |e miesic to sprawiedliwy termin. - Nie spodziewaBem si, |e mo|esz by tak suk& - Nie zapominaj, |e taka si urodziBam. Nagle zastygBam, widzc dat wydania gazety. - Dzisiaj jest pitek? - zawoBaBam, patrzc na zegarek. ByBa prawie 14:30. - Tak  odpowiedziaB, marszczc brwi. - Dlaczego? - PrzespaBam caB dob? - WykrzyknBam niedowierzajcym tonem. PosBaB mi u[miech, który roz[wietliB jego oczy. - No, tak. - Cholera  zaklBam, przeczesujc rk wBosy. - O 16 mam wizyt u lekarza. Znowu zmarszczyB brwi. - Rohan o tym nie wspominaB. - Nie wiedziaB. ZapisaBam si na wizyt w dniu, w którym miaBam wypadek. - Nagle podniosBam si. - Zastanawiam si, czy pomy[laB, |eby wycign z wraku moj torb i portfel. - Nie mo|esz i[ na t wizyt  zaprotestowaB, idc za mn do pokoju. - Spróbuj mi przeszkodzi, a po|aBujesz. Skrzy|owaB ramiona na piersi i oparB si o futryn drzwi. Nawet, je[li caBkowicie skupiaBam si na poszukiwaniach mojej torebki, byBam w peBni [wiadoma jego obecno[ci. Tego, w jaki sposób jego trykotowa koszulka w turkusowym kolorze opinaBa jego przedramiona. I tego, jak jego bojówki koloru khaki podkre[laBy jego biodra i pachwiny. - Co ta wizyta ma w sobie takiego wa|nego, |e nie mo|esz poczeka do czasu, a| bdziesz pewna, |e jeste[ bezpieczna? - To nie twoja sprawa. ZnalazBam swój portfel, ale nie torebk. To nie miaBo znaczenia. Wszystko, co byBo mi potrzebne, to moje karty kredytowe i ubezpieczenie. 8 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 PodeszBam do drzwi, ale Quinn nawet si nie ruszyB. - Zejdz mi z drogi. - Nie mo|esz i[ sama. Pozwól przynajmniej, abym ci towarzyszyB. Nie chciaBam, |eby Quinn tam byB. Ani on, ani nikt inny. Nie, kiedy by mo|e miaBam usBysze najgorsz wiadomo[ w moim |yciu. - Nic mi si& - Nie. - PowiedziaB zimnym i zdeterminowanym tonem. - Nie pójdziesz sama. Albo id z tob, albo zostajesz tutaj. - Mo|esz i[, ale nie wejdziesz ze mn do lekarza. SkinB gBow i odsunB si, |ebym mogBa przej[. W salonie nabazgraBam par sBów do Rohana. - O której ma wróci? - Nie wiedziaB, by mo|e pózno. - UsByszaBam brzk kluczy za plecami. - W razie gdyby[my potrzebowali, zostawiB nam Mercedesa. Kiedy Dyrektoriat otaczaB ochron swoich pracowników, to zdaje si, |e niczego nie robiB po Bebkach. - Zwietnie. Chodzmy wic. Zjechali[my wind a| do podziemi i skierowali[my si w stron prywatnego parkingu, który dostali[my w komplecie z apartamentem. Quinn zabawiB si w d|entelmena otwierajc przede mn drzwi, po czym sam zajB miejsce za kierownic. - Co to za wizyta u lekarza? - ZapytaB po chwili. - Ju| ci mówiBam, |e to nie twoja sprawa. - Jeste[ chora? ParsknBam drwico. Ju| chyba wolaBabym by chora. To prawdopodobnie byBoby lepsze, ni| bycie bezpBodnym. - Nie. - Wic, po co ta wizyta u specjalisty? PoczuBam rozdra|nienie i odwróciBam si do niego. - Nie masz |adnego prawa zadawa mi takich pytaD. - Nie mo|e mi na tobie zale|e? - OdpowiedziaB. - Jeste[ prawdziw idiotk, je[li my[lisz, |e tak nie jest. Nie byBam idiotk. Zawsze wiedziaBam, |e mu na mnie zale|y. WidziaBam to w jego czynach, czasami w jego oczach, nawet je[li jego sBowa temu zaprzeczaBy. Nie mogBam jednak po[wica temu zbyt wiele uwagi, poniewa| nie mogBam zaanga|owa si w powa|ny i wyBczny zwizek z wampirem. A to byBo to, czego chciaB, wyBczno[, nawet je[li jeszcze tego nie powiedziaB. - Quinn, nie jestem w stanie da ci teraz tego, czego chcesz. ZwBaszcza, |e zrobiBam wszystko, co byBo mo|liwe w tej sprawie. A w tej chwili miaBam na gBowie wa|niejsze problemy. Nic nie odpowiedziaB i dalej jechali[my w ciszy. Kiedy wjechali[my do miasta, zapytaB o adres i zaparkowaB pod budynkiem na Collins Street. Nie zwracajc 9 Keri Arthur PocaBunek zBa TBumaczenie: Lucypher_13 najmniejszej uwagi na znak zakazujcy parkowania, wysiadB z samochodu i otworzyB mi drzwi. UdaBam, |e nie widz wycignitej rki i wysiadBam bez jego pomocy, spogldajc na trzydziestopitrowy wie|owiec. Doktor Harvey miaB gabinet na dwudziestym pitrze, co, jak na mój lek wysoko[ci, byBo ju| du|o. Technicznie rzecz biorc, nie powinnam odczuwa zawrotów gBowy w budynku z czterema solidnymi [cianami. Jednak mojemu |oBdkowi nie sprawiaBo to |adnej ró|nicy. Ostatnim razem prawie wymiotowaBam, kiedy tylko spogldaBam przez okno w gabinecie lekarskim. A potem jazda wind na parter budynku pozostawiBa mnie spocon i dr|c. Wcale mi si nie spieszyBo, |eby ponownie to prze|y. - Jeste[ pewna, |e sobie poradzisz? - Oczywi[cie. Nie jestem chora  odpowiedziaBam. - Skoro tak twierdzisz  odpowiedziaB. - Jeste[ biaBa jak [ciana. - Mój lekarz przyjmuje na dwudziestym pitrze. WiedziaB o moim [miesznym lku przed wie|owcami i ich strasznymi windami. - Chcesz, |ebym odprowadziB ci do windy? Mo|e bdzie ci Batwiej, je[li bd ci towarzyszyB. PotrzsnBam gBow, próbujc nie zwraca uwagi na nutk niepokoju w jego glosie. - Nie wiem, ile czasu mi to zajmie. - Poczekam na ciebie w korytarzu. - Dobrze. PrzycisnBam mocniej swój portfel do piersi i ruszyBam w stron wej[cia do budynku. Nie zaszBam jednak zbyt daleko. - Riley? ZamarBam, sByszc ten sBodki gBos. WiedziaBam kto to byB, jeszcze zanim si odwróciBam. Misha. 10

Wyszukiwarka