plik


ÿþGILGAMESZ EPOS STARO{YTNEGO DWURZECZA EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAIL: HISTORIAN@Z.PL MMII ® SPIS TREZCI TABLICA PIERWSZA TABLICA DRUGA TABLICA TRZECIA TABLICA CZWARTA TABLICA PITA TABLICA SZÓSTA TABLICA SIÓDMA TABLICA ÓSMA TABLICA DZIEWITA TABLICA DZIESITA TABLICA JEDENASTA TABLICA DWUNASTA TABLICA PIERWSZA KTÓRY WSZYSTKO WIDZIAA po kraDce [wiata, poznaB morza i góry przemierzyB, w mrok najgBbszy zajrzaB, z przyjacielem pospoBu wrogów pokonaB. ZdobyB mdro[, wszystko widziaB a przejrzaB, widziaB rzeczy zakryte, wiedziaB tajemne, przyniósB wie[ci sprzed wielkiego potopu. Kiedy w drog dalek wyruszyB, zmczyB si ogromnie, przyszedB z powrotem. Na kamieniu wyryB powie[ o trudach. Murami otoczyB warowny Uruk, gród i spichlerz [wietny [wi- tej Eanny. Obejrzyj mury, na których fryz jak z miedzi! Spójrz na waBy, którym nie masz podobnych! GBazów dotknij, w któ- rych z dawien dawna obracaj si trzpienie wrót, i wnijdz do Eanny, w domostwo Isztar, któremu równego nie wzniesie |a- den wBadca w[ród potomnych i |aden czBowiek. Wstp a przejdz si po murach Uruku, podwaliny ich obejrzyj, sprawdz dBoni cegBy. Czyli| te cegBy nie s wypalone? Czy| nie kBadBo tych murów siedmiu mdrców? Wikszy jest nad wszystkich m|ów Gilgamesz, w dwóch trze- cich bogiem bdcy, w jednej trzeciej czBowiekiem. Widok jego ciaBa jest niezrównany. GBow jako byk nosi wysoko. Ciosu or|a jego z niczym nie zrównasz, dru|yna jego staje na odgBos bbna. Bóg sBoDca go urod obdarzyB, niebieski Szamasz, a bóg burzy, Addu, mstwem obdarzyB. Na ich obraz przez wielkich bogów stworzony bosk siB posiada. Pier[ jego, powiadaj, na dwa- na[cie Bokci szeroka, czBonek jego, powiadaj, mierzy trzy Bokcie. Nim znów do Uruku doszedB, wszystkie kraje przemierzyB. Dzwiga wic mury Uruku m| popdliwy, którego gBowa jak u byka wzniesiona, którego or|a cios nie ma równych, którego dru|yna staje na odgBos bbna. W sypialniach skar| si m|owie Uruku: Rodzicom Gilgamesz synów odbiera! Po dniach i po nocach, rozszalaBy, ciaBa za|ywa. Czy to jest pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pasterz synów Uruku pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy? Dziewice od ich matek bierze Gilgamesz, poczte z wojowników, przeznaczone dla m|a! UsByszeli skargi bogowie z nieba i do pana Uruku rzekli bo- gowie: Ty[ to stworzyB, Anu, byka bujnego, którego or|a cios nie ma równych, którego dru|yna staje na odgBos bbna! Rodzicom Gil- gamesz synów odbiera. Po dniach i po nocach, rozszalaBy, ciaBa za|ywa. Czy to jest pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pa- sterz synów Uruku, pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy? Dzie- wice od ich matek bierze Gilgamesz, poczte z wojowników, przeznaczone dla m|a! Ich skargi posByszaB Anu, bóg nieba gwiazdzistego i ojciec bo- gów, boski wBadca Uruku. WezwaB wielk Aruru, biegB w stwa- rzaniu: Ty, Aruru, stworzyBa[ Gilgamesza. Stwórz teraz istot jemu podobn. Niechaj ci bdzie jak jego odbicie, jako burza serca tamtemu równa! Niech w gród Uruku wstpi, z Gilgameszem porywczym pójdzie o lepsze: niechaj dziki temu Uruk odpocz- nie. To usByszawszy Aruru stworzyBa w sobie istot na podobieD- stwo Anu. Rce swe umyBa, uszczknBa gliny, plunBa na ni i w step rzuciBa. Walecznego Enkidu w stepie stworzyBa. Z milczenia pomocnego poczty stanB, z tre[ci Ninurty, boga wojny, na caBym ciele swoim sier[ci porosBy. WBosy ma jakoby niewie[cie. WBosy mu stercz jak pszenica, gste ma kdziory jako Nisaba, zbó| boska wBadczyni. O ludziach i [wiecie nie wie- dziaB. W skór owcz odziany jak Sumukan, bóg niw i trzody, z gazelami razem karmi si traw, ze zwierzyn si tBoczy do wodopoju, z bydBem dzikim wod cieszy swe serce. SpotkaB go u wodopoju pewien my[liwy. Przez jeden dzieD, drugi dzieD i przez dzieD trzeci Enkidu staB w drodze do wodo- poju. UjrzaB go Bowca i twarz mu zastygBa. Wraca ze zwierzyn do swej sadyby. Z trwogi zaniemówiB, zamilkB ze strachu. Smutek w jego sercu, twarz ma pospn, rozpacz w Bonie. Z oblicza staB si podobny takiemu, który odszedB w dalek drog. RozwarB usta my[liwy i powiada do swego ojca: Ojcze! m| jakowy[ ze wzgórz si zjawiB, siBa jego na caBy kraj nasz ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu, nieustannie ugania po wszystkich górach, z dzikim bydBem karmi si traw. Do wo- dopoju si tBoczy ze zwierztami, stop sw wci| stawia u wo- dopoju. Straszny mi jest, nie [miem do niego podej[! Ja wy- kopi jam, on j zasypie, ja pa[ci zastawiam, on je poniszczy. Z rk mych wyprowadza dzik zwierzyn, miesza moje zajcia na stepie. Ojciec usta rozwarB i rzecze do swojego syna, do my[liwego: Pójdz do miasta Uruk, tam jest Gilgamesz, którego dotych- czas nikt nie pokonaB, którego siBa na caBy kraj nasz ogromna, pot|ny jako gwiezdne zastpy Anu. Idz, twarz ku niemu pod- nie[, powiedz o potdze tego przybysza. Popro[ go o nierzd- nic ze [wityni, wez j ze sob. Ona go powali jak m| pot|ny! Gdy zwierzta przywiedzie do wodopoju, niech ona szaty z sie- bie zedrze, wdziki uka|e. Skoro ujrzy, wnet zbli|y si do niej. Wtedy obcym si uczyni dla dzikich zwierzt, które z nim wy- rosBy na jego puszczy. PosBuchaB my[liwiec rady ojcowskiej. RuszyB Bowca do Gilga mesza. WybraB si w drog i stopy swe postawiB w mie[cie Uni- ku. Przed obliczem Gilgamesza rzecze te sBowa: Ze wzgórz jakowy[ m| si zjawiB, siBa jego na caBy kraj nasz ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu! Nieustannie ugania po wszystkich górach. U wodopoju staje ze zwierztami, stop sw wci| stawia u wodopoju. Straszny mi jest, nie [miem do niego podej[! Ja wykopi jam, on j zasypie, ja pa[ci zastawiam, on je poniszczy! Z rk mych wyprowadza dzik zwierzyn! Miesza moje zajcia na stepie. Rzecze doD Gilgamesz, do my[liwego: Idz|e, mój my[liwcze, zabierz ze sob nierzdnic Szamhat z przybytku Isztar. Gdy on bydBo przywiedzie do wodopoju, niech ona szaty z siebie zedrze, wdziki uka|e. Skoro ujrzy, wnet zbli|y si do niej. Wtedy obcym si uczyni dla dzikich zwierzt, które z nim wyrosBy na jego puszczy. PoszedB my[liwy prowadzc kobiet Szamhat. Wybrali si z powrotem, ruszyli w drog. W trzecim dniu miejsce przezna- czenia swego ujrzeli. W zasadzce siedli twarz w twarz ku sobie Bowca i lubie|nica. Siedz jeden i drugi dzieD na czatach u wo- dopoju. PrzyszBa pi wod gadzina peBznca. PrzyszBy wreszcie dnia trzeciego zwierzta stepowe pi z wodopoju, przyszBo dzikie bydBo napawa si wod i on z nimi, Enkidu, te| we wzgórzach zrodzony. Z gazelami pospoBu karmi si traw, wod chBepta si tBoczy ze zwierztami, z dzikim bydBem wod cieszy swe serce. ZobaczyBa go Szamhat, dzikiego czBeka, m|a zajadBego z da- lekich stepów. Oto on, niewiasto! Obna| swe piersi, przyrodzenie odsBoD, i|by zraBo[ twoj mógB posi[! Skoro ci ujrzy, zbli|y si do ciebie, zbdz si wtedy wstydu, zbudz w nim |dz! Przyjmij po|dliwe jego dyszenie! Szaty swe rozrzu! Uka| mu si naga, niech ci posidzie! Spraw, i|by siBa w nim wezbraBa! Niechaj legnie na tobie! UczyD mu, dzikiemu, spraw kobiec! Obcym si uczyni dla dzikich zwierzt, które z nim wyrosBy na jego puszczy. Jego moc miBosna bdzie si na tobie napawa. Piersi legnie na twoim grzbiecie. Obna|yBa Szamhat swe piersi, srom odkryBa, ujrzaB to Enkidu i zapomniaB, gdzie si byB rodziB! WyzbyBa si wstydu, wzbudziBa |dz, oddech jego prdki mile przyjBa, szaty rozrzuciBa: i legB na Szamhat. UczyniBa dzikiemu spraw kobiec, jego moc miBosna byBa jej miBa. Przez sze[ dni i przez siedem nocy wci| dopadaB i zapBadniaB Szamhat Enkidu. A| miBo[ci si nasyciwszy na zwierzta swoje zwróciB oblicze. Zobaczywszy Enkidu w skok pierzchBy gazele. Od ciaBa jego w trwodze pierzcha zwierzyna stepu. PorwaB si Enkidu: ciaBo ma sBabe! Nogi mu w ziemi wrosBy: uszBy zwierzta! ObBaskawiB si Enkidu, ju| nie bdzie biegaB jak niegdy[, zyskaB za to rozum i sByszenie swoje rozszerzyB. Wraca do Szamhat i przy stopach jej siada, w oblicze kobiety zaczyna patrze i cokolwiek warga jej wysBowi, tego ucho jego sBucha uwa|nie. Ona tak rzecze do Enkidu: Enkidu, jeste[ pikny, jeste[ jak bóstwo! Czemu ze zwierz- tami w stepie uganiasz? Pójdz, wprowadz ci do warownego Uruku, do l[nicego przybytku, gdzie mieszkaj Isztar i Anu, kdy wBada Gilgamesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [ród pot|nych pot|ny. PoBo|ysz si przy nim jak przy kobiecie, ujrzysz i pokochasz jako siebie samego. WstaD z ziemi, z posBa- nia pastuchów! Tak ona prawi, on tego rad sBucha, przyjaciela spragniony, aby serce w nim wyrozumiaB. Powiada do niej Enkidu, do nierzd- nicy: Nu|e, wstaD i prowadz mnie, Szamhat, do [witego przybytku, [wietnego domu, kdy przebywaj Isztar i Anu, kdy wBada Gil- gamesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [ród pot|nych po- t|ny. Wyzw go do walki, przemówi mocno, zakrzykn na siBacza gBosem dono[nym po[rodku Uruku: jam jest siBacz! Mnie jednemu losy odmienia! Kto w stepach zrodzony, ten jest mocarz! OdrzekBa mu: Wic chodzmy! Niech ci ujrzy Gilgamesz! Doskonale wiem, gdzie go szuka. Pójdzmy, Enkidu, w gród warowny Uruku, gdzie si pyszni w przepaskach piknych m|owie, gdzie si ka|dego dnia [wici [wito, gdzie m|owie miBuj chBopców roz- pustnych i kapBanki miBo[ci sByn z urody: jakim wdzikiem kuszce! jak|e pachnce! Wielkich wywabiaj z nocnego Bo|a. Ty, Enkidu, nic nie wiesz o |yciu: poka| ci Gilgamesza, który w jkach si kocha! Przyjrzyj mu si, popatrz w oblicze, jaki pikny w mstwie mocy swej mskiej! CaBe jego ciaBo to sama rozkosz. On ci jest silniejszy od ciebie. We dnie ani w nocy nie zna spoczynku! Porzu swój wystpny zamiar, Enkidu! Gil- gamesza ukochaB Szamasz, bóg sBoDca! Anu, Ellil i tako| Ea rozszerzyli jego ucho na gBos mdro[ci. Jeszcze[ ty ze wzgórz tutaj nie przyszedB, ju| Gilgamesz w Uruku we [nie ci widziaB. WstaB Gilgamesz i sen wykBada, rzecze do swojej matki: Matko, sen widziaBem dzi[ w nocy! WesóB szedBem w[ród innych m|ów, zebraBy si, l[niBy gwiazdy na niebie. Wtem ru- nBy na mnie zastpy Anu i tre[ Anu mnie przygniotBa, wojow- nik z gwiazd! DzwignBem go wzwy| i okazaB mi si za ci|ki, trzsBem nim i zrzuci z siebie nie mogBem. WstaBa doD kraina Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si zebraB, lud Uruku ci|b si cisnB. Stanli wokóB niego wszyscy m|owie, towa- rzysze moi stopy mu caBowali. LegBem na nim ciaBem jak na kobiecie, czoBem si zaparBem, tamci wspomogli mnie: dzwig- nBem go wreszcie i pod stopy twoje przyniosBem, matko, i|e[ ty go zrównaBa ze mn. Wic mdra macierz Gilgamesza, wszystko wiedzca, rzecz wykBada swojemu wBadcy. Ninsun mdra, wszechwiedzca, tak wie[ci Gilgameszowi: Ten, co w[ród m|ów byB jako gwiazdy z nieba, ten, co runB na ciebie jak wojak Anu, którego dzwignBe[ i okazaB ci si zbyt ci|ki, którym trzsBe[ i nie mogBe[ go zrzuci, ten, co na nim legBe[ jak na kobiecie i pod stopy mi go przyniosBe[, i| go zrów- naBam z tob: to na pewno ów m| tobie podobny, w stepie uro- dzony, co rósB na wzgórzach. Ujrzysz go i upodobasz w nim sobie: to mocny towarzysz, zbawca przyjaciela swego w potrze- bie, siBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy Anu. Druhem ci bdzie i nie odstpi ci, skoro[ tak legB na nim jak na kobiecie. Wszyscy m|owie mu bd stopy caBowa, ty obejmiesz go, pokochasz, do mnie przywiedziesz: tak si oto sen twój wykBada. LegB i znowu zobaczyB sen. Znów rzecze Gilgamesz do swojej matki: Matko, znowu sen zobaczyBem! SzedBem po ulicy w Uruku warownym, wtem spadB topór. TBum go obstpiB. WstaBa doD kraina Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si zebraB, lud Uruku ci|b si cisnB. ByB ów topór niezwykBy z wygldu. UjrzaBem i widok rado[ mi sprawiB. PokochaBem go i legBem jak na kobiecie, podjBem, przy boku zawiesiBem i pod stopy twoje przyniosBem, i|e[ ty go zrównaBa ze mn. Wic mdra macierz Gilgamesza, wszystko wiedzca, rzecz wykBada swojemu wBadcy. Ninsun mdra, wszechwiedzca, tak wie[ci Gilgameszowi: CzBowiekiem ów topór, który[ ujrzaB! Tak przylgniesz do niego jak do niewiasty, i| go zrównaBam z tob. To mocny towarzysz, zbawca przyjaciela swego w potrzebie, siBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy Anu! RozwarB usta Gilgamesz i rzekB do matki: A niech spada na mnie najwiksze z nieszcz[, byBem sobie zyskaB mocnego druha! Z takim razem rad rusz na jakiego- kolwiek bdz wroga! Tak swe sny Gilgamesz wykBada. RzekBa do Enkidu Szamhat. Siedli oboje. TABLICA DRUGA KIEDY USIADA przed ni Enkidu, szat rozdarBa i spowiBa w jedn poBow jego, w drug siebie. Za rk ujwszy powiodBa jakoby syna do stoBu pastuszego, do zagród bydlcych. Zebrali si koBo nich pastuchy, pogldajc na niego szepc: Do Gilgamesza ten m| z lica podobny, wzrostem ni|szy, w ko[ciach przecie mocniejszy. Pewnie to Enkidu, stwór ste- powy! SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy Anu, wykarmiony ci jest mlekiem zwierzcym! Na poBo|ony sobie chleb w pomieszaniu zerka, Bypie Enkidu. Nie umiaB Enkidu spo|ywa chleba, picia chmielu nie byB uczo- ny. UmiaB tylko ssa mleko zwierzce. GuzdraB si niezdarnie, oczy wytrzeszczaB, jak si zabra do tego, nie wiedziaB, jak je[, jak pi napitek chmielony. RozwarBa usta nierzdnica i rzecze: Jedz chleb, Enkidu, tak to jest w |yciu! Pij napitek chmielony, taki jest [wiat! Spo|yB wic Enkidu chleba do syta, chmielu wychyliB siedem dzbanów. ZagraBa w nim wtroba razno, swobodnie, serce si w nim weseli, twarz promienieje. CiaBo swe wBochate wziB i obmacaB, starB z siebie sier[ kudBat, olejkiem si nama[ciB, do ludzi staB si podobny, w odzie| si odziaB, m|em staB si z wygldu. ChwyciB za or|, lwy szedB wojowa, pasterze po nocy spali w spokoju. Wilki poskramiaB, lwy zwyci|aB, spoczywali bBogo starsi z pastuchów: Enkidu staB na stra|y, m| wci| bezsenny. Pewien czBowiek rzekB m|om w Uruku: W osadzie pasterskiej m| si pojawiB, do Gilgamesza z oblicza podobny, wzrostem ni|szy, w ko[ciach przecie mocniejszy. Zwie si Enkidu, stwór stepowy! SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna, mocny jako zastpy Anu, wykarmiony mlekiem zwierzcym! WybraB si jeden z mieszkaDców Uruku do Enkidu, do osady pastuchów. Enkidu i nierzdnica ciesz si sob. Wtem on wzniósB oczy i widzi czBowieka. Wic taki rozkaz wydaje kobiecie: Przypdz mi tu, Szamhat, tego czBowieka! Czego przyszedB? Chc zna jego imi! OkrzyknBa Szamhat tego czBowieka, podeszBa do niego, jBa z nim mówi: Dokd zd|asz, panie? Co ma na celu podró| twa uci|liwa? OtwarB usta czBowiek i tak rzecze do Enkidu: Do przybytku maB|eDstwa nie masz dostpu! To los ludzki ulega mo|nym! Miastu Gilgamesz ka|e murarskie napeBnia kosze, karmi miasto ka|e ladacznicom jeno wesoBym! Dla króla Uruku warownego hucz na bbnie, zanim wolno im bdzie zwizków dopeBni, dla króla, Gilgamesza, hucz na bbnie, i|by wolno im byBo wstpi w maB|eDstwo: on wówczas ma spraw z oblubienic. On czyni to najpierw, maB|onek po nim! Na bóstw naradzie tak zrzdzono, od ucicia ppowiny taki los m|a! Od sBów jego Enkidu pobladB na twarzy. Prowadz mnie, Szamhat, w gród Uruku, gdzie wBada Gilga- mesz, mocarz wyborny, krzepki jak byk i [ród pot|nych po- t|ny! Do walki mu samowtór rzuc wyzwanie, krzykn na mo- carza gBosem dono[nym w samym [rodku Uruku: jam tu siBacz! Mnie jednemu tu sdzono odwraca losy! Przodem stpa Enkidu. Kobieta z tyBu. Jak wkroczyB w gród warowny Uruku, lud naokóB ci|b si cisnB. Skoro wstpiB w ulice miasta Uruku, tBum zgromadzony tak o nim rzecze: Z oblicza ten m| do Gilgamesza podobny! Wzrostem ni|szy! Ale w ko[ciach mocniejszy! Ogldaj go sobie zewszd i widz: SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna. Wykarmiony ci jest mle- kiem zwierzcym! Teraz wci| w Uniku broD bdzie szczka! WstaBa doD kraina Uruku, kraj wszystek naprzeciw niego si zebraB, lud Uruku ci|b si cisnB. Nogi mu caBuj jak sBabe dzieci. On rzekB idc ulic Uruku: Gdzie silnych trzydziestu, abym ich zwalczyB? Ciesz si m|owie: Oto bohater! Odtd nie szczdz, Uniku, dzikczynnych ofiar! M|owi sBynnemu z lic swych pikno[ci, Gilgameszowi, jak bóg stanB godny przeciwnik! UsBane jest [wite Bo|e miBo[ci, le|y jako Isztar, czeka w Bo|u Iszhara. WstpiB w nie Gilgamesz, sypiaB z ni w nocy, miaB spraw z Iszhara, noce z ni spdzaB. Na ulic wyszedB Enkidu, drog zastpiB, chce sprawdzi na sobie moc Gilgamesza. ZahuczaB bben dla króla Uruku, i|by wolno byBo zwizków dopeBni, dla króla, Gilgamesza, bben zahuczaB, i|by wolno byBo wstpi w maB|eDstwo, aby pierwszy miaB spraw z oblubienic. ZobaczyB Gilgamesz dzikiego czBeka z kdziorami krtymi na karku. PodszedB, stanB z nim oko w oko, na szerokiej drodze obaj si zeszli: drzwi Enkidu nog zagrodziB, do weselnego do- mostwa Gilgamesza nie wpu[ciB. Starli si i zwarli si jako dwa byki. Jak dwa byki kolana ugili. Strzaskali odrzwia i murem zatrz[li. Chrapali jak dwa byki w starciu. PkBy odrzwia i mur si zatrzsB. Gilgamesz kolano ugiB ku ziemi, gniew swój pow[cignB i serce u[mierzyB. Serce u[mierzywszy Enkidu rzecze do Gilgamesza: Jednego ci matka urodziBa jako bawolica w zagrodzie, Ninsun, a nie zrodziB si drugi tobie podobny! Wysoko innych m|ów gBow przerosBe[, Ellil ci daB rzdy nad |yzn ziemi, Anu ci zawierzyB miasto swe, Uruk, Ea, ludziom |yczliwy, rzdy nad ludzmi! Ucho twe rozszerzyB na gBos mdro[ci. Czemu| ci si zachciaBo rzeczy takie wyczynia? Do przybytku maB|eDstwa dostp zamykasz, dla ciebie, Gilgamesza, hucz na bbnie, i|by wolno byBo zwizków dopeBni: wówczas ty masz spraw z oblu- bienic, ty najpierw to czynisz, pózniej maB|onek. Czy|e[ ty pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pasterz synów Uruku pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy? Szamasz daB ci wBadz królewsk, ona ci sdzona, nie |ycie wieczne. Nie bdz smutny w sercu ani przybity! On ci daB moc wiza i rozwizywa, by mrokiem ludzko[ci albo jej [wiatBem. DaB ci wBada nad ludem Uruku, zwyci|a w bitwie, z której nie masz powrotu, w na- jazdach, w napa[ciach, skd nikt nie ujdzie. WBadzy swej nie- zmiernej zle nie u|ywaj, dla sBug swoich bdz sprawiedliwy, sprawiedliwo[ czyD wobec Szamasza! WysBuchaB Gilgamesz sBów Enkidu i ucaBowali si, i przyjazD zawarli. Podziwia lud mdro[ i moc Gilgamesza. Lud podziwia m- dro[ i moc Enkidu. Wiedzie go Gilgamesz do swojej matki, usta rozwarB i tak do mej przemawia: Oto mój przyjaciel przybyBy z puszczy! SiBa jego na caBy kraj nasz ogromna, pot|ny jest jako zastpy Anu. Ty go pobBogo- sBaw, uczyD mym bratem! Macierz Gilgamesza usta otwarBa i przemawia, i rzecze do swego wBadcy, bawolica Ninsun, usta otwarBszy, tak prawi, tak rzecze do Gilgamesza: To Enkidu, to m| tobie podobny, mocny twój towarzysz, zbawca przyjaciela swego w potrzebie. Druhem twoim bdzie i nie odstpi ci, skoro[ przylgnB do niego jak do kobiety. Po- kochaBe[ go, przywiodBe[, jest moim synem! Dzi[ go urodziBam, z tob zrównaBam, przeto staB si twoim rodzonym bratem. OtwarB usta Gilgamesz i rzekB do matki: Zdjte mi s z pleców ci|kie wystpki. W drzwiach byB stanB, siB mnie pouczyB, z gorycz wytykaB moje szaleDstwo. Ni ojca, ni druha nie ma Enkidu, wBosów rozrzuconych nigdy nie ostrzygB, w stepie si urodziB. Nikt mu nie zrówna! StanB Enkidu, sBów tych sBucha, zasmuciB si wielce, siadB i zapBakaB. Oczy jego Bzami si napeBniBy, luzno rce opu[ciB bezczynne. SiBa w nim sBabnie. Objli si przyjaciele, razem usiedli, wzili si za rce jak bracia. Gilgamesz go po|aBowaB i tak powiada: Czemu oczy twe Bzami si napeBniBy, czemu w sercu swym si drczysz i gBo[no wzdychasz? Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza? Akanie, przyjacielu, zadzierzga |yBy mej szyi. Nazbyt mnie obejmowaBy te, z którymi dzieliBem Bo|e. Rce opu[ciBem, siedz bezczynnie, siBa we mnie niszczeje. Nie tak bywaBo w ów czas, Gilgameszu, kiedy wBadca miasta Kisz, Akka, syn Enmebarag gesi, posBów ci przysBaB, i|by[ jemu Uruk warowny poddaB. Ty[ spraw przedstawiB starszym z Uruku i o sBowo ich spytaBe[, starszych z Uruku: I|by studni w tym kraju dokoDczy, poczyni studnie i wiadra studzienne, wykopa studnie i w sznur je opatrzy, nie trzeba si poddawa domowi Kiszu, trzeba zbrojnie dom jego porazi! Odpowiedzieli ci starsi z Uruku: I|by studni w tym kraju dokoDczy, poczyni studnie i wiadra studzienne, wykopa studnie i w sznur je opatrzy, musimy si podda domowi Kiszu, domu jego zbrojnie razi nie trzeba. Wic ty, Gilgameszu, wBadco Kullabu, który[ dla Isztar czyn wielki uczyniB, nie wziBe[ do serca sBów starszych z miasta. Po- stawiBe[ znów spraw przed ludem, broD noszcych o sBowo spytaBe[: Wy, którzy stoicie, którzy siedzicie! Wy, co[cie wzniesieni z synami wBadcy! Wy, co boki osBa w udach [ciskacie! Nie trzeba si podda domowi Kiszu, trzeba zbrojnie dom jego porazi. Bogów dzieBem jest Uruk warowny, domostwo Eanny z nieba tu zeszBo, od bogów jest ka|da z cz[ci Uruku, mur jego ogrom- ny chmur si dotyka i wysoki w nim Anu przybytek. M|owie z Uruku swe sBowo rzekli: Ty, co gBow jak byk nosisz wysoko, czy|by[ si obawiaB przybycia Akki? Wojsko jego maBe, pójdzie w rozsypk, wojownicy jego nie nosz gBów swych wysoko! Od sBów takich, Gilgameszu, wBadco Kullabu, serce twe si radowaBo, duch si rozja[niB. Do sBug swoich odrzekBe[ w te sBowa: Niechaj odBo|ona bdzie motyka dla bitw zaciekBych, or| niechaj powróci do boku, niechaj broD posieje trwog i postrach! Kiedy przyjdzie Akka, mój strach naD padnie, rozum jego si pomiesza, zamiar zachwieje. Nie przeszBo dni pi ani dziesi i Akka, syn Enmebaraggesi, Uruk obstpiB. PomieszaBy si my[li w Uruku. A| ty, Gilgame- szu, wBadco Kullabu, do swych wojowników tak przemówiBe[: Czemu pociemniaBy twarze mych [miaBków? Kto ma serce, niech wyjdzie naprzeciw Akki! StanB Birhurturri, wódz i wojownik, tobie, Gilgameszu, tak na to odrzekB: Pójd do Akki! Niech si rozum jego pomiesza, zamiar jego niech si zachwieje. Birhurturri wyszedB za wrota z miasta. Ledwie wyszedB Bir- hurturri z miasta za wrota, u samych wrót go pochwycili, za- czli ciaBo jego kruszy. Postawili go przed Akka. Mówi do Akki. Jeszcze sBów nie skoDczyB, wtem Zabardibunugga na mury si podniósB, przez mur popatrzyB. Akka ujrzaB go i rzekB do Birhurturri: Niewolniku! Czy to jest twój wBadca? RzekB Birhurturri: To nie jest mój wBadca. Mój pan, Gilgamesz, czoBo ma po- t|ne, z oblicza swego do byka podobny, broda jego jest z lapis lazuli, palce jego zaprawd s zrczne! Nie porwaBa si zgraja, nie pierzchBa, nie upadBa, i|by tarza si w prochu, nie byBa zdruzgotana zgraja przybBdów, nie usy- pali prochu na swych ustach, nie zrbali dziobów Bodzi bojo- wych i nie odwoBaB wojsk Akka, król Kiszu. Bili Birhurturri, okrutnie tBukli, kruszyli ciaBo Birhurturri. Za wojownikiem Zabardibunugga ty[ sam, Gilgameszu, na mury wstpiB! W m|ach z Kullabu, starych jak i mBodych, po- strach si zrodziB, or| swój bojowy mieli u boku m|owie z Uruku. Do wrót podeszli. Stanli przy wrotach. RzekBe[ do nich, Gilgameszu, wBadco Kullabu: Który z was ma dom, nu|e do domu! Który matk ma, nu|e do matki! Który samotny jest i chce to czyni, co ja, niechaj stanie u mego boku! UjrzaB ci Akka: Niewolniku! Czy to jest twój wBadca? To jest mój wBadca. Ledwie zd|yB to powiedzie Akka, jak wywiodBe[, Gilgame- szu, zbrojnych za wrota, jak wrogów trupami rów napeBniBe[, jak równin wokóB trupem zasBaBe[, krwi ich zabarwiBe[ jako weBn czerwon! Wielk sie na nich rzuciBe[, po równinie na ich miejscach ko[ci ich usypaBe[. A| nie staBo pola, i|by ich grzeba! W kawaBki drobne ich posiekBe[ dla psów, [wiD, spów i dla ptactwa z nieba, dla ryb w morzu. W bitwie im zabraBe[ wozy i or|. Jako zamie [nie|na Akk pobiBe[, sam jak ptak uchodziB. Zgraja obca porwaBa si, pierzchBa i upadBa, i|by tarza si w prochu. Zdruzgotana byBa zgraja przybBdów, usypali proch na swoich ustach, zrbali dzioby swych Bodzi bojowych i od- woBaB wojska Akka, król Kiszu. Ty doD rzekBe[, Gilgameszu, wBadco Kullabu: Akka, mój rzdco, Akka, mój dostawco, Akka, wojsk moich wodzu! Ty[ doprawdy ptaka spBoszonego, Akka, ziarnem na- peBniB! Ty[ doprawdy, Akka, daB mi oddech i |ycie! Dziki tobie Uruk jest dzieBem bogów, mur jego ogromny chmur si dotyka i wysoki w nim Anu przybytek! W Kisz mnie pu[ciBe[ i wBadz mi daBe[ przed Szamaszem, jak niegdy[ bywaBo! Ty[ mi ucie- kajcemu, Akka, na swym Bonie daB spocz! Miasto Kisz byBo or|em ra|one. Eanna objBa jego królestwo. Dobra twoja chwaBa, Gilgameszu, wBadco Kullabu! Tak do Gilgamesza rzekB Enkidu. OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, przyjacielowi swemu prawi Gilgamesz: Gdzie bben mój? Gdzie moja paBka? Bben w ochocie nie- przeparty, bben, co miarowym biciem porywaB! I tak swoj rzecz cignie Gilgamesz: Za dni dawnych, za dalekich dni, za nocy dawnych, za od- legBych nocy, za dni dawnych, za dalekich dni, kiedy uczyniono wszystkie rzeczy potrzebne, kiedy wszystkie po|yteczne rzeczy zrzdzono, kiedy chleba skosztowano w przybytkach kraju, kiedy w piecach kraju chleb upieczono, kiedy niebo od ziemi ode- pchnito, kiedy ziemi z niebem rozBczono, kiedy ustalono imi czBowieka, kiedy Anu uniósB niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup Ereszkigal w kraj podziemny byBa uniesiona, kiedy |agiel swój postawiB, |agiel postawiB ojciec Ea, i|by pByn w kraj podziem- ny, i|by wzi pomst na potworze Kur, i|by pokara podziem- ne straszydBo, ów maBymi kamieniami jB razi wBadc, jB wiel- kimi gBazami obrzuca Ea. Wic maBe kamienie, kamienie z dBoni, i gBazy ogromne, gBazy z trzcin gitkich, waliBy w stpk Bodzi Ea w bitwie, jako burza, kiedy napiera. Przeciwko wBadcy woda u dzioba Bodzi jako wilk po|era. Przeciwko Ea woda u rufy Bodzi jako lew uderza. W ów czas wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe. PoiBa je wod rzeka Purattu. A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa, szczyt wierzby zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta w bojazni cho- dzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila, na drzewku dBoD sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku: Umieszcz je w sadzie u czystej Isztar. U stóp swych drzewko posadziBa i wBasnorcznie si nim zaj- mowaBa, wBasn je dBoni piastowaBa Isztar, u stóp swych drzewko posadziBa: Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa? po- wiada Isztar. Kiedy bdzie zeD Bo|e owocne, i|bym na nim legBa? rzecze Inanna. WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czarów siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|ów. Zawsze roze[miana, zawsze radosna dziewczyna Isztar jak ci wziBa pBaka! Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ledwie z pól ksi|- cych Szamasz wystpiB, zaraz jego siostra, [wita Inanna, do brata rzekBa: Mój bracie Szamaszu! Kiedy w dniach dawnych losy ustalono, kiedy si pBodów obfito[ci kraj caBy nasyciB, kiedy Anu uniósB niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup Ereszkigal w kraj podziemny byBa uniesiona, kiedy |agiel swój postawiB, |agiel postawiB ojciec Ea, i|by pByn w kraj podziemny, i|by wzi pomst na po- tworze Kur, i|by pokara podziemne straszydBo, w ów czas wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe. PoiBa je wod rzeka Purattu. A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa, szczyt wierzby zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta w bojazni chodzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila, na drzewku dBoD sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku. U stóp swych drzewko posadziBam i wBasn dBoni piastowaBam: Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa? Kiedy zeD bdzie Bo|e owocne, i|bym na nim legBa? WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czarów siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|ów. Zawsze roze[miana, zawsze radosna ja, dziewczyna Isztar, jak wziBam pBaka! Jej brat odwa|ny, m|ny Szamasz, nie ujB si wszak|e za swoj siostr. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ledwie z pól ksi|- cych Szamasz wystpiB, zaraz jego siostra, [wita Inanna, do mnie, Gilgamesza, rzekBa w te sBowa: Bracie Gilgameszu! Kiedy w dniach dawnych losy ustalono, kiedy si pBodów obfito[ci kraj caBy nasyciB, kiedy Anu uniósB niebo, a Ellil ziemi, kiedy jako Bup Ereszkigal w kraj podziemny byBa uniesiona, kiedy |agiel swój postawiB, |agiel postawiB oj- ciec Ea, i|by pByn w kraj podziemny, i|by wzi pomst na potworze Kur, i|by pokara podziemne straszydBo, w ów czas wyrosBo na brzegu Purattu drzewko wierzbowe. PoiBa je wod rzeka Purattu. A| burza z poBudnia z korzeniami je wyrwaBa, szczyt wierzby zdarBa i poniosBy j wody Purattu. Przeto kobieta w bojazni chodzca przed sBowem Anu, przed sBowem Ellila, na drzewku dBoD sw poBo|yBa i zaniosBa do miasta Uruku. U stóp swych drzewko posadziBam i wBasn dBoni piastowaBam: Kiedy bdzie zeD krzesBo owocne, i|bym na nim siadBa? Kiedy zeD bdzie Bo|e owocne, i|bym na nim legBa? WyrosBo drzewo. Jego pieD bez li[ci. W| nie znajcy czarów siadB w korzeniach, gniazdo zaBo|yB. Ptak Imdugud w szczycie si zagniezdziB, chowa pisklta. W po[rodku drzewa gniazdo umo[ciBa upiorzyca Lilit wabica m|ów. Zawsze roze[miana, zawsze radosna ja, dziewczyna Isztar, jak wziBam pBaka! Wówczas ja, Gilgamesz, ja po bratersku za [wit Isztar si ujBem. OdziaBem sw kibi w napier[nik wagi min pidziesiciu, na- rzuciBem pidziesit min jakby sykli trzydzie[ci, w rku dzwig- nBem swój topór podró|ny wagi min siedmiu i siedmiu talen- tów. W|a nie znajcego czarów w korzeniach zabiBem. Ptak Imdugud ze szczytu zabraB swe pisklta i w góry uleciaB. W po- [rodku drzewa upiorzyca Lilit wabica m|ów gniazdo swe zburzyBa i w step uciekBa. WyrwaBem tedy z korzeniami drzewo wierzbowe i szczyt jego zdarBem. M|owie z Uruku ze mn bdcy gaBzie zrbali. I [witej Isztar daBem to drzewo na krzesBo i Bo|e. Ona w karczu bben mi wydr|yBa. Z gaBzi wierzbowych paBk wyciBa. Bben i paBka zwoBujce! Bben w ochocie nieprzeparty, b- ben, co miarowym biciem porywa! ZaczBem tedy raz w raz w bben uderza, i|by w ulicach, w zauBkach Boskot si rozlegaB! Grzmot bbna gBo[ny, w ulicach, w zauBkach poszBo bbnienie! Wci| Boskot paBki mej zwoBywaB m|ów mBodych po mie[cie Uruku. W goryczy i w smutku tonBy wdowy. M|u mój! maB|onku! Tak zawodziBy. Który miaB matk, synowi chleb niosBa. Który miaB siostr, wod niosBa bratu. A kiedy gwiazda wieczorna ju| zaszBa, przeze mnie byBy na- znaczone miejsca, gdzie byBem ze swym bbnem. NiosBem przed sob swój bben do domu. O [wicie zasi w miejscach nazna- czonych gorycz i smutek! JeDce! Martwi! Wdowy! Nareszcie przez pBacz mBodych dziewczt kraj zmarBych si rozwarB. I wpadB mój bben i paBka te| wpadBa w wielkie do- mostwo. DBoD w ziemi wparBem. Nie mogBem ich dosta. WBo|yBem nog. Nie mogBem ich dosta. Od chwili tej nie masz dla mnie |ywota. SiadBem przy wielkiej bramie Ganzir, siadBem przy oku podziemnego [wiata, z pobladBym obliczeni siadBem i pBacz: Gdzie bben mój? Gdzie moja paBka? Bben w ochocie nie- przeparty, bben, co miarowym biciem porywaB! Gdybym w do- mu cie[li bben zostawiB, u |ony cie[li, jak z matk rodzon, u siostry cie[li, jak z mBodsz siostrzyczk! Kto mój bben do- stanie spod ziemi? Kto paBk przyniesie z krainy zmarBych? RzekB Gilgameszowi na to Enkidu: Po co pBaka, Gilgameszu, po co w sercu mie smutek? Ja twój bben dostan spod ziemi, paBk ci przynios z oka krainy zmarBych! OtwarB usta swe Gilgamesz i rzecze, przyjaciela swego Enkidu ostrzegB Gilgamesz: M| z ciebie [miaBy, rzeczy straszne powiadasz! Czemu serce twe, mój przyjacielu, mówi tak dziwnie? Je[liby[ w podziemn krain wstpiB, chc ci da przestrog, ty jej posBuchaj. Nie kBadz szat czystych, aby nie poznali w tobie przybysza. Nie namaszczaj si zacnym olejkiem z czaszy, aby ich zapach nie przynciB. WBóczni w krainie podziemnej nie rzucaj, aby ci nie obstpili wBóczni zakBuci. MBota kamiennego nie bierz do rki, aby duchy nie opadBy ciebie z trzepotem. SandaBów do stóp nie przywizuj, aby[ stuku nie sprawiB w krainie zmarBych. Kobiety, któr kochaBe[, nie caBuj, kobiety, której nie cierpiaBe[, nie bij, dziecka, które kochaBe[, nie caBuj, dziecka, którego nie cierpiaBe[, nie bij, albo krzyk podziemny ci ogarnie, |aBosny krzyk do tej, która spoczywa, spoczywa, matki boga Ninazu, która spoczywa, której nagich ramion szata nie skrywa, której piersi jak czasze odkryte. Je[li tam zejdziesz, zostaniesz pod ziemi! Pomy[laB Gilgamesz o kraju |ywych, o górach cedrów pomy- [laB Gilgamesz. Usta rozwarB i rzekB do Enkidu: S daleko std, przyjacielu, góry Labnanu cedrami porosBe, gdzie okrutny przebywa Humbaba, którego imi ogrom znaczy, o którym wie[ grozn ty mi przyniosBe[. Chodz, ubijmy go, przyjacielu, wypdzmy ze [wiata wszelakie zBo! Jeszcze odcisk w cegBach nie wydaB losu mnie sdzonego. Wybior si w góry, narbi cedru, imi swe utwierdz po wszystkie czasy. Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza: WiedziaBem to, bracie, jeszcze podówczas, gdym ze zwierz- tami w górach uganiaB: tam bór si cignie przez wiorst dziesi tysicy. Któ| dotrze i zbada wntrze ostpu? Humbaba gBos ma z grzmicego potopu, usta z ognia, oddech ze [mierci! Co ci korci do takich wyczynów? W siedzibie Humbaby: bój to nie- równy! Gilgamesz rozwarB usta i rzekB do Enkidu: {ycz sobie wej[ na te szczyty i w ten ostp wej[ sobie |ycz, gdzie bór si cignie przez wiorst dziesi tysicy, w góry Labnanu, w siedlisko Humbaby! Topór bojowy zawiesz u boku, ty z tyBu stpaj. Ja pójd przed tob. Enkidu rozwarB usta i rzecze do Gilgamesza: Jak|e si nam wedrze w bory cedrowe? Ich stra|nik walecz- ny jest, Gilgameszu, czujny, nie [pi w dzieD ani w nocy! Gdy dzika jaBówka ruszy si w lesie, o sze[dziesit wiorst j sByszy Humbaba. Moc ma od Szamasza, mstwo od Addu, boga burzy. W siedem boskich promieni, w siedem postrachów go opatrzyB Ellil, wielka góra, i|by strzegB cedrów. Humbaba gBos ma z grzmicego potopu, morze wzburza, ldem potrzsa, do boju rusza orkanem ryczcym, potopem rozmywa strony [wiata, w[ciekBo[ jego jak potop. Kiedy paszcz rozewrze, niebo si wzdryga, skaBy dr| i le[ne wzgórza si chwiej, w szczeliny uchodzi, co tylko |yje! Twarz jego z kiszek upleciona, usta jego z ognia, oddech ze [mierci: nikt si pono nie wedrze do tego lasu! I|by strzegB borów cedrowych, Ellil daB mu siedem bBy- sków postrachu: ktokolwiek w bór wstpi, zawsze si trzsie. Gilgamesz rozwarB usta i rzekB do Enkidu: A kto, przyjacielu, wspiB si do nieba? Tylko bóstwa z Sza maszem trwa bd wiecznie, czBowiek lata ma policzone. Co- kolwiek by uczyniB, wszystko to wiatr! A teraz si mo|e [mierci nie lkasz? Gdzie jest twoja pot|na odwaga? Ja przed tob pójd, ty mi za[ krzycz: Nie bój si! Naprzód! Je[li zgin, zostanie sBawa: u srogiego Humbaby polegB Gil gamesz. Gdyby si w mym domu zrodziB potomek, pobiegBby do ciebie z pro[b: Opowiedz, ty, który wszystko wiesz! Opowiedz, co zdziaBaB mój rodzic a twój przyjaciel? Tedy opowiedz mu los mój sBawny. Jak|e zasmucasz mnie tym, co[ wyrzekB! A ja [cign rk, narbi cedru, imi swe utwierdz po wszystkie czasy. Bracie! zadam teraz mistrzom robot: niech nam w przytomno[ci naszej uczyni or|. Zadali biegBym w rzemio[le robot. Mistrzowie rzemiosBa sie- dli obmy[la. W gaje poszli po wiklin, jabBoD i bukszpan. A| ulali im z kruszcu ci|kie siekiery, ka|dy topór wa|y po trzy talenty. A| wykuli im z kruszcu ogromne miecze, ka|dy brzesz- czot wa|y po dwa talenty. Trzydzie[ci min wa| poprzeczne jelce, trzydzie[ci min zBota rkoje[ miecza! I dzwigaB Gilga- mesz, dzwigaB Enkidu, ka|dy niósB po dziesi talentów. Odjli siedem zapór od wrót Uruku. Na wie[ o tym lud si zgromadziB, napeBniB ulice warownego Uruku, pojawiB si Gilgamesz przed swym narodem, starszyzna Uruku przed nim zasiadBa. PrzemówiB do wszystkich razem Gil- gamesz : SBuchajcie mnie, starsi warownego Uruku, sBuchaj, ludu wa- rownego Uruku, sBuchajcie Gilgamesza, który powiada: chc ujrze w ostpie cedrów tego, którego imieniem cigle dr| kraje, o którym tyle na [wiecie gadania, ujrze go i ubi w ce- drowym boru. Niech wszystek ludzki [wiat usByszy, jako ze mnie silna odro[l Uruku! Niechaj wBo| rk, narbi cedru, imi swe utwierdz po wszystkie czasy. Starsi warownego Uruku odpowiadajc Gilgameszowi rzekli w te sBowa: MBody[ ty, Gilgameszu, sercem si rzdzisz, sam nie wiesz, na co si porywasz. Okropna jest, powiadaj, posta potwora. Kto si oprze or|owi Humbaby? Tam puszcza na wiorst dzie- si tysicy: któ| si zdoBa przedrze do wntrza boru? Hum- baba gBos ma z grzmicego potopu, usta z ognia, oddech ze [mierci! Co ci korci do takich wyczynów? W siedzibie Hum baby: bój to nierówny. UsByszaB Gilgamesz sBowo doradców, ze [miechem si zwróciB do przyjaciela: Teraz wyznam ci, przyjacielu: boj si go! lkam si bardzo! Dlatego pójdziemy w bór cedrowy, ubijemy Humbab, i|by si nie ba! Mówi starsi Uruku do Gilgamesza: Oby bogini szBa przy tobie, oby strzegB ciebie twój boski opie- kun, oby ci prowadziB bezpieczn drog i przywiódB nareszcie w przystaD Uruku! Je[li chcesz, panie, zapu[ci si w góry, roz- mów si najpierw z niebieskim Szamaszem. W kraju [citych cedrów bóg sBoDca rzdzi. Powiedz o zamiarze swym Szama- szowi. OtwarB usta Gilgamesz i rzecze: UsByszaBem starców rady |yczliwe, pójd, ale do Szamasza r- ce podniósBszy. Niech si mojej duszy odtd wiedzie pomy[lnie. WBo|yB dBoD Gilgamesz na kozl biaBe, bez plamy, drugie za[ brzowe. Przycisnwszy je do piersi niósB bogu sBoDca. BerBo srebrne ujwszy do rki do [wietnego Szamasza rzekB takie sBowa: Chc do kraju |ywych wkroczy, Szamaszu, bdz mi sprzy- mierzeDcem, przyjdz mi z pomoc! W kraj [citych cedrów za- mierzam si wedrze. Sprzyjaj mi, a wró mnie caBo w przystaD Uruku! Szamasz mu na to odpowiedziaB: Zaprawd jeste[ mocny, Gilgameszu, ale na có| tobie kraina |ywych? PosBuchaj mnie, sBoDce, sBuchaj, Szamaszu! ChciaBbym ci rzec sBowo, skBoD ku mnie ucho. W mie[cie moim ginie m| z trosk w sercu, m|owi mrcemu ci|ko na sercu. WyjrzaBem w dóB z murów i widz trupy spBywajce po rzece. Ja te| tak spByn. Mnie te| tak usBu|, bo i najwy|ej wybujaBy spo[ród m|ów nieba nie signie i najszerzej rozrosBemu ziemi nie pokry. Jesz- cze odcisk w cegBach nie wydaB losu mnie sdzonego, przeto Wejd w góry, imienia swojego sBaw utwierdz. Gdziekolwiek wznoszono w kramie |ywych jakie[ imiona, tam ja swoje wznios, a gdzie |adnych jeszcze imion nie wznie[li, tam zaprawd wznios imiona bogów. Niestety! droga to daleka. Je[libym za[ nie miaB tego dokaza, po có| by[ mnie tedy dotknB, Szamaszu, |dz niespokojn takiego czynu? Jak go speBni bez twojej pomocy? Je[li zgin w tym kraju, to zgin do nikogo zgoBa nie |ywic |alu. Je[li wróc, wspaniaBe wylej w podzice Szamaszowi dary i modBy. Przez wtrob kozlc pytaB Szamasza i odpowiedz byBa, jakby nie byBa. I usiadB Gilgamesz, i pBaka zaczB. Po licu Gilgamesza Bzy popBynBy. W niewiadom bitw i[ si wybieram, w nieznan drog za- mierzam wyruszy. Je[li szcz[cie mi bdzie sprzyja na drodze, któr sercem chtnym obraBem, tedy sBawi bd ciebie, Sza maszu, podobizny twe bd sadzaB na tronach. PrzyjB Szamasz Bzy sobie wylane, jak czBek miBosierny Bask okazaB. Ruszaj, Gilgameszu, w góry cedrowe, drzwi z cedru uczyD dla mego przybytku! ZBo, którego nienawidz, wypdz ze [wiata! Humbaba okrutny, co strze|e lasów, ju| nikomu cedrów rba nie daje. Z gór tron uczyniB podziemnej Irnini. Otwórz ten bór, Anunnakich skryt siedzib, którzy wBadaj w krainie umar- Bych! I powstrzymaB Szamasz siedmiu pot|nych, synów jednej matki, zamknB w jaskini. Pierwszy huragan, drugi wicher póB- nocny, trzeci trba powietrzna, czwarty burza piaskowa, pity wiatr mrozny, szósty nawaBnica, siódmy piekcy wicher. UradowaB si Gilgamesz cedry walcy. I or| przed nim poBo|ono, miecze i topory ogromne, w rk mu Buk dano i koBczan. WziB topór, koBczan wypeBniB, Buk z An szanu na plecy zaBo|yB, mieczem biodra opasaB. Tak si gotowali do tej wyprawy. TABLICA TRZECIA PODESZLI TOWARZYSZE do Gilgamesza. Wró|b dokonaB. Do Uruku powróciB. Starsi z miasta mu bBogosBawi, na drog Gilgameszowi rad udzielaj: Nie polegaj na sile swej, Gilgameszu! Niechaj oczy si syc, cios uczyD celnym, patrz bacznie i zwa|aj na siebie. Niechaj ci wyprzedza czujny Enkidu, który chadzaB po dró|kach, który zna [cie|ki. Jemu s wiadome le[ne przesmyki, on zna wszystkie za- mysBy Humbaby i wie drog do lasów cedrowych, walk wiele widywaB i bitw jest [wiadom. OsBania towarzysza przodem idcy, strze|e przyjaciela, w krg bystro patrzy. Niech Enkidu pierwszy wkracza w przesmyki, niech bdzie czujny, niech baczy na siebie! Oby speBniB Szamasz twoje |yczenie i co z ust twych wyszBo, oczom ukazaB! Niech ci odkrywa [cie|ki nie deptane, niech stpaniu twemu drogi otwiera, niech dla stopy twojej rozewrze góry. Niechaj ci noc twoja sBowo przyniesie, którym si ucieszysz! Niech Lugalbanda u boku twojego stoi w pragnieniach, oby[ mógB, jak z dzieckiem, odnie[ zwycistwo! A kiedy ubijesz Humbab, jako[ zamierzyB, w rzece jego krwi nogi swe opBucz. Studni wykop na miejscu noclegu, niech w bukBaku twym woda wci| bdzie czysta, Szamaszowi chBodn wod wylewaj! Nigdy nie zapomnij o Lugalbandzie! Jako twój rodzic Lugalbanda z krainy Zabu do Uruku po- wróciB drog nieprzebyt, przez rzek [mierci, tak i ty wró caBo w przystaD Uruku! Jak on zyskaB przyjazD ptaka Imdugud, którego sBowo nieod- wrotne, który los orzeka, jak on ptasim dzieciom w gniezdzie siedzcym daB zje[ tBuszczu, miodu i chleba, dzióbki im ubarwiB i wieDce wBo|yB, za bóstwa uznaB, i| mu pomógB Imdugud: tak i ty sobie zdobywaj przychylno[ tych, co drog nieprzebyt przej[ ci pomog! Jak on sam do Isztar w mie[cie Aratta dotarB, dla Uniku pomoc pozyskaB, zBowiB ryb czarodziejsk, dzbany ulepiB, biegBych w rzemio[le w gród Uruku sprowadziB, i|by miedz i kamieD jli obrabia, od murów Uruku zgraj dzikich Martu odwróciB: tak i ty samowtór oby[ tam dotarB, dokd zmierzasz! Wró i cedru przynie[ dla wrót Uruku! Znów si wyprawiwszy w miasto Aratta stanB Lugalbanda pod gór Hurrum. Wtem sBabo[ naD spadBa, staB si podobny takiemu, co odszedB w dalek drog. Towarzysze w stepie go porzucili, tylko chleb i wod z nim postawili, broD u boku jego poBo|yli. ZlitowaB si nad nim Szamasz sBoneczny, pró[b jego wysBu- chaB, pokarm |ycia w usta mu wBo|yB, w usta Lugalbandzie wlaB napój |ycia. {yB wic Lugalbanda w stepach bezludnych, na pu- stych wy|ynach, traw si |ywiB, zabijaB niedzwiedzie, hieny i lwy, lamparty i tygrysy, jelenie i sarny, dzikie bydBo i zwierzyn stepow, jadB ich miso, ciaBo swe ich skór okrywaB. A| sen ujrzaB. Szamasz mu przykazaB byka dzikiego ubi, tBuszcz sobie zBo|y. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, powstaB Lugal- banda i byka ubiB, tBuszcz zBo|yB w ofierze przed Szamaszem, kozl tako| zabiB, dóB krwi jego napeBniB, miso w stepie roz- rzuciB. Jak szli towarzysze z powrotem z Aratty, patrz: Lugalbanda sam |yje w stepie! Przeto do Uruku wraz z nimi wróciB. Tak ty, Gilgameszu, skBadaj ofiary! Nigdy nie zapomnij o Lugalbandzie! Ty strze| towarzysza, Enkidu, chroD przyjaciela, przez rowy przenosi masz jego ciaBo! Wspóln rad króla ci powierzamy! Kiedy wrócisz, nam wBadc poruczysz. Enkidu otwarB usta i rzekB do Gilgamesza: Skoro i[ zamierzyBe[, to ruszaj w drog, nie bój si wyprawy, polegaj na mnie. Doskonale znam jego siedzib i drogi, po któ- rych chadza Humbaba. Odpraw tych doradców! Nie bój si! Naprzód! Wnijdziesz w bór cedrów, sBaw swoj utwierdzisz, gdzie imiona wymawiano, swoje wymówisz. Imi twoje bdzie krajami wstrzsa! Bezpieczny jest idcy ze mn. Niech si speBni, co[ do nich powiedziaB, na drodze obranej z chtnego serca! Starsi, te sBowa usByszawszy, pu[cili m|a w dalek wypraw: Idz, Gilgameszu, niech bogini ci strze|e, niechaj bóg twój idzie u twego boku, Szamasz niech ci wska|e wBa[ciw drog, niech ci do zwycistwa drog o[wieca! Niech ci Szamasz pro- wadzi bezpieczn drog i z powrotem przywiedzie w przystaD Uruku! OtwarB usta swoje Gilgamesz i powiada, i rzecze do Enkidu: Chodzmy, przyjacielu, do [wityni Egalmah, przed oczy Ninsun, wielkiej wBadczyni! Ninsun mdra, wszystko wiedzca, wska|e naszym stopom rozumn drog. Za rce si wzili dwaj przyjaciele, Gilgamesz i Enkidu, po- szli w Egalmah, przed oblicze Ninsun, wielkiej wBadczyni. PrzystanB Gilgamesz. WszedB do jej domu. ZamierzyBem, Ninsun, pój[ na wypraw w drog dalek, k- dy mieszka Humbaba! W niewiadom bitw i[ si wybieram, w nieznan drog zamierzam wyruszy. A| tam zajd, a| stam- td wróc, a| dotr do borów cedrowych, a| ubij okrutnego Humbab i wypdz ze [wiata wszelakie zBo, ty, Ninsun, szaty oblecz godne twojego ciaBa i kadzidBo dla Szamasza postaw przed sob. SBów syna swojego, Gilgamesza, ze smutkiem sBuchaBa wBad- czyni Ninsun. WeszBa Ninsun do swego domostwa, korzeniem mydlanym umyBa ciaBo, szaty przyoblekBa godne jej ciaBa, na- pier[nik wBo|yBa godny jej piersi. Spowita w przepask, odziana w koBpak, szat dBug wlokca po ziemi, czyst wod ziemi spryskaBa, weszBa po stopniach, na szczyt wie|y wstpiBa. WszedBszy zapaliBa przed Szamaszem kadzidBo, ofiar uczyniBa, przed Szamaszem rce podniosBa: Dlaczego[ mi za syna daB Gilgamesza, serce niespokojne w pier[ mu wBo|ywszy? Oto go dotknBe[ i pójdzie dalek drog, kdy mieszka Humbaba! W niewiadom bitw i[ si wybiera, w nieznan drog zamierza wyruszy! Dopóki idzie, dopóki nie wróciB, dopóki nie dotrze do puszcz cedrowych, póki nie ubiB okrutnego Humbaby i zBa wszelkiego, co go nienawidzisz, z [wiata nie wygnaB w ów dzieD, kiedy ty mu swój znak objawisz, dopóty niech ci nie ulegnie Aja, twa oblubienica! Niech ci odmawia i tak przypomina, i|by[ go powierzaB stra|nikom nocy w czas wieczorny, gdy w dom swój odchodzisz! Niech go wtedy chrom zastpy Anu i Sin, ksi|yc, ojciec Szamasza! Niech przed Gilgameszem kroczy Enkidu, który chadzaB po górach, który zna [cie|ki. Z gór si zjawiB i biegaB po górach, z dzikim bydBem i wyrastaB na puszczy. Zanim si to speBni na Enkidu, co go czeka, i i| martwy na wieki le|e bdzie przed wschodem sBoDca u Anun nakich, w krainie umarBych, syna mego, Gilgamesza, jemu po- wierzam! Kiedy wróci, mnie syna poruczy. W bitw niewia- dom i[ si wybiera, w drog nieznan zamierza wyruszy mój syn, Gilgamesz, wziwszy Enkidu z sob. Dotknij przeto Enkidu, i|by szedB przed nim chroni towarzysza, strzec przyjaciela, póki idzie Gilgamesz, póki nie wróciB, dopóki nie dotrze do puszcz cedrowych, póki nie ubiB srogiego Humbaby i zBa wszelkiego nie wygnaB ze [wiata! Gilgamesza Enkidu niech nie odstpi! Czy dzieD przejdzie, niech go nie odstpi, czy miesic przejdzie, niech go nie odstpi, czy rok przejdzie, niech go nie odstpi! ZgasiBa kadzidBo. SkoDczyBa modBy. Enkidu przywoBaBa i tak mu wie[ci: Enkidu mocny, nie z mojego sromu zrodzony! Synem mym jeste[ jak podrzutki w [wityni. Obwieszczam ci, i| po[wicony jeste[ Gilgameszowi, jak sBu|ebne w [wityni, jak starsze z ka- pBanek, jak nierzdnice i jak dziewki bezdzietne [wicone bogu. Na szyi Enkidu czar zawiesiBa: Oto powierzyBam ci syna swego! Kiedy wrócisz, mnie syna poruczysz. Za rce go wziBy maB|onki boga, córki boga jBy sBawi En- kidu. Jam jest Enkidu, wziB mnie z sob Gilgamesz, wziB mnie, Enkidu, z sob na wypraw Gilgamesz. Pójd z nim w bitw nie- wiadom, z nim razem wyrusz w drog nieznan. Dopóki idzie, dopóki nie wróciB, dopóki nie dotrze do puszcz cedrowych: czy dzieD przejdzie, nie odstpi go, czy miesic przejdzie, nie odstpi go, czy rok przejdzie, nie odstpi go! PrzekroczyB Gilgamesz wrota cedrowe. Poszli obaj. ZBo|yli ofiary. Enkidu kadziB w przybytku Szamasza. Gilgamesz w Egal mah paliB kadzidBo. Zwrócili si tyBem do brzegu wody. TABLICA CZWARTA Co DWADZIEZCIA WIORST ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci wiorst popas czynili. Pidziesit wiorst uszli jednego dnia, w trzy dni przeszli drog miesica i dni pitnastu. Na ka|dym noclegu przed Szamaszem studnie kopali. WstaB Gilgamesz i mówi z przyjacielem: Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[ mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Wejdz na skaBy, spoj- rzyj, czy si co nie staBo? Oto mnie sen boski odleciaB. Przyja- cielu, widziaBem widzenie senne, tak mi ci|ko, tak straszno i smutno! Ze stepowymi bykami si zwarBem, od ich ryku z ziemi sBup pyBu powstaB, dr|enie mnie opadBo, w gardle mi zaschBo. Jeden byk mnie od innych zasBoniB, za pas chwyta, co mi biodra otaczaB, z ci|by mnie wyrwaB, postawiB na ziemi. Wtem m| jaki[ podszedB, bukBak nioscy, wod mnie orzezwiB czyst z bukBaka. W stepie zrodzonemu znana jest mdro[. Enkidu przyjacie- lowi tak sen wykBada: Ten bóg, przyjacielu, na którego[my si wybrali, nie jest ci on bykiem, wszystko w nim dziwne! Byk w [nie twoim to [wietny Szamasz rk podajcy tobie w potrzebie. Ten, co ci orzezwiB wod z bukBaka, to twój bóg, Lugalbanda, on ci zaszczyciB! Bardzo mnie twój sen uradowaB. Trzymajmy si razem i czyn speBnimy, co nie pójdzie w niepami po [mierci! Znów nazajutrz ruszyli w drog. Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali, co trzydzie[ci wiorst popas czynili. Wykopali studni przed Szamaszem. W objcia si wzili, na nocleg legli, ludziom dany sen ich pokonaB. Wpo[ród nocy sen jego si przerwaB, wstaB Gilgamesz i mówi z przyjacielem: Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[ mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Enkidu, przyjacielu mój, sen w[ród nocy widziaBem, to ju| drugi sen, jaki widziaBem. W wwozie górskim stali[my ze sob, wtem runBa góra, mnie powaliBa, nogi mi przygniotBa, wsta mi nie daje, my[my przed ni jak komary w sitowiu. A| tu [wiatBo[ rozbBysBa, m| mi si zjawiB w [wiecie najpikniejszy swoj pikno[ci. Spod góry mnie dostaB, wod napoiB, serce we mnie si uspokoiBo, stan daB mi nogami na ziemi. W stepie zrodzonemu znana jest mdro[. Enkidu przyjacie- lowi tak sen wykBada: Twój sen, przyjacielu, szcz[cie nam wie[ci, sen twój cenny, cho wiele w nim strachu. Przyjacielu mój, góra, któr w nim widziaBe[, to jest Humbaba. Dopadniemy Humbaby, razem go ubijemy, trupa jego rzucimy na pohaDbienie. Znów nazajutrz ruszyli w drog. Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali, co trzydzie[ci wiorst popas czynili. Wykopali studni przed Szamaszem. WstaB Gilgamesz, do studni si zbli|yB, mki najprzedniejszej wsypaB do studni: Góro! daj mi w nocy widzenie senne! Przepowiedni go Szamasz obdarzyB. Wiatr si zerwaB i chBo- dem powiaBo. Przyjaciela uBo|yB, sam staB na stra|y. Jako jcz- mieD górski gBow pochyliB, brod wsparB Gilgamesz na jego biodrze, sen na ludzi spBywajcy naD upadB. Wpo[ród nocy sen jego si przerwaB, wstaB Gilgamesz i mówi z przyjacielem: Nie woBaBe[ mnie, przyjacielu? Co mnie zbudziBo? Nie tknBe[ mnie? Dlaczego wic si wzdrygnBem? Czy bóg nie przeszedB? Czemu ciaBo me pBonie? Przyjacielu, trzeci sen zobaczyBem i wi- dziany przeze mnie sen caBy straszny, w dr|enie wprawiajcy! Niebo krzyczaBo, ziemia grzmiaBa, dzieD zamarB i nastaBa ciem- no[, l[niBa bByskawica i pBomieD ByskaB, chmury byBy gste, [mier z nich siekBa ulew! WygasB ogieD, pioruny pogasBy, z walcej si góry pozostaB popióB. Z gór w step zejdzmy, trzeba nam si naradzi! PojB Enkidu lk Gilgamesza. OtwarB usta i sen jego wykBada: Sen twój, Gilgameszu, wielce mnie cieszy. Ci|ka bdzie bit- wa, ubijemy jednak w koDcu Humbab. Nie bój si! Naprzód! Wspomnij na to, co[ wyrzekB w Uruku! Ruszaj naprzód, przy- stp, ubij Humbab, niechaj wszystek [wiat ludzki usByszy, jako silna z ciebie odro[l Uruku! Z ust przyjaciela sBowo sByszc Gilgamesz znów polega za- czB na swojej sile. Nu|e naprzód, przystp, i|by nie uszedB, w las si nie za- gBbiB, od nas si nie skryB! Strojów strasznych siedem na szyj wkBada, ju| jeden przyodziaB, sze[ jeszcze zdjtych! Jak byka rozszalaBego rozlegB si ttent, jak byk bujny po zie- mi zawietrzyB, stra|nik lasów odkrzyknB z daleka, wrzasnB po raz pierwszy na caBe gardBo. Stra|nik lasów zakrzyknB z daleka, wrzasnB po raz drugi na caBe gardBo. Wrzask Humbaby z dala jak grzmot si rozlegB, ryknB po raz trzeci na caBe gardBo i jako byk w[ciekBy w bór wbiegB Humbaba, wpadB do swojej cedrowej siedziby. RozwarB usta Enkidu i rzekB do Gilgamesza: Lepiej, przyjacielu, nie wchodzmy w puszcz! Rk mych ki- [cie osBabBy, oniemiaBo moje przedrami. Gilgamesz usta otwarB i rzecze do Enkidu: Zali| tacy, przyjacielu, podli bdziemy? Tyle[my ju| gór groznych przeszli, czy| si ba bdziemy tej, co przed nami? Wszystkie góry przeszedBszy i t przejdziemy! Walk wiele wi- dziaBe[, bitw jeste[ [wiadom, lwy walczyBe[, byków si nie lka- Be[! Mnie si trzymaj i nie bój si [mierci! Nie[ serce do bitwy jak wielki bben! Niech si ocknie rami twe oniemiaBe, niech od ki[ci rk twych sBabo[ odbiegnie. Nie stój, przyjacielu, ra- zem w bór wkroczmy! Serce swe umocnij do bitwy, zapomnij o [mierci, nie kryj si z tyBu! M| pot|ny a przodem idcy, silny m|, prdki a przezorny, ciaBo swe uchroni, towarzysza tako| ustrze|e. Choby i polegli, imi zostawi! Tak dotarli do góry zielonej. SBowa ich umilkBy. Obaj stanli. TABLICA PITA PRZYSTANLI I DZIWI SI puszczy, widz cedrów ogromn wyso ko[, wypatruj wokóB le[nych przesmyków, gdzie Humbaba chodzc krok swój odcisnB. Drogi proste! [cie|ki stopie sposobne! Widz gór cedrów, mieszkanie bogów, tron [miertelnej Irnini. Przed gór cedry pysznie si wznosz, cieD ich dobry i wielce przyjemny. PorosBy w nim ciernie, porosBy krzaki, pod cedrami wonny rósB oleander. Uszli jedn wiorst i zabBdzili. Drugim razem przeszli dwie trzecie wiorsty i zabBdzili. Szli po raz trzeci. Dwadzie[cia wiorst przeszli w boru cedrowym. Siedem gór przebrnwszy pod wysokim cedrem stanli. Podeszli w podziwie. ZnalazB Gilgamesz cedr swojego serca. Nie widzieli jeszcze ta- kiego cedru. Podziwiaj drzewo na wrota zdatne do przybytku Szamasza w Uruku. Sze[ prtów powinny mie na wysoko[, dwa prty na szeroko[, jeden prt sztaba, ucho i zatyczka mie- rzy powinny. Z cedru je sporzdz biegli w rzemio[le w mie- [cie Nippur, w grodzie [witym Ellila. Oto wrota, które niebieski Szamasz pragnie mie w przybytku swoim, w Uruku. Takie jest pragnienie w sercu Szamasza. JB si tedy miecza dBoni Gilgamesz, z pochwy go wydobyB, rzekB do Enkidu: Niech wychodzi stra|nik! Ty z tyBu stpaj! Miecz masz jak i mój miecz: nie bój si [mierci! Gdzie| si skryB przed nami srogi Humbaba? Nie poszedB na ciebie, nie poszedB na mnie, my na niego pójdziemy! Niechaj nam Ellil cedru na wrota pozwoli narba! Pójdz ostp rozewrze, gdzie mieszka Isztar w[ród zmarBych wBadna, [miertelna Irnini! OtwarB usta Enkidu i powiada do Gilgamesza: Pójdzmy na Humbab, tak, przyjacielu! Wkroczmy do sie- dziby jego jeden za drugim! Przez obaw swoj mog ci zgu- bi. Oby cios or|a mego byB trzykro celny! Ty[ mi powierzo- ny. Jam jest Enkidu! WziB mnie z sob na wypraw Gilgamesz. Mieli u pasa topory ciesielskie. WziB Enkidu topór. ZaczB cedr rba. Ledwie Boskot usByszaB Humbaba, gniew nim zatrzsB: A któ| to si zjawiB? Kto drzewa bezcze[ciB z gór mych zro- dzone, kto cedr [miaB rba? Rzecze do nich Szamasz sBoneczny z nieba: Ruszajcie na niego! Nic si nie bójcie! A| tu Gilgamesza opadBa sBabo[, w nagBy sen zapadB i sen go pokonaB. LegB na ziemi, wycignB si niemy, jakby w snach po- gr|ony. Enkidu go dotknB, Gilgamesz nie wstaB, Enkidu prze- mawiaB, on nic nie odrzekB. Ty, który le|ysz, który le|ysz, panie Gilgameszu, wBadco Kul labu! Czyli dBugo jeszcze tak le|e bdziesz? Kraj górski [ciem- niaB i cieniem si okryB, oto zmierzch si zatliB. Szamasz ju| od- szedB! GBowa jego zgasBa na Bonie Ningal, macierzy Szamasza. DBugo jeszcze le|e tak bdziesz? Obym ja, towarzysz, co z tob poszedB, nie czekaB na ciebie u gór podnó|a! Oby matce, która ci zrodziBa, |aBoby sprawia nie przyszBo w Uruku, oby jej nie gnali na [rodek miasta! UsByszaB Gilgamesz. WBo|yB napier[nik zwany gBos walecz- nych, wagi syklów trzydziestu, narzuciB go jakby lekkie odzienie, caBy si nim okryB. ZaparB si, stanB, jak byk pysk pochyliB, po ziemi wietrzyB, zbami swoimi wstrzsnB ze zgrzytem. Przez |ycie mojej matki Ninsun, z której Bona wyszedBem, i mego ojca, czystego Lugalbandy! Niech bd jak dzieci za- chwyt budzce, na Bonie siedzce matki mojej, Ninsun, co mnie zrodziBa! RzekB po wtóre Gilgamesz: Przez |ycie mojej matki Ninsun, z której Bona wyszedBem, i mego ojca, czystego Lugalbandy! A| ubijemy tego m|a, je[li jest m|em, tego boga, je|eli jest bogiem: drogi raz obranej do kraju |ywych ju| nie obróc do miasta Uruku! PrzemówiB doD Enkidu, wierny towarzysz, po|aBowaB |ycia i tak doD rzecze: Nie znasz, przyjacielu mój, tego m|a i dlatego ci przed nim niestraszne. Mnie on znany i przeto si lkam. Zby ma Hum- baba jako kBy smoka, lwa oblicze, w starciu jest jak potop! Przed czoBem jego, co jednako |re drzewa i trzcin, nikt si osta nie zdoBa! Na czubku ogona swego i czBonka ma dwa Bby w|ów jadowitych. Ty wejdz, przyjacielu, do kraju |ywych, a ja do miasta Uruku powróc. Matce twej powtórz czyny twe [wietne, a| si twa macierz za[mieje z rado[ci. Potem jej wynik dla ciebie [miertelny opowiem, a| si Bz gorzk zaleje. RozwarB usta Gilgamesz i rzekB do Enkidu: Nie bd innych na moim pogrzebie zabija, Badowna Bódz nie zatonie, czechBa potrójnego dla mnie nie przytn. Nie bdzie moich |aBoba przygniata, nie zapBonie stos w moim domo- stwie i nie bdzie moja chata spalona. Ty mnie pomo|esz, ja tobie pomog: có| zBego mo|e nas dwóch spotka? Skoro ju| zatonie, skoro zatonie Bódz z Magan i z Dilmun, [wietno[ z Magilum, w Bodzi istot |ywych, w Bodzi zachodu wszystko musi spocz, co wyszBo z Bona. My naprzód idzmy, na wroga swojego oczy obrómy! Gdy naprzód pójdziemy, je[li serce trwo|ne, zbdziesz si trwogi, je[li strach bdzie, pozbdziesz si strachu. W napier[niku okutym idz, ruszaj naprzód! Kto bitwy nie speBniB, nie zna spokoju. Jeszcze nie podeszli nawet o wiorst, jak z siedziby z cedru wyszedB Humbaba. Oko naD poBo|yB, swe oko [mierci, gBow naD schyliB i gBow potrzsaB. A| zapBakaB Gilgamesz. Azy po jego licu pociekBy. Do Szamasza niebieskiego woBa Gilgamesz: Daj mi sprzymierzeDców mocnych, Szamaszu! Jak|e bez nich zagBady unikn? PosBuszny ci byBem, [wietny Szamaszu, drog swoj szedBem z chtnego serca! WysBuchaB Gilgamesza niebieski Szamasz. Wielkie wiatry si zerwaBy przeciw Humbabie. Pierwszy hura- gan, drugi wicher póBnocny, trzeci trba powietrzna, czwarty burza piaskowa, pity wiatr mrozny, szósty nawaBnica, siódmy wicher piekcy. Pierwszy lew, drugi jadowita |mija, trzeci smok, czwarty pBomieD rozgorzaBy, pity w| w[ciekBy, co serce od- wraca, szósty potop zgubny, co kraj zalewa, siódmy piorun prdki a nieodwrotny. Siedem wiatrów na niego napadBo i wszy- stkie dmuchaj w oczy Humbabie. W przód nie mo|e postpi. W tyB nie mo|e ustpi. PrzelkB si Humbaba. KrzyknB Humbaba: Co to za jedni, m|owie z wygldu, z bóstwami walczcy? RozwarB usta i rzecze Gilgamesz: Przez |ycie mojej matki Ninsun, z której Bona wyszedBem, i mego ojca, czystego Lugalbandy! Otom w kraju |ywych znalazB twoj siedzib. Rce moje sBabe, or| mój wtBy przeciwko tobie a| tutaj przyniosBem. Teraz wtargn my[l w twój dom cedrowy. CisnB w nich Humbaba pierwszy swój bBysk okropny, oni po skoczyli, [cili gaBzie, razem je zwizawszy u stóp góry zBo|yli. CisnB w nich Humbaba drugi swój bBysk okropny, oni posko- czyli, [cili gaBzie, razem je zwizawszy u stóp góry zBo|yli. CisnB w nich Humbaba trzeci swój bBysk okropny, oni posko czyli, pieD przerbali, z boków obciosawszy u stóp góry zBo|yli. CisnB w nich Humbaba czwarty swój bBysk okropny, oni po- skoczyli, pieD przerbali, z boków obciosawszy u stóp góry zBo- |yli. CisnB w nich Humbaba pity swój bBysk okropny, oni po- skoczyli, pieD przerbali, z boków obciosawszy u stóp góry zBo- |yli. CisnB w nich Humbaba szósty swój bBysk okropny, oni poskoczyli, pieD przerbali, z boków obciosawszy u stóp góry zBo|yli. Kiedy siódmy bBysk dobiegaB kresu, wspiB si Gilgamesz do jego sypialni jako w| na przystaD, kdy Bódz wiezie wino. W twarz go chlasnB, jakby kto caBowaB! Humbaba z trwogi zadzwoniB zbamij rce mu zadr|aBy. Twarz w twarz stanli. WspaniaBe byBo oblicze Humbaby. Jak byk z gór pojmany, z pier[cieniem w nozdrzach, jak wojownik w jeDce wzity, w Bok- ciach sptany, zbli|yB si Humbaba zbladBy, Bzy mu z ócz ciekn, do tyBu si umknB przed Gilgameszem: Chc ci, panie Gilgameszu, sBowo powiedzie! Nie znaBem matki, co dala mi |ycie, i ojca nie znaBem, co mnie wychowaB. Dano mi si zrodzi tu z góry Hurrum i samotnie, prostakowi, w górach zamieszka! Ellil mnie uczyniB stra|nikiem lasów! Godzi ci si, Gilgameszu, by[ mnie oszczdziB! Ty bdziesz pa- nem, a ja niewolnikiem! Cedrów ci narbi, z mych gór zrodzo- nych, wznios ci bez liku domów cedrowych! OzwaB si Humbaba do Gilgamesza, na niebiaDskie |ycie klB go Humbaba, na ziemskie, na |ycie krainy zmarBych. Za rk go chwyciB, w dom swój prowadzi, a| w swym sercu lito[ poczuB Gilgamesz. Usta otwarB i rzecze do przyjaciela: Enkidu! zali| ptak w sidBa zBowiony wróci nie powinien do swego gniazda? Zali| jeniec nie powinien wróci do swojej matki? Enkidu przerwaB mu i rzecze: Gdyby[ ty byB tym schwytanym, ju| by[ nie wróciB do matki. Nawet i najwy|szy m|, nieroztropny, przed losem nie ujdzie! Po|re go Namtar, zBych losów wysBannik, co nie czyni ró|nic pomidzy ludzmi. Je[li ptak zBowiony wróci do gniazda, je[li jeniec do matki powróci: wówczas ty nie wrócisz, mój przyja- cielu, do miasta, do matki, co ci zrodziBa. OtwarB usta i rzecze Humbaba: Enkidu! zBe sBowo w duszy twej wzeszBo, wrogie a nieszczsne sBowo powiadasz, ty, najemnik za jadBo najty, co si drugich trzymasz! Std masz zBe my[li. Przez zazdro[ rzekBe[ do niego te sBowa. Enkidu rzekB do Gilgamesza: SBów nie sBuchaj, które wyrzekB Humbaba! Nie l|a ci zostawi |ywym Humbaby! Jego nienawidzi Szamasz niebieski! Ubi musisz srogiego Humbab i wszelakie zBo wygna ze [wiata, Szamaszowi wrogie, w ten dzieD, gdy Szamasz, bóg sBoDca, znak swój ci objawiB! Rzecze doD Gilgamesz, do Enkidu: Je[liby[my Humbaby dopadli, promienie jego przepadn w zamcie, promienie pogasn i blask si zami. RzekB doD Enkidu, do Gilgamesza: Schwytaj ptaka, przyjacielu, dokd wtedy umkn piskl- ta? Pózniej poszukamy boskich promieni, gdy si jak pisklta w trawie rozbiegn! Najpierw jego znowu uderz, a sBugi po- tem! Jak usByszaB Gilgamesz sBowa towarzysza swego, Enkidu, jak w rku wzniósB bojowy topór, wyrwaB swój miecz zza pasa, jak po szyi go rbnB Gilgamesz, a przyjaciel, Enkidu, cios drugi zadaB! Od trzeciego ciosu runB Humbaba, promienie jego uciekBy w zamcie, na ziem zwalili stra|nika Humbab. Na dwie wiorsty wokóB jknBy cedry: wraz z nim Enkidu zwaliB bór cedrów. PowaliB Enkidu stra|nika lasów, na którego sBowo Labnanu i Saria si trzsBy. Spokój si staB w tych wielkich górach, na szczytach górskich si spokój uczyniB. PobiB moce wszystkie cedrów strzegce. Rozbite zginBy bByski Humbaby. Gdy wszystkie siedem ju| u[mierciB, zdjB sie bojow i miecz wagi o[miu talentów, ci|ar o[miu talentów zdjB z jego ciaBa i las rozwarB, Anunnakich skryt siedzib, bóstw, które wBadn w krainie umarBych. Rbie las Gilgamesz. Karczuje pnie Enkidu. Enkidu byB mówiB do Gilgamesza: Rb teraz a zabijaj cedry, przyjacielu mój, Gilgameszu! Nic si nie bój! Powie[ w pasie topór bojowy, przed Szamaszem chBodn wod wylewaj! Cedry spBawimy po rzece Purattu. Podjli z powrotem trupa Humbaby i na pohaDbienie precz go cisnli Beb oddawszy. ZBo z [wiata wygnali. PosBali Humbab przed wielkich bogów, i|by go sdzili Ellil i Ninlil, maB|onkowie wBadni ziemi i wiatrem. Anunnaki go porwali sdzcy zmarBych. Tak ubili okrutnego Humbab dwaj m|owie waleczni, Gil- gamesz i Enkidu. Na wBóczni dzwignli gBow Humbaby. Ellilowi gBow jego ponie[li, ziemi przed Ellilem ucaBowaw- szy, przed obliczem Ellila j poBo|yli. Ujrzawszy gBow stra|- nika Humbaby Ellil si rozgniewaB i tak do nich krzyknB: Co[cie uczynili? I rzekB przekleDstwo: Niech oblicza wasze ogieD ogarnie! Niechaj wasze jadBo ogieD po|era, niechaj wod wasz ogieD wypije! UniósB wic Ellil z siedziby Humbaby jego bByski wzniosBe, bByski okropne. Pierwszy bBysk zBczyB z wielk rzek, drugi bBysk zBczyB z burz poBudniow, trzeci bBysk zBczyB z gromem, co mieszka w chmurach, czwarty bBysk zBczyB z groznym lwem, pity bBysk zBczyB z barbarzyDstwem, szósty bBysk zBczyB z wielk gór, siódmy bBysk zBczyB z pani Nungal, córk Irnini z krainy umarBych, biegnc jak burza, straszn jak potop. TABLICA SZÓSTA Z BRUDU SI OBMYA, or| swój oczy[ciB, na kark sobie kdziory odgarnB, strój plugawy zrzuciB, w czysty si odziaB. W sukni [wietn si ubrawszy, w biodrach si przewizawszy, koBpak swój królewski wBo|yB Gilgamesz. A| na pikno[ Gilgamesza sama boska Isztar oczy podniosBa. Pójdz ku mnie, Gilgameszu, oblubieDcem mym zostaD! Nasie- nia z ciaBa swego u|ycz mi w darze! Ty mi jeden bdz m|em, ja twoj |on! ZBoty wóz ka| dla ciebie zaprzga, wóz ze zBota i z lapis lazuli, o zBotych koBach, o sterczcych rogach z elektru, niech ci zaprz|one bd burze, muBy ogromne! Wnijdz w nasze domostwo w cedru wonno[ci! Gdy w nasze domostwo wstpo- wa bdziesz, niech stopy twe caBuje wntrze baszt bramnych, gdzie ndzarze mieszkaj i tron wzniesiony! Niech klkn pa- nowie, wBadcy, ksi|ta, niech w dani ci nios dar wzgórz i rów- nin! Kozy twoje niech trojaczki rodz, owce bliznita, niech twój osioB juczny muBa prze[cignie, konie w twym zaprzgu niechaj pyszni si w pdzie, woBy w jarzmie twym niech sobie nie maj równych! OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, boskiej pani Isztar wie[ci Gilgamesz: Gdybym ci za |on wziB, czym ci odpBac? Czy dam ci suk- nie? Czy olej dla ciaBa? Czy miaBbym ci chlebem syci i karmi, chlebem ci po|ywi godnym bogini, napitkiem napoi godnym wBadczyni? Lepiej lica swe piknie umaluj i na rojnych ulicach przebywaj, ciaBo swe w powabne suknie odziewaj, niechaj ci tam wezmie, ktokolwiek zechce! Ty[ koszyk z |arem gasncy, gdy zimno, drzwi po[lednie, nie chronice od burz i wiatrów, zamek, co grzebie pod sob walecznych, sBoD, co czaprak swój zrzuca i depce, smoBa, która brudzi nioscego, bukBak dziurawy, co moczy nioscych, gBaz wapienny, który [cian kruszy ci|a- rem, taran, który wprowadzono w kraj nieprzyjacióB, sandaB, który chodzcemu stop obciera. Któremu| z kochanków swych byBa[ wierna? Kto twój pasterz? Kto ci si podobaB? Niech|e ci wylicz, Isztar, twych gachów! MiBo[nika mBodo[ci twojej, Dumuzi, w kraju zmarBych zosta- wiBa[ za siebie w okup, rok po roku na pBacz go skazaBa[. ByB te| miBo[nikiem twoim pstry ptak, pastuszek, ty[ go odmieniBa, uderzywszy, skrzydBa mu przetrciBa, teraz w rowach krzyczy: Kappi! moje skrzydeBka! ByB te| twym kochankiem lew [wietny z siBy: wykopaBa[ pod nim doBów siedem i siedem. MiBowaBa[ te| ogiera pysznego w bitwach: przeznaczyBa[ mu bicz, rzemieD i kij dzgajcy, siedem wiorst go do cwaBu zmuszaBa[, wod, któr najpierw zmciB, pi mu dawaBa[, jego matk Silili na pBacz skazaBa[. Pózniej pasterza kóz kochaBa[, co sBaB ci placki w popiele pieczone, dzieD w dzieD ci zarzynaB ssce kozltko: uderzywszy w wilka go przemieniBa[, i| jest od wBasnych pastuszków [cigany, od psów wBasnych po zadzie ksany. Sadownika pokochaBa[ te|, Iszullanu, który strzegB drzew Anu, twojego ojca, cigle ci daktylów ki[cie przy- nosiB, dzieD w dzieD daktylami stóB twój upikszaB: oczy naD podniosBa[ i do niego blisko podeszBa[. Ach, mój Iszullanu, za|yjemy z tob twojej msko[ci! Sig nij|e t swoj dBoni, dobdz j i tknij naszego sromu! OdpowiedziaB tobie Iszullanu: Czego ty znów |dasz ode mnie? Czy nie piekBa moja matka czy do[ nie jadBem, i|bym miaB teraz po|ywa od ciebie tego chleba zBy smród i plugastwo? Czy| trawa zgrzebna od chBodu osBoni? UsByszawszy odeD tak odpowiedz, uderzywszy, w robaka go przemieniBa[, pobyt przeznaczyBa[ mu w ziemi, na [wiatBo nie wyj[ mu; do czystych wód nie zej[. Ze mn kochajc tak samo postpisz. Isztar te sBowa usByszawszy rozgniewaBa si, wstpiBa w niebo. Wstpiwszy w niebo zapBakaBa Isztar przed swym ojcem, przed Anu, przed macierz, przed Antu, Bzy jej pociekBy: Ojcze! Gilgamesz obelg mi zadaB, wyliczyB Gilgamesz moje spro[no[ci, wszystkie smrody moje, wszystkie plugastwa! Anu otwarB usta i tak powiada, i tak rzecze do niej, do pani Isztar: Czy nie ubli|yBa[ sama wBadcy Gilgameszowi, i| wylicza jB Gilgamesz twoje spro[no[ci, wszystkie smrody twoje, wszystkie plugastwa? Isztar usta otwarBa i rzecze, i powiada do swojego ojca, do Anu: Stwórz mi, ojcze, bykoBaka, i|by tego Gilgamesza u[mierciB! Tchnij zuchwalstwo w Gilgamesza wobec zagBady! Je[li nie uczynisz mi bykoBaka, strzaskam wrota kraju, skd si nie wraca, skrusz podwoje krainy umarBych, rozbij odrzwia, zasuwy zdruzgoc, martwych podnios, i|by |ywych objedli, od |ywych liczniejsi stan si zmarli. Anu otwarB usta i tak powiada, i tak rzecze do niej, do pani Isztar: Je[li bykoBaka u mnie wyprosisz, tedy nastpi w krainie Uruku siedem lat plew i pustych kBosów. Ziarna dla ludzi powinna[ nazbiera, dla bydBa powinna[ rozpleni trawy. Isztar usta otwarBa i rzecze, powiada do swojego ojca, do Anu: NasypaBam ju| ziarna dla ludzi, dla bydBa wywiodBam paszy obfito[. Je[li nastpi w krainie Uruku siedem lat plew i pustych kBosów, nazbieraBam ju| ziarna dla ludzi, trawy dla bydBa stwo- rzyBam do syta. Teraz pom[cij mnie, teraz go pokarz, stwórz mi bykoBaka na Gilgamesza! Niech w[ciekBego bykoBaka prycha- nie sBysz! Kiedy Anu te sBowa usByszaB, speBniB pro[b, stworzyB jej byko- Baka. Isztar go pognaBa z nieba na ziemi. Kiedy dopadB bykoBak Uruku, kiedy spadB na ziemi, chrapicy w[ciekle, cwaBem zbiegB ku wielkiej rzece Purattu, w siedmiu Bykach j wychBeptaB i rzeka wyschBa. W pdzie Enkidu bykoBaka pochwyciB, za ki[ u ogona chwyciB potwora. Od chrapnicia jego dóB si uczyniB, w dóB ru- nBo stu m|ów z Uruku, od drugiego chrapnicia dóB si uczyniB, w dóB runBo dwustu m|ów z Uruku. Za trzecim chrapni ciem tchnB na Enkidu. ZgiB si Enkidu w biodrach. Skokiem si porwaB Enkidu, za róg bykoBaka uchwyciB, bukoBak w oblicze bryznB mu [lin, ogonem chlasnB i Bajnem go zbryzgaB. OtwarB usta Enkidu i powiada, rzecze do Gilgamesza: Pysznimy si, przyjacielu, nasz odwag. Na tak obelg có| odpowiemy? OtwarB usta Gilgamesz i powiada, rzecze do Enkidu: Przyjacielu, widziaBem jego wyczyny, potga potwora nam nie jest grozna. Serce z niego wyrw, przed Szamaszem poBo|, ubijemy z tob bykoBaka, stan nad nim na znak zwycistwa, olej w rogi jego wlej, dam Lugalbandzie! Ty go uchwy za ki[ u ogona, ja midzy rogami, szyj a gBow miecz mu wra|, u[mierc potwora! PognaB Enkidu, bykoBaka nawróciB, za ki[ ogona przypadBszy go chwyciB, za ogon go zBapaB, w pdzie przytrzymaB. A zasi Gilgamesz jB si potwora jako [miaBek wroga, jak rzeznik byka, pomidzy rogami, szyj a gBow miecz swój wraziB. Jak ubili bykoBaka, serce wyrwali, przed Szamaszem je poBo- |yli. Szamaszowi odstpiwszy pokBon oddali obaj bracia i spo- cz usiedli. WbiegBa Isztar na mur warownego Uruku, na blank wskoczyBa, przekleDstwo rzuciBa: Biada| Gilgameszowi! Mnie zniewa|yB bykoBaka ubiwszy! PosByszaB te sBowa Isztar Enkidu, wyrwaB czBonek bykoBaka, w twarz go jej cisnB: {ebym tylko ciebie w rce mógB dosta, jako z nim, tak z tob byBbym uczyniB! To| bym ci kiszkami jego obwiesiB! ZwoBaBa Isztar swe spro[ne kapBanki, nierzdnice i dziewki swoje skrzyknBa, nad rzuconym sobie bykoBaka czBonkiem uczyniBa pBacze |aBobne. A zasi Gilgamesz przywoBaB biegBych we wszelakim rzemio- [le. Jli rogów grubo[ chwali mistrzowie. Lane z min trzy- dziestu lapis lazuli, w opraw wzite na grubo[ dwóch palców, oleju mie[ciBy oba rogi sze[ kadzi, tyle go Gilgamesz dla na- maszczenia daB swojemu bogu Lugalbandzie. Rogi wniósB i po- wiesiB w sypialni swojej ksi|cej. Rce swe obmyli w rzece Purattu. Objli si, wyszli, id po ulicy Uruku, przypatruj si im tBumy Uruku. Rzecze do sBu|ebnic dworskich Gilgamesz: Kto pikny jest w[ród bohaterów? Kto jest dumny w[ród m|ów? Gilgamesz jest pikny w[ród bohaterów, Enkidu jest dumny w[ród m|ów! A oto Isztar, której my[my bykoBaka czBonek w gniewie cisnli, dla Isztar nie masz na ulicy takiego co by jej dogodziB! W dworcu swym Gilgamesz sprawiB wesele. I zasnli waleczni na Bo|u nocy. ZasnB Enkidu i sen zobaczyB, WstaB Enkidu i widzenie senne wykBada, sen przyjacielowi gBosi. Enkidu. TABLICA SIÓDMA PRZYJACIELU MÓJ, nad czym naradzali si wielcy bogowie? Mego snu sBuchaj, który w nocy widziaBem! Anu, Ellil i Szamasz nie- bieski zeszli si na rad. Do Ellila tak Anu przemówiB: I| bykoBaka i Humbab ubili, powiada Anu, umrze musi je- den, ten, co z gór wziB cedry! OdrzekB mu Ellil: Enkidu niech umrze! A Gilgamesz niech nie umiera! M|nemu Ellilowi odrzekB niebieski Szamasz: Nie z mojego| to rozkazu bykoBak i Humbaba byli ubici? Czy teraz Enkidu ma umrze niewinnie? RozgniewaB si Ellil na [wietnego Szamasza: W tym rzecz, i| dzieD w dzieD, Szamaszu, chadzasz przy nich jakby ich towarzysz! Wic chory zlegB Enkidu przed Gilgameszem. Po licu Gilga- mesza Bzy popBynBy. Bracie! ukochany bracie! Dlaczego mnie zamiast brata mego prawym uznali? RzekB jeszcze: Czy| mam siedzie z duchem a u drzwi ducha, nigdy ju| na oczy brata kochanego nie ujrze? OtwarB usta Enkidu i powiada, rzecze do Gilgamesza: Nu|e, przypomnijmy wic sobie, mój przyjacielu, co[my razem zdziaBali. Zrbali[my cedry z rozkazu Szamasza, zrobili[my z cedru drewniane wrota, dla wrót drewnianych popadBem w nieszcz[cie ! Enkidu wzniósB oczy ze swego Bo|a i do wrót przemawia jak do czBowieka: Wrota z drzew le[nych, wy, na nic niezdatne, wy, w których |adnego nie masz rozsdku! Drzewo dla was wybieraBem przez wiorst dwadzie[cia, a| cedr wyniosBy zobaczyBem, równego mu drzewa nie byBo w [wiecie! Na wysoko[ macie sze[ prtów, dwa na szeroko[, sztaba, ucho i zatyczka wasza jeden prt mierz. SporzdziBem was w Nippurze i tu przyniosBem. Gdy- bym wiedziaB, ile za was zapBac, wrota, ile przyjdzie mi z wa- szej pikno[ci, wziBbym topór, w drzazgi bym was porbaB, plecionk bym zacigaB w waszym otworze. Lepiej bym zasuwy strzaskaB w domu twoim, Szamaszu, ni| dla twej [wityni ciosaB wrota cedrowe! Nie mógB mnie obroni Szamasz przed Anu. I|em speBniB pragnienie serca twego w Uruku, Anu z Isztar mi nie przebaczyli. Po có|em was, wrota, zdziaBaB w Nippurze i tu przyniósB? Lepiej by was przyniósB przyszBy jaki[ wBadca, co wstanie po mnie! Niechby lepiej bóg podwoje wasze sporzdziB! Niechby starB me imi, swoje wypisaB, byBem ja nie pBaciB za was, cedrowe wrota! SBowa jego usByszawszy gorzko zapBakaB, sBowa druha swego, Enkidu, usByszaB Gilgamesz, Bzy mu pociekBy. OtwarB usta Gilgamesz i powiada, rzecze do Enkidu: DaB ci bóg serce gBbokie, mow roztropn, m| z ciebie m- dry. Rzeczy straszne powiadasz! Czemu serce twe, mój przyja- cielu, mówi tak dziwnie? Sen twój cenny, cho wiele w nim strachu. Strach to wielki, ale sen twój cenny! Lecz bogowie'|y- wemu gryz si zwolili, sen zostawia zgryzot |ywemu! Pomodl si do wielkich bogów, Bask chc znalez, ku twojemu bogu si zwróci, niech|e ojciec bogów, Anu, lito[ oka|e, Ellil si u|ali, Szamasz si ujmie: zrobi im posgi pikne, zBota nie szcz- dzc! Szamasz usByszaB i wie[ci Gilgameszowi: ZBota na posgi, królu, nie marnuj! Co powiedziano, bogowie nie cofn, co powiedziano, nie wróc, nie zmieni. Losów rzu- conych nie wróci, nie zmieni! Czas ludzki mija, nic nie trwa na [wiecie. OdpowiedziaB na wyrok Szamasza, gBow podniósB Enkidu, przed Szamaszem Bzy jego pociekBy. Cenny sen mi zesBaBe[, Szamaszu, jako[ przepowiedziaB, tak mi si stanie. Bez pomsty przecie mnie nie zostaw, speBnij moje sBowo, Szamaszu! My[liwemu los przeznacz niedobry, i|by go w tym [wiecie nigdy nie przestaB nka. Zajcia jego pomieszaj na stepie, stra mu zdobycz, z rk siB odejmij, niechaj ma ob- mierzBy |ywot przed tob, niech precz od niego zwierzyna uchodzi! Czego w sercu pragnie, niech si nie speBni! Serce go poniosBo i jB kl Szamhat: Teraz tobie, Szamhat, zBy los przeznacz, i|by ci w tym [wie- cie nigdy nie przestaB nka! Przekln ciebie przekleDstwem naj- wikszym, kltw, która ciebie rychBo dopadnie! Oby twego przyrodzenia za|y nikt nie chciaB, oby[ z wBasnym grzeszyBa potomstwem, oby[ byBa wypdkiem w[ród kobiet, oby w domu twoim kruk napaskudziB, oby[ si tarzaBa w Bajnie wBasnym jak owca, oby[ w garnku miaBa tylko odchody! Bdziesz jak ta suka w garncarskim piecu, jak ona, zostaniesz |ywcem spalona, gdy w nim rozniec! OgieD w dom twój padnie, skrzy|owania dróg bd twym domem, cieD pod murem bdzie twym schronieniem, nogi twe nie bd znaBy wytchnienia, pijak i gBodomór w twarz ci bi bd! Ndzarz bdzie si z tob pokBadaB i cokolwiek daB, znowu odbierze, gBód i pragnienie ciaBo twe wysusz: bo[ ty na mnie przekleDstwo [cignBa, ty[ mnie ze stepu mojego wywiodBa i w nieszcz[cie, w chorob wtrciBa! UsByszaB to Szamasz, usta otworzyB, jak tylko usByszaB, zawoBaB z nieba: Czemu, Enkidu, nierzdnic Szamhat przeklBe[, która chle- bem nakarmiBa ci godnym boga, napitkiem napoiBa ci godnym wBadcy, w [wietn odzie| ciaBo twe odziaBa, za towarzysza dobre- go daBa ci Gilgamesza? Oto on, Gilgamesz, brat twój najbli|szy, na Bo|u wielkim ci uBo|y, poBo|y ciebie na Bo|u poczesnym, w mieszkanie spokojne ciebie wprowadzi, w domostwo bdce z lewej strony. WBadcy ziemi stopy twe ucaBuj. Ka|e ci opBaka ludziom z warownego Uruku, ka|e nad tob zawodzi |aBo[nie, na niewiasty wesoBe ten trud naBo|y, sam szaty zgrzebne po tobie przy wdzieje, lwi skór zarzuci, w puszcz pobiegnie! SByszy Enkidu sBowo [wietnego Szamasza, serce gniewne si w nim u[mierzyBo, wtroba jtrzca si ukoiBa: Co innego tobie, Szamhat, przeznacz: niech wróci do ciebie, kto ci poniechaB! Panowie, wBadcy i ksi|ta niech si z podziwu po udzie uderz! Kto ci ujrzy, niech stanie w podziwie, niech m|ny nad tob wBosami wstrz[nie, starzec brod zmierzwi, mBody z biódr przepask rozwi|e, niech ci odchodzcy sakw rozsupBa, sypnie ci krwawnika, zBota i lapis lazuli! Pomst ci oddamy nad tym, kto by ciebie zniewa|yB, zga[nie ogieD w jego domu, spichrz si rozsypie! Niechaj kapBan ci w przybytek bo|y wprowadzi! Niechaj porzucona dla ciebie bdzie matka siedmiu synów i mBoda |ona! Aono Enkidu bole[ rozdarBa na Bo|u nocy, gdzie spoczywaB samotnie, smutek swój rzekB w nocy przyjacielowi: Przyjacielu, sen widziaBem tej nocy. RyczaBo niebo, ziemia si odzywaBa, ja w tej nocy mrokach stoj samotny. UjrzaBem czBo- wieka, twarz jego mroczna, do ptaka burzy podobny z oblicza, skrzydBa jego spie, jak szpon orBa jego paznokcie. Pora si z nim jBem, on mnie pokonaB, zmaga si z nim jBem, na grzbiet mi wskoczyB, ziemi rozdarB, mnie w przepa[ pogr|yB. DotknB mego ciaBa, w pBaczk mnie zmieniB, u ramion mych sprawiB skrzydBa jak ptasie, wzrok wpiB we mnie i powiódB w siedlisko mroku, gdzie mieszka Irkalla, wBadczyni zmarBych, w dom, z którego wszedBszy ju| si nie wyjdzie, w drog, po której ju| nie masz powrotu, w dom, którego mieszkaDcy nie widz [wiatBa, gdzie proch jest pokarmem i glina jadBem, gdzie odziani jak ptactwo odzie| skrzydeB [wiatBa nie widuj, |yj w ciemno[ci, gdzie drzwi i zapory pyBem pokryte. W domostwie prochu, w którem byB wstpiB, królów zobaczyBem z koron wyzutych, wBadców ujrzaBem koBpaki noszcych, tych, co w dawnych cza- sach wBadali ziemi: ci bdcym na obraz Anu i Ellila miso pieczone i wod przynosz, pieczeD im podaj, chBodn wod lej z bukBaka. W domostwie prochu, w którem byB wstpiB, kapBan przebywa i starszy, i mBodszy, zaklinacz oraz optany i ten, który z [witego naczynia oceanem zwanego bogów na- maszcza. Mieszka tam Etana, co w niebo lataB, mieszka te| Sumukan, bóg niw i trzody, mieszka Ereszkigal, ziemi wBad- czyni. Przed ni klczy Beletceri, pisarka ziemi, losu trzyma tablic i w gBos jej czyta. Twarz podniosBa i mnie zobaczyBa: Ju| [mier tu przywiodBa tego czBowieka. Tutaj si ocknBem, jakoby czBowiek, z którego krew uszBa, który si bBka w bezludnym sitowiu, jak ten, którego do sdu siepacz pojmawszy prowadzi, tak i| serce jego z trwogi koBace. OtwarB usta Gilgamesz i rzecze: Mój przyjacielu, którego tak kocham! Enkidu, umiBowany mój przyjacielu, który[ ze mn wszystkie trudy przeszedB! Wspomnij wszystkie nasze wspólne wyprawy! Przyjacielu mój! UjrzaBe[ sen nieodwrotny. W dzieD, gdy sen ów przy[niB, czas si wypeBniB. ZlegB chorob zBo|ony Enkidu. RzekB Enkidu do Gilgamesza: CiaBo me wysokie jak mur skruszone, posta moja krzepka le- gBa jak trzcina, wydarty jestem jak wodoro[l i na brzuch rzucony. Oto choroby duch si w me ciaBo jak w szat przyodziaB. Sen ci|ki jak sie mnie oplataB. Oczy wytrzeszczone a nic nie widz, uszy me otwarte a nic nie sBysz, w usta chcce mówi jakby Bachman wepchnito. ChwyciBa mnie za rce sBabo[, zmczenie siadBo na moich kolanach. Nie masz nade mn boga i duch [mierci przylegB do mojego ciaBa jak szata. Ju| nic nie mog odpowiedzie temu, kto mnie woBa, kto pyta o mnie. Le|y jeden dzieD i drugi Enkidu w Bo|u, le|y trzeci dzieD i czwarty Enkidu w Bo|u, pity, szósty i siódmy dzieD, ósmy, dziewity i dziesity ciaBo Enkidu bole[ po|era. Jedenasty i dwunasty dzieD le|y na swym Bo|u Enkidu. Gilgamesza przywoBaB i rzecze: Przyjacielu mój, bóg wielki mnie przeklB. Kiedy[my w Uruku z sob mówili, baBem si bitwy, i[ w bój nie chciaBem. Przyja- cielu mój! Kto w bitwie padnie, szcz[liwy! Ja si baBem [mierci. Umieram z haDb. SiadB Gilgamesz pBaka nad Enkidu. Po licu Gilgamesza Bzy popBynBy. TABLICA ÓSMA ZALEDWIE ZWITU co nieco w rozbrzasku, otwarB usta Gilgamesz i rzecze: Enkidu, przyjacielu mój, twoja matka gazela i twój ojciec, dziki osioB, ciebie zrodzili! Stwory, których znakiem ogon, ciebie chowaBy, bydBo stepowe i dzikie pastwiska. Przej[cia Enkidu w boru cedrowym niech dniem i noc wci| pBacz po tobie. PBaczcie, starsi warownego Uruku, i palec niech pBacze, co bBo- gosBawiB nas odchodzcych! PBaczcie wy, zbocza wyniosBe gór i wzgórz lasem porosBych, na które[my si wdzierali pospoBu! Niech pola po tobie pBacz jak macierz! PBacz, cyprysów i cedrów |ywico, przez które my[my zbli|ali si, gniewni! PBaczcie, hieny i niedzwiedzie, rysie, tygrysy, kozioro|ce i lamparty, lwy i ba- woBy, jelenie i sarny, dzikie bydBo i zwierzu stepowy! PBacz, rwca rzeko Ulai, której brzegi deptali[my, pBacz, [wiatBa rzeko Purattu, z której wod dla bukBaków czerpali[my! PBaczcie, m|owie warownego Uruku i niewiasty, wy, co[cie widziaBy, jako[my ubili bykoBaka! Niech pBacze kapBan, co miastu Eredu imi twe wie[ciB, niech pBacze mdrzec, który lejc wod przed Ea imi twe wygBosiB! Niech pBacze, kto jczmieD w usta twe wBo|yB, niech pBacze, kto olej daB ci pod stopy, niech pBacze, kto napitek chmielny w usta twe wprowadziB! Niech ta nierzdnica pBacze, która ci olejkiem zacnym ma[ciBa! Niech pBacze, kto wstpiB w [lubne domostwo, kto przez rady twe mdre |on po- zyskaB! Bracia niech po tobie pBacz jak siostry i w rozpaczy rw wBosy nad tob! Ja tak bd po tobie, Enkidu, pBakaB, jak w obozowisku twoi matka i ojciec. SBuchajcie, m|owie, sBu- chajcie mnie, warownego Uruku starsi, sBuchajcie! PBacz po Enkidu, swym przyjacielu, jak pBaczka po nim |aBobnie zawodz. Topór z boku mego, wsparcie mej rki, miecz z pasa mojego, tarcz sprzede mnie, pBaszcz mój od[witny, z ldzwi mych przepask porwawszy wziB mi zBy bóg Bibbu! Przyjacielu mój, mBodszy braciszku, goDcze osBów górskich, lampartów stepu! Enkidu, mój mBodszy braciszku, goDcze osBów górskich,Slampartów puszczy, z którym wszystko zwyci|ali[my, w góry wkraczali[my, razem jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie cedrów mocarnego Humbab zgubili[my! Jaki| to znów sen ciebie ogarnB? OciemniaBe[, mówi, ty nie sByszysz. TknB serca Gilgamesz. Serce nie bije. ZakryB mu oblicze, jak oblubienicy, przyjacielowi swemu. Jak orzeB nad zwBokami kr|y. Jak lew, któremu lwita w pa[ wpa- dBy, tam i sam si miota. WBos swój jak zgrzebBem rwie i mierzwi. Najlepsze odzienie zdarB z siebie Gilgamesz, jak nieczyst szmat precz cisnB. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, rozkazaB Gilgamesz po kraju gBosi: Kowal! miedziarz! klejnotnik i snycerz! Uczyni mi druha, wizerunek jego wyrzezbi! SporzdziB Gilgamesz posg Enkidu, przyjaciela w nim ukazaB wzrost i oblicze. Podstawa z gBazu, wBosy z lapis lazuli, twarz z alabastru, pier[ jego ze zBota, skóra ze zBota i szaty ze zBota. WyszukaB kamieni moc drogocennych, alabastru nie skpiB, zBota nie szczdziB. Szaty kazaB ku dla przyjaciela, broD i odzie| wykuli mistrzowie. PBaszcz jego wa|y trzydzie[ci min zBota, przepaska wa|y trzydzie[ci min zBota, koBpak wa|y trzydzie[ci min zBota. Miecz jego wa|y trzydzie[ci min zBota, w trzydzie[ci min zBota pochwa okuta, wyrobiona caBa z lapis lazuli na grubo[ dwóch palców, z pasa wiszcy topór wa|y trzydzie[ci min zBota, pas na biodrach trzydzie[ci min zBota. SiadB Gilgamesz pBaka nad Enkidu. Oto ja, Gilgamesz, twój brat najbli|szy, ciaBo twe na wielkim Bo|u zBo|yBem, pokBadBem ciebie na Bo|u poczesnym, w mieszka- nie spokojne ci wprowadziBem, w domostwo bdce z lewej strony. WBadcy ziemi stopy twe caBowali. KazaBem ci pBaka ludziom z warownego Uniku, kazaBem nad tob szlocha |aBo- [nie, na niewiasty wesoBe ten trud wBo|yBem, sam szaty zgrzebne po tobie oblokBem, lwi skór przywdziaBem, w puszcz pobiegn! Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, rozwizaB Gilgamesz swych szat przewizki, z drzewa elammaku stóB wielki wyniósB. Naczynie z krwawnika napeBniB miodem, w dzban z lapis lazuli nalaB oleju, stóB nimi ozdobiB, sBoDcu ukazaB, przed oczy Sza masza kBadB je w ofierze. W Bonie swoim bole[ poczuB Gilga mesz, na murach stanB, nad rzek Purattu. Bogu sBoDca ukazaB Gilgamesz obraz towarzysza swego na tej ziemi rozlegBej, którego straciB z rozkazu Szamasza. Niech przyjmie ofiar, niech si z niej cieszy! Niech idzie sam Szamasz u jego boku! UkazaB Szamaszowi obraz towarzysza swego na ziemi rozlegBej, którego lica z alabastru.UkazaB bogu sBoDca obraz towarzysza swego na ziemi rozlegBej, którego ciaBo i szaty ze zBota. UkazaB bogu sBoDca obraz towarzysza swego na ziemi rozlegBej, którego wBosy z lapis lazuli. Niech przyjmie ofiar, niech si z niej cieszy, niech idzie sam Szamasz u jego boku! Naczynie z krwawnika napeBniB miodem. W dzban z lapis lazuli nalaB oleju. Czy| i ja nie umr, czy nie bd jak Enkidu? W Bonie mym rozpacz si zalgBa. Jak|e mi to zmilcze? Jak spokój znalez? Trwog przed [mierci poczuBem, Szamaszu! Racz mnie, jak dotd, w[ród |ywych zachowa! Z nieba odpowiada Szamasz sBoneczny: DaBem tobie, Gilgameszu, wBadz królewsk, ona ci sdzona, nie |ycie wieczne. Nie bdz smutny w sercu ani przybity! Imi swe utwierdzisz po wszystkie czasy, imi swe zostawisz, cho |y nie bdziesz! ZmarBy bdziesz sdzi w[ród Anun nakich. UsByszaB Gilgamesz sBowa Szamasza. StworzyB w sercu obraz rzeki pByncej. Po dniach i po nocach pBakaB Gilgamesz. Do grobu Enkidu skBada nie kazaB. Czy na gBos jego nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo, w nosie Enkidu si czerwie zalgBy. W dzieD siódmy kazaB go pochowa. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, drzwi rozwarB Gilga- mesz, zgotowaB ofiar, z drzewa elammaku stóB wielki wyniósB, naczynie z krwawnika napeBniB miodem, w dzban z lapis lazuli nalaB oleju, stóB nimi ozdobiB, sBoDcu ukazaB. OtwarB usta i rzecze Gilgamesz: Wic i ja umr, i bd jak Enkidu? W Bonie mym rozpacz si zalegBa. Jak|e mi to zmilcze? Jak spokój znalez? Trwog przed [mierci poczuBem, bogowie! Raczcie mnie, jak dotd, w |y- wych zachowa! Na ofiar jego wejrz bogowie. OtwarB usta Ellil, wie[ci Gil- gameszowi: Z dawna, Gilgameszu, taki los ludzki! Rolnik ziemi orze, |niwo z niej zbiera, Bowca i pasterz zwierzta dobywa, skóry ich przywdziewa, misa po|ywa. Ty chcesz, Gilgameszu, czego nie byBo od czasów, jak wiatr mój wody popdza. ZasmuciB si Szamasz, przed nim si zjawiB, w te sBowa si ozwaB do Gilgamesza: Gilgameszu! Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz, ni- gdy nie znajdziesz! Do Szamasza [wietnego rzecze Gilgamesz: Skoro ju| tyle po [wiecie chadzaBem, czy| dla mnie tak wiele w ziemi spokoju? Wszystkie lata dotychczas przespaBem, niech jednak oczy me widz sBoDce, niech si sBoDcem nasyc! Pusta jest ciemno[, je[li si raz [wiatBo znalazBo! Czy martwy mo|e blask sBoDca zobaczy? TABLICA DZIEWITA PO PRZYJACIELU SWYM, po Enkidu pBacze gorzko Gilgamesz, bie|y w pustyni. Czy| i ja nie umr, czy nie bd jak Enkidu? Jak|e mi to zmil- cze, jak spokój znalez? W Bonie mym rozpacz si zjawiBa, [mierci si przelkBem, uchodz w stepy. WybraBem si w drog, w kraj, kdy wBada Utnapiszti, co |ycia dostpiB, syn króla Ubartutu, biegn w po[piechu. DotarBem noc do górskich przeBczy, lwy ujrzaBem i strach mnie obleciaB. GBow uniosBem, do Sina si modl, boga ksi|yca o Bask upraszam, ku wielkim bogom [l modlitwy: raczcie mnie, jak dotd, w |ywych zacho- wa! LegB spa i wtem zbudzony ze snu patrzy: lwy swawol, w blasku Sina |yciem si ciesz. Od razu topór bojowy podzwig- nB, miecz wyrwaB zza pasa, na lwy si rzuciB, wpadB midzy drapie|ców jak prdka strzaBa, rozpdzaB je, rbaB, siekB i u[mier- caB. W gniewie ksi|ycowi wszystkie lwy jego zabiB. OdrzuciB swój topór. W dBoD dButo chwyciB. Na skale wyciB imiona walecznych, napisaB pierwszego imi Gilgamesz, napisaB drugiego imi Enkidu. PodjB topór swój bojowy. W pasie powiesiB. Do Szamasza sBonecznego rzecze Gilgamesz: Czy|by[ towarzysza w walce daB mi, Szamaszu? ZdaBo mi si, jakby Enkidu walczyB u mojego boku i lwy u[miercaB! Ze sByszenia znaB imi gór Maszu. Jak podszedB do nich, do gór, strzegcych wschodu i zachodu sBoDca dzieD w dzieD, szczy- tem sigajcych litego nieba, piersi pogr|onych w gBb [wiata zmarBych, których gór wrót strzeg ludzie skorpiony, ich widok [miertelny, ich strach bBysk grozny, ich blask okropny, a| góry przewraca, przy wschodzie i zachodzie strzegcych sBoDca: jak tylko ujrzaB je Gilgamesz, twarz zakryB ze strachu, z trwogi twarz zmierzchBa. Znów nabraB [miaBo[ci, do nich podchodzi. M| skorpion krzyknB do swojej maB|onki: Ten, co si tu zbli|a, spójrz! jego ciaBo jest z ciaBa bogów. Do m|a skorpiona rzecze maB|onka: W dwóch trzecich jest bogiem, w jednej czBowiekiem. M| skorpion zakrzyknB na Gilgamesza, do bogów potomka rzekB takie sBowo: Dlaczego w drog wyszedBe[ dalek, po jakiej drodze do mnie dotarBe[, jak drog trudn si przeprawiBe[? ChciaBbym pozna cel twego przybycia, pragn wiedzie, gdzie cel twój le|y, dokd si wybierasz, chciaBbym usBysze. Rzecze doD Gilgamesz, do m|a skorpiona: Mój przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osBów górskich, lampartów stepu, Enkidu, mój mBodszy braciszek, goDca osBów górskich, lampartów puszczy, z którym wszystko zwyci|ali[my, w góry wkraczali[my, razem jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie cedrów mocarnego Humbab zgubili[my, przyjaciel, którego tak miBowaBem, z którym wszystkie trudy razem przeszedBem: los go dopadB czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Po dniach i po nocach nad nim pBakaBem, do grobu skBada go nie kazaBem: czy na gBos mój nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie za- lgBy. ZlkBem si zgonu, nie masz dla mnie |ywota, jakoby roz- bójnik stepy przebiegam, sprawa mego przyjaciela na mnie spo- czywa. Po drodze dalekiej stepy przemierzam, sprawa mego przyjaciela, Enkidu, wci| mnie przygniata, po drogach dale- kich w stepie si bBkam! Jak|e mi to zmilcze, jak spokój zna- lez? Ukochany przyjaciel mój staB si ziemi, Enkidu, przyjaciel miBy, w ziemi si zmieniB! Czy| i ja nie umr, czy te| nie legn, a|ebym po wieki wieków ju| nie wstaB? Oto si spotkaBem z tob, m|u skorpionie. Obym nie zobaczyB [mierci, której si lkam! Do ojca mego, Utnapiszti, biegn w po[piechu, który prze|yB, w zgromadzenie bogów byB wstpiB, w[ród nich |ycia dostpiB. Jego chc o |ycie i [mier zapyta! OtwarB usta m| skorpion i rzeczie[cie, w Gilgameszowi: Nigdy, Gilgameszu, nie byBo drogi, przej[ciem górskim nikt jeszcze nie przeszedB. Na dwana[cie wiorst w gBb si cignie, mrok tam jest gBboki, [wiatBa nie wida. O wschodzie sBoDca wrota si odmyka, po wzej[ciu wrota si zamyka, o zachodzie sBoDca znów si wrota odmyka, po zachodzie wrota si zamyka. Tamtdy wiod bogowie Szamasza, który blaskiem swym spieka, co tylko |yje. Jak|e ty si przedostaniesz tym przej[ciem? Wejdziesz w nie i ju| stamtd nie wyjdziesz. Rzecze doD Gilgamesz, do m|a skorpiona: W smutku mych wntrzno[ci, w rozpaczy serca, w upaB czy chBód, w ciemno[ci i w mroku, w pBaczu i wzdychaniu pójd, a|ebym przeszedB! Teraz otwórz mi te wrota z gór. RozwarB usta m| skorpion i tak rzecze, tak wie[ci Gilgame- szowi: Ruszaj, Gilgameszu, drog nieBatw, oby[ zdoBaB przej[ góry Maszu! Oby[ lasy i góry pokonaB i szcz[liwie z nich przyszedB z powrotem! Niech ci górskie wrota bd otwarte. UsByszawszy te sBowa Gilgamesz wedle sBów m|a skorpiona postpiB, na drodze Szamasza postawiB stopy. Jedn wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Drug wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Trzeci wiorst uszedB, wstecz si spojrzaB i blask go poraziB. SBoneczny Szamasz na spoczynek wracaB, i|by gBow zBo|y na Bonie Ningal i noc spdzi z Aj oblubienic, w przej- [ciu otarB si o niego, ledwie nie spaliB. ZakryB oczy swe Gilgamesz. Omal nie o[lepB. Znowu nabraB [miaBo[ci Gilgamesz, rozwarB usta i oczy otworzyB, w przej[ciu do Szamasza tak si odezwaB: WysBuchaj mnie, sBoDce! SBuchaj, Szamaszu! Chc ci co[ po- wiedzie, skBoD ku mnie ucho! WybraBem si w drog, w kraj, gdzie przebywa Utnapiszti, co |ycia dostpiB. Jego chc o |ycie i [mier zapyta. A teraz, Szamaszu, którdy droga do Utna- piszti? Jakie jej znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li mo|na, przepByn przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po stepie! Szamasz mu [wietny odpowiedziaB: Przej[ciem górskim nikt jeszcze nie przeszedB. Gilgameszu! Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz, nigdy nie znaj- dziesz! Do Szamasza [wietnego rzecze Gilgamesz: Skoro ju| tyle po [wiecie uszedBem, czy| mam usn, gBow ziemi przysypa? Niechaj oczy me wprost w sBoDce patrz, a| si nie nasyc, a| nie o[lepn! Czy| martwy mo|e blask sBoDca zobaczy? Teraz mów: gdzie droga do Utnapiszti? OdpowiedziaB mu Szamasz sBoneczny: Nad bezludnym morzem mieszka Siduri, szafarka boska. J spytaj o drog. OdszedB [wietny Szamasz. Gilgamesz zostaB. Znów [miaBo[ci nabraB i dalej ruszyB. Czwart wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Pit wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Szóst wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wi- da, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Siódm wiorst uszedB, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Ósm wiorst uszedB, krzyk wielki wydaB, mrok cigle gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Dziewit wiorst uszedB, wiatr poczuB póB- nocny, tchnienie wiatru chBodne twarz mu owiaBo, mrok gBboki, [wiatBa nie wida, nic przed sob i za sob dojrze nie mo|e. Dziesit wiorst uszedB, wyj[cie ju| blisko, szedB t wiorst jakoby wiorst dziesi. UszedB jedenast, ju| jakby przed[wit. UszedB dwunast i staBo si jasno. UjrzaB sad kamienny. RuszyB przed siebie. Tu krwawnik ro[nie wydajc owoce, caBy w gronach bujnych, wdziczny z wygldu. Lapis lazuli swe li[cie rozpostarB, te| owocem obrodziB, pikny z wygldu. Tam jakby cedr pyszny wzniósB si wysoko, na gaBziach jego ro[nie hematyt. Szmaragd si pleni jak morski wodorost, jak cierD i oset rozkrzewiB si agat, chleb [witojaDski ma perBy w strkach. W sadzie kamiennym wszelakie klejnoty owoce wydaj, pieni si, rosn jak trawy w stepie, jak na brzegu morskim sitowie, tak bujnie dojrzaBe wisz z gaBzek. Przez kamienny sad przechodzc Gilgamesz oczy podniósB i dziw ten ogldaB. TABLICA DZIESITA SZAFARKA BOSKA, Siduri, |yje nad morzem bezludnym, na wy- brze|u mieszka, bogów orzezwia. Uczyniono jej dzban dla chmielu, uczyniono zBot czasz dla sBodu. W zasBon spowita siedzi na brzegu. Gilgamesz podchodzi do jej siedziby, w skóry odziany i straszny z wygldu, w ciele swoim ciaBo bogów majcy, w Bonie rozpacz nioscy, takiemu, co w dalek drog odszedB, z lica podobny. Szafarka z dala go ujrzawszy rzecze sercu swemu, pomy[lawszy, sama tak do siebie rozwa|a: Pewnie to zbój, gwaBciciel kobiet! We w[ciekBo[ci swojej do- kd|e zmierza? Widzc go szafarka wrota zawarBa, drzwi zamknBa, zasuw zaparBa. Lecz on, Gilgamesz, miaB ucho na Boskot. Podbródek swój podniósB i wparB w drzwi stop. Do szafarki Siduri rzecze Gilgamesz: Co[ ujrzaBa, szafarko, |e od razu wrota zawierasz, drzwi zamykasz, zasuw zapierasz? Bo w drzwi uderz i strzaskam zasuw! Nie ka| mi si ima mego topora, nie trzymaj mnie pod drzwiami w polu, otwórz zaraz bram i daj si ujrze! KrzyknBa Siduri do Gilgamesza, do potomka bogów sBowo wyrzekBa: Dlaczego w drog wyszedBe[ dalek, po jakiej drodze do mnie dotarBe[, jak drog trudn si przeprawiBe[? ChciaBabym pozna cel twego przybycia, dokd si wybierasz, chciaBabym wiedzie. Rzecze do niej Gilgamesz, do szafarki Siduri: Jam jest Gilgamesz, który ubiB boru stra|nika, w lesie cedrów mocarnego Humbab zgubiB, bykoBaka u[mierciB, co z nieba zstpiB, i lwy pobiB ksi|ycowi w górskich przeBczach! Rzecze doD Siduri, do Gilgamesza: Skoro[ ty Gilgamesz, który ubiB boru stra|nika, w lesie ce- drów mocarnego Humbab zgubiB, bykoBaka u[mierciB, co z nie- ba zstpiB, i lwy pobiB ksi|ycowi w górskich przeBczach: czemu twoje lica wpadBy, twarz w dóB przygita, serce smutne, oblicze skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co w dalek drog odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mróz czoBo twoje spiekBy i za pBodem wiatru bie|ysz po stepie? Do Siduri, do szafarki rzecze Gilgamesz: Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, serca smut- nego, skonanego oblicza? Jak rozpaczy nie mie w Bonie, jak ta- kiemu, co w dalek drog odszedB, nie by podobnym, jak czoBa skwarem i mrozem spiekBego nie mie, jak za pBodem wiatru nie biec po stepie? Mój przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osBów górskich, lampartów stepu, Enkidu, którego tak miBowaBem, z którym wszystkie trudy razem przeszedBem: los go dopadB czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie zalgBy. Jak|e mi to zmilcze, jak spokój znalez? Ukochany przyjaciel mój staB si ziemi, Enkidu, przyjaciel miBy, w ziemi si zmieniB! Czy| i ja nie umr, czy te| nie legn, a|ebym po wieki wieków ju| nie wstaB? Oto si spotkaBem z tob, szafarko. Obym nie zobaczyB [mierci, której si lkam! Rzecze doD szafarka, do Gilgamesza: Gilgameszu! Na co ty si porywasz? {ycia, co go szukasz, nigdy nie znajdziesz! Kiedy bogowie stwarzali czBowieka, [mier przeznaczyli czBowiekowi, |ycie zachowali we wBasnym rku. Ty, Gilgameszu, napeBniaj |oBdek, dniem i noc oby[ wci| byB wesóB, codziennie sprawiaj sobie [wito, dnie i noce spdzaj na grach i plsach! Niech jasne bd twoje szaty, wBosy czyste, obmywaj si wod, patrz, jak dzieci twej rki si trzyma, kobiec spraw czyD z chtn niewiast: tylko takie s sprawy czBowieka! Do Siduri, do szafarki rzecze Gilgamesz: Mów teraz, szafarko, którdy droga do Utnapiszti? Jakie jej znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li mo|na, przepBy- n przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po stepie! Rzecze doD szafarka, do Gilgamesza: Nigdy przeprawy, Gilgameszu, tdy nie byBo, od zarania cza- sów nikt z tu przybyBych przez morze nie mógB si przedosta. Kto przez morze si przeprawia, to [wietny Szamasz: prócz Sza- masza któ| temu podoBa? Trudna to przeprawa, droga nieBatwa, woda [mierci tam drog zagradza. Choby[ jako[, Gilgameszu, morze przepBynB, có| poczniesz, stanwszy u wód [mierci? Jest u dalekiego Utnapiszti, Gilgameszu, Urszanabi przewoznik, ma ci on wiosBa kamienne, w lesie Bowi zwykB gada Urnu. Jego wic poszukaj i z nim si zobacz! Je[li bdzie mo|na, wraz z nim si przepraw, je[li nie mo|na, tedy ruszaj z powrotem. UsByszawszy te sBowa Gilgamesz porwaB topór swój bojowy i miecz wydostaB. W[ród drzew si przemknB, w las wbiegB i jak strzaBa prdka wleciaB w sam [rodek. W zaciekBo[ci swej wiosBa kamienne potBukB, gada Urnu chronicego |eglarzy w lesie do- padB i zabiB. Gdy z gorczki ochBonB Gilgamesz, u[mierzyBa mu si w piersi w[ciekBo[, rzekB sobie w sercu: Aodzi nie znalazBem! Pow[cignB Gilgamesz swoj zaciekBo[, z lasu wyszedB nad rzek, co [wiat okr|a. Urszanabi bBysk miecza zobaczyB i topór posByszaB. W Bodzi przypBynB. Aódz pchnB do brzegu. StanB przed nim Gilga- mesz. Oczy jego patrz na przewoznika. RzekB doD Urszanabi, do Gilgamesza: Kim jeste[? Powiedz mi swe imi! Jam jest Urszanabi, dale- kiego Utnapiszti przewoznik! Do Urszanabi przewoznika rzecze Gilgamesz: Jam jest Gilgamesz, takie moje imi, przybyBem z Uruku, z domostwa Anu, przez góry szedBem po drodze dalekiej od wschodu sBoDca. RzekB doD Urszanabi, do Gilgamesza: Czemu lica twoje wpadBy, twarz w dóB przygita, serce smutne, oblicze skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co w dalek drog odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mróz czoBo twoje spiekBy i za pBodem wiatru bie|ysz po stepie? Do przewoznika Urszanabi rzecze Gilgamesz: Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, jak takiemu, co w dalek drog odszedB, nie by podobnym? Mój przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osBów górskich, lampartów stepu, Enkidu, z którym wszystko zwyci|ali[my, w góry wkraczali[my, razem jwszy bykoBaka ubili[my, lwy w przeBczach górskich ksi|ycowi pobili[my, w lesie cedrów mocarnego Hum- bab zgubili[my, Enkidu, którego tak miBowaBem: los go dopadB czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Po dniach i po no- cach nad nim pBakaBem, do grobu skBada go nie kazaBem: czy na gBos mój nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie zalgBy. Sprawa mego przyjaciela na mnie spoczywa. Jak|e mi to zmilcze, jak spokój znalez? Do ojca mego, Utnapiszti, biegn w po[piechu, który prze|yB, w zgromadzenie bogów byB wstpiB, w[ród nich |ycia dostpiB. Jego chc o |ycie i [mier zapyta! I tak przemówiB doD Gilgamesz: Teraz, Urszanabi, którdy droga do Utnapiszti? Jakie jej znaki? Daj mi je, daj|e mi znaki tej drogi! Je[li mo|na, przepBy- n przez morze, je[li nie mo|na, przebiegn po stepie! Urszanabi rzecze do Gilgamesza: Sam sobie, Gilgameszu, drog odciBe[! Do przewoznika Urszanabi rzecze Gilgamesz: Urszanabi, czego si na mnie sierdzisz? Sam przepBywasz mo- rze we dnie i w nocy, w ka|dej porze si przez nie przeprawiasz! Urszanabi rzecze do Gilgamesza: WiosBa kamienne potBukBe[, gada Urnu dopadBe[, wiosBa ka- mienne rozbite, gada ju| nie masz. Dzwignij, Gilgameszu, topór bojowy, w las si zapu[ i |erdzi natnij, sto dwadzie[cia |erdzi, ka|da niechaj mierzy pi prtów. SmoB nasy, przytwierdz im Bopatki i tutaj przynie[. UsByszawszy te sBowa Gilgamesz w dBoni topór bojowy po dzwignB, miecz swój wydobyB, w las si zapu[ciB i |erdzi nar baB, sto dwadzie[cia |erdzi, ka|dej pi prtów. SmoB powlókB, Bopatki przytwierdziB, jemu przydzwigaB. Wsiedli do Bodzi Gilgamesz i Urszanabi. Aódz na wod ze- pchnli i popBynli. W trzy dni przebyli drog miesica i dni pitnastu. I wpBynB Urszanabi na wody [mierci. RzekB do niego Urszanabi, do Gilgamesza: Odstp teraz, Gilgameszu, i wez |erdz w rk. Ka|d |erdzi, nim nasiknie, raz Bódz popychaj. Bacz, by[ wody [mierci rk nie dotknB. Drug, trzeci i czwart |erdz wez, Gilgameszu! Pit, szóst i siódm |erdz wez, Gilgameszu! Ósm, dziewit i dziesit |erdz wez, Gilgameszu! Jedenast i dwunast |erdz wez, Gilgameszu! Po dwakro sze[dziesiciu ju| Gilgameszowi |erdzi nie staBo. Z ldzwi swoich przepask rozwizaB, szaty swoje zerwaB Gil gamesz, w dBoniach jako |agiel je podniósB. Z daleka zobaczyB ich Utnapiszti. Pomy[lawszy sercu swojemu rzecze i tak sam do siebie rozwa|a: Dlaczego w Bodzi wiosBa kamienne rozbite i nie ten w niej pBy- nie, czyja to Bódz? Nie z moich ludzi ten, który si zbli|a. Spo- gldam naD z prawa, spogldam z lewa, patrz na niego i pozna nie mog, patrz na niego i poj nie mog, patrz na niego i nie wiem, kim jest. Czego serce jego |da ode mnie? Przybili do brzegu. Utnapiszti rzecze do Gilgamesza: Kim jeste[? Powiedz mi swe imi. OtwarB usta Gilgamesz i rzecze, dalekiemu Utnapiszti odrzekB Gilgamesz: Jam jest Gilgamesz, takie moje imi, przybyBem z Uruku, z domostwa Anu. RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza: Czemu lica twoje wpadBy, twarz w dóB przygita, serce smutne, oblicze skonane? Czemu w Bonie twoim rozpacz i takiemu, co w dalek drog odszedB, z twarzy[ podobny, skwar i mróz czoBo twoje spiekBy i za pBodem wiatru a| tu przybyBe[? Dalekiemu Utnapiszti rzecze Gilgamesz: Jak|e mi lic nie mie wpadBych, twarzy przygitej, serca smut- nego, skonanego oblicza? Jak rozpaczy nie mie w Bonie, jak ta- kiemu, co w dalek drog odszedB, nie by podobnym, jak czoBa skwarem i mrozem spiekBego nie mie, jak za pBodem wiatru nie biec a| tutaj ? Mój przyjaciel i braciszek mBodszy, goDca osBów górskich, lampartów stepu, Enkidu, mój mBodszy braciszek, goDca osBów górskich, lampartów puszczy, z którym wszystko zwyci|ali[my, w góry wkraczali[my, warowny gród zdobyli[my, razem jwszy bykoBaka ubili[my, w lesie cedrów mocarnego Humbab zgubili[my, lwy w przeBczach górskich ksi|ycowi pobili[my, przyjaciel, którego tak miBowaBem, z którym wszy- stkie trudy dzieliBem, Enkidu, przyjaciel ukochany, z którym wszystkie trudy razem przeszedBem: los go dopadB czBowiekowi sdzony! W los ludzki odszedB! Po dniach i po nocach nad nim pBakaBem, do grobu skBada go nie kazaBem: czy na gBos mój nie wstanie przyjaciel? Sze[ dni przeszBo, siedem nocy minBo, a| si w nosie jego czerwie zalgBy. PrzeraziBa mnie twarz mego druha, zlkBem si zgonu, nie masz dla mnie |ywota, jakoby rozbójnik stepy przebiegam, sprawa mego przyjaciela na mnie spoczywa. Po drodze dalekiej stepy przemierzam, sprawa mego przyjaciela, Enkidu, wci| mnie przygniata, po drogach dale- kich w stepie si bBkam! Jak|e mi to zmilcze, jak spokój zna- lez? Ukochany przyjaciel mój staB si ziemi, Enkidu, przy- jaciel miBy, w ziemi si zmieniB! Czy| i ja nie umr, czy te| nie legn, a|ebym po wieki wieków ju| nie wstaB? Dalekiemu Utnapiszti prawi Gilgamesz: I|by doj[ do ciebie, daleki Utnapiszti, i|by ci ujrze, o któ- rym wie[ kr|y, bBdziBem dBugo, wszystkie kraje przeszedBem, trudne góry pokonaBem, przez morza wszelakie si przeprawi- Bem, nie syciBem snem sBodkim oblicza, drczyBem si czuwa- niem, ciaBo swe smutkiem napeBniaBem. Jeszczem do szafarki boskiej nie dotarB, ju| odzienie zdarBem. ZabijaBem niedzwiedzie, hieny, lwy, lamparty i tygrysy, jelenie i sarny, dzikie bydBo i zwierzyn stepow, jadBem ich miso, ciaBo swe skór ich okry- waBem, na mój widok drzwi zaparBa szafarka. SmoB i dziegciem |erdzie pomazaBem, na Bodzi pBynwszy wody nie tknBem, do ciebie przybyBem, Utnapiszti, i|bym ci o |ycie i [mier zapytaB. RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza: PeBen rozpaczy jeste[, Gilgameszu, w ciele uczyniony boskim i ludzkim. Jakim ci stworzyli ojciec z matk, taki twój los i twoja sBabo[. Czy ci w zgromadzeniu bogów krzesBo wzniesiono? Czy skBadano tobie ofiary z masBa? Dalej mówic z Gilgameszem tak rzekB do niego, tak wie[ci jemu Utnapiszti: CzBowieka sroga [mier nie szczdzi. Czy na zawsze domy wznosimy? Czy na zawsze piecz odciskamy? Czy na zawsze bracia dziel dziedzictwo? Gzy na zawsze nienawi[ci w ludziach i czy rzeka na zawsze przybiera? Wa|ka skór zdziera, nim w sBoDce spojrzy. Twarzy, co w twarz sBoDca zdolna patrze, od zarania czasów nigdy nie byBo. Zpicy i zmarBy s jeden jak drugi: zali| [mierci obrazu nie kre[l? Czy czBek sam rzdzi? Gdy [mier go pozdrowi, Anunnaki si gromadz, wielcy bogowie, i Mammetu, wBadczyni narodzin, co stworzyBa losy, z nimi pospoBu jego los przesdza. Oni przeznaczyli i [mier, i |ycie, ale wiedzie dnia [mierci nie dali. TABLICA JEDENASTA DALEKIEMU UTNAPISZTI rzecze Gilgamesz: Patrz na ciebie, Utnapiszti: miara twa nie inna, jeste[ taki jak ja, w sobie te| wcale si nie ró|nisz, jeste[ taki jak ja! Serce me gotowe choby bitw ci wyda, wylegujesz si tylko na grzbiecie, jednak si nie wznosi rami moje na ciebie. Powiedz|e mi, jako[ ty prze|yB, w bogów zgromadzenie wstpiB, |ycia dostpiB? RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza: Wyjawi ci, Gilgameszu, sBowo zakryte i powiem ci tajemnic bogów. Miasto Szuruppak, gród tobie znajomy, na brzegu Purattu poBo|ony, to stare miasto, blisko tam do bogów. Ludzie si wtedy mno|yli po [wiecie, [wiat jak dziki byk ryczaB, wielki bóg si obudziB. Ellil usByszaB i rzecze do bogów: Przez ludzi czyniona wrzawa niezno[na, od krzyku ich ju| spa nie mo|na! Zawi|my im Bona, niech si nie mno|! Zetnijmy raz fig tego plemienia, niech zielenizny im w brzuchu nie stanie! Z góry niechaj Addu swój deszcz zatrzyma, z doBu niechaj |yzna po- wódz zostanie w zródBach. Niech przyjdzie wicher i pola obna|y, niech si chmury trzymaj z daleka, niech ziemia nie rodzi, niech pier[ odwróci precz od Nisaby, co zbo|em pBodna! Ze- [lijmy na nich prócz tego bole[ci, zawroty gBowy i dreszcze z gorczk, niechaj wrzask ich zaraza uciszy! Pierwszy rok przyszedB i z góry Addu swój deszcz zatrzymaB, z doBu |yzna powódz zostaBa w zródBach. Ziemia przestaBa ro- dzi, odwróciBa sw pier[ od Nisaby, pola za jedn noc zbielaBy, równina rodziBa ziarenka soli, ro[liny nie rosBy, zbo|e nie wze- szBo i gorczka ludzi zaczBa nka. Drugi rok przyszedB i zjedli zapasy. Trzeci rok przyszedB i lu- dzie si stali wrogami ludzi. Czwarty rok przyszedB i tBok si uczyniB pomidzy ludzmi, przestronne domostwa byBy za ciasne, chodzili po ulicach ludzie pospni. Pity rok przyszedB, córki wej[ pragnBy do matek, lecz matki przed nimi drzwi zamy- kaBy, córki sprawdzaBy wagi u swych matek, matki ogldaBy wagi swych córek. Szósty rok przyszedB i z córek swych matki gotowaBy posiBek, jadBy swe dzieci. ByBy zapeBnione do szcztu miasta, jeden dom po|eraB drugi dom, ludzie twarz mieli zakryt jak duchy i wszyscy |ycie wiedli z tchem zapartym. W siódmym roku rzekB Ellil: Ludzko[ si nie zmniejsza, jest liczniejsza ni| dotd! Ju| spa nie mo|na! Niech przyjdzie rankiem okrutna ulewa i nie- chaj przez caB noc nie ustaje, niech deszcz gór signie, ich szczyty zatopi, niech jakoby zBodziej pola ograbi! Tak te| powiedziawszy z krzykiem powstali bogowie na ra- dzie, nic si nie zlkli, serce ich pragnBo potop uczyni. Byli na tej radzie ojciec ich Anu, m|ny Ellil, ich doradca, peBnomocny u tronu Ninurta i Ennugi, wodnych robót nadzorca. Ea z ja- snym okiem, sprawiedliwy, sBodkich wód wBadca, z nimi razem przysigB. Ale i| Baskaw, do trzcinowej chatki rzecze w te sBowa: Chatko, chatko! [cianko, [cianko trzcinowa! PosBuchaj mnie, chato, [cianko, uwa|aj! Niech m| z Szuruppaku, syn Ubartutu, dom swój rozbierze i korab zbuduje. Porzu mienie, szukaj |y- cia, czBowiecze, bogactwa znienawidz, dusz w |ywych zachowaj! Wprowadz w korab z wszelkiej duszy nasienie, ze zwierzt pol- nych i z ptaków niebieskich! Wez swoje zbo|e i wszelki majtek, wez |on, potomstwo i wszystkich krewnych, wez biegBych w rzemio[le. Ja po[l tobie zwierzyn stepow, wszelkie zwierzta, co tylko je traw, i|by u drzwi twoich czuwaBy. Ten korab, który masz uczyni, niechaj ma czworoktn posta, równe niech bd szeroko[ i dBugo[, jak otchBaD wypukBo ma by przykryty! PojBem i rzekBem do pana Ea: Nigdym nie czyniB takiego korabia. Nakre[l mi na ziemi jego zarysy, i|bym si im przyjrzaB a mógB korab zbudowa! Wic on mi nakre[liB korab na ziemi. OtwarBem usta i rzekBem do Ea: SBowo twe, mój wBadco, które[ do mnie przemówiB, posBusz- nie przyjm i wszystko wypeBni. A có| miastu odpowiedzie, ludowi i starszym? Ea rozwarB usta i rzecze, do mnie, sBugi swego, prawi w te sBowa: Ty im tak, czBowiecze, odpowiesz: Wiem, |e mnie Ellil nienawidzi, przeto w mie[cie waszym |y ju| nie bd, od ziemi Ellila stop odwróc. SpByn ja w ocean, do Ea, mojego wBadcy! A na was on ze[le deszcz w obfito[ci, wyda wam wodnego ptactwa i ryb kryjówki, |niwo czeka was bardzo bogate! Który z rana sypaB soczewic, wieczorem spu[ci na was ulew pszenic. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, ja wszystkich swoich ku sobie skrzyknBem. Ten przyniósB w ofierze owce chowane, tamten w ofierze niósB owce stepowe. Ka|demu m|czyznie prac zadaBem, rozbierali domy, drzwi zdejmowali, tajemnicy mojej nie wydawali. Dzieci smoB dzwiga, silny m| znosi w koszach, co trzeba. W pitym dniu kadBub korabia zBo|yBem. PóB morga powierzchni, dziesi prtów miaB na wysoko[, ka|da krawdz gór po dziesi prtów. PrzybiBem obrcze i wytyczywszy uczyniBem w nim sze[ pokBadów, podzieliBem jak dom korab na siedem piter, wzwy| go przegrodziBem na dziewi cz[ci, od wody koBkami go uszczelniBem, rudBo dlaD wybraBem i wBo|yBem na korab, co byBo trzeba. Sze[ kadzi smoBowca w piecu rozpBawiBem, trzy kadzie smoBy do tego dolaBem, trzy kadzie oliwy ludzie przynie[li prócz kadzi oliwy, któr do wypieku zu|yto, i dwóch, które schowaB sternik na statku. A dla ludzi swoich byki rzezaBem, dzieD w dzieD im owce za- bijaBem, moszczem i chmielem, oliw i winem robotników poiBem jak wod z rzeki. SprawiBem im [wito jak w nowym roku, wonno[ci szkatuBk otwarBem, dBonie w ma[ kBadBem. Przed zachodem sBoDca dnia siódmego korab byB gotów. Za- czto go spycha. ByB bardzo ci|ki. G[le go kazali z góry i z doBu na waBkach wesprze. W wodzie si w dwóch trzecich pogr|yB. WBo|yBem na korab wszystko, co miaBem. Co tylko miaBem, wBo|yBem naD srebra, co tylko miaBem, wBo|yBem naD zBota, co tylko miaBem, wBo|yBem naD zwierzt. PodniosBem na korab ro- dzin, krewnych, dzikie bydBo i zwierzyn oraz wszelakiego sy- nów rzemiosBa. Bóg Szamasz por mi przeznaczyB: Kto z rana sypaB soczewic, wieczorem ulew spu[ci pszenic! Ty wstp na korab! Drzwi za sob szczelnie smoB posmaruj! I czas nadszedB. Deszcz z rana spadB jak soczewica, wieczorem ulewa jakby pszenica. W twarz pogody zajrzaBem. Straszno byBo spojrze na twarz pogody. WszedBem na korab. Drzwi za sob smoB pomazaBem. Za smolenie korabia okrtnikowi Puzuramurri dworzec swój oddaBem z caBym bogactwem. Zaledwie [witu co nieco w rozbrzasku, z podstawy nieba czarna chmura wzeszBa. W [rodku chmury grzmi Addu, bóg burzy, przed ni cign bóstwa Szullat i Manisz, nad gór i nad krajem id, zwiastuny. Eragal wBadncy [wiatem podziemnym rudBo wycignB, co [wiatem kieruje. Idzie Ninurta i tamy rozrywa. Anunnaki pochodnie podnie[li, blaskiem ich straszliwym ziemi za|egli. Odrtwienie od Addu nieba dosigBo i [wiatBo wszelakie w mrok przemieniBo. PkBa wielka ziemia jakoby garnek. Przez dzieD pierwszy poBudniowa burza szaleje. WdarBa si i góry wod pokryBa, powódz wpada na ludzi jak bitwa, jeden drugiego ju| nie widzi i z nieba tako| ich nie dojrze. Bogowie sami zlkli si potopu, wznie[li si, umknli do nieba Anu, jak psy si skulili, pod murem przypadli. Isztar krzyczy jak w mkach porodu, pani bogów pikny gBos majca: Oby si ten czas byB w glin obróciB, i|em w radzie bogów zB rzecz zrzdziBa! Jak|e ja w tej radzie zB rzecz radziBam, i| na zgub ludzi moich wojn wydaBam? Czy| po to sama tych ludzi rodziBam, aby morze napeBniali jak dzieci rybie? Bóstwa z rodu Anunnakich razem z ni pBacz. Pozwieszali gBowy bogowie, spokornieli, siedz w pBaczu, w udrce, wargi im zaschBy, cisn si ku sobie. Burza idzie sze[ dni, siedem nocy, burza poBudniowa ziemi równa potopem. Kiedy dzieD siódmy si uczyniB, poniechaBa burza poBudniowa potopu, zmagaD, co sro|yBy si jakoby wojska, co miotaBy si jak |ona rodzca. Morze si uspokoiBo, ucichBa burza, potop wali przestaB. OtwarBem dymnik: na oblicze [wiatBo mi padBo. Na morze spojrzaBem: cisza nastaBa i zaprawd caBa ludzko[ glin si staBa. Ziemia pBodna byBa jak dach pBaska. PadBem na kolana, usiadBem w pBaczu, po obliczu moim Bzy popBynBy. Brzegu j- Bem wypatrywa po kraDce morza: o czterna[cie wiorst ostrów z wód sterczaB. DobiB korab mój do góry Nicir. ZatrzymaBa ko- rab góra Nicir, chwiejb jego podparBa. Jeden dzieD i drugi dzieD góra Nicir trzyma korab i drgn mu nie daje. Trzeci dzieD i czwarty dzieD góra Nicir trzyma korab i drgn mu nie daje. Pity dzieD i szósty dzieD góra Nicir trzyma korab i drgn mu nie daje. Kiedy dzieD siódmy si uczyniB, wyniosBem goBbia, wypu[ci- Bem, lecie mu daBem. OdleciaB goBb i znowu powróciB, miejsca nie znalazB, gidzie by stanB, przyleciaB z powrotem. WyniosBem jaskóBk, wypu[ciBem, lecie jej daBem. OdleciaBa jaskóBka i wraca znowu, miejsca nie znalazBa, gdzie by stanBa, przyleciaBa z powrotem, nó|ki miaBa glin umazane. WyniosBem kruka, wypu[ciBem, lecie mu daBem. A kruk odleciaB, wód spadek zobaczyB, nie wróciB ju|, kracze, w [cierwie si babrze, |re i paskudzi. Na ld zszedBem ze swoj maB|onk, z córk i z Bodnikiem mym Urszanabi. Rozpu[ciBem wszystko na cztery wiatry. Wic tamci z korabia tako| wysiedli. W bojazni bogom ofiary oddawszy odbiegli, i|by znów ziemi zaludnia nad rzek Purattu. Jam kBadB ofiar. ZBo|yBem ofiar. Na wie|y górskiej spaliBem kadzidBo, postawiBem kadzielnic siedem i siedem, wkruszyBem w ich czasze trzciny, mirtu i cedru. Bogowie dobr woD poczuli, przyjemny zapach bogowie poczuli, jak muchy bogowie mnie ofiar czynicego obiegli. Jak si boska macierz Mah zjawiBa, pani Isztar, w dBoni swój naszyjnik wzniosBa, muchy niebieskie, który na jej rado[ byB Anu sporzdziB: O wy, bogowie! Oto mam na szyi lapis lazuli. Jak zaprawd jego nie zapomn, tak zaprawd te dni popamitam, nie zapomn o nich po wieki wieków! Niech si do ofiary zbli| wszyscy bo- gowie, Ellil do ofiary niech si nie zbli|a! Wszak on nierozwa|nie potop uczyniB i moim ludziom zagBad przeznaczyB! Jak tylko Ellil si pojawiB, korab gdy wypatrzyB, zgniewaB si Ellil, peBen w[ciekBo[ci na bogów Igigi, bogów nieba pomocnego, wziB si rozsierdziB: Co za |ywa dusza uszBa zagBady? Ani jeden czBowiek nie miaB ocale! OtwarB usta Ninurta i rzecze Ellilowi m|nemu, i tak mu wie[ci: Któ| je[li nie Ea |ywi zamysBy? Przecie to on, Ea, zna si na wszystkim! Ea rozwarB usta i rzecze Ellilowi m|nemu, i tak mu wie[ci: Ty[ mdrzec [ród bogów, ty[ jest bohater, jak|e mogBe[ nie- rozwa|nie potop uczyni? Na tego, kto zgrzeszyB, grzech jego poBó|, na tego, kto winien, wBó| jego win: lecz pow[cigaj si, i|by nie byB podcity, cierpliwy bdz, i|by nie byB stracony! Miast ci potop czyni, lepiej by si lew pojawiB, ludzko[ prze- rzedziB! Miast ci potop czyni, lepiej by si wilk pojawiB, ludzko[ uszczupliB! Miast ci potop czyni, lepiej gBód by[ zesBaB, ziemi pokaraB! Miast ci potop czyni, lepiej by bóg moru, Era, ludz- ko[ poraziB! Jam tajemnicy wielkich bogów nie wydaB: ponad wszystkich przytomnemu sen zesBaBem, tajemnic bogów sam przejrzaB. Teraz u|ycz dlaD rady rozumnej. Wstpiwszy na mój korab Ellil za rk mnie ujB, na ld spro- wadziB, kazaB przy mnie klkn mojej maB|once, czóB naszych dotknB, midzy nami stanB, nam bBogosBawiB: Dotychczas czBowiekiem byB Utnapiszti, odtd zaprawd Utnapiszti z |on nam, bogom, podobni! Niech w oddaleniu mieszka Utnapiszti, w krainie Dilmun, kdy wschodzi sBoDce, w rzek uj[ciu, w miejscu, kdy wody [wiat opBywajce w otchBaD uchodz. I precz powiedli mnie, daleko, posadzili, gdzie rzeki uchodz. Lecz dla ciebie ninie z bogów któ| by si zebraB, i|by[ |ycie znalazB, którego szukasz? Nie [pij choby sze[ dni, siedem nocy! Ledwie usiadB na sednie nóg swoich, sen go owiaB jak zamie pustynna, sen go jakby w mikk weBn spowiB. Rzecze do niej Utnapiszti, do swej maB|onki: Popatrz oto na siBacza, co |ycia |da! Sen go owiaB jak zamie pustynna. Dalekiemu Utnapiszti rzecze maB|onka: Dotknij go i niech si zbudzi ten czBowiek! Drog, któr przy- szedB, niech caBo wraca! Przez te wrota,z których wyszedB,niech w kraj swój wróci! Rzecze do niej Utnapiszti, do swej maB|onki: ZBy jest czBowiek, tobie zBo wyrzdzi, i kBamliwy, ciebie te| okBamie! Nu|e, ty mu chleba upiecz, w gBowach mu poBó| i dni, które on przesypia, napisz na [cianie. PiekBa chleby, w gBowach mu je kBadBa, dni na [cianie zazna- czaBa, które przesypiaB. Pierwszy chleb jego si rozsypaB, drugi spkaB, trzeci chleb zaple[niaB, czwarty z wierzchu zbielaB, pity chleb sczerstwiaB, szósty jeszcze [wie|y. Wtem przy siódmym ów go dotknB, zbudziB si czBowiek. Rzecze jemu, Utnapiszti dalekiemu, rzecze Gilgamesz: Ledwie sen mnie zalaB, ty[ w mgnieniu oka dotknB mnie i za- raz si przebudziBem! Utnapiszti rzecze do Gilgamesza: PowstaD teraz, Gilgameszu, policz te chleby! Niech dni bd ci wiadome, które przespaBe[. Pierwszy twój chleb si rozsypaB, drugi spkaB, trzeci chleb zaple[niaB, czwarty z wierzchu zbielaB, pity chleb sczerstwiaB, szósty jeszcze [wie|y. A| przy siódmym ci dotknBem: to ci zbudziBo. Dalekiemu Utnapiszti rzecze Gilgamesz: Có| mi pocz, Utnapiszti, dokd si zwróci? Ekkeinu, po- rywacz, co chwyta zmarBych, ciaBem mym zawBadnB! W sypialni mojej mieszka [mier. Gdziekolwiek ucho zwróc, te| [mier jest wszdzie. Do swojego przewoznika, Urszanabi, rzekB Utnapiszti: Niech ci przystaD, Urszanabi, nie bdzie rada, niech ci twa przeprawa nienawidzi! Co[ po brzegu morskim chadzaB, wybrze- |a Baknij ! CzBowiekowi, którego[ tu przywiódB, posta brud plu- gawy obrzydziB, skóry zwierzt odebraBy urod czBonkom. Wez go, Urszanabi, prowadz, gdzie by si skpaB, i|by swoje brudy w wodzie jako [nieg obmyB. Skóry niech zrzuci: morze je unie- sie! Niechaj ciaBo jego piknym si stanie, gBow niech prze- wizk [wie| obwi|e, niechaj w szaty si odzieje, swój wstyd przykryje. Dopóki do miasta swego i[ bdzie, dopóki po drodze swojej nie dojdzie, szaty jego si nie znosz, bd wci| nowe! WziB go Urszanabi, zaprowadziB, gdzie by si skpaB, brudy swoje w wodzie jako [nieg obmyB, zrzuciB skóry: morze je unio- sBo. CiaBo jego znów pikne si staBo, gBow [wie| przewizk obwizaB, w szaty si przyodziaB i wstyd swój przykryB. Dopóki do miasta swego i[ bdzie, dopóki po drodze swojej nie doj- dzie, szaty jego si nie znosz, bd wci| nowe. Gilgamesz i Urszanabi wsiedli do Bodzi. Aódz na wod pchnli i popBynli, Dalekiemu Utnapiszti rzecze maB|onka: Gilgamesz chodziB, trudziB si, cignB z wysiBkiem. Co mu dasz na powrót do jego kraju? A Gilgamesz rudBo ju| byB podniósB i ku brzegom Bódz rychBo nawróciB. RzekB doD Utnapiszti, do Gilgamesza: Gilgameszu! Oto[ wiele chodziB, trudziB si i cignB z wysiB- kiem. Có| ci da na powrót do twego kraju? Wyjawi ci, Gilga- meszu, sBowo zakryte i powiem ci tajemnic zioBa. To zioBo ro[- nie jak cierD na dnie morza, kolce jego, jak u ró|y, w dBoD ci kBu bd. Je[li dBoD twa to zioBo posidzie, mBodo[ przez nie odzyskasz. Jak to sBowo Gilgamesz usByszaB, podziemnego rowu otwór otworzyB, do nóg swych ci|kie kamienie przywizaB: i wcig- nBy go na dno otchBani. ZioBo chwyciB, rk sobie przekBuB, ka- mienie ci|kie od nóg odciB, morze go wyniósBszy na brzeg rzuciBo. Rzecze doD Gilgamesz, do przewoznika: To zioBo, Urszanabi, to kwiat niezwykBy, który leczy z niepo- koju, czBowiek mo|e dziki niemu |ycia dostpi. Do Uruku wa- rownego wezm to zioBo, lud nim nakarmi i mocy do[wiadcz. To zioBo zwie si starzec znowu mBody, jak ja. Je|eli to si speBni, sam go za|yj i mBodo[ odzyskam. Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci wiorst popas czynili. UjrzaB staw Gilgamesz, gdzie wody chBodne, wstpiB weD i w wodzie jego si skpaB. W| poczuB zapach tego zioBa, z jamy swej wychynB i zioBo porwaB. Z powrotem uchodzc wnet skór zrzuciB. Gilgamesz tymczasem usiadB i pBacze, po licu jego Bzy pociekBy, do przewoznika Urszanabi rzecze w te sBowa: Dla kogó| ja, Urszanabi, rcem utrudziB? Dla kogo serce me krwi si oblaBo ? Nie przyniosBem korzy[ci samemu sobie, tylko lew podziemny ma ze mnie korzy[! Snadz teraz o dwadzie[cia wiorst ju| gBbia ro[link t koBysze, a mnie, gdym przepByw otwieraB podziemny, narzdzia przepadBy! Otom co[ znalazB, co mi byBo na znak dane. Niech wic odejd! I t Bódz niechaj porzuc na brzegu. Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci wiorst popas czynili. TABLICA DWUNASTA LEGA SPA GILGAMESZ i sen ujrzaB. Wpo[ród nocy sen jego si przerwaB. WstaB i sen wykBada, z przewoznikiem Urszanabi mó- wi Gilgamesz: Mego snu sBuchaj, Urszanabi, który w nocy widziaBem! Wy- ciosane drzwi pkBy w przybytku. Stare mury sypaBy si w gruzy. WyszczerbiBa si broD wzniesiona. Zbrojna dru|yna odbiegBa w rozsypce. Powódz kraj pokryBa i znów spBynBa. M|ni a wi- dzcy, jak nowy ksi|yc, uro[li i znikli. Jam na Bo|u swoim spoczywaB w miesicu Ab, w miesicu cieni. Nie milczeli sie- dzcy ani stojcy, jadBo jedzcy i wod pijcy, ludzie z Uruku, na sen mój nie dbali, gBo[ny jk podnie[li: WBadca legB i nie wstaje! ZBo wytrzebiB w [wiecie i nie wstaje! ByB ramienia mocnego i nie wstaje! Z postaci mdry, gBow jako byk nosiB wysoko, pot|ny a sBawny, wszystko wiedzcy byB i nie wstaje! W góry si udaB i nie wstaje! W Bodzi zachodu spoczB i nie wstaje! Na Bo|u losu le|y i nie wstaje! Na posBaniu barwnym legB i nie wstaje! A ja le|aBem w Bo|u swym jak ryba wycignita, jak gazela w ptli. Namtar bezlitosny, co nie ma stóp i dBoni, co wody nie pije i nie je misa, ci|ar na mnie wBo|yB. RzekB Urszanabi: Jam przewoznik. Nie mnie sny wykBada. LegB spa Gilgamesz i znowu sen ujrzaB. WstaB Gilgamesz i swój sen wykBada, z przewoznikiem Urszanabi mówi Gilga- mesz: Mego snu sBuchaj, Urszanabi, znów sen widziaBem! Przyja- ciela swego w nim ostrzegaBem: Je[liby[ w podziemn krain wstpiB, chc ci da przestrog, ty jej posBuchaj. Nie kBadz szat czystych, aby nie poznali w tobie przybysza. Nie namaszczaj si zacnym olejkiem z czaszy, aby ich zapach nie przynciB. WBóczni w krainie podziemnej nie rzucaj, aby ci nie obstpili wBóczni zakBuci. MBota kamiennego nie bierz do rki, aby duchy nie opadBy ciebie z trzepotem. San- daBów do stóp nie przywizuj, aby[ stuku nie sprawiB w krainie zmarBych. Kobiety, któr kochaBe[, nie caBuj! kobiety, której nie cierpiaBe[, nie bij! dziecka, które kochaBe[, nie caBuj! dziecka, którego nie cierpiaBe[, nie bij, albo krzyk podziemny ci ogarnie, |aBosny krzyk do tej, która spoczywa, spoczywa, matki boga Ninazu, która spoczywa, której nagich ramion szata nie skrywa, której piersi jak czasze odkryte. Nie posBuchaB rady Enkidu. Czy ubraB si w szaty czyste i poznali przybysza? Czy si na- ma[ciB i zapach ich znciB? Czy wBóczni rzuciB w krainie pod- ziemnej i wBóczni zakBuci go obstpili? Czy wziB do rki mBot kamienny i opadBy go duchy z trzepotem? Czy do stóp swych sandaBy przywizaB i stuku narobiB w krainie zmarBych? Czy ko- biet, któr kochaB, caBowaB? Czy kobiet, której nie cierpiaB, uderzyB? Czy dziecko, które kochaB, caBowaB? Czy dziecko, którego nie cierpiaB, uderzyB i krzyk podziemny go ogarnB, krzyk do tej, która spoczywa, spoczywa, matki boga Ninazu, która spoczywa, której nagich ramion szata nie skrywa, której piersi jak czasze odkryte? I nie daBa ju| wyj[ Enkidu. Namtar go nie trzyma i Asakku, duch choroby, te| go nie trzyma. Ziemia go trzyma! Stra|nik Nergala, wBadcy zmarBych, niezbBagany go nie trzyma. Ziemia go trzyma! Nie padB w miej- scu bitwy m|ów. Ziemia go trzyma! PoszedBem sam jeden ja, syn Ninsun, do miasta Nippur, do przybytku Ellila: Ojcze Ellilu, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju umar- Bych. Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar go nie trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB w miejscu bitwy m|ów, ziemia go trzyma! Ellil mi na to nic nie odrzekB. I poszedBem sam do miasta Ur: Ojcze Sin, ksi|ycu, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju umarBych. Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar go nie trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB w miejscu bitwy m|ów, ziemia go trzyma! Sin mi na to nic nie odrzekB. I poszedBem sam do miasta Eredu: Ojcze Ea, wpadB mi bben i paBka wpadBa do kraju umarBych. Enkidu, co poszedB po nie, ziemia schwytaBa. Namtar go nie trzyma, Asakku go nie trzyma, ziemia go trzyma! Stra|nik Nergala niezbBagany go nie trzyma, ziemia go trzyma! Nie padB w miejscu bitwy m|ów, ziemia go trzyma! Ledwie Ea te sBowa usByszaB, do Nergala, wojownika, rzekB takie sBowo: Nergalu, m|ny wojowniku! Prosz, i|by[ otwór w ziemi otworzyB, aby Enkidu mógB wyj[ spod ziemi i swojemu bratu prawo ziemi obwie[ci. PosBuchaB go m|ny wojownik Nergal. Skoro tylko w ziemi otwór otworzyB, duch Enkidu z ziemi jako wiatr wyszedB. My- [my si w objcia wzili, ucaBowali, w smutku i westchnieniach wszczli z sob rozmow: Powiedz, przyjacielu mój miBy, powiedz mi to prawo ziemi, które[ byB ujrzaB! Nie powiem ci, przyjacielu miBy, nie powiem! Gdybym ci po- wiedziaB prawo ziemi, którem byB ujrzaB, sidziesz i zapBaczesz! Niech sid i pBacz! Mój przyjacielu, otó| ciaBo moje, którego[ dotykaB serce swe cieszc, robak je po|era jak star szmat. CiaBo Enkidu, którego[ dotykaB serce swe cieszc, zmieniBo si w glin, jest peBne prochu. OsunBem si w proch i odrzekBem ja, król Gilgamesz, gdy usiadBem w prochu: Kto od miecza zginB, czy go widziaBe[? WidziaBem! Nagie ma ramiona, jak wojownik dobry, boki ma nagie. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciemno[ci. Kto padB od topora, czy go widziaBe[? WidziaBem! Jak chorgiew pikna si chwieje. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciemno[ci. Kto od dzidy ubity, czy go widziaBe[? WidziaBem! Ledwie zszedB pod ziemi, drzewce wyrywa. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciemno[ci. Kto w bitwie padB, czy go widziaBe[? WidziaBem! GBow mu podnosz ojciec i matka, |ona si nad nim schyla. Z garnków niedojadki, chleba okruchy i z ulic od- padki to jego pokarm. Ale [wiatBa nie widuje, mieszka w ciem- no[ci. Czyj trup w stepie porzucony, czy go widziaBe[? WidziaBem! Jego duch spokoju nie ma. Kto [mierci si lkaB, kto nie polegB w miejscu bitwy m|ów, czy go widziaBe[? Wtem duch Enkidu przepadB. Otwór si zamknB. Taki sen widziaBem. RzekB Urszanabi: Jam przewoznik. Nie mnie sny wykBada. Co dwadzie[cia wiorst ks jeden odBamywali. Co trzydzie[ci wiorst popas czynili. I przybyli w gród warowny Uruku. Rzecze doD Gilgamesz, do przewoznika, Bodnikowi Urszanabi rzecze Gilgamesz: PowstaD teraz, Urszanabi, wstp a przejdz si po murach Uru- ku, podwaliny ich obejrzyj, sprawdz dBoni cegBy. Czyli| te cegBy nie s wypalone? Czy| nie kBadBo tych murów siedmiu mdrców? Jedna trzecia obszaru to miasto, jedna trzecia to obszar ogro- dów, jedna trzecia jest pól zatapianych i ziemi, która nale|y do Isztar. Razem trzy cz[ci i jeszcze ich obwód ogarn warowne mury Uruku. I to tako| byB trud Gilgamesza, wBadcy, który wszystko widziaB a przejrzaB, widziaB rzeczy zakryte, wiedziaB tajemne, przyniósB wie[ci sprzed wielkiego potopu. WyruszyB Gilgamesz w dalek drog zmczyB si ogromnie, przyszedB z powrotem. Na kamieniu wyryB powie[ o trudach. KONIEC

Wyszukiwarka