��GILGAMESZ
EPOS STARO{YTNEGO DWURZECZA
EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL
MAIL: HISTORIAN@Z.PL
MMII �
SPIS TREZCI
TABLICA PIERWSZA
TABLICA DRUGA
TABLICA TRZECIA
TABLICA CZWARTA
TABLICA PITA
TABLICA SZ�STA
TABLICA SI�DMA
TABLICA �SMA
TABLICA DZIEWITA
TABLICA DZIESITA
TABLICA JEDENASTA
TABLICA DWUNASTA
TABLICA PIERWSZA
KT�RY WSZYSTKO WIDZIAA po kraDce [wiata, poznaB morza i g�ry
przemierzyB, w mrok najgBbszy zajrzaB, z przyjacielem pospoBu
wrog�w pokonaB. ZdobyB mdro[, wszystko widziaB a przejrzaB,
widziaB rzeczy zakryte, wiedziaB tajemne, przyni�sB wie[ci sprzed
wielkiego potopu. Kiedy w drog dalek wyruszyB, zmczyB si
ogromnie, przyszedB z powrotem.
Na kamieniu wyryB powie[ o trudach.
Murami otoczyB warowny Uruk, gr�d i spichlerz [wietny [wi-
tej Eanny. Obejrzyj mury, na kt�rych fryz jak z miedzi! Sp�jrz
na waBy, kt�rym nie masz podobnych! GBaz�w dotknij, w kt�-
rych z dawien dawna obracaj si trzpienie wr�t, i wnijdz do
Eanny, w domostwo Isztar, kt�remu r�wnego nie wzniesie |a-
den wBadca w[r�d potomnych i |aden czBowiek. Wstp a przejdz
si po murach Uruku, podwaliny ich obejrzyj, sprawdz dBoni
cegBy. Czyli| te cegBy nie s wypalone? Czy| nie kBadBo tych
mur�w siedmiu mdrc�w?
Wikszy jest nad wszystkich m|�w Gilgamesz, w dw�ch trze-
cich bogiem bdcy, w jednej trzeciej czBowiekiem. Widok jego
ciaBa jest niezr�wnany. GBow jako byk nosi wysoko. Ciosu or|a
jego z niczym nie zr�wnasz, dru|yna jego staje na odgBos bbna.
B�g sBoDca go urod obdarzyB, niebieski Szamasz, a b�g burzy,
Addu, mstwem obdarzyB. Na ich obraz przez wielkich bog�w
stworzony bosk siB posiada. Pier[ jego, powiadaj, na dwa-
na[cie Bokci szeroka, czBonek jego, powiadaj, mierzy trzy Bokcie.
Nim zn�w do Uruku doszedB, wszystkie kraje przemierzyB.
Dzwiga wic mury Uruku m| popdliwy, kt�rego gBowa jak
u byka wzniesiona, kt�rego or|a cios nie ma r�wnych, kt�rego
dru|yna staje na odgBos bbna.
W sypialniach skar| si m|owie Uruku:
Rodzicom Gilgamesz syn�w odbiera! Po dniach i po nocach,
rozszalaBy, ciaBa za|ywa. Czy to jest pasterz warownego Uruku,
Gilgamesz, pasterz syn�w Uruku pot|ny a sBawny, wszystko
wiedzcy? Dziewice od ich matek bierze Gilgamesz, poczte
z wojownik�w, przeznaczone dla m|a!
UsByszeli skargi bogowie z nieba i do pana Uruku rzekli bo-
gowie:
Ty[ to stworzyB, Anu, byka bujnego, kt�rego or|a cios nie ma
r�wnych, kt�rego dru|yna staje na odgBos bbna! Rodzicom Gil-
gamesz syn�w odbiera. Po dniach i po nocach, rozszalaBy, ciaBa
za|ywa. Czy to jest pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pa-
sterz syn�w Uruku, pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy? Dzie-
wice od ich matek bierze Gilgamesz, poczte z wojownik�w,
przeznaczone dla m|a!
Ich skargi posByszaB Anu, b�g nieba gwiazdzistego i ojciec bo-
g�w, boski wBadca Uruku. WezwaB wielk Aruru, biegB w stwa-
rzaniu:
Ty, Aruru, stworzyBa[ Gilgamesza. Stw�rz teraz istot jemu
podobn. Niechaj ci bdzie jak jego odbicie, jako burza serca
tamtemu r�wna! Niech w gr�d Uruku wstpi, z Gilgameszem
porywczym p�jdzie o lepsze: niechaj dziki temu Uruk odpocz-
nie.
To usByszawszy Aruru stworzyBa w sobie istot na podobieD-
stwo Anu. Rce swe umyBa, uszczknBa gliny, plunBa na ni
i w step rzuciBa. Walecznego Enkidu w stepie stworzyBa.
Z milczenia pomocnego poczty stanB, z tre[ci Ninurty, boga
wojny, na caBym ciele swoim sier[ci porosBy. WBosy ma jakoby
niewie[cie. WBosy mu stercz jak pszenica, gste ma kdziory
jako Nisaba, zb�| boska wBadczyni. O ludziach i [wiecie nie wie-
dziaB. W sk�r owcz odziany jak Sumukan, b�g niw i trzody,
z gazelami razem karmi si traw, ze zwierzyn si tBoczy do
wodopoju, z bydBem dzikim wod cieszy swe serce.
SpotkaB go u wodopoju pewien my[liwy. Przez jeden dzieD,
drugi dzieD i przez dzieD trzeci Enkidu staB w drodze do wodo-
poju. UjrzaB go Bowca i twarz mu zastygBa. Wraca ze zwierzyn
do swej sadyby. Z trwogi zaniem�wiB, zamilkB ze strachu. Smutek
w jego sercu, twarz ma pospn, rozpacz w Bonie. Z oblicza staB
si podobny takiemu, kt�ry odszedB w dalek drog.
RozwarB usta my[liwy i powiada do swego ojca:
Ojcze! m| jakowy[ ze wzg�rz si zjawiB, siBa jego na caBy kraj
nasz ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu, nieustannie ugania
po wszystkich g�rach, z dzikim bydBem karmi si traw. Do wo-
dopoju si tBoczy ze zwierztami, stop sw wci| stawia u wo-
dopoju. Straszny mi jest, nie [miem do niego podej[! Ja wy-
kopi jam, on j zasypie, ja pa[ci zastawiam, on je poniszczy.
Z rk mych wyprowadza dzik zwierzyn, miesza moje zajcia
na stepie.
Ojciec usta rozwarB i rzecze do swojego syna, do my[liwego:
P�jdz do miasta Uruk, tam jest Gilgamesz, kt�rego dotych-
czas nikt nie pokonaB, kt�rego siBa na caBy kraj nasz ogromna,
pot|ny jako gwiezdne zastpy Anu. Idz, twarz ku niemu pod-
nie[, powiedz o potdze tego przybysza. Popro[ go o nierzd-
nic ze [wityni, wez j ze sob. Ona go powali jak m| pot|ny!
Gdy zwierzta przywiedzie do wodopoju, niech ona szaty z sie-
bie zedrze, wdziki uka|e. Skoro ujrzy, wnet zbli|y si do niej.
Wtedy obcym si uczyni dla dzikich zwierzt, kt�re z nim wy-
rosBy na jego puszczy.
PosBuchaB my[liwiec rady ojcowskiej. RuszyB Bowca do Gilga
mesza. WybraB si w drog i stopy swe postawiB w mie[cie Uni-
ku. Przed obliczem Gilgamesza rzecze te sBowa:
Ze wzg�rz jakowy[ m| si zjawiB, siBa jego na caBy kraj nasz
ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu! Nieustannie ugania po
wszystkich g�rach. U wodopoju staje ze zwierztami, stop sw
wci| stawia u wodopoju. Straszny mi jest, nie [miem do niego
podej[! Ja wykopi jam, on j zasypie, ja pa[ci zastawiam, on
je poniszczy! Z rk mych wyprowadza dzik zwierzyn! Miesza
moje zajcia na stepie.
Rzecze doD Gilgamesz, do my[liwego:
Idz|e, m�j my[liwcze, zabierz ze sob nierzdnic Szamhat
z przybytku Isztar. Gdy on bydBo przywiedzie do wodopoju,
niech ona szaty z siebie zedrze, wdziki uka|e. Skoro ujrzy,
wnet zbli|y si do niej. Wtedy obcym si uczyni dla dzikich
zwierzt, kt�re z nim wyrosBy na jego puszczy.
PoszedB my[liwy prowadzc kobiet Szamhat. Wybrali si
z powrotem, ruszyli w drog. W trzecim dniu miejsce przezna-
czenia swego ujrzeli. W zasadzce siedli twarz w twarz ku sobie
Bowca i lubie|nica. Siedz jeden i drugi dzieD na czatach u wo-
dopoju. PrzyszBa pi wod gadzina peBznca. PrzyszBy wreszcie
dnia trzeciego zwierzta stepowe pi z wodopoju, przyszBo dzikie
bydBo napawa si wod i on z nimi, Enkidu, te| we wzg�rzach
zrodzony. Z gazelami pospoBu karmi si traw, wod chBepta
si tBoczy ze zwierztami, z dzikim bydBem wod cieszy swe serce.
ZobaczyBa go Szamhat, dzikiego czBeka, m|a zajadBego z da-
lekich step�w.
Oto on, niewiasto! Obna| swe piersi, przyrodzenie odsBoD,
i|by zraBo[ twoj m�gB posi[! Skoro ci ujrzy, zbli|y si do
ciebie, zbdz si wtedy wstydu, zbudz w nim |dz! Przyjmij
po|dliwe jego dyszenie! Szaty swe rozrzu! Uka| mu si naga,
niech ci posidzie! Spraw, i|by siBa w nim wezbraBa! Niechaj
legnie na tobie! UczyD mu, dzikiemu, spraw kobiec! Obcym
si uczyni dla dzikich zwierzt, kt�re z nim wyrosBy na jego
puszczy. Jego moc miBosna bdzie si na tobie napawa. Piersi
legnie na twoim grzbiecie.
Obna|yBa Szamhat swe piersi, srom odkryBa, ujrzaB to Enkidu
i zapomniaB, gdzie si byB rodziB! WyzbyBa si wstydu, wzbudziBa
|dz, oddech jego prdki mile przyjBa, szaty rozrzuciBa: i legB na
Szamhat. UczyniBa dzikiemu spraw kobiec, jego moc miBosna
byBa jej miBa. Przez sze[ dni i przez siedem nocy wci| dopadaB
i zapBadniaB Szamhat Enkidu.
A| miBo[ci si nasyciwszy na zwierzta swoje zwr�ciB oblicze.
Zobaczywszy Enkidu w skok pierzchBy gazele. Od ciaBa jego
w trwodze pierzcha zwierzyna stepu.
PorwaB si Enkidu: ciaBo ma sBabe! Nogi mu w ziemi wrosBy:
uszBy zwierzta! ObBaskawiB si Enkidu, ju| nie bdzie biegaB jak
niegdy[, zyskaB za to rozum i sByszenie swoje rozszerzyB. Wraca
do Szamhat i przy stopach jej siada, w oblicze kobiety zaczyna
patrze i cokolwiek warga jej wysBowi, tego ucho jego sBucha
uwa|nie.
Ona tak rzecze do Enkidu:
Enkidu, jeste[ pikny, jeste[ jak b�stwo! Czemu ze zwierz-
tami w stepie uganiasz? P�jdz, wprowadz ci do warownego
Uruku, do l[nicego przybytku, gdzie mieszkaj Isztar i Anu,
kdy wBada Gilgamesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [r�d
pot|nych pot|ny. PoBo|ysz si przy nim jak przy kobiecie,
ujrzysz i pokochasz jako siebie samego. WstaD z ziemi, z posBa-
nia pastuch�w!
Tak ona prawi, on tego rad sBucha, przyjaciela spragniony, aby
serce w nim wyrozumiaB. Powiada do niej Enkidu, do nierzd-
nicy:
Nu|e, wstaD i prowadz mnie, Szamhat, do [witego przybytku,
[wietnego domu, kdy przebywaj Isztar i Anu, kdy wBada Gil-
gamesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [r�d pot|nych po-
t|ny. Wyzw go do walki, przem�wi mocno, zakrzykn na
siBacza gBosem dono[nym po[rodku Uruku: jam jest siBacz! Mnie
jednemu losy odmienia! Kto w stepach zrodzony, ten jest
mocarz!
OdrzekBa mu:
Wic chodzmy! Niech ci ujrzy Gilgamesz! Doskonale wiem,
gdzie go szuka. P�jdzmy, Enkidu, w gr�d warowny Uruku,
gdzie si pyszni w przepaskach piknych m|owie, gdzie si
ka|dego dnia [wici [wito, gdzie m|owie miBuj chBopc�w roz-
pustnych i kapBanki miBo[ci sByn z urody: jakim wdzikiem
kuszce! jak|e pachnce! Wielkich wywabiaj z nocnego Bo|a.
Ty, Enkidu, nic nie wiesz o |yciu: poka| ci Gilgamesza, kt�ry
w jkach si kocha! Przyjrzyj mu si, popatrz w oblicze, jaki
pikny w mstwie mocy swej mskiej! CaBe jego ciaBo to sama
rozkosz. On ci jest silniejszy od ciebie. We dnie ani w nocy nie
zna spoczynku! Porzu sw�j wystpny zamiar, Enkidu! Gil-
gamesza ukochaB Szamasz, b�g sBoDca! Anu, Ellil i tako| Ea
rozszerzyli jego ucho na gBos mdro[ci. Jeszcze[ ty ze wzg�rz
tutaj nie przyszedB, ju| Gilgamesz w Uruku we [nie ci widziaB.
WstaB Gilgamesz i sen wykBada, rzecze do swojej matki:
Matko, sen widziaBem dzi[ w nocy! Wes�B szedBem w[r�d
innych m|�w, zebraBy si, l[niBy gwiazdy na niebie. Wtem ru-
nBy na mnie zastpy Anu i tre[ Anu mnie przygniotBa, wojow-
nik z gwiazd! DzwignBem go wzwy| i okazaB mi si za ci|ki,
trzsBem nim i zrzuci z siebie nie mogBem. WstaBa doD kraina
Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si zebraB, lud Uruku
ci|b si cisnB. Stanli wok�B niego wszyscy m|owie, towa-
rzysze moi stopy mu caBowali. LegBem na nim ciaBem jak na
kobiecie, czoBem si zaparBem, tamci wspomogli mnie: dzwig-
nBem go wreszcie i pod stopy twoje przyniosBem, matko, i|e[
ty go zr�wnaBa ze mn.
Wic mdra macierz Gilgamesza, wszystko wiedzca, rzecz
wykBada swojemu wBadcy. Ninsun mdra, wszechwiedzca,
tak wie[ci Gilgameszowi:
Ten, co w[r�d m|�w byB jako gwiazdy z nieba, ten, co runB
na ciebie jak wojak Anu, kt�rego dzwignBe[ i okazaB ci si zbyt
ci|ki, kt�rym trzsBe[ i nie mogBe[ go zrzuci, ten, co na nim
legBe[ jak na kobiecie i pod stopy mi go przyniosBe[, i| go zr�w-
naBam z tob: to na pewno �w m| tobie podobny, w stepie uro-
dzony, co r�sB na wzg�rzach. Ujrzysz go i upodobasz w nim
sobie: to mocny towarzysz, zbawca przyjaciela swego w potrze-
bie, siBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy Anu.
Druhem ci bdzie i nie odstpi ci, skoro[ tak legB na nim jak
na kobiecie. Wszyscy m|owie mu bd stopy caBowa, ty
obejmiesz go, pokochasz, do mnie przywiedziesz: tak si oto
sen tw�j wykBada.
LegB i znowu zobaczyB sen. Zn�w rzecze Gilgamesz do swojej
matki:
Matko, znowu sen zobaczyBem! SzedBem po ulicy w Uruku
warownym, wtem spadB top�r. TBum go obstpiB. WstaBa doD
kraina Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si zebraB, lud
Uruku ci|b si cisnB. ByB �w top�r niezwykBy z wygldu.
UjrzaBem i widok rado[ mi sprawiB. PokochaBem go i legBem jak
na kobiecie, podjBem, przy boku zawiesiBem i pod stopy twoje
przyniosBem, i|e[ ty go zr�wnaBa ze mn.
Wic mdra macierz Gilgamesza, wszystko wiedzca, rzecz
wykBada swojemu wBadcy. Ninsun mdra, wszechwiedzca, tak
wie[ci Gilgameszowi:
CzBowiekiem �w top�r, kt�ry[ ujrzaB! Tak przylgniesz do niego
jak do niewiasty, i| go zr�wnaBam z tob. To mocny towarzysz,
zbawca przyjaciela swego w potrzebie, siBa jego na caBy kraj nasz
ogromna, mocny jako zastpy Anu!
RozwarB usta Gilgamesz i rzekB do matki:
A niech spada na mnie najwiksze z nieszcz[, byBem sobie
zyskaB mocnego druha! Z takim razem rad rusz na jakiego-
kolwiek bdz wroga!
Tak swe sny Gilgamesz wykBada.
RzekBa do Enkidu Szamhat. Siedli oboje.
TABLICA DRUGA
KIEDY USIADA przed ni Enkidu, szat rozdarBa i spowiBa w jedn
poBow jego, w drug siebie. Za rk ujwszy powiodBa jakoby
syna do stoBu pastuszego, do zagr�d bydlcych.
Zebrali si koBo nich pastuchy, pogldajc na niego szepc:
Do Gilgamesza ten m| z lica podobny, wzrostem ni|szy,
w ko[ciach przecie mocniejszy. Pewnie to Enkidu, stw�r ste-
powy! SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy
Anu, wykarmiony ci jest mlekiem zwierzcym!
Na poBo|ony sobie chleb w pomieszaniu zerka, Bypie Enkidu.
Nie umiaB Enkidu spo|ywa chleba, picia chmielu nie byB uczo-
ny. UmiaB tylko ssa mleko zwierzce. GuzdraB si niezdarnie,
oczy wytrzeszczaB, jak si zabra do tego, nie wiedziaB, jak je[,
jak pi napitek chmielony.
RozwarBa usta nierzdnica i rzecze:
Jedz chleb, Enkidu, tak to jest w |yciu! Pij napitek chmielony,
taki jest [wiat!
Spo|yB wic Enkidu chleba do syta, chmielu wychyliB siedem
dzban�w. ZagraBa w nim wtroba razno, swobodnie, serce si
w nim weseli, twarz promienieje. CiaBo swe wBochate wziB
i obmacaB, starB z siebie sier[ kudBat, olejkiem si nama[ciB,
do ludzi staB si podobny, w odzie| si odziaB, m|em staB si
z wygldu. ChwyciB za or|, lwy szedB wojowa, pasterze po nocy spali w
spokoju. Wilki poskramiaB, lwy zwyci|aB, spoczywali bBogo starsi z
pastuch�w: Enkidu staB na stra|y, m| wci| bezsenny.
Pewien czBowiek rzekB m|om w Uruku:
W osadzie pasterskiej m| si pojawiB, do Gilgamesza z oblicza
podobny, wzrostem ni|szy, w ko[ciach przecie mocniejszy. Zwie
si Enkidu, stw�r stepowy! SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna,
mocny jako zastpy Anu, wykarmiony mlekiem zwierzcym!
WybraB si jeden z mieszkaDc�w Uruku do Enkidu, do osady
pastuch�w.
Enkidu i nierzdnica ciesz si sob. Wtem on wzni�sB oczy
i widzi czBowieka. Wic taki rozkaz wydaje kobiecie:
Przypdz mi tu, Szamhat, tego czBowieka! Czego przyszedB?
Chc zna jego imi!
OkrzyknBa Szamhat tego czBowieka, podeszBa do niego, jBa
z nim m�wi:
Dokd zd|asz, panie? Co ma na celu podr�| twa uci|liwa?
OtwarB usta czBowiek i tak rzecze do Enkidu:
Do przybytku maB|eDstwa nie masz dostpu! To los ludzki
ulega mo|nym! Miastu Gilgamesz ka|e murarskie napeBnia
kosze, karmi miasto ka|e ladacznicom jeno wesoBym! Dla kr�la
Uruku warownego hucz na bbnie, zanim wolno im bdzie
zwizk�w dopeBni, dla kr�la, Gilgamesza, hucz na bbnie,
i|by wolno im byBo wstpi w maB|eDstwo: on w�wczas ma
spraw z oblubienic. On czyni to najpierw, maB|onek po nim!
Na b�stw naradzie tak zrzdzono, od ucicia ppowiny taki los
m|a!
Od sB�w jego Enkidu pobladB na twarzy.
Prowadz mnie, Szamhat, w gr�d Uruku, gdzie wBada Gilga-
mesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [r�d pot|nych po-
t|ny! Do walki mu samowt�r rzuc wyzwanie, krzykn na mo-
carza gBosem dono[nym w samym [rodku Uruku: jam tu siBacz!
Mnie jednemu tu sdzono odwraca losy!
Przodem stpa Enkidu. Kobieta z tyBu.
Jak wkroczyB w gr�d warowny Uruku, lud naok�B ci|b si
cisnB. Skoro wstpiB w ulice miasta Uruku, tBum zgromadzony
tak o nim rzecze:
Z oblicza ten m| do Gilgamesza podobny! Wzrostem ni|szy!
Ale w ko[ciach mocniejszy!
Ogldaj go sobie zewszd i widz:
SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna. Wykarmiony ci jest mle-
kiem zwierzcym! Teraz wci| w Uniku broD bdzie szczka!
WstaBa doD kraina Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si
zebraB, lud Uruku ci|b si cisnB. Nogi mu caBuj jak sBabe dzieci.
On rzekB idc ulic Uruku:
Gdzie silnych trzydziestu, abym ich zwalczyB?
Ciesz si m|owie:
Oto bohater! Odtd nie szczdz, Uniku, dzikczynnych ofiar!
M|owi sBynnemu z lic swych pikno[ci, Gilgameszowi, jak b�g
stanB godny przeciwnik!
UsBane jest [wite Bo|e miBo[ci, le|y jako Isztar, czeka w Bo|u
Iszhara. WstpiB w nie Gilgamesz, sypiaB z ni w nocy, miaB
spraw z Iszhara, noce z ni spdzaB.
Na ulic wyszedB Enkidu, drog zastpiB, chce sprawdzi na
sobie moc Gilgamesza.
ZahuczaB bben dla kr�la Uruku, i|by wolno byBo zwizk�w
dopeBni, dla kr�la, Gilgamesza, bben zahuczaB, i|by wolno byBo
wstpi w maB|eDstwo, aby pierwszy miaB spraw z oblubienic.
ZobaczyB Gilgamesz dzikiego czBeka z kdziorami krtymi na
karku. PodszedB, stanB z nim oko w oko, na szerokiej drodze
obaj si zeszli: drzwi Enkidu nog zagrodziB, do weselnego do-
mostwa Gilgamesza nie wpu[ciB. Starli si i zwarli si jako dwa
byki. Jak dwa byki kolana ugili. Strzaskali odrzwia i murem
zatrz[li. Chrapali jak dwa byki w starciu. PkBy odrzwia i mur
si zatrzsB.
Gilgamesz kolano ugiB ku ziemi, gniew sw�j pow[cignB
i serce u[mierzyB.
Serce u[mierzywszy Enkidu rzecze do Gilgamesza:
Jednego ci matka urodziBa jako bawolica w zagrodzie, Ninsun,
a nie zrodziB si drugi tobie podobny! Wysoko innych m|�w
gBow przerosBe[, Ellil ci daB rzdy nad |yzn ziemi, Anu ci
zawierzyB miasto swe, Uruk, Ea, ludziom |yczliwy, rzdy nad
ludzmi! Ucho twe rozszerzyB na gBos mdro[ci. Czemu| ci si
zachciaBo rzeczy takie wyczynia? Do przybytku maB|eDstwa
dostp zamykasz, dla ciebie, Gilgamesza, hucz na bbnie, i|by
wolno byBo zwizk�w dopeBni: w�wczas ty masz spraw z oblu-
bienic, ty najpierw to czynisz, p�zniej maB|onek. Czy|e[ ty
pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pasterz syn�w Uruku
pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy? Szamasz daB ci wBadz
kr�lewsk, ona ci sdzona, nie |ycie wieczne. Nie bdz smutny
w sercu ani przybity! On ci daB moc wiza i rozwizywa, by
mrokiem ludzko[ci albo jej [wiatBem. DaB ci wBada nad ludem
Uruku, zwyci|a w bitwie, z kt�rej nie masz powrotu, w na-
jazdach, w napa[ciach, skd nikt nie ujdzie. WBadzy swej nie-
zmiernej zle nie u|ywaj, dla sBug swoich bdz sprawiedliwy,
sprawiedliwo[ czyD wobec Szamasza!
WysBuchaB Gilgamesz sB�w Enkidu i ucaBowali si, i przyjazD
zawarli.
Podziwia lud mdro[ i moc Gilgamesza. Lud podziwia m-
dro[ i moc Enkidu.
Wiedzie go Gilgamesz do swojej matki, usta rozwarB i tak do
mej przemawia:
Oto m�j przyjaciel przybyBy z puszczy! SiBa jego na caBy kraj
nasz ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu. Ty go pobBogo-
sBaw, uczyD mym bratem!
Macierz Gilgamesza usta otwarBa i przemawia, i rzecze do
swego wBadcy, bawolica Ninsun, usta otwarBszy, tak prawi, tak
rzecze do Gilgamesza:
To Enkidu, to m| tobie podobny, mocny tw�j towarzysz,
zbawca przyjaciela swego w potrzebie. Druhem twoim bdzie
i nie odstpi ci, skoro[ przylgnB do niego jak do kobiety. Po-
kochaBe[ go, przywiodBe[, jest moim synem! Dzi[ go urodziBam,
z tob zr�wnaBam, przeto staB si twoim rodzonym bratem.
OtwarB usta Gilgamesz i rzekB do matki: Zdjte mi s z plec�w ci|kie
wystpki. W drzwiach byB stanB, siB mnie pouczyB, z gorycz wytykaB
moje szaleDstwo. Ni ojca, ni druha nie ma Enkidu, wBos�w rozrzuconych
nigdy nie ostrzygB, w stepie si urodziB. Nikt mu nie zr�wna!
StanB Enkidu, sB�w tych sBucha, zasmuciB si wielce, siadB
i zapBakaB. Oczy jego Bzami si napeBniBy, luzno rce opu[ciB bezczynne.
SiBa w nim sBabnie.
Objli si przyjaciele, razem usiedli, wzili si za rce jak
bracia.
Gilgamesz go po|aBowaB i tak powiada: Czemu oczy twe Bzami si
napeBniBy, czemu w sercu swym si drczysz i gBo[no wzdychasz?
Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza?
Akanie, przyjacielu, zadzierzga |yBy mej szyi. Nazbyt mnie
obejmowaBy te, z kt�rymi dzieliBem Bo|e. Rce opu[ciBem, siedz
bezczynnie, siBa we mnie niszczeje. Nie tak bywaBo w �w czas,
Gilgameszu, kiedy wBadca miasta Kisz, Akka, syn Enmebarag
gesi, posB�w ci przysBaB, i|by[ jemu Uruk warowny poddaB. Ty[
spraw przedstawiB starszym z Uruku i o sBowo ich spytaBe[,
starszych z Uruku: I|by studni w tym kraju dokoDczy, poczyni studnie i
wiadra
studzienne, wykopa studnie i w sznur je opatrzy, nie trzeba si
poddawa domowi Kiszu, trzeba zbrojnie dom jego porazi!
Odpowiedzieli ci starsi z Uruku:
I|by studni w tym kraju dokoDczy, poczyni studnie i wiadra
studzienne, wykopa studnie i w sznur je opatrzy, musimy si
podda domowi Kiszu, domu jego zbrojnie razi nie trzeba.
Wic ty, Gilgameszu, wBadco Kullabu, kt�ry[ dla Isztar czyn
wielki uczyniB, nie wziBe[ do serca sB�w starszych z miasta. Po-
stawiBe[ zn�w spraw przed ludem, broD noszcych o sBowo
spytaBe[:
Wy, kt�rzy stoicie, kt�rzy siedzicie! Wy, co[cie wzniesieni
z synami wBadcy! Wy, co boki osBa w udach [ciskacie! Nie trzeba
si podda domowi Kiszu, trzeba zbrojnie dom jego porazi.
Bog�w dzieBem jest Uruk warowny, domostwo Eanny z nieba
tu zeszBo, od bog�w jest ka|da z cz[ci Uruku, mur jego ogrom-
ny chmur si dotyka i wysoki w nim Anu przybytek.
M|owie z Uruku swe sBowo rzekli:
Ty, co gBow jak byk nosisz wysoko, czy|by[ si obawiaB przybycia Akki?
Wojsko jego maBe, p�jdzie w rozsypk, wojownicy jego nie nosz gB�w
swych wysoko!
Od sB�w takich, Gilgameszu, wBadco Kullabu, serce twe si
radowaBo, duch si rozja[niB. Do sBug swoich odrzekBe[ w te
sBowa:
Niechaj odBo|ona bdzie motyka dla bitw zaciekBych, or| niechaj powr�ci
do boku, niechaj broD posieje trwog i postrach! Kiedy przyjdzie Akka,
m�j strach naD padnie, rozum jego si pomiesza, zamiar zachwieje.
Nie przeszBo dni pi ani dziesi i Akka, syn Enmebaraggesi,
Uruk obstpiB. PomieszaBy si my[li w Uruku. A| ty, Gilgame-
szu, wBadco Kullabu, do swych wojownik�w tak przem�wiBe[:
Czemu pociemniaBy twarze mych [miaBk�w? Kto ma serce,
niech wyjdzie naprzeciw Akki!
StanB Birhurturri, w�dz i wojownik, tobie, Gilgameszu, tak
na to odrzekB:
P�jd do Akki! Niech si rozum jego pomiesza, zamiar jego
niech si zachwieje.
Birhurturri wyszedB za wrota z miasta. Ledwie wyszedB Bir-
hurturri z miasta za wrota, u samych wr�t go pochwycili, za-
czli ciaBo jego kruszy. Postawili go przed Akka. M�wi do Akki.
Jeszcze sB�w nie skoDczyB, wtem Zabardibunugga na mury si
podni�sB, przez mur popatrzyB. Akka ujrzaB go i rzekB do Birhurturri:
Niewolniku! Czy to jest tw�j wBadca?
RzekB Birhurturri:
To nie jest m�j wBadca. M�j pan, Gilgamesz, czoBo ma po-
t|ne, z oblicza swego do byka podobny, broda jego jest z lapis
lazuli, palce jego zaprawd s zrczne!
Nie porwaBa si zgraja, nie pierzchBa, nie upadBa, i|by tarza
si w prochu, nie byBa zdruzgotana zgraja przybBd�w, nie usy-
pali prochu na swych ustach, nie zrbali dziob�w Bodzi bojo-
wych i nie odwoBaB wojsk Akka, kr�l Kiszu. Bili Birhurturri,
okrutnie tBukli, kruszyli ciaBo Birhurturri.
Za wojownikiem Zabardibunugga ty[ sam, Gilgameszu, na
mury wstpiB! W m|ach z Kullabu, starych jak i mBodych, po-
strach si zrodziB, or| sw�j bojowy mieli u boku m|owie z Uruku. Do
wr�t podeszli. Stanli przy wrotach.
RzekBe[ do nich, Gilgameszu, wBadco Kullabu:
Kt�ry z was ma dom, nu|e do domu! Kt�ry matk ma, nu|e
do matki! Kt�ry samotny jest i chce to czyni, co ja, niechaj
stanie u mego boku!
UjrzaB ci Akka:
Niewolniku! Czy to jest tw�j wBadca?
To jest m�j wBadca.
Ledwie zd|yB to powiedzie Akka, jak wywiodBe[, Gilgame-
szu, zbrojnych za wrota, jak wrog�w trupami r�w napeBniBe[,
jak r�wnin wok�B trupem zasBaBe[, krwi ich zabarwiBe[ jako weBn
czerwon! Wielk sie na nich rzuciBe[, po r�wninie na ich miejscach
ko[ci ich usypaBe[. A| nie staBo pola, i|by ich grzeba!
W kawaBki drobne ich posiekBe[ dla ps�w, [wiD, sp�w i dla
ptactwa z nieba, dla ryb w morzu. W bitwie im zabraBe[ wozy
i or|. Jako zamie [nie|na Akk pobiBe[, sam jak ptak uchodziB.
Zgraja obca porwaBa si, pierzchBa i upadBa, i|by tarza si
w prochu. Zdruzgotana byBa zgraja przybBd�w, usypali proch
na swoich ustach, zrbali dzioby swych Bodzi bojowych i od-
woBaB wojska Akka, kr�l Kiszu.
Ty doD rzekBe[, Gilgameszu, wBadco Kullabu:
Akka, m�j rzdco, Akka, m�j dostawco, Akka, wojsk moich
wodzu! Ty[ doprawdy ptaka spBoszonego, Akka, ziarnem na-
peBniB! Ty[ doprawdy, Akka, daB mi oddech i |ycie! Dziki tobie
Uruk jest dzieBem bog�w, mur jego ogromny chmur si dotyka
i wysoki w nim Anu przybytek! W Kisz mnie pu[ciBe[ i wBadz
mi daBe[ przed Szamaszem, jak niegdy[ bywaBo! Ty[ mi ucie-
kajcemu, Akka, na swym Bonie daB spocz!
Miasto Kisz byBo or|em ra|one. Eanna objBa jego kr�lestwo. Dobra
twoja chwaBa, Gilgameszu, wBadco Kullabu!
Tak do Gilgamesza rzekB Enkidu.
OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, przyjacielowi swemu prawi
Gilgamesz:
Gdzie bben m�j? Gdzie moja paBka? Bben w ochocie nie-
przeparty, bben, co miarowym biciem porywaB!
I tak swoj rzecz cignie Gilgamesz:
Za dni dawnych, za dalekich dni, za nocy dawnych, za od-
legBych nocy, za dni dawnych, za dalekich dni, kiedy uczyniono
wszystkie rzeczy potrzebne, kiedy wszystkie po|yteczne rzeczy
zrzdzono, kiedy chleba skosztowano w przybytkach kraju, kiedy
w piecach kraju chleb upieczono, kiedy niebo od ziemi ode-
pchnito, kiedy ziemi z niebem rozBczono, kiedy ustalono imi
czBowieka, kiedy Anu uni�sB niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup
Ereszkigal w kraj podziemny byBa uniesiona, kiedy |agiel sw�j
postawiB, |agiel postawiB ojciec Ea, i|by pByn w kraj podziem-
ny, i|by wzi pomst na potworze Kur, i|by pokara podziem-
ne straszydBo, �w maBymi kamieniami jB razi wBadc, jB wiel-
kimi gBazami obrzuca Ea. Wic maBe kamienie, kamienie
z dBoni, i gBazy ogromne, gBazy z trzcin gitkich, waliBy w stpk
Bodzi Ea w bitwie, jako burza, kiedy napiera. Przeciwko wBadcy
woda u dzioba Bodzi jako wilk po|era. Przeciwko Ea woda
u rufy Bodzi jako lew uderza.
W �w czas wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe.
PoiBa je wod rzeka Purattu.
A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa, szczyt wierzby
zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta w bojazni cho-
dzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila, na drzewku dBoD
sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku:
Umieszcz je w sadzie u czystej Isztar.
U st�p swych drzewko posadziBa i wBasnorcznie si nim zaj-
mowaBa, wBasn je dBoni piastowaBa Isztar, u st�p swych drzewko
posadziBa:
Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa? po-
wiada Isztar. Kiedy bdzie zeD Bo|e owocne, i|bym na nim legBa?
rzecze Inanna.
WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czar�w
siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie
si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo
umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|�w. Zawsze roze[miana,
zawsze radosna dziewczyna Isztar jak ci wziBa pBaka!
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ledwie z p�l ksi|-
cych Szamasz wystpiB, zaraz jego siostra, [wita Inanna, do
brata rzekBa:
M�j bracie Szamaszu! Kiedy w dniach dawnych losy ustalono,
kiedy si pBod�w obfito[ci kraj caBy nasyciB, kiedy Anu uni�sB
niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup Ereszkigal w kraj podziemny
byBa uniesiona, kiedy |agiel sw�j postawiB, |agiel postawiB ojciec
Ea, i|by pByn w kraj podziemny, i|by wzi pomst na po-
tworze Kur, i|by pokara podziemne straszydBo, w �w czas
wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe. PoiBa je wod
rzeka Purattu. A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa,
szczyt wierzby zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta
w bojazni chodzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila,
na drzewku dBoD sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku.
U st�p swych drzewko posadziBam i wBasn dBoni piastowaBam:
Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa? Kiedy zeD bdzie
Bo|e owocne, i|bym na nim legBa?
WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czar�w
siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie
si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo
umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|�w. Zawsze roze[miana,
zawsze radosna ja, dziewczyna Isztar, jak wziBam pBaka!
Jej brat odwa|ny, m|ny Szamasz, nie ujB si wszak|e za
swoj siostr.
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ledwie z p�l ksi|-
cych Szamasz wystpiB, zaraz jego siostra, [wita Inanna, do
mnie, Gilgamesza, rzekBa w te sBowa:
Bracie Gilgameszu! Kiedy w dniach dawnych losy ustalono,
kiedy si pBod�w obfito[ci kraj caBy nasyciB, kiedy Anu uni�sB
niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup Ereszkigal w kraj podziemny byBa
uniesiona, kiedy |agiel sw�j postawiB, |agiel postawiB oj-
ciec Ea, i|by pByn w kraj podziemny, i|by wzi pomst na
potworze Kur, i|by pokara podziemne straszydBo, w �w czas
wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe. PoiBa je wod
rzeka Purattu. A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa,
szczyt wierzby zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta
w bojazni chodzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila,
na drzewku dBoD sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku.
U st�p swych drzewko posadziBam i wBasn dBoni piastowaBam:
Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa?
Kiedy zeD bdzie Bo|e owocne, i|bym na nim legBa?
WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czar�w
siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie
si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo
umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|�w. Zawsze roze[miana,
zawsze radosna ja, dziewczyna Isztar, jak wziBam pBaka!
W�wczas ja, Gilgamesz, ja po bratersku za [wit Isztar si
ujBem.
OdziaBem sw kibi w napier[nik wagi min pidziesiciu, na-
rzuciBem pidziesit min jakby sykli trzydzie[ci, w rku dzwig-
nBem sw�j top�r podr�|ny wagi min siedmiu i siedmiu talen-
t�w. W|a nie znajcego czar�w w korzeniach zabiBem. Ptak
Imdugud ze szczytu zabraB swe pisklta i w g�ry uleciaB. W po-
[rodku drzewa upiorzyca Lilit wabica m|�w gniazdo swe
zburzyBa i w step uciekBa.
WyrwaBem tedy z korzeniami drzewo wierzbowe i szczyt jego
zdarBem. M|owie z Uruku ze mn bdcy gaBzie zrbali.
I [witej Isztar daBem to drzewo na krzesBo i Bo|e.
Ona w karczu bben mi wydr|yBa. Z gaBzi wierzbowych paBk wyciBa.
Bben i paBka zwoBujce! Bben w ochocie nieprzeparty, b-
ben, co miarowym biciem porywa! ZaczBem tedy raz w raz
w bben uderza, i|by w ulicach, w zauBkach Boskot si rozlegaB!
Grzmot bbna gBo[ny, w ulicach, w zauBkach poszBo bbnienie!
Wci| Boskot paBki mej zwoBywaB m|�w mBodych po mie[cie
Uruku. W goryczy i w smutku tonBy wdowy.
M|u m�j! maB|onku!
Tak zawodziBy.
Kt�ry miaB matk, synowi chleb niosBa. Kt�ry miaB siostr,
wod niosBa bratu.
A kiedy gwiazda wieczorna ju| zaszBa, przeze mnie byBy na-
znaczone miejsca, gdzie byBem ze swym bbnem. NiosBem przed
sob sw�j bben do domu. O [wicie zasi w miejscach nazna-
czonych gorycz i smutek! JeDce! Martwi! Wdowy!
Nareszcie przez pBacz mBodych dziewczt kraj zmarBych si
rozwarB. I wpadB m�j bben i paBka te| wpadBa w wielkie do-
mostwo. DBoD w ziemi wparBem. Nie mogBem ich dosta.
WBo|yBem nog. Nie mogBem ich dosta. Od chwili tej nie masz
dla mnie |ywota. SiadBem przy wielkiej bramie Ganzir, siadBem
przy oku podziemnego [wiata, z pobladBym obliczeni siadBem
i pBacz:
Gdzie bben m�j? Gdzie moja paBka? Bben w ochocie nie-
przeparty, bben, co miarowym biciem porywaB! Gdybym w do-
mu cie[li bben zostawiB, u |ony cie[li, jak z matk rodzon,
u siostry cie[li, jak z mBodsz siostrzyczk! Kto m�j bben do-
stanie spod ziemi? Kto paBk przyniesie z krainy zmarBych?
RzekB Gilgameszowi na to Enkidu:
Po co pBaka, Gilgameszu, po co w sercu mie smutek? Ja
tw�j bben dostan spod ziemi, paBk ci przynios z oka krainy
zmarBych!
OtwarB usta swe Gilgamesz i rzecze, przyjaciela swego Enkidu
ostrzegB Gilgamesz:
M| z ciebie [miaBy, rzeczy straszne powiadasz! Czemu serce
twe, m�j przyjacielu, m�wi tak dziwnie? Je[liby[ w podziemn
krain wstpiB, chc ci da przestrog, ty jej posBuchaj. Nie kBadz
szat czystych, aby nie poznali w tobie przybysza. Nie namaszczaj si
zacnym olejkiem z czaszy, aby ich zapach nie przynciB. WB�czni w
krainie podziemnej nie rzucaj, aby ci nie obstpili wB�czni zakBuci.
MBota kamiennego nie bierz do rki, aby duchy nie opadBy ciebie z
trzepotem. SandaB�w do st�p nie przywizuj, aby[ stuku nie sprawiB w
krainie zmarBych. Kobiety, kt�r kochaBe[, nie caBuj, kobiety, kt�rej nie
cierpiaBe[, nie bij, dziecka, kt�re kochaBe[, nie caBuj, dziecka, kt�rego nie
cierpiaBe[, nie bij, albo krzyk podziemny ci ogarnie, |aBosny krzyk do tej,
kt�ra spoczywa, spoczywa, matki boga Ninazu, kt�ra spoczywa, kt�rej
nagich ramion szata nie skrywa, kt�rej piersi jak czasze odkryte. Je[li tam
zejdziesz, zostaniesz pod ziemi!
Pomy[laB Gilgamesz o kraju |ywych, o g�rach cedr�w pomy-
[laB Gilgamesz.
Usta rozwarB i rzekB do Enkidu:
S daleko std, przyjacielu, g�ry Labnanu cedrami porosBe,
gdzie okrutny przebywa Humbaba, kt�rego imi ogrom znaczy,
o kt�rym wie[ grozn ty mi przyniosBe[. Chodz, ubijmy go,
przyjacielu, wypdzmy ze [wiata wszelakie zBo! Jeszcze odcisk
w cegBach nie wydaB losu mnie sdzonego. Wybior si w g�ry,
narbi cedru, imi swe utwierdz po wszystkie czasy.
Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza:
WiedziaBem to, bracie, jeszcze pod�wczas, gdym ze zwierz-
tami w g�rach uganiaB: tam b�r si cignie przez wiorst dziesi
tysicy. Kt�| dotrze i zbada wntrze ostpu? Humbaba gBos ma
z grzmicego potopu, usta z ognia, oddech ze [mierci! Co ci
korci do takich wyczyn�w? W siedzibie Humbaby: b�j to nie-
r�wny!
Gilgamesz rozwarB usta i rzekB do Enkidu:
{ycz sobie wej[ na te szczyty i w ten ostp wej[ sobie
|ycz, gdzie b�r si cignie przez wiorst dziesi tysicy, w g�ry
Labnanu, w siedlisko Humbaby! Top�r bojowy zawiesz u boku, ty z tyBu
stpaj. Ja p�jd przed tob.
Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza:
Jak|e si nam wedrze w bory cedrowe? Ich stra|nik walecz-
ny jest, Gilgameszu, czujny, nie [pi w dzieD ani w nocy! Gdy
dzika jaB�wka ruszy si w lesie, o sze[dziesit wiorst j sByszy
Humbaba. Moc ma od Szamasza, mstwo od Addu, boga burzy.
W siedem boskich promieni, w siedem postrach�w go opatrzyB
Ellil, wielka g�ra, i|by strzegB cedr�w. Humbaba gBos ma
z grzmicego potopu, morze wzburza, ldem potrzsa, do boju
rusza orkanem ryczcym, potopem rozmywa strony [wiata,
w[ciekBo[ jego jak potop. Kiedy paszcz rozewrze, niebo si
wzdryga, skaBy dr| i le[ne wzg�rza si chwiej, w szczeliny
uchodzi, co tylko |yje! Twarz jego z kiszek upleciona, usta jego
z ognia, oddech ze [mierci: nikt si pono nie wedrze do tego
lasu! I|by strzegB bor�w cedrowych, Ellil daB mu siedem bBy-
sk�w postrachu: ktokolwiek w b�r wstpi, zawsze si trzsie.
Gilgamesz rozwarB usta i rzekB do Enkidu:
A kto, przyjacielu, wspiB si do nieba? Tylko b�stwa z Sza
maszem trwa bd wiecznie, czBowiek lata ma policzone. Co-
kolwiek by uczyniB, wszystko to wiatr! A teraz si mo|e [mierci
nie lkasz? Gdzie jest twoja pot|na odwaga? Ja przed tob
p�jd, ty mi za[ krzycz:
Nie b�j si! Naprz�d!
Je[li zgin, zostanie sBawa: u srogiego Humbaby polegB Gil
gamesz.
Gdyby si w mym domu zrodziB potomek, pobiegBby do ciebie
z pro[b:
Opowiedz, ty, kt�ry wszystko wiesz! Opowiedz, co zdziaBaB
m�j rodzic a tw�j przyjaciel?
Tedy opowiedz mu los m�j sBawny.
Jak|e zasmucasz mnie tym, co[ wyrzekB! A ja [cign rk,
narbi cedru, imi swe utwierdz po wszystkie czasy. Bracie!
zadam teraz mistrzom robot: niech nam w przytomno[ci naszej
uczyni or|.
Zadali biegBym w rzemio[le robot. Mistrzowie rzemiosBa sie-
dli obmy[la. W gaje poszli po wiklin, jabBoD i bukszpan. A|
ulali im z kruszcu ci|kie siekiery, ka|dy top�r wa|y po trzy
talenty. A| wykuli im z kruszcu ogromne miecze, ka|dy brzesz-
czot wa|y po dwa talenty. Trzydzie[ci min wa| poprzeczne
jelce, trzydzie[ci min zBota rkoje[ miecza! I dzwigaB Gilga-
mesz, dzwigaB Enkidu, ka|dy ni�sB po dziesi talent�w.
Odjli siedem zap�r od wr�t Uruku.
Na wie[ o tym lud si zgromadziB, napeBniB ulice warownego
Uruku, pojawiB si Gilgamesz przed swym narodem, starszyzna
Uruku przed nim zasiadBa. Przem�wiB do wszystkich razem Gil-
gamesz :
SBuchajcie mnie, starsi warownego Uruku, sBuchaj, ludu wa-
rownego Uruku, sBuchajcie Gilgamesza, kt�ry powiada: chc
ujrze w ostpie cedr�w tego, kt�rego imieniem cigle dr|
kraje, o kt�rym tyle na [wiecie gadania, ujrze go i ubi w ce-
drowym boru. Niech wszystek ludzki [wiat usByszy, jako ze
mnie silna odro[l Uruku! Niechaj wBo| rk, narbi cedru,
imi swe utwierdz po wszystkie czasy.
Starsi warownego Uruku odpowiadajc Gilgameszowi rzekli
w te sBowa:
MBody[ ty, Gilgameszu, sercem si rzdzisz, sam nie wiesz,
na co si porywasz. Okropna jest, powiadaj, posta potwora.
Kto si oprze or|owi Humbaby? Tam puszcza na wiorst dzie-
si tysicy: kt�| si zdoBa przedrze do wntrza boru? Hum-
baba gBos ma z grzmicego potopu, usta z ognia, oddech ze
[mierci! Co ci korci do takich wyczyn�w? W siedzibie Hum
baby: b�j to nier�wny.
UsByszaB Gilgamesz sBowo doradc�w, ze [miechem si zwr�ciB
do przyjaciela:
Teraz wyznam ci, przyjacielu: boj si go! lkam si bardzo!
Dlatego p�jdziemy w b�r cedrowy, ubijemy Humbab, i|by si
nie ba!
M�wi starsi Uruku do Gilgamesza:
Oby bogini szBa przy tobie, oby strzegB ciebie tw�j boski opie-
kun, oby ci prowadziB bezpieczn drog i przywi�dB nareszcie
w przystaD Uruku! Je[li chcesz, panie, zapu[ci si w g�ry, roz-
m�w si najpierw z niebieskim Szamaszem. W kraju [citych
cedr�w b�g sBoDca rzdzi. Powiedz o zamiarze swym Szama-
szowi.
OtwarB usta Gilgamesz i rzecze:
UsByszaBem starc�w rady |yczliwe, p�jd, ale do Szamasza r-
ce podni�sBszy. Niech si mojej duszy odtd wiedzie pomy[lnie.
WBo|yB dBoD Gilgamesz na kozl biaBe, bez plamy, drugie za[
brzowe. Przycisnwszy je do piersi ni�sB bogu sBoDca. BerBo
srebrne ujwszy do rki do [wietnego Szamasza rzekB takie
sBowa:
Chc do kraju |ywych wkroczy, Szamaszu, bdz mi sprzy-
mierzeDcem, przyjdz mi z pomoc! W kraj [citych cedr�w za-
mierzam si wedrze. Sprzyjaj mi, a wr� mnie caBo w przystaD
Uruku!
Szamasz mu na to odpowiedziaB:
Zaprawd jeste[ mocny, Gilgameszu, ale na c�| tobie kraina
|ywych?
PosBuchaj mnie, sBoDce, sBuchaj, Szamaszu! ChciaBbym ci rzec
sBowo, skBoD ku mnie ucho. W mie[cie moim ginie m| z trosk
w sercu, m|owi mrcemu ci|ko na sercu. WyjrzaBem w d�B
z mur�w i widz trupy spBywajce po rzece. Ja te| tak spByn.
Mnie te| tak usBu|, bo i najwy|ej wybujaBy spo[r�d m|�w
nieba nie signie i najszerzej rozrosBemu ziemi nie pokry. Jesz-
cze odcisk w cegBach nie wydaB losu mnie sdzonego, przeto
Wejd w g�ry, imienia swojego sBaw utwierdz. Gdziekolwiek
wznoszono w kramie |ywych jakie[ imiona, tam ja swoje wznios,
a gdzie |adnych jeszcze imion nie wznie[li, tam zaprawd wznios
imiona bog�w. Niestety! droga to daleka. Je[libym za[ nie miaB
tego dokaza, po c�| by[ mnie tedy dotknB, Szamaszu, |dz
niespokojn takiego czynu? Jak go speBni bez twojej pomocy?
Je[li zgin w tym kraju, to zgin do nikogo zgoBa nie |ywic
|alu. Je[li wr�c, wspaniaBe wylej w podzice Szamaszowi dary
i modBy.
Przez wtrob kozlc pytaB Szamasza i odpowiedz byBa, jakby nie byBa. I
usiadB Gilgamesz, i pBaka zaczB. Po licu Gilgamesza Bzy popBynBy.
W niewiadom bitw i[ si wybieram, w nieznan drog za-
mierzam wyruszy. Je[li szcz[cie mi bdzie sprzyja na drodze,
kt�r sercem chtnym obraBem, tedy sBawi bd ciebie, Sza
maszu, podobizny twe bd sadzaB na tronach.
PrzyjB Szamasz Bzy sobie wylane, jak czBek miBosierny Bask
okazaB.
Ruszaj, Gilgameszu, w g�ry cedrowe, drzwi z cedru uczyD
dla mego przybytku! ZBo, kt�rego nienawidz, wypdz ze [wiata!
Humbaba okrutny, co strze|e las�w, ju| nikomu cedr�w rba
nie daje. Z g�r tron uczyniB podziemnej Irnini. Otw�rz ten b�r,
Anunnakich skryt siedzib, kt�rzy wBadaj w krainie umar-
Bych!
I powstrzymaB Szamasz siedmiu pot|nych, syn�w jednej
matki, zamknB w jaskini. Pierwszy huragan, drugi wicher p�B-
nocny, trzeci trba powietrzna, czwarty burza piaskowa, pity
wiatr mrozny, sz�sty nawaBnica, si�dmy piekcy wicher.
UradowaB si Gilgamesz cedry walcy.
I or| przed nim poBo|ono, miecze i topory ogromne, w rk
mu Buk dano i koBczan. WziB top�r, koBczan wypeBniB, Buk z An
szanu na plecy zaBo|yB, mieczem biodra opasaB. Tak si gotowali
do tej wyprawy.
TABLICA TRZECIA
PODESZLI TOWARZYSZE do Gilgamesza. Wr�|b dokonaB.
Do Uruku powr�ciB.
Starsi z miasta mu bBogosBawi, na drog Gilgameszowi rad
udzielaj:
Nie polegaj na sile swej, Gilgameszu! Niechaj oczy si syc,
cios uczyD celnym, patrz bacznie i zwa|aj na siebie. Niechaj ci
wyprzedza czujny Enkidu, kt�ry chadzaB po dr�|kach, kt�ry zna
[cie|ki. Jemu s wiadome le[ne przesmyki, on zna wszystkie za-
mysBy Humbaby i wie drog do las�w cedrowych, walk wiele
widywaB i bitw jest [wiadom. OsBania towarzysza przodem idcy, strze|e
przyjaciela, w krg bystro patrzy. Niech Enkidu pierwszy wkracza w
przesmyki, niech bdzie czujny, niech baczy na siebie! Oby speBniB
Szamasz twoje |yczenie i co z ust twych wyszBo, oczom ukazaB! Niech ci
odkrywa [cie|ki nie deptane, niech stpaniu twemu drogi otwiera, niech
dla stopy twojej rozewrze g�ry. Niechaj ci noc twoja sBowo przyniesie,
kt�rym si ucieszysz! Niech Lugalbanda u boku twojego stoi w
pragnieniach, oby[ m�gB, jak z dzieckiem, odnie[ zwycistwo! A kiedy
ubijesz Humbab, jako[ zamierzyB, w rzece jego krwi nogi swe opBucz.
Studni wykop na miejscu noclegu, niech w bukBaku twym woda wci|
bdzie czysta, Szamaszowi chBodn wod wylewaj! Nigdy nie zapomnij o
Lugalbandzie!
Jako tw�j rodzic Lugalbanda z krainy Zabu do Uruku po-
wr�ciB drog nieprzebyt, przez rzek [mierci, tak i ty wr� caBo
w przystaD Uruku!
Jak on zyskaB przyjazD ptaka Imdugud, kt�rego sBowo nieod-
wrotne, kt�ry los orzeka, jak on ptasim dzieciom w gniezdzie siedzcym
daB zje[ tBuszczu, miodu i chleba, dzi�bki im ubarwiB
i wieDce wBo|yB, za b�stwa uznaB, i| mu pom�gB Imdugud: tak
i ty sobie zdobywaj przychylno[ tych, co drog nieprzebyt
przej[ ci pomog! Jak on sam do Isztar w mie[cie Aratta dotarB,
dla Uniku pomoc pozyskaB, zBowiB ryb czarodziejsk, dzbany
ulepiB, biegBych w rzemio[le w gr�d Uruku sprowadziB, i|by
miedz i kamieD jli obrabia, od mur�w Uruku zgraj dzikich
Martu odwr�ciB: tak i ty samowt�r oby[ tam dotarB, dokd
zmierzasz!
Wr� i cedru przynie[ dla wr�t Uruku!
Zn�w si wyprawiwszy w miasto Aratta stanB Lugalbanda
pod g�r Hurrum. Wtem sBabo[ naD spadBa, staB si podobny
takiemu, co odszedB w dalek drog. Towarzysze w stepie go
porzucili, tylko chleb i wod z nim postawili, broD u boku jego
poBo|yli.
ZlitowaB si nad nim Szamasz sBoneczny, pr�[b jego wysBu-
chaB, pokarm |ycia w usta mu wBo|yB, w usta Lugalbandzie wlaB
nap�j |ycia. {yB wic Lugalbanda w stepach bezludnych, na pu-
stych wy|ynach, traw si |ywiB, zabijaB niedzwiedzie, hieny
i lwy, lamparty i tygrysy, jelenie i sarny, dzikie bydBo i zwierzyn
stepow, jadB ich miso, ciaBo swe ich sk�r okrywaB. A| sen
ujrzaB. Szamasz mu przykazaB byka dzikiego ubi, tBuszcz sobie
zBo|y. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, powstaB Lugal-
banda i byka ubiB, tBuszcz zBo|yB w ofierze przed Szamaszem,
kozl tako| zabiB, d�B krwi jego napeBniB, miso w stepie roz-
rzuciB.
Jak szli towarzysze z powrotem z Aratty, patrz: Lugalbanda
sam |yje w stepie! Przeto do Uruku wraz z nimi wr�ciB. Tak ty,
Gilgameszu, skBadaj ofiary! Nigdy nie zapomnij o Lugalbandzie!
Ty strze| towarzysza, Enkidu, chroD przyjaciela, przez rowy
przenosi masz jego ciaBo! Wsp�ln rad kr�la ci powierzamy!
Kiedy wr�cisz, nam wBadc poruczysz.
Enkidu otwarB usta i rzekB do Gilgamesza:
Skoro i[ zamierzyBe[, to ruszaj w drog, nie b�j si wyprawy,
polegaj na mnie. Doskonale znam jego siedzib i drogi, po kt�-
rych chadza Humbaba. Odpraw tych doradc�w! Nie b�j si!
Naprz�d! Wnijdziesz w b�r cedr�w, sBaw swoj utwierdzisz,
gdzie imiona wymawiano, swoje wym�wisz. Imi twoje bdzie
krajami wstrzsa! Bezpieczny jest idcy ze mn. Niech si
speBni, co[ do nich powiedziaB, na drodze obranej z chtnego
serca!
Starsi, te sBowa usByszawszy, pu[cili m|a w dalek wypraw:
Idz, Gilgameszu, niech bogini ci strze|e, niechaj b�g tw�j
idzie u twego boku, Szamasz niech ci wska|e wBa[ciw drog,
niech ci do zwycistwa drog o[wieca! Niech ci Szamasz pro-
wadzi bezpieczn drog i z powrotem przywiedzie w przystaD
Uruku!
OtwarB usta swoje Gilgamesz i powiada, i rzecze do Enkidu:
Chodzmy, przyjacielu, do [wityni Egalmah, przed oczy
Ninsun, wielkiej wBadczyni! Ninsun mdra, wszystko wiedzca,
wska|e naszym stopom rozumn drog.
Za rce si wzili dwaj przyjaciele, Gilgamesz i Enkidu, po-
szli w Egalmah, przed oblicze Ninsun, wielkiej wBadczyni.
PrzystanB Gilgamesz. WszedB do jej domu.
ZamierzyBem, Ninsun, p�j[ na wypraw w drog dalek, k-
dy mieszka Humbaba! W niewiadom bitw i[ si wybieram,
w nieznan drog zamierzam wyruszy. A| tam zajd, a| stam-
td wr�c, a| dotr do bor�w cedrowych, a| ubij okrutnego
Humbab i wypdz ze [wiata wszelakie zBo, ty, Ninsun, szaty
oblecz godne twojego ciaBa i kadzidBo dla Szamasza postaw przed sob.
SB�w syna swojego, Gilgamesza, ze smutkiem sBuchaBa wBad-
czyni Ninsun. WeszBa Ninsun do swego domostwa, korzeniem
mydlanym umyBa ciaBo, szaty przyoblekBa godne jej ciaBa, na-
pier[nik wBo|yBa godny jej piersi. Spowita w przepask, odziana
w koBpak, szat dBug wlokca po ziemi, czyst wod ziemi
spryskaBa, weszBa po stopniach, na szczyt wie|y wstpiBa. WszedBszy
zapaliBa przed Szamaszem kadzidBo, ofiar uczyniBa, przed Szamaszem
rce podniosBa:
Dlaczego[ mi za syna daB Gilgamesza, serce niespokojne
w pier[ mu wBo|ywszy? Oto go dotknBe[ i p�jdzie dalek drog,
kdy mieszka Humbaba! W niewiadom bitw i[ si wybiera,
w nieznan drog zamierza wyruszy! Dop�ki idzie, dop�ki nie
wr�ciB, dop�ki nie dotrze do puszcz cedrowych, p�ki nie ubiB
okrutnego Humbaby i zBa wszelkiego, co go nienawidzisz,
z [wiata nie wygnaB w �w dzieD, kiedy ty mu sw�j znak objawisz, dop�ty
niech ci nie ulegnie Aja, twa oblubienica! Niech ci odmawia i tak
przypomina, i|by[ go powierzaB stra|nikom nocy w czas wieczorny, gdy
w dom sw�j odchodzisz! Niech go wtedy chrom zastpy Anu i Sin,
ksi|yc, ojciec Szamasza! Niech przed
Gilgameszem kroczy Enkidu, kt�ry chadzaB po g�rach, kt�ry
zna [cie|ki. Z g�r si zjawiB i biegaB po g�rach, z dzikim bydBem i
wyrastaB na puszczy. Zanim si to speBni na Enkidu, co go czeka, i
i| martwy na wieki le|e bdzie przed wschodem sBoDca u Anun
nakich, w krainie umarBych, syna mego, Gilgamesza, jemu po-
wierzam! Kiedy wr�ci, mnie syna poruczy. W bitw niewia-
dom i[ si wybiera, w drog nieznan zamierza wyruszy m�j
syn, Gilgamesz, wziwszy Enkidu z sob. Dotknij przeto Enkidu,
i|by szedB przed nim chroni towarzysza, strzec przyjaciela,
p�ki idzie Gilgamesz, p�ki nie wr�ciB, dop�ki nie dotrze do puszcz
cedrowych, p�ki nie ubiB srogiego Humbaby i zBa wszelkiego nie
wygnaB ze [wiata! Gilgamesza Enkidu niech nie odstpi! Czy
dzieD przejdzie, niech go nie odstpi, czy miesic przejdzie,
niech go nie odstpi, czy rok przejdzie, niech go nie odstpi!
ZgasiBa kadzidBo. SkoDczyBa modBy. Enkidu przywoBaBa i tak
mu wie[ci:
Enkidu mocny, nie z mojego sromu zrodzony! Synem mym
jeste[ jak podrzutki w [wityni. Obwieszczam ci, i| po[wicony
jeste[ Gilgameszowi, jak sBu|ebne w [wityni, jak starsze z ka-
pBanek, jak nierzdnice i jak dziewki bezdzietne [wicone bogu.
Na szyi Enkidu czar zawiesiBa:
Oto powierzyBam ci syna swego! Kiedy wr�cisz, mnie syna poruczysz.
Za rce go wziBy maB|onki boga, c�rki boga jBy sBawi En-
kidu.
Jam jest Enkidu, wziB mnie z sob Gilgamesz, wziB mnie,
Enkidu, z sob na wypraw Gilgamesz. P�jd z nim w bitw nie-
wiadom, z nim razem wyrusz w drog nieznan. Dop�ki idzie,
dop�ki nie wr�ciB, dop�ki nie dotrze do puszcz cedrowych:
czy dzieD przejdzie, nie odstpi go, czy miesic przejdzie, nie
odstpi go, czy rok przejdzie, nie odstpi go!
PrzekroczyB Gilgamesz wrota cedrowe. Poszli obaj. ZBo|yli
ofiary. Enkidu kadziB w przybytku Szamasza. Gilgamesz w Egal
mah paliB kadzidBo. Zwr�cili si tyBem do brzegu wody.
TABLICA CZWARTA
Co DWADZIEZCIA WIORST ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci
wiorst popas czynili. Pidziesit wiorst uszli jednego dnia,
w trzy dni przeszli drog miesica i dni pitnastu. Na ka|dym
noclegu przed Szamaszem studnie kopali.
WstaB Gilgamesz i m�wi z przyjacielem:
Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[
mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Wejdz na skaBy, spoj-
rzyj, czy si co nie staBo? Oto mnie sen boski odleciaB. Przyja-
cielu, widziaBem widzenie senne, tak mi ci|ko, tak straszno
i smutno! Ze stepowymi bykami si zwarBem, od ich ryku z ziemi sBup pyBu
powstaB, dr|enie mnie opadBo, w gardle mi zaschBo.
Jeden byk mnie od innych zasBoniB, za pas chwyta, co mi biodra
otaczaB, z ci|by mnie wyrwaB, postawiB na ziemi. Wtem m|
jaki[ podszedB, bukBak nioscy, wod mnie orzezwiB czyst
z bukBaka.
W stepie zrodzonemu znana jest mdro[. Enkidu przyjacie-
lowi tak sen wykBada:
Ten b�g, przyjacielu, na kt�rego[my si wybrali, nie jest ci
on bykiem, wszystko w nim dziwne! Byk w [nie twoim to [wietny
Szamasz rk podajcy tobie w potrzebie. Ten, co ci orzezwiB
wod z bukBaka, to tw�j b�g, Lugalbanda, on ci zaszczyciB!
Bardzo mnie tw�j sen uradowaB. Trzymajmy si razem i czyn
speBnimy, co nie p�jdzie w niepami po [mierci!
Zn�w nazajutrz ruszyli w drog. Co dwadzie[cia wiorst ks
jeden odBamywali, co trzydzie[ci wiorst popas czynili.
Wykopali studni przed Szamaszem.
W objcia si wzili, na nocleg legli, ludziom dany sen ich
pokonaB. Wpo[r�d nocy sen jego si przerwaB, wstaB Gilgamesz
i m�wi z przyjacielem:
Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[
mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Enkidu, przyjacielu
m�j, sen w[r�d nocy widziaBem, to ju| drugi sen, jaki widziaBem.
W wwozie g�rskim stali[my ze sob, wtem runBa g�ra, mnie
powaliBa, nogi mi przygniotBa, wsta mi nie daje, my[my przed
ni jak komary w sitowiu. A| tu [wiatBo[ rozbBysBa, m| mi si
zjawiB w [wiecie najpikniejszy swoj pikno[ci. Spod g�ry mnie
dostaB, wod napoiB, serce we mnie si uspokoiBo, stan daB mi
nogami na ziemi.
W stepie zrodzonemu znana jest mdro[. Enkidu przyjacie-
lowi tak sen wykBada:
Tw�j sen, przyjacielu, szcz[cie nam wie[ci, sen tw�j cenny,
cho wiele w nim strachu. Przyjacielu m�j, g�ra, kt�r w nim widziaBe[,
to jest Humbaba. Dopadniemy Humbaby, razem go ubijemy, trupa jego
rzucimy na pohaDbienie.
Zn�w nazajutrz ruszyli w drog. Co dwadzie[cia wiorst ks
jeden odBamywali, co trzydzie[ci wiorst popas czynili.
Wykopali studni przed Szamaszem.
WstaB Gilgamesz, do studni si zbli|yB, mki najprzedniejszej
wsypaB do studni:
G�ro! daj mi w nocy widzenie senne!
Przepowiedni go Szamasz obdarzyB. Wiatr si zerwaB i chBo-
dem powiaBo. Przyjaciela uBo|yB, sam staB na stra|y. Jako jcz-
mieD g�rski gBow pochyliB, brod wsparB Gilgamesz na jego
biodrze, sen na ludzi spBywajcy naD upadB. Wpo[r�d nocy sen
jego si przerwaB, wstaB Gilgamesz i m�wi z przyjacielem:
Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[
mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Czy b�g nie przeszedB?
Czemu ciaBo me pBonie? Przyjacielu, trzeci sen zobaczyBem i wi-
dziany przeze mnie sen caBy straszny, w dr|enie wprawiajcy!
Niebo krzyczaBo, ziemia grzmiaBa, dzieD zamarB i nastaBa ciem-
no[, l[niBa bByskawica i pBomieD ByskaB, chmury byBy gste,
[mier z nich siekBa ulew! WygasB ogieD, pioruny pogasBy,
z walcej si g�ry pozostaB popi�B. Z g�r w step zejdzmy,
trzeba nam si naradzi!
PojB Enkidu lk Gilgamesza. OtwarB usta i sen jego wykBada:
Sen tw�j, Gilgameszu, wielce mnie cieszy. Ci|ka bdzie bit-
wa, ubijemy jednak w koDcu Humbab. Nie b�j si! Naprz�d!
Wspomnij na to, co[ wyrzekB w Uruku! Ruszaj naprz�d, przy-
stp, ubij Humbab, niechaj wszystek [wiat ludzki usByszy, jako
silna z ciebie odro[l Uruku!
Z ust przyjaciela sBowo sByszc Gilgamesz zn�w polega za-
czB na swojej sile.
Nu|e naprz�d, przystp, i|by nie uszedB, w las si nie za-
gBbiB, od nas si nie skryB! Stroj�w strasznych siedem na szyj
wkBada, ju| jeden przyodziaB, sze[ jeszcze zdjtych!
Jak byka rozszalaBego rozlegB si ttent, jak byk bujny po zie-
mi zawietrzyB, stra|nik las�w odkrzyknB z daleka, wrzasnB po
raz pierwszy na caBe gardBo. Stra|nik las�w zakrzyknB z daleka,
wrzasnB po raz drugi na caBe gardBo. Wrzask Humbaby z dala
jak grzmot si rozlegB, ryknB po raz trzeci na caBe gardBo i jako
byk w[ciekBy w b�r wbiegB Humbaba, wpadB do swojej cedrowej
siedziby.
RozwarB usta Enkidu i rzekB do Gilgamesza:
Lepiej, przyjacielu, nie wchodzmy w puszcz! Rk mych ki-
[cie osBabBy, oniemiaBo moje przedrami.
Gilgamesz usta otwarB i rzecze do Enkidu:
Zali| tacy, przyjacielu, podli bdziemy? Tyle[my ju| g�r
groznych przeszli, czy| si ba bdziemy tej, co przed nami?
Wszystkie g�ry przeszedBszy i t przejdziemy! Walk wiele wi-
dziaBe[, bitw jeste[ [wiadom, lwy walczyBe[, byk�w si nie lka-
Be[! Mnie si trzymaj i nie b�j si [mierci! Nie[ serce do bitwy
jak wielki bben! Niech si ocknie rami twe oniemiaBe, niech
od ki[ci rk twych sBabo[ odbiegnie. Nie st�j, przyjacielu, ra-
zem w b�r wkroczmy! Serce swe umocnij do bitwy, zapomnij
o [mierci, nie kryj si z tyBu! M| pot|ny a przodem idcy,
silny m|, prdki a przezorny, ciaBo swe uchroni, towarzysza
tako| ustrze|e. Choby i polegli, imi zostawi!
Tak dotarli do g�ry zielonej. SBowa ich umilkBy. Obaj stanli.
TABLICA PITA
PRZYSTANLI I DZIWI SI puszczy, widz cedr�w ogromn wyso
ko[, wypatruj wok�B le[nych przesmyk�w, gdzie Humbaba chodzc krok
sw�j odcisnB. Drogi proste! [cie|ki stopie sposobne!
Widz g�r cedr�w, mieszkanie bog�w, tron [miertelnej Irnini.
Przed g�r cedry pysznie si wznosz, cieD ich dobry i wielce
przyjemny. PorosBy w nim ciernie, porosBy krzaki, pod cedrami
wonny r�sB oleander.
Uszli jedn wiorst i zabBdzili. Drugim razem przeszli dwie
trzecie wiorsty i zabBdzili.
Szli po raz trzeci.
Dwadzie[cia wiorst przeszli w boru cedrowym. Siedem g�r
przebrnwszy pod wysokim cedrem stanli. Podeszli w podziwie.
ZnalazB Gilgamesz cedr swojego serca. Nie widzieli jeszcze ta-
kiego cedru. Podziwiaj drzewo na wrota zdatne do przybytku
Szamasza w Uruku. Sze[ prt�w powinny mie na wysoko[,
dwa prty na szeroko[, jeden prt sztaba, ucho i zatyczka mie-
rzy powinny. Z cedru je sporzdz biegli w rzemio[le w mie-
[cie Nippur, w grodzie [witym Ellila. Oto wrota, kt�re niebieski
Szamasz pragnie mie w przybytku swoim, w Uruku. Takie jest
pragnienie w sercu Szamasza.
JB si tedy miecza dBoni Gilgamesz, z pochwy go wydobyB,
rzekB do Enkidu:
Niech wychodzi stra|nik! Ty z tyBu stpaj! Miecz masz jak
i m�j miecz: nie b�j si [mierci! Gdzie| si skryB przed nami
srogi Humbaba? Nie poszedB na ciebie, nie poszedB na mnie, my
na niego p�jdziemy! Niechaj nam Ellil cedru na wrota pozwoli
narba! P�jdz ostp rozewrze, gdzie mieszka Isztar w[r�d
zmarBych wBadna, [miertelna Irnini!
OtwarB usta Enkidu i powiada do Gilgamesza:
P�jdzmy na Humbab, tak, przyjacielu! Wkroczmy do sie-
dziby jego jeden za drugim! Przez obaw swoj mog ci zgu-
bi. Oby cios or|a mego byB trzykro celny! Ty[ mi powierzo-
ny. Jam jest Enkidu! WziB mnie z sob na wypraw Gilgamesz.
Mieli u pasa topory ciesielskie. WziB Enkidu top�r. ZaczB
cedr rba.
Ledwie Boskot usByszaB Humbaba, gniew nim zatrzsB:
A kt�| to si zjawiB? Kto drzewa bezcze[ciB z g�r mych zro-
dzone, kto cedr [miaB rba?
Rzecze do nich Szamasz sBoneczny z nieba:
Ruszajcie na niego! Nic si nie b�jcie!
A| tu Gilgamesza opadBa sBabo[, w nagBy sen zapadB i sen go
pokonaB. LegB na ziemi, wycignB si niemy, jakby w snach po-
gr|ony. Enkidu go dotknB, Gilgamesz nie wstaB, Enkidu prze-
mawiaB, on nic nie odrzekB.
Ty, kt�ry le|ysz, kt�ry le|ysz, panie Gilgameszu, wBadco Kul
labu! Czyli dBugo jeszcze tak le|e bdziesz? Kraj g�rski [ciem-
niaB i cieniem si okryB, oto zmierzch si zatliB. Szamasz ju| od-
szedB! GBowa jego zgasBa na Bonie Ningal, macierzy Szamasza.
DBugo jeszcze le|e tak bdziesz? Obym ja, towarzysz, co z tob
poszedB, nie czekaB na ciebie u g�r podn�|a! Oby matce, kt�ra ci
zrodziBa, |aBoby sprawia nie przyszBo w Uruku, oby jej nie gnali
na [rodek miasta!
UsByszaB Gilgamesz. WBo|yB napier[nik zwany gBos walecz-
nych, wagi sykl�w trzydziestu, narzuciB go jakby lekkie odzienie,
caBy si nim okryB. ZaparB si, stanB, jak byk pysk pochyliB, po
ziemi wietrzyB, zbami swoimi wstrzsnB ze zgrzytem.
Przez |ycie mojej matki Ninsun, z kt�rej Bona wyszedBem,
i mego ojca, czystego Lugalbandy! Niech bd jak dzieci za-
chwyt budzce, na Bonie siedzce matki mojej, Ninsun, co mnie
zrodziBa!
RzekB po wt�re Gilgamesz:
Przez |ycie mojej matki Ninsun, z kt�rej Bona wyszedBem,
i mego ojca, czystego Lugalbandy! A| ubijemy tego m|a, je[li
jest m|em, tego boga, je|eli jest bogiem: drogi raz obranej do
kraju |ywych ju| nie obr�c do miasta Uruku!
Przem�wiB doD Enkidu, wierny towarzysz, po|aBowaB |ycia
i tak doD rzecze:
Nie znasz, przyjacielu m�j, tego m|a i dlatego ci przed nim
niestraszne. Mnie on znany i przeto si lkam. Zby ma Hum-
baba jako kBy smoka, lwa oblicze, w starciu jest jak potop! Przed
czoBem jego, co jednako |re drzewa i trzcin, nikt si osta nie
zdoBa! Na czubku ogona swego i czBonka ma dwa Bby w|�w
jadowitych. Ty wejdz, przyjacielu, do kraju |ywych, a ja do
miasta Uruku powr�c. Matce twej powt�rz czyny twe [wietne,
a| si twa macierz za[mieje z rado[ci. Potem jej wynik dla ciebie
[miertelny opowiem, a| si Bz gorzk zaleje.
RozwarB usta Gilgamesz i rzekB do Enkidu:
Nie bd innych na moim pogrzebie zabija, Badowna B�dz nie
zatonie, czechBa potr�jnego dla mnie nie przytn. Nie bdzie
moich |aBoba przygniata, nie zapBonie stos w moim domo-
stwie i nie bdzie moja chata spalona. Ty mnie pomo|esz, ja
tobie pomog: c�| zBego mo|e nas dw�ch spotka? Skoro ju|
zatonie, skoro zatonie B�dz z Magan i z Dilmun, [wietno[
z Magilum, w Bodzi istot |ywych, w Bodzi zachodu wszystko
musi spocz, co wyszBo z Bona. My naprz�d idzmy, na wroga
swojego oczy obr�my! Gdy naprz�d p�jdziemy, je[li serce
trwo|ne, zbdziesz si trwogi, je[li strach bdzie, pozbdziesz
si strachu. W napier[niku okutym idz, ruszaj naprz�d! Kto
bitwy nie speBniB, nie zna spokoju.
Jeszcze nie podeszli nawet o wiorst, jak z siedziby z cedru
wyszedB Humbaba. Oko naD poBo|yB, swe oko [mierci, gBow naD
schyliB i gBow potrzsaB. A| zapBakaB Gilgamesz. Azy po jego licu
pociekBy.
Do Szamasza niebieskiego woBa Gilgamesz:
Daj mi sprzymierzeDc�w mocnych, Szamaszu! Jak|e bez nich
zagBady unikn? PosBuszny ci byBem, [wietny Szamaszu, drog
swoj szedBem z chtnego serca!
WysBuchaB Gilgamesza niebieski Szamasz.
Wielkie wiatry si zerwaBy przeciw Humbabie. Pierwszy hura-
gan, drugi wicher p�Bnocny, trzeci trba powietrzna, czwarty
burza piaskowa, pity wiatr mrozny, sz�sty nawaBnica, si�dmy
wicher piekcy. Pierwszy lew, drugi jadowita |mija, trzeci smok,
czwarty pBomieD rozgorzaBy, pity w| w[ciekBy, co serce od-
wraca, sz�sty potop zgubny, co kraj zalewa, si�dmy piorun
prdki a nieodwrotny. Siedem wiatr�w na niego napadBo i wszy-
stkie dmuchaj w oczy Humbabie. W prz�d nie mo|e postpi.
W tyB nie mo|e ustpi.
PrzelkB si Humbaba. KrzyknB Humbaba:
Co to za jedni, m|owie z wygldu, z b�stwami walczcy?
RozwarB usta i rzecze Gilgamesz:
Przez |ycie mojej matki Ninsun, z kt�rej Bona wyszedBem,
i mego ojca, czystego Lugalbandy! Otom w kraju |ywych znalazB
twoj siedzib. Rce moje sBabe, or| m�j wtBy przeciwko tobie
a| tutaj przyniosBem. Teraz wtargn my[l w tw�j dom cedrowy.
CisnB w nich Humbaba pierwszy sw�j bBysk okropny, oni po
skoczyli, [cili gaBzie, razem je zwizawszy u st�p g�ry zBo|yli.
CisnB w nich Humbaba drugi sw�j bBysk okropny, oni posko-
czyli, [cili gaBzie, razem je zwizawszy u st�p g�ry zBo|yli.
CisnB w nich Humbaba trzeci sw�j bBysk okropny, oni posko
czyli, pieD przerbali, z bok�w obciosawszy u st�p g�ry zBo|yli.
CisnB w nich Humbaba czwarty sw�j bBysk okropny, oni po-
skoczyli, pieD przerbali, z bok�w obciosawszy u st�p g�ry zBo-
|yli. CisnB w nich Humbaba pity sw�j bBysk okropny, oni po-
skoczyli, pieD przerbali, z bok�w obciosawszy u st�p g�ry zBo-
|yli. CisnB w nich Humbaba sz�sty sw�j bBysk okropny, oni
poskoczyli, pieD przerbali, z bok�w obciosawszy u st�p g�ry
zBo|yli.
Kiedy si�dmy bBysk dobiegaB kresu, wspiB si Gilgamesz do
jego sypialni jako w| na przystaD, kdy B�dz wiezie wino.
W twarz go chlasnB, jakby kto caBowaB! Humbaba z trwogi
zadzwoniB zbamij rce mu zadr|aBy. Twarz w twarz stanli.
WspaniaBe byBo oblicze Humbaby. Jak byk z g�r pojmany,
z pier[cieniem w nozdrzach, jak wojownik w jeDce wzity, w Bok-
ciach sptany, zbli|yB si Humbaba zbladBy, Bzy mu z �cz ciekn,
do tyBu si umknB przed Gilgameszem:
Chc ci, panie Gilgameszu, sBowo powiedzie! Nie znaBem
matki, co dala mi |ycie, i ojca nie znaBem, co mnie wychowaB.
Dano mi si zrodzi tu z g�ry Hurrum i samotnie, prostakowi,
w g�rach zamieszka! Ellil mnie uczyniB stra|nikiem las�w!
Godzi ci si, Gilgameszu, by[ mnie oszczdziB! Ty bdziesz pa-
nem, a ja niewolnikiem! Cedr�w ci narbi, z mych g�r zrodzo-
nych, wznios ci bez liku dom�w cedrowych!
OzwaB si Humbaba do Gilgamesza, na niebiaDskie |ycie klB
go Humbaba, na ziemskie, na |ycie krainy zmarBych. Za rk go
chwyciB, w dom sw�j prowadzi, a| w swym sercu lito[ poczuB
Gilgamesz. Usta otwarB i rzecze do przyjaciela:
Enkidu! zali| ptak w sidBa zBowiony wr�ci nie powinien do
swego gniazda? Zali| jeniec nie powinien wr�ci do swojej
matki?
Enkidu przerwaB mu i rzecze:
Gdyby[ ty byB tym schwytanym, ju| by[ nie wr�ciB do matki.
Nawet i najwy|szy m|, nieroztropny, przed losem nie ujdzie!
Po|re go Namtar, zBych los�w wysBannik, co nie czyni r�|nic
pomidzy ludzmi. Je[li ptak zBowiony wr�ci do gniazda, je[li
jeniec do matki powr�ci: w�wczas ty nie wr�cisz, m�j przyja-
cielu, do miasta, do matki, co ci zrodziBa.
OtwarB usta i rzecze Humbaba:
Enkidu! zBe sBowo w duszy twej wzeszBo, wrogie a nieszczsne
sBowo powiadasz, ty, najemnik za jadBo najty, co si drugich
trzymasz! Std masz zBe my[li. Przez zazdro[ rzekBe[ do niego
te sBowa.
Enkidu rzekB do Gilgamesza:
SB�w nie sBuchaj, kt�re wyrzekB Humbaba! Nie l|a ci zostawi
|ywym Humbaby! Jego nienawidzi Szamasz niebieski! Ubi
musisz srogiego Humbab i wszelakie zBo wygna ze [wiata,
Szamaszowi wrogie, w ten dzieD, gdy Szamasz, b�g sBoDca, znak
sw�j ci objawiB!
Rzecze doD Gilgamesz, do Enkidu:
Je[liby[my Humbaby dopadli, promienie jego przepadn
w zamcie, promienie pogasn i blask si zami.
RzekB doD Enkidu, do Gilgamesza:
Schwytaj ptaka, przyjacielu, dokd wtedy umkn piskl-
ta? P�zniej poszukamy boskich promieni, gdy si jak pisklta
w trawie rozbiegn! Najpierw jego znowu uderz, a sBugi po-
tem!
Jak usByszaB Gilgamesz sBowa towarzysza swego, Enkidu, jak
w rku wzni�sB bojowy top�r, wyrwaB sw�j miecz zza pasa, jak
po szyi go rbnB Gilgamesz, a przyjaciel, Enkidu, cios drugi
zadaB! Od trzeciego ciosu runB Humbaba, promienie jego
uciekBy w zamcie, na ziem zwalili stra|nika Humbab.
Na dwie wiorsty wok�B jknBy cedry: wraz z nim Enkidu
zwaliB b�r cedr�w.
PowaliB Enkidu stra|nika las�w, na kt�rego sBowo Labnanu
i Saria si trzsBy. Spok�j si staB w tych wielkich g�rach, na
szczytach g�rskich si spok�j uczyniB.
PobiB moce wszystkie cedr�w strzegce. Rozbite zginBy bByski Humbaby.
Gdy wszystkie siedem ju| u[mierciB, zdjB sie bojow i miecz
wagi o[miu talent�w, ci|ar o[miu talent�w zdjB z jego ciaBa i las rozwarB,
Anunnakich skryt siedzib, b�stw, kt�re wBadn w krainie umarBych.
Rbie las Gilgamesz. Karczuje pnie Enkidu.
Enkidu byB m�wiB do Gilgamesza:
Rb teraz a zabijaj cedry, przyjacielu m�j, Gilgameszu! Nic
si nie b�j! Powie[ w pasie top�r bojowy, przed Szamaszem
chBodn wod wylewaj! Cedry spBawimy po rzece Purattu.
Podjli z powrotem trupa Humbaby i na pohaDbienie precz
go cisnli Beb oddawszy. ZBo z [wiata wygnali. PosBali Humbab
przed wielkich bog�w, i|by go sdzili Ellil i Ninlil, maB|onkowie wBadni
ziemi i wiatrem. Anunnaki go porwali sdzcy zmarBych.
Tak ubili okrutnego Humbab dwaj m|owie waleczni, Gil-
gamesz i Enkidu. Na wB�czni dzwignli gBow Humbaby.
Ellilowi gBow jego ponie[li, ziemi przed Ellilem ucaBowaw-
szy, przed obliczem Ellila j poBo|yli. Ujrzawszy gBow stra|-
nika Humbaby Ellil si rozgniewaB i tak do nich krzyknB:
Co[cie uczynili?
I rzekB przekleDstwo:
Niech oblicza wasze ogieD ogarnie! Niechaj wasze jadBo ogieD
po|era, niechaj wod wasz ogieD wypije!
Uni�sB wic Ellil z siedziby Humbaby jego bByski wzniosBe,
bByski okropne. Pierwszy bBysk zBczyB z wielk rzek, drugi
bBysk zBczyB z burz poBudniow, trzeci bBysk zBczyB z gromem, co
mieszka w chmurach, czwarty bBysk zBczyB z groznym lwem, pity bBysk
zBczyB z barbarzyDstwem, sz�sty bBysk zBczyB z wielk g�r, si�dmy
bBysk zBczyB z pani Nungal, c�rk Irnini z krainy umarBych, biegnc jak
burza, straszn jak potop.
TABLICA SZ�STA
Z BRUDU SI OBMYA, or| sw�j oczy[ciB, na kark sobie kdziory
odgarnB, str�j plugawy zrzuciB, w czysty si odziaB. W sukni
[wietn si ubrawszy, w biodrach si przewizawszy, koBpak sw�j
kr�lewski wBo|yB Gilgamesz.
A| na pikno[ Gilgamesza sama boska Isztar oczy podniosBa.
P�jdz ku mnie, Gilgameszu, oblubieDcem mym zostaD! Nasie-
nia z ciaBa swego u|ycz mi w darze! Ty mi jeden bdz m|em,
ja twoj |on! ZBoty w�z ka| dla ciebie zaprzga, w�z ze zBota
i z lapis lazuli, o zBotych koBach, o sterczcych rogach z elektru,
niech ci zaprz|one bd burze, muBy ogromne! Wnijdz w nasze
domostwo w cedru wonno[ci! Gdy w nasze domostwo wstpo-
wa bdziesz, niech stopy twe caBuje wntrze baszt bramnych,
gdzie ndzarze mieszkaj i tron wzniesiony! Niech klkn pa-
nowie, wBadcy, ksi|ta, niech w dani ci nios dar wzg�rz i r�w-
nin! Kozy twoje niech trojaczki rodz, owce bliznita, niech
tw�j osioB juczny muBa prze[cignie, konie w twym zaprzgu
niechaj pyszni si w pdzie, woBy w jarzmie twym niech sobie
nie maj r�wnych!
OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, boskiej pani Isztar wie[ci
Gilgamesz:
Gdybym ci za |on wziB, czym ci odpBac? Czy dam ci suk-
nie? Czy olej dla ciaBa? Czy miaBbym ci chlebem syci i karmi,
chlebem ci po|ywi godnym bogini, napitkiem napoi godnym
wBadczyni? Lepiej lica swe piknie umaluj i na rojnych ulicach
przebywaj, ciaBo swe w powabne suknie odziewaj, niechaj ci
tam wezmie, ktokolwiek zechce! Ty[ koszyk z |arem gasncy,
gdy zimno, drzwi po[lednie, nie chronice od burz i wiatr�w,
zamek, co grzebie pod sob walecznych, sBoD, co czaprak sw�j
zrzuca i depce, smoBa, kt�ra brudzi nioscego, bukBak dziurawy,
co moczy nioscych, gBaz wapienny, kt�ry [cian kruszy ci|a-
rem, taran, kt�ry wprowadzono w kraj nieprzyjaci�B, sandaB,
kt�ry chodzcemu stop obciera. Kt�remu| z kochank�w swych
byBa[ wierna? Kto tw�j pasterz? Kto ci si podobaB? Niech|e ci
wylicz, Isztar, twych gach�w!
MiBo[nika mBodo[ci twojej, Dumuzi, w kraju zmarBych zosta-
wiBa[ za siebie w okup, rok po roku na pBacz go skazaBa[.
ByB te| miBo[nikiem twoim pstry ptak, pastuszek, ty[ go odmieniBa,
uderzywszy, skrzydBa mu przetrciBa, teraz w rowach krzyczy:
Kappi! moje skrzydeBka!
ByB te| twym kochankiem lew [wietny z siBy: wykopaBa[ pod
nim doB�w siedem i siedem. MiBowaBa[ te| ogiera pysznego w bitwach:
przeznaczyBa[ mu bicz, rzemieD i kij dzgajcy, siedem
wiorst go do cwaBu zmuszaBa[, wod, kt�r najpierw zmciB, pi
mu dawaBa[, jego matk Silili na pBacz skazaBa[. P�zniej pasterza
k�z kochaBa[, co sBaB ci placki w popiele pieczone, dzieD w dzieD
ci zarzynaB ssce kozltko: uderzywszy w wilka go przemieniBa[,
i| jest od wBasnych pastuszk�w [cigany, od ps�w wBasnych
po zadzie ksany. Sadownika pokochaBa[ te|, Iszullanu, kt�ry
strzegB drzew Anu, twojego ojca, cigle ci daktyl�w ki[cie przy-
nosiB, dzieD w dzieD daktylami st�B tw�j upikszaB: oczy naD
podniosBa[ i do niego blisko podeszBa[.
Ach, m�j Iszullanu, za|yjemy z tob twojej msko[ci! Sig
nij|e t swoj dBoni, dobdz j i tknij naszego sromu!
OdpowiedziaB tobie Iszullanu:
Czego ty zn�w |dasz ode mnie? Czy nie piekBa moja matka czy do[ nie
jadBem, i|bym miaB teraz po|ywa od ciebie tego chleba zBy smr�d i
plugastwo? Czy| trawa zgrzebna od chBodu osBoni?
UsByszawszy odeD tak odpowiedz, uderzywszy, w robaka go
przemieniBa[, pobyt przeznaczyBa[ mu w ziemi, na [wiatBo nie
wyj[ mu; do czystych w�d nie zej[. Ze mn kochajc tak samo
postpisz.
Isztar te sBowa usByszawszy rozgniewaBa si, wstpiBa w niebo.
Wstpiwszy w niebo zapBakaBa Isztar przed swym ojcem, przed
Anu, przed macierz, przed Antu, Bzy jej pociekBy:
Ojcze! Gilgamesz obelg mi zadaB, wyliczyB Gilgamesz moje
spro[no[ci, wszystkie smrody moje, wszystkie plugastwa!
Anu otwarB usta i tak powiada, i tak rzecze do niej, do pani
Isztar:
Czy nie ubli|yBa[ sama wBadcy Gilgameszowi, i| wylicza jB
Gilgamesz twoje spro[no[ci, wszystkie smrody twoje, wszystkie
plugastwa?
Isztar usta otwarBa i rzecze, i powiada do swojego ojca, do Anu:
Stw�rz mi, ojcze, bykoBaka, i|by tego Gilgamesza u[mierciB!
Tchnij zuchwalstwo w Gilgamesza wobec zagBady! Je[li nie
uczynisz mi bykoBaka, strzaskam wrota kraju, skd si nie wraca,
skrusz podwoje krainy umarBych, rozbij odrzwia, zasuwy zdruzgoc,
martwych podnios, i|by |ywych objedli, od |ywych liczniejsi stan si
zmarli.
Anu otwarB usta i tak powiada, i tak rzecze do niej, do pani
Isztar:
Je[li bykoBaka u mnie wyprosisz, tedy nastpi w krainie Uruku
siedem lat plew i pustych kBos�w. Ziarna dla ludzi powinna[
nazbiera, dla bydBa powinna[ rozpleni trawy.
Isztar usta otwarBa i rzecze, powiada do swojego ojca, do Anu:
NasypaBam ju| ziarna dla ludzi, dla bydBa wywiodBam paszy
obfito[. Je[li nastpi w krainie Uruku siedem lat plew i pustych
kBos�w, nazbieraBam ju| ziarna dla ludzi, trawy dla bydBa stwo-
rzyBam do syta. Teraz pom[cij mnie, teraz go pokarz, stw�rz
mi bykoBaka na Gilgamesza! Niech w[ciekBego bykoBaka prycha-
nie sBysz!
Kiedy Anu te sBowa usByszaB, speBniB pro[b, stworzyB jej byko-
Baka. Isztar go pognaBa z nieba na ziemi. Kiedy dopadB bykoBak
Uruku, kiedy spadB na ziemi, chrapicy w[ciekle, cwaBem zbiegB ku
wielkiej rzece Purattu, w siedmiu Bykach j wychBeptaB i rzeka wyschBa. W
pdzie Enkidu bykoBaka pochwyciB, za ki[ u ogona chwyciB potwora. Od
chrapnicia jego d�B si uczyniB, w d�B ru- nBo stu m|�w z Uruku, od
drugiego chrapnicia d�B si uczyniB, w d�B runBo dwustu m|�w z Uruku.
Za trzecim chrapni ciem tchnB na Enkidu. ZgiB si Enkidu w biodrach.
Skokiem si porwaB Enkidu, za r�g bykoBaka uchwyciB, bukoBak w oblicze
bryznB mu [lin, ogonem chlasnB i Bajnem go zbryzgaB. OtwarB usta
Enkidu i powiada, rzecze do Gilgamesza:
Pysznimy si, przyjacielu, nasz odwag. Na tak obelg c�|
odpowiemy?
OtwarB usta Gilgamesz i powiada, rzecze do Enkidu:
Przyjacielu, widziaBem jego wyczyny, potga potwora nam nie
jest grozna. Serce z niego wyrw, przed Szamaszem poBo|,
ubijemy z tob bykoBaka, stan nad nim na znak zwycistwa, olej
w rogi jego wlej, dam Lugalbandzie! Ty go uchwy za ki[
u ogona, ja midzy rogami, szyj a gBow miecz mu wra|,
u[mierc potwora!
PognaB Enkidu, bykoBaka nawr�ciB, za ki[ ogona przypadBszy
go chwyciB, za ogon go zBapaB, w pdzie przytrzymaB. A zasi
Gilgamesz jB si potwora jako [miaBek wroga, jak rzeznik byka,
pomidzy rogami, szyj a gBow miecz sw�j wraziB.
Jak ubili bykoBaka, serce wyrwali, przed Szamaszem je poBo-
|yli. Szamaszowi odstpiwszy pokBon oddali obaj bracia i spo-
cz usiedli.
WbiegBa Isztar na mur warownego Uruku, na blank wskoczyBa,
przekleDstwo rzuciBa:
Biada| Gilgameszowi! Mnie zniewa|yB bykoBaka ubiwszy!
PosByszaB te sBowa Isztar Enkidu, wyrwaB czBonek bykoBaka,
w twarz go jej cisnB:
{ebym tylko ciebie w rce m�gB dosta, jako z nim, tak z tob
byBbym uczyniB! To| bym ci kiszkami jego obwiesiB!
ZwoBaBa Isztar swe spro[ne kapBanki, nierzdnice i dziewki
swoje skrzyknBa, nad rzuconym sobie bykoBaka czBonkiem uczyniBa pBacze
|aBobne.
A zasi Gilgamesz przywoBaB biegBych we wszelakim rzemio-
[le. Jli rog�w grubo[ chwali mistrzowie. Lane z min trzy-
dziestu lapis lazuli, w opraw wzite na grubo[ dw�ch palc�w,
oleju mie[ciBy oba rogi sze[ kadzi, tyle go Gilgamesz dla na-
maszczenia daB swojemu bogu Lugalbandzie. Rogi wni�sB i po-
wiesiB w sypialni swojej ksi|cej.
Rce swe obmyli w rzece Purattu.
Objli si, wyszli, id po ulicy Uruku, przypatruj si im
tBumy Uruku. Rzecze do sBu|ebnic dworskich Gilgamesz:
Kto pikny jest w[r�d bohater�w? Kto jest dumny w[r�d
m|�w? Gilgamesz jest pikny w[r�d bohater�w, Enkidu jest
dumny w[r�d m|�w! A oto Isztar, kt�rej my[my bykoBaka
czBonek w gniewie cisnli, dla Isztar nie masz na ulicy takiego
co by jej dogodziB!
W dworcu swym Gilgamesz sprawiB wesele.
I zasnli waleczni na Bo|u nocy. ZasnB Enkidu i sen zobaczyB,
WstaB Enkidu i widzenie senne wykBada, sen przyjacielowi gBosi.
Enkidu.
TABLICA SI�DMA
PRZYJACIELU M�J, nad czym naradzali si wielcy bogowie? Mego
snu sBuchaj, kt�ry w nocy widziaBem! Anu, Ellil i Szamasz nie-
bieski zeszli si na rad. Do Ellila tak Anu przem�wiB:
I| bykoBaka i Humbab ubili, powiada Anu, umrze musi je-
den, ten, co z g�r wziB cedry!
OdrzekB mu Ellil:
Enkidu niech umrze! A Gilgamesz niech nie umiera!
M|nemu Ellilowi odrzekB niebieski Szamasz:
Nie z mojego| to rozkazu bykoBak i Humbaba byli ubici? Czy
teraz Enkidu ma umrze niewinnie?
RozgniewaB si Ellil na [wietnego Szamasza:
W tym rzecz, i| dzieD w dzieD, Szamaszu, chadzasz przy nich
jakby ich towarzysz!
Wic chory zlegB Enkidu przed Gilgameszem. Po licu Gilga-
mesza Bzy popBynBy.
Bracie! ukochany bracie! Dlaczego mnie zamiast brata mego
prawym uznali?
RzekB jeszcze:
Czy| mam siedzie z duchem a u drzwi ducha, nigdy ju| na
oczy brata kochanego nie ujrze?
OtwarB usta Enkidu i powiada, rzecze do Gilgamesza:
Nu|e, przypomnijmy wic sobie, m�j przyjacielu, co[my razem zdziaBali.
Zrbali[my cedry z rozkazu Szamasza, zrobili[my z cedru drewniane
wrota, dla wr�t drewnianych popadBem w nieszcz[cie !
Enkidu wzni�sB oczy ze swego Bo|a i do wr�t przemawia jak do czBowieka:
Wrota z drzew le[nych, wy, na nic niezdatne, wy, w kt�rych
|adnego nie masz rozsdku! Drzewo dla was wybieraBem przez
wiorst dwadzie[cia, a| cedr wyniosBy zobaczyBem, r�wnego mu
drzewa nie byBo w [wiecie! Na wysoko[ macie sze[ prt�w,
dwa na szeroko[, sztaba, ucho i zatyczka wasza jeden prt
mierz. SporzdziBem was w Nippurze i tu przyniosBem. Gdy-
bym wiedziaB, ile za was zapBac, wrota, ile przyjdzie mi z wa-
szej pikno[ci, wziBbym top�r, w drzazgi bym was porbaB,
plecionk bym zacigaB w waszym otworze. Lepiej bym zasuwy
strzaskaB w domu twoim, Szamaszu, ni| dla twej [wityni ciosaB
wrota cedrowe! Nie m�gB mnie obroni Szamasz przed Anu.
I|em speBniB pragnienie serca twego w Uruku, Anu z Isztar mi
nie przebaczyli. Po c�|em was, wrota, zdziaBaB w Nippurze i tu
przyni�sB? Lepiej by was przyni�sB przyszBy jaki[ wBadca, co
wstanie po mnie! Niechby lepiej b�g podwoje wasze sporzdziB!
Niechby starB me imi, swoje wypisaB, byBem ja nie pBaciB za
was, cedrowe wrota!
SBowa jego usByszawszy gorzko zapBakaB, sBowa druha swego,
Enkidu, usByszaB Gilgamesz, Bzy mu pociekBy.
OtwarB usta Gilgamesz i powiada, rzecze do Enkidu:
DaB ci b�g serce gBbokie, mow roztropn, m| z ciebie m-
dry. Rzeczy straszne powiadasz! Czemu serce twe, m�j przyja-
cielu, m�wi tak dziwnie? Sen tw�j cenny, cho wiele w nim
strachu. Strach to wielki, ale sen tw�j cenny! Lecz bogowie'|y-
wemu gryz si zwolili, sen zostawia zgryzot |ywemu! Pomodl
si do wielkich bog�w, Bask chc znalez, ku twojemu bogu si
zwr�ci, niech|e ojciec bog�w, Anu, lito[ oka|e, Ellil si u|ali,
Szamasz si ujmie: zrobi im posgi pikne, zBota nie szcz-
dzc!
Szamasz usByszaB i wie[ci Gilgameszowi:
ZBota na posgi, kr�lu, nie marnuj! Co powiedziano, bogowie
nie cofn, co powiedziano, nie wr�c, nie zmieni. Los�w rzu-
conych nie wr�ci, nie zmieni! Czas ludzki mija, nic nie trwa
na [wiecie.
OdpowiedziaB na wyrok Szamasza, gBow podni�sB Enkidu,
przed Szamaszem Bzy jego pociekBy.
Cenny sen mi zesBaBe[, Szamaszu, jako[ przepowiedziaB, tak
mi si stanie. Bez pomsty przecie mnie nie zostaw, speBnij moje
sBowo, Szamaszu! My[liwemu los przeznacz niedobry, i|by go
w tym [wiecie nigdy nie przestaB nka. Zajcia jego pomieszaj
na stepie, stra mu zdobycz, z rk siB odejmij, niechaj ma ob-
mierzBy |ywot przed tob, niech precz od niego zwierzyna
uchodzi! Czego w sercu pragnie, niech si nie speBni!
Serce go poniosBo i jB kl Szamhat:
Teraz tobie, Szamhat, zBy los przeznacz, i|by ci w tym [wie-
cie nigdy nie przestaB nka! Przekln ciebie przekleDstwem naj-
wikszym, kltw, kt�ra ciebie rychBo dopadnie! Oby twego
przyrodzenia za|y nikt nie chciaB, oby[ z wBasnym grzeszyBa
potomstwem, oby[ byBa wypdkiem w[r�d kobiet, oby w domu
twoim kruk napaskudziB, oby[ si tarzaBa w Bajnie wBasnym jak
owca, oby[ w garnku miaBa tylko odchody! Bdziesz jak ta suka
w garncarskim piecu, jak ona, zostaniesz |ywcem spalona, gdy
w nim rozniec! OgieD w dom tw�j padnie, skrzy|owania dr�g
bd twym domem, cieD pod murem bdzie twym schronieniem,
nogi twe nie bd znaBy wytchnienia, pijak i gBodom�r w twarz
ci bi bd! Ndzarz bdzie si z tob pokBadaB i cokolwiek daB,
znowu odbierze, gB�d i pragnienie ciaBo twe wysusz: bo[ ty na
mnie przekleDstwo [cignBa, ty[ mnie ze stepu mojego wywiodBa i w
nieszcz[cie, w chorob wtrciBa!
UsByszaB to Szamasz, usta otworzyB, jak tylko usByszaB, zawoBaB z nieba:
Czemu, Enkidu, nierzdnic Szamhat przeklBe[, kt�ra chle-
bem nakarmiBa ci godnym boga, napitkiem napoiBa ci godnym
wBadcy, w [wietn odzie| ciaBo twe odziaBa, za towarzysza dobre-
go daBa ci Gilgamesza? Oto on, Gilgamesz, brat tw�j najbli|szy,
na Bo|u wielkim ci uBo|y, poBo|y ciebie na Bo|u poczesnym,
w mieszkanie spokojne ciebie wprowadzi, w domostwo bdce
z lewej strony. WBadcy ziemi stopy twe ucaBuj. Ka|e ci opBaka
ludziom z warownego Uruku, ka|e nad tob zawodzi |aBo[nie,
na niewiasty wesoBe ten trud naBo|y, sam szaty zgrzebne po tobie
przy wdzieje, lwi sk�r zarzuci, w puszcz pobiegnie!
SByszy Enkidu sBowo [wietnego Szamasza, serce gniewne si
w nim u[mierzyBo, wtroba jtrzca si ukoiBa:
Co innego tobie, Szamhat, przeznacz: niech wr�ci do ciebie,
kto ci poniechaB! Panowie, wBadcy i ksi|ta niech si z podziwu po udzie
uderz! Kto ci ujrzy, niech stanie w podziwie, niech m|ny nad tob
wBosami wstrz[nie, starzec brod zmierzwi, mBody z bi�dr przepask
rozwi|e, niech ci odchodzcy sakw rozsupBa, sypnie ci krwawnika, zBota
i lapis lazuli! Pomst ci oddamy nad tym, kto by ciebie zniewa|yB, zga[nie
ogieD w jego
domu, spichrz si rozsypie! Niechaj kapBan ci w przybytek bo|y
wprowadzi! Niechaj porzucona dla ciebie bdzie matka siedmiu
syn�w i mBoda |ona!
Aono Enkidu bole[ rozdarBa na Bo|u nocy, gdzie spoczywaB
samotnie, smutek sw�j rzekB w nocy przyjacielowi:
Przyjacielu, sen widziaBem tej nocy. RyczaBo niebo, ziemia si
odzywaBa, ja w tej nocy mrokach stoj samotny. UjrzaBem czBo-
wieka, twarz jego mroczna, do ptaka burzy podobny z oblicza,
skrzydBa jego spie, jak szpon orBa jego paznokcie. Pora si z nim
jBem, on mnie pokonaB, zmaga si z nim jBem, na grzbiet mi
wskoczyB, ziemi rozdarB, mnie w przepa[ pogr|yB. DotknB
mego ciaBa, w pBaczk mnie zmieniB, u ramion mych sprawiB
skrzydBa jak ptasie, wzrok wpiB we mnie i powi�dB w siedlisko
mroku, gdzie mieszka Irkalla, wBadczyni zmarBych, w dom,
z kt�rego wszedBszy ju| si nie wyjdzie, w drog, po kt�rej ju|
nie masz powrotu, w dom, kt�rego mieszkaDcy nie widz [wiatBa,
gdzie proch jest pokarmem i glina jadBem, gdzie odziani jak
ptactwo odzie| skrzydeB [wiatBa nie widuj, |yj w ciemno[ci,
gdzie drzwi i zapory pyBem pokryte. W domostwie prochu,
w kt�rem byB wstpiB, kr�l�w zobaczyBem z koron wyzutych,
wBadc�w ujrzaBem koBpaki noszcych, tych, co w dawnych cza-
sach wBadali ziemi: ci bdcym na obraz Anu i Ellila miso
pieczone i wod przynosz, pieczeD im podaj, chBodn wod
lej z bukBaka. W domostwie prochu, w kt�rem byB wstpiB,
kapBan przebywa i starszy, i mBodszy, zaklinacz oraz optany
i ten, kt�ry z [witego naczynia oceanem zwanego bog�w na-
maszcza. Mieszka tam Etana, co w niebo lataB, mieszka te|
Sumukan, b�g niw i trzody, mieszka Ereszkigal, ziemi wBad-
czyni. Przed ni klczy Beletceri, pisarka ziemi, losu trzyma
tablic i w gBos jej czyta. Twarz podniosBa i mnie zobaczyBa:
Ju| [mier tu przywiodBa tego czBowieka.
Tutaj si ocknBem, jakoby czBowiek, z kt�rego krew uszBa,
kt�ry si bBka w bezludnym sitowiu, jak ten, kt�rego do sdu
siepacz pojmawszy prowadzi, tak i| serce jego z trwogi koBace.
OtwarB usta Gilgamesz i rzecze:
M�j przyjacielu, kt�rego tak kocham! Enkidu, umiBowany m�j
przyjacielu, kt�ry[ ze mn wszystkie trudy przeszedB! Wspomnij
wszystkie nasze wsp�lne wyprawy! Przyjacielu m�j! UjrzaBe[
sen nieodwrotny.
W dzieD, gdy sen �w przy[niB, czas si wypeBniB. ZlegB chorob zBo|ony
Enkidu.
RzekB Enkidu do Gilgamesza:
CiaBo me wysokie jak mur skruszone, posta moja krzepka le-
gBa jak trzcina, wydarty jestem jak wodoro[l i na brzuch rzucony.
Oto choroby duch si w me ciaBo jak w szat przyodziaB. Sen
ci|ki jak sie mnie oplataB. Oczy wytrzeszczone a nic nie widz,
uszy me otwarte a nic nie sBysz, w usta chcce m�wi jakby
Bachman wepchnito. ChwyciBa mnie za rce sBabo[, zmczenie
siadBo na moich kolanach. Nie masz nade mn boga i duch
[mierci przylegB do mojego ciaBa jak szata. Ju| nic nie mog
odpowiedzie temu, kto mnie woBa, kto pyta o mnie.
Le|y jeden dzieD i drugi Enkidu w Bo|u, le|y trzeci dzieD
i czwarty Enkidu w Bo|u, pity, sz�sty i si�dmy dzieD, �smy,
dziewity i dziesity ciaBo Enkidu bole[ po|era. Jedenasty
i dwunasty dzieD le|y na swym Bo|u Enkidu.
Gilgamesza przywoBaB i rzecze:
Przyjacielu m�j, b�g wielki mnie przeklB. Kiedy[my w Uruku
z sob m�wili, baBem si bitwy, i[ w b�j nie chciaBem. Przyja-
cielu m�j! Kto w bitwie padnie, szcz[liwy! Ja si baBem [mierci.
Umieram z haDb.
SiadB Gilgamesz pBaka nad Enkidu. Po licu Gilgamesza Bzy
popBynBy.
TABLICA �SMA
ZALEDWIE ZWITU co nieco w rozbrzasku, otwarB usta Gilgamesz
i rzecze:
Enkidu, przyjacielu m�j, twoja matka gazela i tw�j ojciec,
dziki osioB, ciebie zrodzili! Stwory, kt�rych znakiem ogon, ciebie
chowaBy, bydBo stepowe i dzikie pastwiska. Przej[cia Enkidu
w boru cedrowym niech dniem i noc wci| pBacz po tobie.
PBaczcie, starsi warownego Uruku, i palec niech pBacze, co bBo-
gosBawiB nas odchodzcych! PBaczcie wy, zbocza wyniosBe g�r
i wzg�rz lasem porosBych, na kt�re[my si wdzierali pospoBu!
Niech pola po tobie pBacz jak macierz! PBacz, cyprys�w i cedr�w
|ywico, przez kt�re my[my zbli|ali si, gniewni! PBaczcie, hieny
i niedzwiedzie, rysie, tygrysy, kozioro|ce i lamparty, lwy i ba-
woBy, jelenie i sarny, dzikie bydBo i zwierzu stepowy! PBacz,
rwca rzeko Ulai, kt�rej brzegi deptali[my, pBacz, [wiatBa rzeko
Purattu, z kt�rej wod dla bukBak�w czerpali[my! PBaczcie,
m|owie warownego Uruku i niewiasty, wy, co[cie widziaBy,
jako[my ubili bykoBaka! Niech pBacze kapBan, co miastu Eredu
imi twe wie[ciB, niech pBacze mdrzec, kt�ry lejc wod przed
Ea imi twe wygBosiB! Niech pBacze, kto jczmieD w usta twe
wBo|yB, niech pBacze, kto olej daB ci pod stopy, niech pBacze, kto
napitek chmielny w usta twe wprowadziB! Niech ta nierzdnica
pBacze, kt�ra ci olejkiem zacnym ma[ciBa! Niech pBacze, kto
wstpiB w [lubne domostwo, kto przez rady twe mdre |on po-
zyskaB! Bracia niech po tobie pBacz jak siostry i w rozpaczy
rw wBosy nad tob! Ja tak bd po tobie, Enkidu, pBakaB, jak
w obozowisku twoi matka i ojciec. SBuchajcie, m|owie, sBu-
chajcie mnie, warownego Uruku starsi, sBuchajcie! PBacz po
Enkidu, swym przyjacielu, jak pBaczka po nim |aBobnie zawodz.
Top�r z boku mego, wsparcie mej rki, miecz z pasa mojego,
tarcz sprzede mnie, pBaszcz m�j od[witny, z ldzwi mych
przepask porwawszy wziB mi zBy b�g Bibbu! Przyjacielu m�j,
mBodszy braciszku, goDcze osB�w g�rskich, lampart�w stepu!
Enkidu, m�j mBodszy braciszku, goDcze osB�w g�rskich,Slampart�w
puszczy, z kt�rym wszystko zwyci|ali[my, w g�ry wkraczali[my, razem
jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie cedr�w mocarnego Humbab
zgubili[my! Jaki| to zn�w sen ciebie ogarnB? OciemniaBe[, m�wi, ty nie
sByszysz.
TknB serca Gilgamesz. Serce nie bije.
ZakryB mu oblicze, jak oblubienicy, przyjacielowi swemu. Jak
orzeB nad zwBokami kr|y. Jak lew, kt�remu lwita w pa[ wpa-
dBy, tam i sam si miota. WBos sw�j jak zgrzebBem rwie i mierzwi.
Najlepsze odzienie zdarB z siebie Gilgamesz, jak nieczyst
szmat precz cisnB.
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, rozkazaB Gilgamesz po
kraju gBosi:
Kowal! miedziarz! klejnotnik i snycerz! Uczyni mi druha,
wizerunek jego wyrzezbi!
SporzdziB Gilgamesz posg Enkidu, przyjaciela w nim ukazaB
wzrost i oblicze. Podstawa z gBazu, wBosy z lapis lazuli, twarz
z alabastru, pier[ jego ze zBota, sk�ra ze zBota i szaty ze zBota.
WyszukaB kamieni moc drogocennych, alabastru nie skpiB,
zBota nie szczdziB. Szaty kazaB ku dla przyjaciela, broD i odzie|
wykuli mistrzowie. PBaszcz jego wa|y trzydzie[ci min zBota,
przepaska wa|y trzydzie[ci min zBota, koBpak wa|y trzydzie[ci
min zBota. Miecz jego wa|y trzydzie[ci min zBota, w trzydzie[ci
min zBota pochwa okuta, wyrobiona caBa z lapis lazuli na grubo[
dw�ch palc�w, z pasa wiszcy top�r wa|y trzydzie[ci min zBota,
pas na biodrach trzydzie[ci min zBota.
SiadB Gilgamesz pBaka nad Enkidu.
Oto ja, Gilgamesz, tw�j brat najbli|szy, ciaBo twe na wielkim
Bo|u zBo|yBem, pokBadBem ciebie na Bo|u poczesnym, w mieszka-
nie spokojne ci wprowadziBem, w domostwo bdce z lewej
strony. WBadcy ziemi stopy twe caBowali. KazaBem ci pBaka
ludziom z warownego Uniku, kazaBem nad tob szlocha |aBo-
[nie, na niewiasty wesoBe ten trud wBo|yBem, sam szaty zgrzebne
po tobie oblokBem, lwi sk�r przywdziaBem, w puszcz pobiegn!
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, rozwizaB Gilgamesz
swych szat przewizki, z drzewa elammaku st�B wielki wyni�sB.
Naczynie z krwawnika napeBniB miodem, w dzban z lapis lazuli
nalaB oleju, st�B nimi ozdobiB, sBoDcu ukazaB, przed oczy Sza
masza kBadB je w ofierze. W Bonie swoim bole[ poczuB Gilga
mesz, na murach stanB, nad rzek Purattu. Bogu sBoDca ukazaB
Gilgamesz obraz towarzysza swego na tej ziemi rozlegBej, kt�rego straciB z
rozkazu Szamasza. Niech przyjmie ofiar, niech si z niej cieszy! Niech
idzie sam Szamasz u jego boku! UkazaB Szamaszowi obraz towarzysza
swego na ziemi rozlegBej, kt�rego lica z alabastru.UkazaB bogu sBoDca obraz
towarzysza swego na ziemi rozlegBej, kt�rego ciaBo i szaty ze zBota. UkazaB
bogu sBoDca obraz towarzysza swego na ziemi rozlegBej, kt�rego wBosy z
lapis lazuli. Niech przyjmie ofiar, niech si z niej cieszy, niech idzie sam
Szamasz u jego boku!
Naczynie z krwawnika napeBniB miodem. W dzban z lapis
lazuli nalaB oleju.
Czy| i ja nie umr, czy nie bd jak Enkidu? W Bonie mym
rozpacz si zalgBa. Jak|e mi to zmilcze? Jak spok�j znalez?
Trwog przed [mierci poczuBem, Szamaszu! Racz mnie, jak
dotd, w[r�d |ywych zachowa!
Z nieba odpowiada Szamasz sBoneczny:
DaBem tobie, Gilgameszu, wBadz kr�lewsk, ona ci sdzona,
nie |ycie wieczne. Nie bdz smutny w sercu ani przybity!
Imi swe utwierdzisz po wszystkie czasy, imi swe zostawisz,
cho |y nie bdziesz! ZmarBy bdziesz sdzi w[r�d Anun
nakich.
UsByszaB Gilgamesz sBowa Szamasza. StworzyB w sercu obraz
rzeki pByncej.
Po dniach i po nocach pBakaB Gilgamesz. Do grobu Enkidu
skBada nie kazaB. Czy na gBos jego nie wstanie przyjaciel? Sze[
dni przeszBo, siedem nocy minBo, w nosie Enkidu si czerwie
zalgBy.
W dzieD si�dmy kazaB go pochowa.
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, drzwi rozwarB Gilga-
mesz, zgotowaB ofiar, z drzewa elammaku st�B wielki wyni�sB,
naczynie z krwawnika napeBniB miodem, w dzban z lapis lazuli nalaB oleju,
st�B nimi ozdobiB, sBoDcu ukazaB.
OtwarB usta i rzecze Gilgamesz:
Wic i ja umr, i bd jak Enkidu? W Bonie mym rozpacz si
zalegBa. Jak|e mi to zmilcze? Jak spok�j znalez? Trwog przed
[mierci poczuBem, bogowie! Raczcie mnie, jak dotd, w |y-
wych zachowa!
Na ofiar jego wejrz bogowie. OtwarB usta Ellil, wie[ci Gil-
gameszowi:
Z dawna, Gilgameszu, taki los ludzki! Rolnik ziemi orze,
|niwo z niej zbiera, Bowca i pasterz zwierzta dobywa, sk�ry ich
przywdziewa, misa po|ywa. Ty chcesz, Gilgameszu, czego nie
byBo od czas�w, jak wiatr m�j wody popdza.
ZasmuciB si Szamasz, przed nim si zjawiB, w te sBowa si
ozwaB do Gilgamesza:
Gilgameszu! Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz, ni-
gdy nie znajdziesz!
Do Szamasza [wietnego rzecze Gilgamesz:
Skoro ju| tyle po [wiecie chadzaBem, czy| dla mnie tak wiele
w ziemi spokoju? Wszystkie lata dotychczas przespaBem, niech
jednak oczy me widz sBoDce, niech si sBoDcem nasyc! Pusta
jest ciemno[, je[li si raz [wiatBo znalazBo! Czy martwy mo|e
blask sBoDca zobaczy?
TABLICA DZIEWITA
PO PRZYJACIELU SWYM, po Enkidu pBacze gorzko Gilgamesz, bie|y w
pustyni.
Czy| i ja nie umr, czy nie bd jak Enkidu? Jak|e mi to zmil-
cze, jak spok�j znalez? W Bonie mym rozpacz si zjawiBa,
[mierci si przelkBem, uchodz w stepy. WybraBem si w drog,
w kraj, kdy wBada Utnapiszti, co |ycia dostpiB, syn kr�la
Ubartutu, biegn w po[piechu. DotarBem noc do g�rskich
przeBczy, lwy ujrzaBem i strach mnie obleciaB. GBow uniosBem,
do Sina si modl, boga ksi|yca o Bask upraszam, ku wielkim
bogom [l modlitwy: raczcie mnie, jak dotd, w |ywych zacho-
wa!
LegB spa i wtem zbudzony ze snu patrzy: lwy swawol,
w blasku Sina |yciem si ciesz. Od razu top�r bojowy podzwig-
nB, miecz wyrwaB zza pasa, na lwy si rzuciB, wpadB midzy
drapie|c�w jak prdka strzaBa, rozpdzaB je, rbaB, siekB i u[mier-
caB. W gniewie ksi|ycowi wszystkie lwy jego zabiB.
OdrzuciB sw�j top�r. W dBoD dButo chwyciB. Na skale wyciB
imiona walecznych, napisaB pierwszego imi Gilgamesz, napisaB
drugiego imi Enkidu.
PodjB top�r sw�j bojowy. W pasie powiesiB. Do Szamasza sBonecznego
rzecze Gilgamesz:
Czy|by[ towarzysza w walce daB mi, Szamaszu? ZdaBo mi si,
jakby Enkidu walczyB u mojego boku i lwy u[miercaB!
Ze sByszenia znaB imi g�r Maszu. Jak podszedB do nich, do
g�r, strzegcych wschodu i zachodu sBoDca dzieD w dzieD, szczy-
tem sigajcych litego nieba, piersi pogr|onych w gBb [wiata
zmarBych, kt�rych g�r wr�t strzeg ludzie skorpiony, ich widok
[miertelny, ich strach bBysk grozny, ich blask okropny, a| g�ry
przewraca, przy wschodzie i zachodzie strzegcych sBoDca: jak
tylko ujrzaB je Gilgamesz, twarz zakryB ze strachu, z trwogi
twarz zmierzchBa. Zn�w nabraB [miaBo[ci, do nich podchodzi.
M| skorpion krzyknB do swojej maB|onki:
Ten, co si tu zbli|a, sp�jrz! jego ciaBo jest z ciaBa bog�w.
Do m|a skorpiona rzecze maB|onka:
W dw�ch trzecich jest bogiem, w jednej czBowiekiem.
M| skorpion zakrzyknB na Gilgamesza, do bog�w potomka
rzekB takie sBowo:
Dlaczego w drog wyszedBe[ dalek, po jakiej drodze do mnie
dotarBe[, jak drog trudn si przeprawiBe[? ChciaBbym pozna
cel twego przybycia, pragn wiedzie, gdzie cel tw�j le|y, dokd
si wybierasz, chciaBbym usBysze.
Rzecze doD Gilgamesz, do m|a skorpiona:
M�j przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osB�w g�rskich,
lampart�w stepu, Enkidu, m�j mBodszy braciszek, goDca osB�w
g�rskich, lampart�w puszczy, z kt�rym wszystko zwyci|ali[my,
w g�ry wkraczali[my, razem jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie
cedr�w mocarnego Humbab zgubili[my, przyjaciel, kt�rego tak
miBowaBem, z kt�rym wszystkie trudy razem przeszedBem: los
go dopadB czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Po
dniach i po nocach nad nim pBakaBem, do grobu skBada go nie
kazaBem: czy na gBos m�j nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni
przeszBo, siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie za-
lgBy. ZlkBem si zgonu, nie masz dla mnie |ywota, jakoby roz-
b�jnik stepy przebiegam, sprawa mego przyjaciela na mnie spo-
czywa. Po drodze dalekiej stepy przemierzam, sprawa mego
przyjaciela, Enkidu, wci| mnie przygniata, po drogach dale-
kich w stepie si bBkam! Jak|e mi to zmilcze, jak spok�j zna-
lez? Ukochany przyjaciel m�j staB si ziemi, Enkidu, przyjaciel
miBy, w ziemi si zmieniB! Czy| i ja nie umr, czy te| nie legn,
a|ebym po wieki wiek�w ju| nie wstaB? Oto si spotkaBem z tob, m|u
skorpionie. Obym nie zobaczyB [mierci, kt�rej si lkam!
Do ojca mego, Utnapiszti, biegn w po[piechu, kt�ry prze|yB,
w zgromadzenie bog�w byB wstpiB, w[r�d nich |ycia dostpiB.
Jego chc o |ycie i [mier zapyta!
OtwarB usta m| skorpion i rzeczie[cie, w Gilgameszowi:
Nigdy, Gilgameszu, nie byBo drogi, przej[ciem g�rskim nikt
jeszcze nie przeszedB. Na dwana[cie wiorst w gBb si cignie,
mrok tam jest gBboki, [wiatBa nie wida. O wschodzie sBoDca
wrota si odmyka, po wzej[ciu wrota si zamyka, o zachodzie
sBoDca zn�w si wrota odmyka, po zachodzie wrota si zamyka.
Tamtdy wiod bogowie Szamasza, kt�ry blaskiem swym spieka, co tylko
|yje. Jak|e ty si przedostaniesz tym przej[ciem? Wejdziesz w nie i ju|
stamtd nie wyjdziesz.
Rzecze doD Gilgamesz, do m|a skorpiona:
W smutku mych wntrzno[ci, w rozpaczy serca, w upaB czy
chB�d, w ciemno[ci i w mroku, w pBaczu i wzdychaniu p�jd,
a|ebym przeszedB! Teraz otw�rz mi te wrota z g�r.
RozwarB usta m| skorpion i tak rzecze, tak wie[ci Gilgame-
szowi:
Ruszaj, Gilgameszu, drog nieBatw, oby[ zdoBaB przej[ g�ry
Maszu! Oby[ lasy i g�ry pokonaB i szcz[liwie z nich przyszedB
z powrotem! Niech ci g�rskie wrota bd otwarte.
UsByszawszy te sBowa Gilgamesz wedle sB�w m|a skorpiona
postpiB, na drodze Szamasza postawiB stopy.
Jedn wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic
przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Drug wiorst uszedB,
mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze
nie mo|e. Trzeci wiorst uszedB, wstecz si spojrzaB i blask go
poraziB. SBoneczny Szamasz na spoczynek wracaB, i|by gBow
zBo|y na Bonie Ningal i noc spdzi z Aj oblubienic, w przej-
[ciu otarB si o niego, ledwie nie spaliB.
ZakryB oczy swe Gilgamesz. Omal nie o[lepB. Znowu nabraB
[miaBo[ci Gilgamesz, rozwarB usta i oczy otworzyB, w przej[ciu
do Szamasza tak si odezwaB:
WysBuchaj mnie, sBoDce! SBuchaj, Szamaszu! Chc ci co[ po-
wiedzie, skBoD ku mnie ucho! WybraBem si w drog, w kraj,
gdzie przebywa Utnapiszti, co |ycia dostpiB. Jego chc o |ycie
i [mier zapyta. A teraz, Szamaszu, kt�rdy droga do Utna-
piszti? Jakie jej znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li
mo|na, przepByn przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po
stepie!
Szamasz mu [wietny odpowiedziaB:
Przej[ciem g�rskim nikt jeszcze nie przeszedB. Gilgameszu!
Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz, nigdy nie znaj-
dziesz!
Do Szamasza [wietnego rzecze Gilgamesz:
Skoro ju| tyle po [wiecie uszedBem, czy| mam usn, gBow
ziemi przysypa? Niechaj oczy me wprost w sBoDce patrz, a|
si nie nasyc, a| nie o[lepn! Czy| martwy mo|e blask sBoDca
zobaczy? Teraz m�w: gdzie droga do Utnapiszti?
OdpowiedziaB mu Szamasz sBoneczny:
Nad bezludnym morzem mieszka Siduri, szafarka boska. J
spytaj o drog.
OdszedB [wietny Szamasz. Gilgamesz zostaB. Zn�w [miaBo[ci
nabraB i dalej ruszyB.
Czwart wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic
przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Pit wiorst uszedB,
mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze
nie mo|e. Sz�st wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wi-
da, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Si�dm wiorst
uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob
dojrze nie mo|e. �sm wiorst uszedB, krzyk wielki wydaB,
mrok cigle gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob
dojrze nie mo|e. Dziewit wiorst uszedB, wiatr poczuB p�B-
nocny, tchnienie wiatru chBodne twarz mu owiaBo, mrok gBboki,
[wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e.
Dziesit wiorst uszedB, wyj[cie ju| blisko, szedB t wiorst
jakoby wiorst dziesi. UszedB jedenast, ju| jakby przed[wit.
UszedB dwunast i staBo si jasno.
UjrzaB sad kamienny. RuszyB przed siebie.
Tu krwawnik ro[nie wydajc owoce, caBy w gronach bujnych,
wdziczny z wygldu. Lapis lazuli swe li[cie rozpostarB, te| owocem
obrodziB, pikny z wygldu. Tam jakby cedr pyszny wzni�sB si wysoko, na
gaBziach jego ro[nie hematyt. Szmaragd si pleni jak morski wodorost, jak
cierD i oset rozkrzewiB si agat, chleb [witojaDski ma perBy w strkach. W
sadzie kamiennym wszelakie klejnoty owoce wydaj, pieni si, rosn jak
trawy w stepie, jak na brzegu morskim sitowie, tak bujnie dojrzaBe wisz z
gaBzek.
Przez kamienny sad przechodzc Gilgamesz oczy podni�sB
i dziw ten ogldaB.
TABLICA DZIESITA
SZAFARKA BOSKA, Siduri, |yje nad morzem bezludnym, na wy-
brze|u mieszka, bog�w orzezwia. Uczyniono jej dzban dla
chmielu, uczyniono zBot czasz dla sBodu. W zasBon spowita
siedzi na brzegu.
Gilgamesz podchodzi do jej siedziby, w sk�ry odziany i straszny z
wygldu, w ciele swoim ciaBo bog�w majcy, w Bonie rozpacz nioscy,
takiemu, co w dalek drog odszedB, z lica podobny.
Szafarka z dala go ujrzawszy rzecze sercu swemu, pomy[lawszy,
sama tak do siebie rozwa|a:
Pewnie to zb�j, gwaBciciel kobiet! We w[ciekBo[ci swojej do-
kd|e zmierza?
Widzc go szafarka wrota zawarBa, drzwi zamknBa, zasuw
zaparBa. Lecz on, Gilgamesz, miaB ucho na Boskot. Podbr�dek
sw�j podni�sB i wparB w drzwi stop. Do szafarki Siduri rzecze
Gilgamesz:
Co[ ujrzaBa, szafarko, |e od razu wrota zawierasz, drzwi zamykasz, zasuw
zapierasz? Bo w drzwi uderz i strzaskam zasuw! Nie ka| mi si ima
mego topora, nie trzymaj mnie pod drzwiami w polu, otw�rz zaraz bram i
daj si ujrze!
KrzyknBa Siduri do Gilgamesza, do potomka bog�w sBowo
wyrzekBa:
Dlaczego w drog wyszedBe[ dalek, po jakiej drodze do mnie
dotarBe[, jak drog trudn si przeprawiBe[? ChciaBabym pozna
cel twego przybycia, dokd si wybierasz, chciaBabym wiedzie.
Rzecze do niej Gilgamesz, do szafarki Siduri:
Jam jest Gilgamesz, kt�ry ubiB boru stra|nika, w lesie cedr�w
mocarnego Humbab zgubiB, bykoBaka u[mierciB, co z nieba
zstpiB, i lwy pobiB ksi|ycowi w g�rskich przeBczach!
Rzecze doD Siduri, do Gilgamesza:
Skoro[ ty Gilgamesz, kt�ry ubiB boru stra|nika, w lesie ce-
dr�w mocarnego Humbab zgubiB, bykoBaka u[mierciB, co z nie-
ba zstpiB, i lwy pobiB ksi|ycowi w g�rskich przeBczach: czemu
twoje lica wpadBy, twarz w d�B przygita, serce smutne, oblicze
skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co w dalek
drog odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mr�z czoBo twoje
spiekBy i za pBodem wiatru bie|ysz po stepie?
Do Siduri, do szafarki rzecze Gilgamesz:
Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, serca smut-
nego, skonanego oblicza? Jak rozpaczy nie mie w Bonie, jak ta-
kiemu, co w dalek drog odszedB, nie by podobnym, jak czoBa
skwarem i mrozem spiekBego nie mie, jak za pBodem wiatru nie
biec po stepie? M�j przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osB�w
g�rskich, lampart�w stepu, Enkidu, kt�rego tak miBowaBem,
z kt�rym wszystkie trudy razem przeszedBem: los go dopadB
czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Sze[ dni przeszBo,
siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie zalgBy. Jak|e
mi to zmilcze, jak spok�j znalez? Ukochany przyjaciel m�j
staB si ziemi, Enkidu, przyjaciel miBy, w ziemi si zmieniB!
Czy| i ja nie umr, czy te| nie legn, a|ebym po wieki wiek�w
ju| nie wstaB? Oto si spotkaBem z tob, szafarko. Obym nie
zobaczyB [mierci, kt�rej si lkam!
Rzecze doD szafarka, do Gilgamesza:
Gilgameszu! Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz,
nigdy nie znajdziesz! Kiedy bogowie stwarzali czBowieka, [mier
przeznaczyli czBowiekowi, |ycie zachowali we wBasnym rku. Ty,
Gilgameszu, napeBniaj |oBdek, dniem i noc oby[ wci| byB wes�B,
codziennie sprawiaj sobie [wito, dnie i noce spdzaj na
grach i plsach! Niech jasne bd twoje szaty, wBosy czyste,
obmywaj si wod, patrz, jak dzieci twej rki si trzyma, kobiec spraw
czyD z chtn niewiast: tylko takie s sprawy czBowieka!
Do Siduri, do szafarki rzecze Gilgamesz:
M�w teraz, szafarko, kt�rdy droga do Utnapiszti? Jakie jej
znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li mo|na, przepBy-
n przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po stepie!
Rzecze doD szafarka, do Gilgamesza:
Nigdy przeprawy, Gilgameszu, tdy nie byBo, od zarania cza-
s�w nikt z tu przybyBych przez morze nie m�gB si przedosta.
Kto przez morze si przeprawia, to [wietny Szamasz: pr�cz Sza-
masza kt�| temu podoBa? Trudna to przeprawa, droga nieBatwa,
woda [mierci tam drog zagradza. Choby[ jako[, Gilgameszu,
morze przepBynB, c�| poczniesz, stanwszy u w�d [mierci?
Jest u dalekiego Utnapiszti, Gilgameszu, Urszanabi przewoznik,
ma ci on wiosBa kamienne, w lesie Bowi zwykB gada Urnu. Jego
wic poszukaj i z nim si zobacz! Je[li bdzie mo|na, wraz z nim si
przepraw, je[li nie mo|na, tedy ruszaj z powrotem.
UsByszawszy te sBowa Gilgamesz porwaB top�r sw�j bojowy
i miecz wydostaB. W[r�d drzew si przemknB, w las wbiegB i jak
strzaBa prdka wleciaB w sam [rodek. W zaciekBo[ci swej wiosBa
kamienne potBukB, gada Urnu chronicego |eglarzy w lesie do-
padB i zabiB.
Gdy z gorczki ochBonB Gilgamesz, u[mierzyBa mu si w piersi
w[ciekBo[, rzekB sobie w sercu:
Aodzi nie znalazBem!
Pow[cignB Gilgamesz swoj zaciekBo[, z lasu wyszedB nad
rzek, co [wiat okr|a.
Urszanabi bBysk miecza zobaczyB i top�r posByszaB. W Bodzi
przypBynB. A�dz pchnB do brzegu. StanB przed nim Gilga-
mesz. Oczy jego patrz na przewoznika.
RzekB doD Urszanabi, do Gilgamesza:
Kim jeste[? Powiedz mi swe imi! Jam jest Urszanabi, dale-
kiego Utnapiszti przewoznik!
Do Urszanabi przewoznika rzecze Gilgamesz:
Jam jest Gilgamesz, takie moje imi, przybyBem z Uruku,
z domostwa Anu, przez g�ry szedBem po drodze dalekiej od
wschodu sBoDca.
RzekB doD Urszanabi, do Gilgamesza:
Czemu lica twoje wpadBy, twarz w d�B przygita, serce smutne, oblicze
skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co w dalek drog
odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mr�z czoBo twoje spiekBy i za pBodem
wiatru bie|ysz po stepie?
Do przewoznika Urszanabi rzecze Gilgamesz:
Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, jak takiemu, co w
dalek drog odszedB, nie by podobnym? M�j przyjaciel i braciszek
mBodszy, goDca osB�w g�rskich, lampart�w stepu, Enkidu, z kt�rym
wszystko zwyci|ali[my, w g�ry wkraczali[my, razem jwszy bykoBaka
ubili[my, lwy w przeBczach g�rskich ksi|ycowi pobili[my, w lesie
cedr�w mocarnego Hum-
bab zgubili[my, Enkidu, kt�rego tak miBowaBem: los go dopadB
czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Po dniach i po no-
cach nad nim pBakaBem, do grobu skBada go nie kazaBem: czy
na gBos m�j nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem
nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie zalgBy. Sprawa mego
przyjaciela na mnie spoczywa. Jak|e mi to zmilcze, jak spok�j
znalez? Do ojca mego, Utnapiszti, biegn w po[piechu, kt�ry
prze|yB, w zgromadzenie bog�w byB wstpiB, w[r�d nich |ycia
dostpiB. Jego chc o |ycie i [mier zapyta!
I tak przem�wiB doD Gilgamesz:
Teraz, Urszanabi, kt�rdy droga do Utnapiszti? Jakie jej
znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li mo|na, przepBy-
n przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po stepie!
Urszanabi rzecze do Gilgamesza:
Sam sobie, Gilgameszu, drog odciBe[!
Do przewoznika Urszanabi rzecze Gilgamesz:
Urszanabi, czego si na mnie sierdzisz? Sam przepBywasz mo-
rze we dnie i w nocy, w ka|dej porze si przez nie przeprawiasz!
Urszanabi rzecze do Gilgamesza:
WiosBa kamienne potBukBe[, gada Urnu dopadBe[, wiosBa ka-
mienne rozbite, gada ju| nie masz. Dzwignij, Gilgameszu, top�r
bojowy, w las si zapu[ i |erdzi natnij, sto dwadzie[cia |erdzi,
ka|da niechaj mierzy pi prt�w. SmoB nasy, przytwierdz im
Bopatki i tutaj przynie[.
UsByszawszy te sBowa Gilgamesz w dBoni top�r bojowy po
dzwignB, miecz sw�j wydobyB, w las si zapu[ciB i |erdzi nar
baB, sto dwadzie[cia |erdzi, ka|dej pi prt�w. SmoB powl�kB,
Bopatki przytwierdziB, jemu przydzwigaB.
Wsiedli do Bodzi Gilgamesz i Urszanabi. A�dz na wod ze-
pchnli i popBynli.
W trzy dni przebyli drog miesica i dni pitnastu. I wpBynB
Urszanabi na wody [mierci.
RzekB do niego Urszanabi, do Gilgamesza:
Odstp teraz, Gilgameszu, i wez |erdz w rk. Ka|d |erdzi,
nim nasiknie, raz B�dz popychaj. Bacz, by[ wody [mierci rk
nie dotknB.
Drug, trzeci i czwart |erdz wez, Gilgameszu! Pit, sz�st
i si�dm |erdz wez, Gilgameszu! �sm, dziewit i dziesit |erdz wez,
Gilgameszu! Jedenast i dwunast |erdz wez, Gilgameszu!
Po dwakro sze[dziesiciu ju| Gilgameszowi |erdzi nie staBo.
Z ldzwi swoich przepask rozwizaB, szaty swoje zerwaB Gil
gamesz, w dBoniach jako |agiel je podni�sB.
Z daleka zobaczyB ich Utnapiszti.
Pomy[lawszy sercu swojemu rzecze i tak sam do siebie rozwa|a:
Dlaczego w Bodzi wiosBa kamienne rozbite i nie ten w niej pBy-
nie, czyja to B�dz? Nie z moich ludzi ten, kt�ry si zbli|a. Spo-
gldam naD z prawa, spogldam z lewa, patrz na niego i pozna
nie mog, patrz na niego i poj nie mog, patrz na niego i nie
wiem, kim jest. Czego serce jego |da ode mnie?
Przybili do brzegu.
Utnapiszti rzecze do Gilgamesza:
Kim jeste[? Powiedz mi swe imi.
OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, dalekiemu Utnapiszti odrzekB
Gilgamesz:
Jam jest Gilgamesz, takie moje imi, przybyBem z Uruku,
z domostwa Anu.
RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza:
Czemu lica twoje wpadBy, twarz w d�B przygita, serce smutne,
oblicze skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co
w dalek drog odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mr�z czoBo
twoje spiekBy i za pBodem wiatru a| tu przybyBe[?
Dalekiemu Utnapiszti rzecze Gilgamesz:
Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, serca smut-
nego, skonanego oblicza? Jak rozpaczy nie mie w Bonie, jak ta-
kiemu, co w dalek drog odszedB, nie by podobnym, jak czoBa
skwarem i mrozem spiekBego nie mie, jak za pBodem wiatru nie
biec a| tutaj ? M�j przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osB�w
g�rskich, lampart�w stepu, Enkidu, m�j mBodszy braciszek,
goDca osB�w g�rskich, lampart�w puszczy, z kt�rym wszystko
zwyci|ali[my, w g�ry wkraczali[my, warowny gr�d zdobyli[my,
razem jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie cedr�w mocarnego
Humbab zgubili[my, lwy w przeBczach g�rskich ksi|ycowi
pobili[my, przyjaciel, kt�rego tak miBowaBem, z kt�rym wszy-
stkie trudy dzieliBem, Enkidu, przyjaciel ukochany, z kt�rym
wszystkie trudy razem przeszedBem: los go dopadB czBowiekowi
sdzony! W los ludzki odszedB! Po dniach i po nocach nad nim
pBakaBem, do grobu skBada go nie kazaBem: czy na gBos m�j nie
wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo,
a| si w nosie jego czerwie zalgBy. PrzeraziBa mnie twarz mego
druha, zlkBem si zgonu, nie masz dla mnie |ywota, jakoby
rozb�jnik stepy przebiegam, sprawa mego przyjaciela na mnie
spoczywa. Po drodze dalekiej stepy przemierzam, sprawa mego
przyjaciela, Enkidu, wci| mnie przygniata, po drogach dale-
kich w stepie si bBkam! Jak|e mi to zmilcze, jak spok�j zna-
lez? Ukochany przyjaciel m�j staB si ziemi, Enkidu, przy-
jaciel miBy, w ziemi si zmieniB! Czy| i ja nie umr, czy te| nie
legn, a|ebym po wieki wiek�w ju| nie wstaB?
Dalekiemu Utnapiszti prawi Gilgamesz:
I|by doj[ do ciebie, daleki Utnapiszti, i|by ci ujrze, o kt�-
rym wie[ kr|y, bBdziBem dBugo, wszystkie kraje przeszedBem,
trudne g�ry pokonaBem, przez morza wszelakie si przeprawi-
Bem, nie syciBem snem sBodkim oblicza, drczyBem si czuwa-
niem, ciaBo swe smutkiem napeBniaBem. Jeszczem do szafarki
boskiej nie dotarB, ju| odzienie zdarBem. ZabijaBem niedzwiedzie,
hieny, lwy, lamparty i tygrysy, jelenie i sarny, dzikie bydBo
i zwierzyn stepow, jadBem ich miso, ciaBo swe sk�r ich okry-
waBem, na m�j widok drzwi zaparBa szafarka. SmoB i dziegciem
|erdzie pomazaBem, na Bodzi pBynwszy wody nie tknBem, do
ciebie przybyBem, Utnapiszti, i|bym ci o |ycie i [mier zapytaB.
RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza:
PeBen rozpaczy jeste[, Gilgameszu, w ciele uczyniony boskim
i ludzkim. Jakim ci stworzyli ojciec z matk, taki tw�j los i twoja sBabo[.
Czy ci w zgromadzeniu bog�w krzesBo wzniesiono?
Czy skBadano tobie ofiary z masBa?
Dalej m�wic z Gilgameszem tak rzekB do niego, tak wie[ci
jemu Utnapiszti:
CzBowieka sroga [mier nie szczdzi. Czy na zawsze domy
wznosimy? Czy na zawsze piecz odciskamy? Czy na zawsze
bracia dziel dziedzictwo? Gzy na zawsze nienawi[ci w ludziach
i czy rzeka na zawsze przybiera? Wa|ka sk�r zdziera, nim
w sBoDce spojrzy. Twarzy, co w twarz sBoDca zdolna patrze, od
zarania czas�w nigdy nie byBo. Zpicy i zmarBy s jeden jak drugi: zali|
[mierci obrazu nie kre[l? Czy czBek sam rzdzi? Gdy [mier go pozdrowi,
Anunnaki si gromadz, wielcy bogowie, i Mammetu, wBadczyni narodzin,
co stworzyBa losy, z nimi pospoBu jego los przesdza. Oni przeznaczyli i
[mier, i |ycie, ale wiedzie dnia [mierci nie dali.
TABLICA JEDENASTA
DALEKIEMU UTNAPISZTI rzecze Gilgamesz:
Patrz na ciebie, Utnapiszti: miara twa nie inna, jeste[ taki
jak ja, w sobie te| wcale si nie r�|nisz, jeste[ taki jak ja! Serce
me gotowe choby bitw ci wyda, wylegujesz si tylko na
grzbiecie, jednak si nie wznosi rami moje na ciebie. Powiedz|e mi, jako[
ty prze|yB, w bog�w zgromadzenie wstpiB, |ycia dostpiB?
RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza:
Wyjawi ci, Gilgameszu, sBowo zakryte i powiem ci tajemnic
bog�w.
Miasto Szuruppak, gr�d tobie znajomy, na brzegu Purattu
poBo|ony, to stare miasto, blisko tam do bog�w. Ludzie si wtedy mno|yli
po [wiecie, [wiat jak dziki byk ryczaB, wielki b�g si obudziB. Ellil usByszaB
i rzecze do bog�w:
Przez ludzi czyniona wrzawa niezno[na, od krzyku ich ju|
spa nie mo|na!
Zawi|my im Bona, niech si nie mno|! Zetnijmy raz fig
tego plemienia, niech zielenizny im w brzuchu nie stanie! Z g�ry
niechaj Addu sw�j deszcz zatrzyma, z doBu niechaj |yzna po-
w�dz zostanie w zr�dBach. Niech przyjdzie wicher i pola obna|y,
niech si chmury trzymaj z daleka, niech ziemia nie rodzi,
niech pier[ odwr�ci precz od Nisaby, co zbo|em pBodna! Ze-
[lijmy na nich pr�cz tego bole[ci, zawroty gBowy i dreszcze z gorczk,
niechaj wrzask ich zaraza uciszy!
Pierwszy rok przyszedB i z g�ry Addu sw�j deszcz zatrzymaB,
z doBu |yzna pow�dz zostaBa w zr�dBach. Ziemia przestaBa ro-
dzi, odwr�ciBa sw pier[ od Nisaby, pola za jedn noc zbielaBy,
r�wnina rodziBa ziarenka soli, ro[liny nie rosBy, zbo|e nie wze-
szBo i gorczka ludzi zaczBa nka.
Drugi rok przyszedB i zjedli zapasy. Trzeci rok przyszedB i lu-
dzie si stali wrogami ludzi. Czwarty rok przyszedB i tBok si
uczyniB pomidzy ludzmi, przestronne domostwa byBy za ciasne,
chodzili po ulicach ludzie pospni. Pity rok przyszedB, c�rki
wej[ pragnBy do matek, lecz matki przed nimi drzwi zamy-
kaBy, c�rki sprawdzaBy wagi u swych matek, matki ogldaBy
wagi swych c�rek. Sz�sty rok przyszedB i z c�rek swych matki
gotowaBy posiBek, jadBy swe dzieci. ByBy zapeBnione do szcztu
miasta, jeden dom po|eraB drugi dom, ludzie twarz mieli zakryt
jak duchy i wszyscy |ycie wiedli z tchem zapartym.
W si�dmym roku rzekB Ellil:
Ludzko[ si nie zmniejsza, jest liczniejsza ni| dotd! Ju|
spa nie mo|na! Niech przyjdzie rankiem okrutna ulewa i nie-
chaj przez caB noc nie ustaje, niech deszcz g�r signie, ich szczyty zatopi,
niech jakoby zBodziej pola ograbi!
Tak te| powiedziawszy z krzykiem powstali bogowie na ra-
dzie, nic si nie zlkli, serce ich pragnBo potop uczyni. Byli na
tej radzie ojciec ich Anu, m|ny Ellil, ich doradca, peBnomocny
u tronu Ninurta i Ennugi, wodnych rob�t nadzorca. Ea z ja-
snym okiem, sprawiedliwy, sBodkich w�d wBadca, z nimi razem
przysigB. Ale i| Baskaw, do trzcinowej chatki rzecze w te
sBowa:
Chatko, chatko! [cianko, [cianko trzcinowa! PosBuchaj mnie,
chato, [cianko, uwa|aj! Niech m| z Szuruppaku, syn Ubartutu,
dom sw�j rozbierze i korab zbuduje. Porzu mienie, szukaj |y-
cia, czBowiecze, bogactwa znienawidz, dusz w |ywych zachowaj!
Wprowadz w korab z wszelkiej duszy nasienie, ze zwierzt pol-
nych i z ptak�w niebieskich! Wez swoje zbo|e i wszelki majtek, wez |on,
potomstwo i wszystkich krewnych, wez biegBych w rzemio[le. Ja po[l
tobie zwierzyn stepow, wszelkie zwierzta, co tylko je traw, i|by u
drzwi twoich czuwaBy. Ten korab, kt�ry masz uczyni, niechaj ma
czworoktn posta, r�wne niech bd szeroko[ i dBugo[, jak otchBaD
wypukBo ma by przykryty!
PojBem i rzekBem do pana Ea:
Nigdym nie czyniB takiego korabia. Nakre[l mi na ziemi jego
zarysy, i|bym si im przyjrzaB a m�gB korab zbudowa!
Wic on mi nakre[liB korab na ziemi. OtwarBem usta i rzekBem
do Ea: SBowo twe, m�j wBadco, kt�re[ do mnie przem�wiB, posBusz-
nie przyjm i wszystko wypeBni. A c�| miastu odpowiedzie,
ludowi i starszym?
Ea rozwarB usta i rzecze, do mnie, sBugi swego, prawi w te
sBowa:
Ty im tak, czBowiecze, odpowiesz:
Wiem, |e mnie Ellil nienawidzi, przeto w mie[cie waszym |y
ju| nie bd, od ziemi Ellila stop odwr�c. SpByn ja w ocean,
do Ea, mojego wBadcy! A na was on ze[le deszcz w obfito[ci,
wyda wam wodnego ptactwa i ryb kryj�wki, |niwo czeka was
bardzo bogate! Kt�ry z rana sypaB soczewic, wieczorem spu[ci
na was ulew pszenic.
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ja wszystkich swoich
ku sobie skrzyknBem. Ten przyni�sB w ofierze owce chowane,
tamten w ofierze ni�sB owce stepowe. Ka|demu m|czyznie prac zadaBem,
rozbierali domy, drzwi zdejmowali, tajemnicy mojej nie wydawali. Dzieci
smoB dzwiga, silny m| znosi w koszach, co trzeba. W pitym dniu kadBub
korabia zBo|yBem. P�B morga powierzchni, dziesi prt�w miaB na
wysoko[, ka|da krawdz g�r po dziesi prt�w. PrzybiBem obrcze i
wytyczywszy uczyniBem w nim sze[ pokBad�w, podzieliBem jak dom korab
na siedem piter, wzwy| go przegrodziBem na dziewi cz[ci, od wody
koBkami go uszczelniBem, rudBo dlaD wybraBem i wBo|yBem na korab, co
byBo trzeba. Sze[ kadzi smoBowca w piecu rozpBawiBem, trzy kadzie smoBy
do tego dolaBem, trzy kadzie oliwy ludzie przynie[li pr�cz kadzi oliwy,
kt�r do wypieku zu|yto, i dw�ch, kt�re schowaB sternik na statku.
A dla ludzi swoich byki rzezaBem, dzieD w dzieD im owce za-
bijaBem, moszczem i chmielem, oliw i winem robotnik�w poiBem jak wod
z rzeki. SprawiBem im [wito jak w nowym roku, wonno[ci szkatuBk
otwarBem, dBonie w ma[ kBadBem.
Przed zachodem sBoDca dnia si�dmego korab byB got�w. Za-
czto go spycha. ByB bardzo ci|ki. G[le go kazali z g�ry i z doBu na
waBkach wesprze. W wodzie si w dw�ch trzecich pogr|yB.
WBo|yBem na korab wszystko, co miaBem. Co tylko miaBem,
wBo|yBem naD srebra, co tylko miaBem, wBo|yBem naD zBota, co
tylko miaBem, wBo|yBem naD zwierzt. PodniosBem na korab ro-
dzin, krewnych, dzikie bydBo i zwierzyn oraz wszelakiego sy-
n�w rzemiosBa. B�g Szamasz por mi przeznaczyB:
Kto z rana sypaB soczewic, wieczorem ulew spu[ci pszenic!
Ty wstp na korab! Drzwi za sob szczelnie smoB posmaruj!
I czas nadszedB. Deszcz z rana spadB jak soczewica, wieczorem
ulewa jakby pszenica. W twarz pogody zajrzaBem. Straszno byBo
spojrze na twarz pogody. WszedBem na korab. Drzwi za sob
smoB pomazaBem. Za smolenie korabia okrtnikowi Puzuramurri
dworzec sw�j oddaBem z caBym bogactwem.
Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, z podstawy nieba czarna chmura
wzeszBa. W [rodku chmury grzmi Addu, b�g burzy, przed ni cign
b�stwa Szullat i Manisz, nad g�r i nad krajem id, zwiastuny. Eragal
wBadncy [wiatem podziemnym rudBo wycignB, co [wiatem kieruje. Idzie
Ninurta i tamy rozrywa. Anunnaki pochodnie podnie[li, blaskiem ich
straszliwym ziemi za|egli. Odrtwienie od Addu nieba dosigBo i [wiatBo
wszelakie w mrok przemieniBo.
PkBa wielka ziemia jakoby garnek.
Przez dzieD pierwszy poBudniowa burza szaleje. WdarBa si
i g�ry wod pokryBa, pow�dz wpada na ludzi jak bitwa, jeden
drugiego ju| nie widzi i z nieba tako| ich nie dojrze.
Bogowie sami zlkli si potopu, wznie[li si, umknli do nieba Anu, jak
psy si skulili, pod murem przypadli. Isztar krzyczy jak w mkach porodu,
pani bog�w pikny gBos majca:
Oby si ten czas byB w glin obr�ciB, i|em w radzie bog�w zB
rzecz zrzdziBa! Jak|e ja w tej radzie zB rzecz radziBam, i| na
zgub ludzi moich wojn wydaBam? Czy| po to sama tych ludzi
rodziBam, aby morze napeBniali jak dzieci rybie?
B�stwa z rodu Anunnakich razem z ni pBacz. Pozwieszali
gBowy bogowie, spokornieli, siedz w pBaczu, w udrce, wargi
im zaschBy, cisn si ku sobie. Burza idzie sze[ dni, siedem
nocy, burza poBudniowa ziemi r�wna potopem.
Kiedy dzieD si�dmy si uczyniB, poniechaBa burza poBudniowa
potopu, zmagaD, co sro|yBy si jakoby wojska, co miotaBy si
jak |ona rodzca. Morze si uspokoiBo, ucichBa burza, potop
wali przestaB.
OtwarBem dymnik: na oblicze [wiatBo mi padBo. Na morze
spojrzaBem: cisza nastaBa i zaprawd caBa ludzko[ glin si
staBa. Ziemia pBodna byBa jak dach pBaska. PadBem na kolana,
usiadBem w pBaczu, po obliczu moim Bzy popBynBy. Brzegu j-
Bem wypatrywa po kraDce morza: o czterna[cie wiorst ostr�w
z w�d sterczaB. DobiB korab m�j do g�ry Nicir. ZatrzymaBa ko-
rab g�ra Nicir, chwiejb jego podparBa. Jeden dzieD i drugi dzieD
g�ra Nicir trzyma korab i drgn mu nie daje. Trzeci dzieD
i czwarty dzieD g�ra Nicir trzyma korab i drgn mu nie daje.
Pity dzieD i sz�sty dzieD g�ra Nicir trzyma korab i drgn mu
nie daje.
Kiedy dzieD si�dmy si uczyniB, wyniosBem goBbia, wypu[ci-
Bem, lecie mu daBem.
OdleciaB goBb i znowu powr�ciB, miejsca nie znalazB, gidzie by stanB,
przyleciaB z powrotem. WyniosBem jask�Bk, wypu[ciBem, lecie jej daBem.
OdleciaBa jask�Bka i wraca znowu, miejsca nie znalazBa, gdzie by stanBa,
przyleciaBa z powrotem, n�|ki miaBa glin umazane. WyniosBem kruka,
wypu[ciBem, lecie mu daBem. A kruk odleciaB, w�d spadek zobaczyB, nie
wr�ciB ju|, kracze, w [cierwie si babrze, |re i paskudzi.
Na ld zszedBem ze swoj maB|onk, z c�rk i z Bodnikiem
mym Urszanabi. Rozpu[ciBem wszystko na cztery wiatry.
Wic tamci z korabia tako| wysiedli. W bojazni bogom ofiary
oddawszy odbiegli, i|by zn�w ziemi zaludnia nad rzek Purattu.
Jam kBadB ofiar. ZBo|yBem ofiar. Na wie|y g�rskiej spaliBem kadzidBo,
postawiBem kadzielnic siedem i siedem, wkruszyBem
w ich czasze trzciny, mirtu i cedru. Bogowie dobr woD poczuli,
przyjemny zapach bogowie poczuli, jak muchy bogowie mnie
ofiar czynicego obiegli. Jak si boska macierz Mah zjawiBa,
pani Isztar, w dBoni sw�j naszyjnik wzniosBa, muchy niebieskie,
kt�ry na jej rado[ byB Anu sporzdziB:
O wy, bogowie! Oto mam na szyi lapis lazuli. Jak zaprawd
jego nie zapomn, tak zaprawd te dni popamitam, nie zapomn
o nich po wieki wiek�w! Niech si do ofiary zbli| wszyscy bo-
gowie, Ellil do ofiary niech si nie zbli|a! Wszak on nierozwa|nie potop
uczyniB i moim ludziom zagBad przeznaczyB!
Jak tylko Ellil si pojawiB, korab gdy wypatrzyB, zgniewaB si
Ellil, peBen w[ciekBo[ci na bog�w Igigi, bog�w nieba pomocnego, wziB si
rozsierdziB:
Co za |ywa dusza uszBa zagBady? Ani jeden czBowiek nie miaB
ocale!
OtwarB usta Ninurta i rzecze Ellilowi m|nemu, i tak mu
wie[ci:
Kt�| je[li nie Ea |ywi zamysBy? Przecie to on, Ea, zna si na
wszystkim!
Ea rozwarB usta i rzecze Ellilowi m|nemu, i tak mu wie[ci:
Ty[ mdrzec [r�d bog�w, ty[ jest bohater, jak|e mogBe[ nie-
rozwa|nie potop uczyni? Na tego, kto zgrzeszyB, grzech jego
poB�|, na tego, kto winien, wB�| jego win: lecz pow[cigaj si,
i|by nie byB podcity, cierpliwy bdz, i|by nie byB stracony!
Miast ci potop czyni, lepiej by si lew pojawiB, ludzko[ prze-
rzedziB! Miast ci potop czyni, lepiej by si wilk pojawiB, ludzko[
uszczupliB! Miast ci potop czyni, lepiej gB�d by[ zesBaB, ziemi
pokaraB! Miast ci potop czyni, lepiej by b�g moru, Era, ludz-
ko[ poraziB! Jam tajemnicy wielkich bog�w nie wydaB: ponad
wszystkich przytomnemu sen zesBaBem, tajemnic bog�w sam
przejrzaB. Teraz u|ycz dlaD rady rozumnej.
Wstpiwszy na m�j korab Ellil za rk mnie ujB, na ld spro-
wadziB, kazaB przy mnie klkn mojej maB|once, cz�B naszych
dotknB, midzy nami stanB, nam bBogosBawiB:
Dotychczas czBowiekiem byB Utnapiszti, odtd zaprawd
Utnapiszti z |on nam, bogom, podobni! Niech w oddaleniu
mieszka Utnapiszti, w krainie Dilmun, kdy wschodzi sBoDce,
w rzek uj[ciu, w miejscu, kdy wody [wiat opBywajce w otchBaD
uchodz.
I precz powiedli mnie, daleko, posadzili, gdzie rzeki uchodz.
Lecz dla ciebie ninie z bog�w kt�| by si zebraB, i|by[ |ycie
znalazB, kt�rego szukasz? Nie [pij choby sze[ dni, siedem
nocy!
Ledwie usiadB na sednie n�g swoich, sen go owiaB jak zamie
pustynna, sen go jakby w mikk weBn spowiB.
Rzecze do niej Utnapiszti, do swej maB|onki:
Popatrz oto na siBacza, co |ycia |da! Sen go owiaB jak zamie
pustynna.
Dalekiemu Utnapiszti rzecze maB|onka:
Dotknij go i niech si zbudzi ten czBowiek! Drog, kt�r przy-
szedB, niech caBo wraca! Przez te wrota,z kt�rych wyszedB,niech
w kraj sw�j wr�ci!
Rzecze do niej Utnapiszti, do swej maB|onki:
ZBy jest czBowiek, tobie zBo wyrzdzi, i kBamliwy, ciebie te|
okBamie! Nu|e, ty mu chleba upiecz, w gBowach mu poB�| i dni,
kt�re on przesypia, napisz na [cianie.
PiekBa chleby, w gBowach mu je kBadBa, dni na [cianie zazna-
czaBa, kt�re przesypiaB. Pierwszy chleb jego si rozsypaB, drugi
spkaB, trzeci chleb zaple[niaB, czwarty z wierzchu zbielaB, pity
chleb sczerstwiaB, sz�sty jeszcze [wie|y. Wtem przy si�dmym
�w go dotknB, zbudziB si czBowiek.
Rzecze jemu, Utnapiszti dalekiemu, rzecze Gilgamesz:
Ledwie sen mnie zalaB, ty[ w mgnieniu oka dotknB mnie i za-
raz si przebudziBem!
Utnapiszti rzecze do Gilgamesza:
PowstaD teraz, Gilgameszu, policz te chleby! Niech dni bd
ci wiadome, kt�re przespaBe[. Pierwszy tw�j chleb si rozsypaB,
drugi spkaB, trzeci chleb zaple[niaB, czwarty z wierzchu zbielaB,
pity chleb sczerstwiaB, sz�sty jeszcze [wie|y. A| przy si�dmym
ci dotknBem: to ci zbudziBo.
Dalekiemu Utnapiszti rzecze Gilgamesz:
C�| mi pocz, Utnapiszti, dokd si zwr�ci? Ekkeinu, po-
rywacz, co chwyta zmarBych, ciaBem mym zawBadnB! W sypialni mojej
mieszka [mier. Gdziekolwiek ucho zwr�c, te| [mier jest wszdzie.
Do swojego przewoznika, Urszanabi, rzekB Utnapiszti:
Niech ci przystaD, Urszanabi, nie bdzie rada, niech ci twa
przeprawa nienawidzi! Co[ po brzegu morskim chadzaB, wybrze-
|a Baknij ! CzBowiekowi, kt�rego[ tu przywi�dB, posta brud plu-
gawy obrzydziB, sk�ry zwierzt odebraBy urod czBonkom. Wez
go, Urszanabi, prowadz, gdzie by si skpaB, i|by swoje brudy
w wodzie jako [nieg obmyB. Sk�ry niech zrzuci: morze je unie-
sie! Niechaj ciaBo jego piknym si stanie, gBow niech prze-
wizk [wie| obwi|e, niechaj w szaty si odzieje, sw�j wstyd
przykryje. Dop�ki do miasta swego i[ bdzie, dop�ki po drodze
swojej nie dojdzie, szaty jego si nie znosz, bd wci|
nowe!
WziB go Urszanabi, zaprowadziB, gdzie by si skpaB, brudy
swoje w wodzie jako [nieg obmyB, zrzuciB sk�ry: morze je unio-
sBo. CiaBo jego zn�w pikne si staBo, gBow [wie| przewizk
obwizaB, w szaty si przyodziaB i wstyd sw�j przykryB. Dop�ki
do miasta swego i[ bdzie, dop�ki po drodze swojej nie doj-
dzie, szaty jego si nie znosz, bd wci| nowe.
Gilgamesz i Urszanabi wsiedli do Bodzi. A�dz na wod pchnli i popBynli,
Dalekiemu Utnapiszti rzecze maB|onka:
Gilgamesz chodziB, trudziB si, cignB z wysiBkiem. Co mu
dasz na powr�t do jego kraju?
A Gilgamesz rudBo ju| byB podni�sB i ku brzegom B�dz rychBo
nawr�ciB. RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza:
Gilgameszu! Oto[ wiele chodziB, trudziB si i cignB z wysiB-
kiem. C�| ci da na powr�t do twego kraju? Wyjawi ci, Gilga-
meszu, sBowo zakryte i powiem ci tajemnic zioBa. To zioBo ro[-
nie jak cierD na dnie morza, kolce jego, jak u r�|y, w dBoD ci kBu bd.
Je[li dBoD twa to zioBo posidzie, mBodo[ przez nie odzyskasz.
Jak to sBowo Gilgamesz usByszaB, podziemnego rowu otw�r
otworzyB, do n�g swych ci|kie kamienie przywizaB: i wcig-
nBy go na dno otchBani. ZioBo chwyciB, rk sobie przekBuB, ka-
mienie ci|kie od n�g odciB, morze go wyni�sBszy na brzeg
rzuciBo.
Rzecze doD Gilgamesz, do przewoznika:
To zioBo, Urszanabi, to kwiat niezwykBy, kt�ry leczy z niepo-
koju, czBowiek mo|e dziki niemu |ycia dostpi. Do Uruku wa-
rownego wezm to zioBo, lud nim nakarmi i mocy do[wiadcz.
To zioBo zwie si starzec znowu mBody, jak ja. Je|eli to si speBni, sam go
za|yj i mBodo[ odzyskam.
Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci
wiorst popas czynili.
UjrzaB staw Gilgamesz, gdzie wody chBodne, wstpiB weD
i w wodzie jego si skpaB. W| poczuB zapach tego zioBa, z jamy
swej wychynB i zioBo porwaB. Z powrotem uchodzc wnet sk�r
zrzuciB.
Gilgamesz tymczasem usiadB i pBacze, po licu jego Bzy pociekBy, do
przewoznika Urszanabi rzecze w te sBowa:
Dla kog�| ja, Urszanabi, rcem utrudziB? Dla kogo serce me
krwi si oblaBo ? Nie przyniosBem korzy[ci samemu sobie, tylko
lew podziemny ma ze mnie korzy[! Snadz teraz o dwadzie[cia
wiorst ju| gBbia ro[link t koBysze, a mnie, gdym przepByw
otwieraB podziemny, narzdzia przepadBy! Otom co[ znalazB,
co mi byBo na znak dane. Niech wic odejd! I t B�dz niechaj
porzuc na brzegu.
Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci
wiorst popas czynili.
TABLICA DWUNASTA
LEGA SPA GILGAMESZ i sen ujrzaB. Wpo[r�d nocy sen jego si
przerwaB. WstaB i sen wykBada, z przewoznikiem Urszanabi m�-
wi Gilgamesz:
Mego snu sBuchaj, Urszanabi, kt�ry w nocy widziaBem! Wy-
ciosane drzwi pkBy w przybytku. Stare mury sypaBy si w gruzy.
WyszczerbiBa si broD wzniesiona. Zbrojna dru|yna odbiegBa
w rozsypce. Pow�dz kraj pokryBa i zn�w spBynBa. M|ni a wi-
dzcy, jak nowy ksi|yc, uro[li i znikli. Jam na Bo|u swoim
spoczywaB w miesicu Ab, w miesicu cieni. Nie milczeli sie-
dzcy ani stojcy, jadBo jedzcy i wod pijcy, ludzie z Uruku,
na sen m�j nie dbali, gBo[ny jk podnie[li:
WBadca legB i nie wstaje! ZBo wytrzebiB w [wiecie i nie wstaje!
ByB ramienia mocnego i nie wstaje! Z postaci mdry, gBow jako
byk nosiB wysoko, pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy byB i nie wstaje!
W g�ry si udaB i nie wstaje! W Bodzi zachodu spoczB i nie wstaje! Na Bo|u
losu le|y i nie wstaje! Na posBaniu barwnym legB i nie wstaje!
A ja le|aBem w Bo|u swym jak ryba wycignita, jak gazela
w ptli. Namtar bezlitosny, co nie ma st�p i dBoni, co wody nie
pije i nie je misa, ci|ar na mnie wBo|yB.
RzekB Urszanabi:
Jam przewoznik. Nie mnie sny wykBada.
LegB spa Gilgamesz i znowu sen ujrzaB. WstaB Gilgamesz
i sw�j sen wykBada, z przewoznikiem Urszanabi m�wi Gilga-
mesz:
Mego snu sBuchaj, Urszanabi, zn�w sen widziaBem! Przyja-
ciela swego w nim ostrzegaBem:
Je[liby[ w podziemn krain wstpiB, chc ci da przestrog,
ty jej posBuchaj. Nie kBadz szat czystych, aby nie poznali w tobie
przybysza. Nie namaszczaj si zacnym olejkiem z czaszy, aby
ich zapach nie przynciB. WB�czni w krainie podziemnej nie
rzucaj, aby ci nie obstpili wB�czni zakBuci. MBota kamiennego
nie bierz do rki, aby duchy nie opadBy ciebie z trzepotem. San-
daB�w do st�p nie przywizuj, aby[ stuku nie sprawiB w krainie
zmarBych. Kobiety, kt�r kochaBe[, nie caBuj! kobiety, kt�rej nie
cierpiaBe[, nie bij! dziecka, kt�re kochaBe[, nie caBuj! dziecka,
kt�rego nie cierpiaBe[, nie bij, albo krzyk podziemny ci ogarnie,
|aBosny krzyk do tej, kt�ra spoczywa, spoczywa, matki boga
Ninazu, kt�ra spoczywa, kt�rej nagich ramion szata nie skrywa,
kt�rej piersi jak czasze odkryte. Nie posBuchaB rady Enkidu.
Czy ubraB si w szaty czyste i poznali przybysza? Czy si na-
ma[ciB i zapach ich znciB? Czy wB�czni rzuciB w krainie pod-
ziemnej i wB�czni zakBuci go obstpili? Czy wziB do rki mBot
kamienny i opadBy go duchy z trzepotem? Czy do st�p swych
sandaBy przywizaB i stuku narobiB w krainie zmarBych? Czy ko-
biet, kt�r kochaB, caBowaB? Czy kobiet, kt�rej nie cierpiaB,
uderzyB? Czy dziecko, kt�re kochaB, caBowaB? Czy dziecko,
kt�rego nie cierpiaB, uderzyB i krzyk podziemny go ogarnB,
krzyk do tej, kt�ra spoczywa, spoczywa, matki boga Ninazu,
kt�ra spoczywa, kt�rej nagich ramion szata nie skrywa, kt�rej
piersi jak czasze odkryte? I nie daBa ju| wyj[ Enkidu.
Namtar go nie trzyma i Asakku, duch choroby, te| go nie
trzyma. Ziemia go trzyma! Stra|nik Nergala, wBadcy zmarBych,
niezbBagany go nie trzyma. Ziemia go trzyma! Nie padB w miej-
scu bitwy m|�w. Ziemia go trzyma!
PoszedBem sam jeden ja, syn Ninsun, do miasta Nippur, do
przybytku Ellila:
Ojcze Ellilu, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju umar-
Bych. Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar go
nie trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik
Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB
w miejscu bitwy m|�w, ziemia go trzyma!
Ellil mi na to nic nie odrzekB. I poszedBem sam do miasta Ur:
Ojcze Sin, ksi|ycu, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju
umarBych. Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar
go nie trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik
Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB
w miejscu bitwy m|�w, ziemia go trzyma!
Sin mi na to nic nie odrzekB. I poszedBem sam do miasta Eredu:
Ojcze Ea, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju umarBych.
Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar go nie
trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik
Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB
w miejscu bitwy m|�w, ziemia go trzyma!
Ledwie Ea te sBowa usByszaB, do Nergala, wojownika, rzekB
takie sBowo:
Nergalu, m|ny wojowniku! Prosz, i|by[ otw�r w ziemi otworzyB, aby
Enkidu m�gB wyj[ spod ziemi i swojemu bratu prawo ziemi obwie[ci.
PosBuchaB go m|ny wojownik Nergal. Skoro tylko w ziemi
otw�r otworzyB, duch Enkidu z ziemi jako wiatr wyszedB. My-
[my si w objcia wzili, ucaBowali, w smutku i westchnieniach
wszczli z sob rozmow:
Powiedz, przyjacielu m�j miBy, powiedz mi to prawo ziemi,
kt�re[ byB ujrzaB!
Nie powiem ci, przyjacielu miBy, nie powiem! Gdybym ci po-
wiedziaB prawo ziemi, kt�rem byB ujrzaB, sidziesz i zapBaczesz!
Niech sid i pBacz!
M�j przyjacielu, ot�| ciaBo moje, kt�rego[ dotykaB serce swe
cieszc, robak je po|era jak star szmat. CiaBo Enkidu, kt�rego[
dotykaB serce swe cieszc, zmieniBo si w glin, jest peBne prochu.
OsunBem si w proch i odrzekBem ja, kr�l Gilgamesz, gdy
usiadBem w prochu:
Kto od miecza zginB, czy go widziaBe[?
WidziaBem! Nagie ma ramiona, jak wojownik dobry, boki ma
nagie. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciemno[ci.
Kto padB od topora, czy go widziaBe[?
WidziaBem! Jak chorgiew pikna si chwieje. Ale [wiatBa nie
widuje, mieszka w ciemno[ci.
Kto od dzidy ubity, czy go widziaBe[?
WidziaBem! Ledwie zszedB pod ziemi, drzewce wyrywa. Ale
[wiatBa nie widuje, mieszka w ciemno[ci.
Kto w bitwie padB, czy go widziaBe[?
WidziaBem! GBow mu podnosz ojciec i matka, |ona si nad
nim schyla. Z garnk�w niedojadki, chleba okruchy i z ulic od-
padki to jego pokarm. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciem-
no[ci.
Czyj trup w stepie porzucony, czy go widziaBe[?
WidziaBem! Jego duch spokoju nie ma.
Kto [mierci si lkaB, kto nie polegB w miejscu bitwy m|�w,
czy go widziaBe[?
Wtem duch Enkidu przepadB. Otw�r si zamknB. Taki sen
widziaBem.
RzekB Urszanabi:
Jam przewoznik. Nie mnie sny wykBada.
Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci
wiorst popas czynili.
I przybyli w gr�d warowny Uruku.
Rzecze doD Gilgamesz, do przewoznika, Bodnikowi Urszanabi
rzecze Gilgamesz:
PowstaD teraz, Urszanabi, wstp a przejdz si po murach Uru-
ku, podwaliny ich obejrzyj, sprawdz dBoni cegBy. Czyli| te cegBy nie s
wypalone? Czy| nie kBadBo tych mur�w siedmiu mdrc�w?
Jedna trzecia obszaru to miasto, jedna trzecia to obszar ogro-
d�w, jedna trzecia jest p�l zatapianych i ziemi, kt�ra nale|y do
Isztar. Razem trzy cz[ci i jeszcze ich obw�d ogarn warowne
mury Uruku.
I to tako| byB trud Gilgamesza, wBadcy, kt�ry wszystko widziaB
a przejrzaB, widziaB rzeczy zakryte, wiedziaB tajemne, przyni�sB
wie[ci sprzed wielkiego potopu. WyruszyB Gilgamesz w dalek
drog zmczyB si ogromnie, przyszedB z powrotem.
Na kamieniu wyryB powie[ o trudach.
KONIEC