plik


ÿþLd n. Wart, 25.03.2004 r. Adam Piekarzewski SDB  Którdy do nieba? (Spektakl na uroczysto[ [w. Dominika Savio, w dwóch aktach.) WPROWADZENIE: Ka\dy czBowiek, w pewnym momencie swojego \ycia staje przed pytaniem o sens istnienia. Wtedy, albo odkBada je na póBk, jak nikomu niepotrzebny prezent imieninowy, albo stwierdza, \e \ycie nie ma najmniejszego sensu, bo przecie\ jest nieustannym biegiem ku [mierci. Niekiedy jednak dochodzi do wniosku, \e czas, który zostaB mu podarowany tu na ziemi, trzeba wykorzysta na miar... czBowieka... Bóg zapisaB w jaki[ cudowny sposób w naszych sercach, pragnienie [wito[ci  krystalicznej czysto[ci serca, która pozwala swoje niedoskonaBe istnienie zatopi w doskonaBym  Jestem Boga... To dziki niej mo\emy dostrzec drog do Ojca. Krótka, dwuaktowa bajka  Którdy do nieba? , chce przybli\y temat sensu istnienia, brzmicy w ustach mBodego czBowieka, który pyta i szuka. I cho z pocztku mo\e si wydawa, \e Bóg jest daleko, a [wito[  niemo\liwa do osignicia, to po pewnym czasie okazuje si, \e ten sposób na \ycie, jaki zostawiB nam [w. Dominik Savio, jest doskonaB drog dla ka\dego stojcego na rozdro\u... OSOBY: Król - ojciec, Ksi\ - syn, Stary Mnich, Trzech przybyszów: [ongler, Oszust, Wie[niak. SBu\cy na zamku: Kella, Nizio, Dwóch Stra\ników królewskich, Dwóch Doradców króla: Doradca_1, Doradca_2, Akt I Scena 1  Bezskuteczne poszukiwania Na pust scen, o[wietlon tylko nikBym, niebieskim [wiatBem, przed zasBonit kurtyn, wchodzi zgarbiony, stary Mnich, w wypBowiaBym, szarym habicie z kapturem. Staje na wprost publiczno[ci, przy samym brzegu sceny i przykBadajc rk do oczu wypatruje kogo[ w dali. Mnich: Ach, ci ludzie...! Tak wiele maj pracy... Codziennie spiesz si, przepychaj w autobusach i na ulicy... My[l jak tu nie straci, a jeszcze zarobi... Mówi: jeste[my ludzmi techniki, a tak naprawd od wieków piek chleb tak samo... Ludzie...! Tak bardzo zapatrzeni w siebie, \e ju\ nie spogldaj w niebo... w gwiazdy... Niewielu wie, \e tu\ nad ich gBowami rozpo[ciera si ogromny ocean, który przypomina, \e ka\dy z nich jest oczekiwany w domu Ojca... Ach, ci ludzie! Mnich wychodzi. Z boku sceny mija si niezauwa\ony ze sBu\c króla  Kell, która z zapalon oliwn lampk wchodzi na scen. Zachowuje si, jakby kogo[ szukaBa  kr\y wkoBo i rozglda si po ktach. Kella: Jeste[ tu?! (cisza) Gdzie[ ty si schowaBo?! (cisza) Jeste[ tutaj?! (cisza; SBu\cy powoli zaczyna si denerwowa) No, wychodz! Ile mam czeka?! Z drugiej strony sceny wchodzi Nizio, z tak sam oliwn lampk, zachowujc si podobnie. Nizio: Halo, jeste[ tu?! Kella: (wyraznie zaskoczona i uradowana) No jestem! A ty? 1 Nizio: Ja te\! Tyle czasu ci szukaBem! ObszedBem caBy zamek! Kella: I ja tak samo! Chodzmy teraz prdko do króla... Ucieszysz go swoj obecno[ci... Nizio: Czekaj, czekaj... Czy ty oby na pewno jeste[ tym, którego szukam? Jak si nazywasz? Kella: Kella... a ty? Nizio: Kella, gBbie, przecie\ to ja  Nizio... Na scenie pojawia si troch wicej [wiatBa, by widz mógB ju\ bez problemu zobaczy aktorów. Kella: (zrezygnowany) To wszystko bez sensu... Król wysBaB nas, \eby[my znalezli cho troch szcz[cia dla naszego ksicia, ale szcz[cie wcale nie chce si nam pokaza! Nizio: Mo\e po prostu zle szukamy? Mo\e nie tam gdzie trzeba, albo... Kella: Daj ju\ z tym spokój... Zaraz król bdzie przyjmowaB swoich go[ci. Chodzmy popatrze! Nizio: No to, chodzmy! Wychodz pospiesznie ze sceny. Scena 2  Troje przybyszów Rozlegaj si dzwiki fanfar. OdsBona kurtyny. Na scenie  komnata paBacu królewskiego. Po[rodku tron na niewielkim podwy\szeniu. Na tronie siedzi król. Po dwóch stronach króla stoj doradcy i stra\nicy z wBóczniami. Król: (strapionym gBosem) Dobrze wiecie, jak bardzo cierpi... Wiecie te\, ile daBbym za widok jednego, maBego u[miechu na ustach mojego syna. A tymczasem pozostaje mi szuka przyczyn, dla których ksi\ cigle pozostaje nieszcz[liwy... Nawet wy, (tu wskazuje rk na swoich doradców, którzy schylaj gBowy) szlachetni moi doradcy, nie potraficie temu zaradzi... Doradca_1: Panie, zgodnie z twoim rozkazem, rozesBali[my po wszystkich wioskach i miasteczkach caBego królestwa komunikat o tre[ci, któr podyktowaBe[: (rozwija pergamin i czyta) Ka\dy obywatel królestwa, który w jakikolwiek sposób umiaBby zaradzi smutkowi i przygnbieniu ksicia, wezwany jest do stawienia si, co rychlej, w zamku królewskim. Doradca_2: Dzi[ przyszBo trzech. Król: Jedyna moja nadzieja w tych dzisiejszych przybyszach... Wprowadzi ich! (Król siada na tronie; jeden z \oBnierzy wychodzi; Król z bole[ci) Pewnie powtórzy si historia z wczoraj i przedwczoraj... Oni te\ nie bd znali sposobu na uszcz[liwienie mojego kochanego jedynaka... Doradca_1: Nie tra nadziei, królu. Przyjdzie taki dzieD, gdy zobaczysz swego syna szcz[liwszego nad wszystkich mBodzieDców caBego królestwa... Ba, nawet królestw ssiednich... Król: Oby tak si staBo, jak mówisz! (Wchodzi na scen \oBnierz, a za nim troje ludzi, którzy kBaniaj si uni\enie królowi.) Có\ chcecie mi powiedzie? Jakie pomysBy przynosicie? [ongler: Witaj, czcigodny królu. UsByszawszy o twoich problemach, przybyBem jak najszybciej mogBem. Oto ja jestem najbardziej znanym \onglerem w caBym królestwie. Potrafi bardzo wiele trudnych i ciekawych sztuczek... [ongluj wszystkim, poczwszy od zwykBych kurzych jaj, (wyjmuje dwa jajka) a\ po ogromne beczki z winem. Pozwól mi stan przed twoim synem, a zobaczysz, jak szybko go rozwesel... Król: (przerywajc mu) To wszystko bezskuteczne... Dzikuj ci czBowieku, za twoje dobre chci, ale byli tu u nas znakomici \onglerzy, akrobaci i cyrkowcy... a nawet poBykacze ognia, i na nic to si zdaBo... [ongler: Je[li tak mówisz, królu, to nic wicej nie mog ci zaproponowa! [ongler kBania si nisko i wychodzi. Doradca_2: Co ma nam do powiedzenia nasz drugi poddany?! SBuchamy ci, czBowieku! 2 Oszust: Szlachetny wBadco, wiem jak wielki ból wypeBnia twoje serce, jak wiele mógBby[ odda za szcz[cie ksicia... Oto mam tutaj tajemny napój, (wyciga z kieszeni flakonik z kolorowym pBynem) sporzdzony przez czarownika z dalekiego kraju, który po kilku dniach od wypicia przywróci u[miech na usta królewskiego syna... (w stron króla nachyla si Doradca_1 i szepce mu co[ do ucha) Oczywi[cie, musz tu zaznaczy, \e strasznie wiele trudu kosztowaBo mnie zdobycie tego tajemnego pBynu, dlatego te\ mam nadziej, \e nie bdzie czym[ niestosownym, gdy zaproponuj szlachetnemu królowi sprawiedliw za niego cen... Na przykBad poBow królestwa! (szmer oburzenia przechodzi po caBej sali) Król powstaje ze swojego miejsca. Król: Twoja propozycja, czBowieku, jest niezwykle kuszca i pewnie przystaBbym na ni... Na szcz[cie w por mnie ostrze\ono przed tob! Ty jeste[ tym sBawnym oszustem, który kilka lat temu oszukaB i okradB króla Likaosa podczas choroby jego syna... (do Stra\ników) Stra\! Zabra tego nacigacza i zamkn do lochu. Od tej pory nie bdzie miaB okazji ju\ nikogo zwie[! (Jeden ze stra\ników wyprowadza Oszusta, a Król zrezygnowany siada na tronie.) Jak mo\na szuka wBasnych korzy[ci w nieszcz[ciu drugiego?! Nie ma ju\ dla mnie nadziei... [adnej nadziei! Pozostaje pogodzi si z losem, \e królestwo w przyszBo[ci odziedziczy smutny ksi\. I bd go wszyscy nazywa: smutnym królem, a paDstwo zmieni si w krain ludzi zniechconych i zgorzkniaBych... Doradca_1: Panie, zostaB jeszcze jeden... (wskazuje rk na Wie[niaka) Doradca_2: (do Trzeciego) Mów, czBowieku, tylko prdko i bez kBamstw... WidziaBe[ przed chwil, jak koDcz oszu[ci! Wie[niak: (z ukBonem) Czcigodny królu, jestem tylko ubogi wie[niakiem i nie znam \adnych sztuczek magicznych, ani nigdy nie trzymaBem w rkach tajemnych flakonów, ale znam kogo[, kto, jak sdz, mógBby ci pomóc.... Doradca_1: Któ\ to taki? Wie[niak: W dalekim lesie, za gór Firiam, mieszka stary mnich, który, jak mówi najmdrzejsi ludzie w moich stronach, zna leki na wszystkie choroby [wiata! Po[lij po niego królu, a zobaczysz, \e i na dolegliwo[ci twojego syna znajdzie on sposób. Król: (do Wie[niaka) Dzikuj ci, dobry czBowieku, za twoj rad i dBug wdrówk do mojego zamku... Za trud i szczer ch pomocy otrzymasz nagrod... Wie[niak: Dzikuj, królu... Moj najwiksz nagrod bdzie ujrze ksicia ze szczerym u[miechem na ustach. (kBania si i wychodzi) Król: (do Doradców) Natychmiast po[lijcie goDca po mnicha zza góry Firiam. Niech przybdzie tutaj jak najszybciej i poradzi co[ na chorob mojego syna! SBycha fanfary. Król powstaje i wychodzi razem z Doradcami i [oBnierzami. Scena 3  Mnich zza góry Firiam Po chwili na scenie pojawia si Ksi\  min ma smutn, bBka si, nie wiedzc, co robi... Ksi\: (w stron publiczno[ci) Nawet nie wiecie, jakie to straszne! Mój ojciec ze wszystkich siB stara si zaradzi mojemu smutkowi, a ja widzc jego ból, coraz bardziej staj si nieszcz[liwy! Pewnie powiecie: wszystko ma: i bogactwa, i sBaw, i sBu\b, a nawet rk ka\dej ksi\niczki, jaka mu si wymarzy... To prawda, ale cigle brak mi czego[... Jakby w tej caBej ukBadance brakowaBo jakiego[ elementu. yle mi z tym, \e brakiem rado[ci przyczyniam si do nieszcz[cia innych, ale naprawd nie potrafi ju\, tak jak kiedy[, cieszy si tym, co posiadam... Najgorsze jest jednak to, \e dawno straciBem wiar, \e wszystko mo\e si odmieni, \e mo\e by, jak dawniej... Na scen wchodzi Mnich. 3 Mnich: (spokojnym, opanowanym gBosem) Witaj, szlachetny ksi\! Ksi\: Witaj! Kim jeste[ i kto ci wpu[ciB do komnat królewskich? Mnich: Nazywaj mnie Mnichem zza góry Firiam. ZostaBem tu wezwany przez twojego ojca. PrzyszedBem, aby ci pomóc... Ksi\: (zrezygnowany) Mnichu, wielu ju\ próbowaBo... Ale, \e przebyBe[, tak dalek drog, opowiem ci o moich problemach. Oto, jak pewnie sam sByszaBe[, jestem synem króla tego królestwa i jedynym nastpc tronu. Nasz kraj jest bardzo majtny, a ludzie - szcz[liwi. Tak samo jest w zamku - wystawne stroje, wspaniaBe uczty, liczna sBu\ba... I zawsze byBem z tego dumny... Zreszt jestem do dzi[. Ale jako[ od pewnego czasu to wszystko, z czego wcze[niej tak Batwo potrafiBem czerpa przyjemno[, nie przynosi mi rado[ci... [adne z tych bogactw... (Ksi\ zwiesza gBow; chwila ciszy) Mnich: My[l, \e znam rozwizanie twojego problemu... Ksi\ podrywa si z tronu i podbiega do Mnicha. Ksi\: Naprawd wiesz?! Powiedz mi prdko! Mnich: Uspokój si mBodzieDcze! Usidz i posBuchaj! (Ksi\ posBusznie siada na tronie i sBucha) [yjesz w[ród wielu cennych rzeczy i ludzi, którzy czsto nie darz ci \adnym uczuciem. To wszystko sprawia, \e zatraciBe[ w swoim \yciu cel, który powinien wskazywa ci wBa[ciw drog i dawa poczucie szcz[cia i speBnienia... Tobie, ksi\, potrzeba [wito[ci! Ksi\: Zwito[ci?! SByszaBem o tym w Ko[ciele, ale to chyba trudne... Mnich: Nie a\ tak, jak ci si wydaje. Otó\, drogi ksi\, \yjc w[ród tych wszystkich zbytków, zupeBnie zapomniaBe[ o tym, co najwa\niejsze... Przez to, \e szukaBe[ szcz[cia i rado[ci w rzeczach tego [wiata, zupeBnie zagubiBe[ kierunek, w którym nale\aBoby patrze... I dlatego staBe[ si smutny i coraz bardziej nieszcz[liwy! Ksi\: A wic mam by [witym, tak?! To jest droga do mojego szcz[cia? Dziki temu bd widziaB cel? Zobacz sens? Zrobi wszystko, co tylko si da! Mnich: A czy wiesz, mBodzieDcze, jak wyglda prawdziwa [wito[?! Ksi\: Wiem, wiem... Wiele czytaBem o wielkich [witych i wiele te\ sByszaBem w Ko[ciele, albo od wdrownych kaznodziejów... (bierze Mnicha pod rk i odprowadza w stron drzwi) Dzikuj ci bardzo, Mnichu, za twoj pomoc. Nagroda ci nie minie, je[li tylko twoja rada oka\e si skuteczna... Mnich: Zatem zostaD z Bogiem, Ksi\! Mnich wychodzi. Kurtyna powoli opada, ale Ksi\ wychodzi przed ni i caBy czas jest na scenie. Jest to czas na zmian scenografii  wyniesienie tronu, ustawienie [wiec i ksig. Scena 4  KBótnia z ojcem Ksi\: (zastanawia si gBo[no) Zwito[, [wito[... Musz sobie dokBadnie przypomnie kawaBek po kawaBku, co pamitam o wielkich [witych... Od czego tu zacz?! WBa[ciwie to Batwiej powiedzie, ni\ wykona... Ale zaraz, zaraz! WidziaBem ju\ wielu [witych na obrazach i \aden z nich nie chodziB przecie\ w ksi\cych szatach! Od tego zaczn! (Ksi\ klaszcze w dBonie. Wchodzi sBu\ca Kella i kBania si w stron Ksicia.) Przynie[ mi tu zaraz stary i brudny worek i kawaBek sznura. Kella: Czy dobrze usByszaBam? Stary, brudny worek i kawaBek sznura? Ksi\: Tak jest! (Kella kBania si i wychodzi. Ksi\ my[li dalej.) To jeszcze za maBo... (zaczyna niespokojnie chodzi po komnacie) Co dalej? Co dalej? Na pewno post i umartwienie. (Ksi\ klaszcze w dBonie. Wchodzi sBu\cy Nizio i kBania si w stron Ksicia.) 4 Od dzisiaj zostaj w mojej komnacie, nie bd wychodziB, i z nikim nie chc si widzie. Chc mie czas na modlitw! Idz prdko do naszego skryptorium i przynie[ jak najwicej starych ksig z modlitwami... Aha, i nie bd jadB dzisiaj ze wszystkimi... I jutro, i pojutrze... Przyno[cie mi codziennie w poBudnie dzban z zimn wod i dwie kromki chleba. ZrozumiaBe[? Nizio: Tak, ksi\! (SBu\cy kBania si i wychodzi.) Ksi\: Zwito[, [wito[... Zdaje si, \e jest to prostsze, ni\ na pocztku sdziBem... Ksi\ wychodzi pospiesznie. Na scen wchodz Kella z przewieszonym przez rami workiem i sznurem, oraz Nizio z dzbanem i chlebem. Kella: Wiesz, co dziwnego wymy[liB nasz ksi\? KazaB mi przynie[ kawaB brudnego worka i sznur... (pokazuje to, co ma przewieszone przez rami) Mam nadziej, \e nie zamierza wstpi do klasztoru... Stary król zaBamaBby si do koDca  ostatecznie ksi\ jest jedynym nastpc tronu! Nizio: Zobaczymy, co bdzie, ale nie kroi si nic dobrego... PoleciB sobie przynosi codziennie chleba i dzban wody. Chyba zamierza po[ci... Kella: Tak, czy owak, trzeba o tym powiadomi króla. Nizio: Tak, tak... I to jak najprdzej, zanim mBody ksi\ zdoBa sobie zrobi jak[ krzywd! Kella i Nizio wychodz. Chwila pospnej muzyki. Kurtyna unosi si. Wida t sam komnat, ale ju\ bez tronu. Po[rodku, na podBodze siedzi Ksi\, ubrany w wór, brudny i rozczochrany. DookoBa pal si [wieczki, stoi dzban i suchy chleb, le\y wiele grubych i starych ksig. Ksi\ ma spuszczon gBow. Obok Ksicia stoi Doradca_1. Ksi\: (podnoszc gBow) Ju\ dwa tygodnie mijaj odkd zaczBem by [witym... OdciBem si od wszelkich zabaw i przyjemno[ci, zaczBem po[ci o chlebie i o wodzie, umartwia ciaBo przez ten szorstki, gryzcy wór... Doradca_1: I po co to wszystko, ksi\? Ksi\: Po co? [eby odzyska to, co kiedy[ nieopatrznie utraciBem... [eby na nowo poczu si szcz[liwym! Doradca_1: Dziwna ta droga do szcz[cia... Ksi\: Dziwna, ale prawdziwa... Przynajmniej tak radziB mi stary Mnich, a ojciec zawsze uczyB mnie, \e w starych ludziach drzemie ogromna mdro[... Doradca_1: Ojciec twój bardzo si o ciebie niepokoi... Podobno nie [pisz po nocach, nie pojawiasz si na zamku, nic nie jesz... Ksi\: Nie da si inaczej! [eby osign szcz[cie w niebie, trzeba wyzby si caBego szcz[cia tutaj, na ziemi... Wchodzi Kella, niosc tac z obiadem. Kella: Przynosz obiad, szlachetny panie, z poleceniem królewskim. Ksi\: Czegó\ znowu chce mój ojciec? Kella: Król przekazuje, \e jego \yczeniem jest, aby[ w tej chwili zaprzestaB postu i zaczB od\ywia si normalnie... Ksi\: TBumaczyBem mu ju\, jaka jest moja decyzja! Wyjdz std! Nie bd z nikim o tym rozmawiaB! Ksi\ spuszcza z powrotem gBow, a sBu\ca i Doradca_1 wychodz. Chwila pospnej muzyki. Wchodzi Król. Król: Znów nie chcesz nic je[?! Masz zamiar umrze z gBodu?! ZupeBnie nie rozumiem twojego zachowania od kilku tygodni, synu! Wyja[nij mi to wszystko, bo zupeBnie trac nadziej na twoje uzdrowienie... Ksi\: Ojcze, tBumaczyBem ci ju\, \e jedynym sposobem odzyskania przeze mnie szcz[cia, które zgubiBem gdzie[ po[ród przyjemno[ci tych murów, jest post, umartwianie ciaBa i ducha... Król: Czy to wBa[nie poleciB ci ten Mnich zza góry Firiam? Ksi\: U[wiadomiB mi, \e jedyn drog do szcz[cia, jak powinienem pragn, jest [wito[... 5 Król: Czy nie mo\na tego osign w inny sposób? Nie niszczc organizmu, nie zapdzajc si w beznadziejne trwanie w cigBych umartwieniach?! Ksi\: Odejdz, ojcze! Nie jeste[ w stanie mnie zrozumie... Król: Po[l raz jeszcze po starego Mnicha i spytamy si, czy nie ma czasem innego sposobu na szcz[cie... Nie wyobra\am sobie, jak dalej mo\esz \y w takich warunkach... Jeste[ w koDcu ksiciem - dziedzicem królestwa, a niedBugo zostaniesz królem! Ksi\: (zirytowany) Pozwól, \e sam zajm si swoimi sprawami! Król: Synu, powiniene[ my[le nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o \yciu swoich przyszBych poddanych, za których ju\ niedBugo staniesz si odpowiedzialny... Ksi\: Musz zaj si przede wszystkim sob! Zostawcie mnie wszyscy! (podnosi si z ziemi) Widz, \e wszyscy si na mnie uwzili! Je[li tylko cho na milimetr odstajesz od reszty, rzuc si na ciebie jak stado w[ciekBych psów i rozszarpi jak wroga! Odchodz, ojcze! DBu\ej nie mog znosi ju\ [cisku tych murów! Id odszuka drog do nieba! Tu jej na pewno nie znajd! Moje wBasne niebo musi by gdzie[ daleko std! Ksi\ wychodzi. Król sBania si na nogach i pada na kolana z przodu sceny. Król: (z rozpacz) Jedyny syn mój mnie zostawiB! Có\ ja zBego zrobiBem?! W czym\e mu przeszkadzaBem? Czy rzeczywi[cie musiaB mnie opu[ci, by odnalez swoje szcz[cie?! Krótki akcent muzyczny  kurtyna opada. Chwila muzyki  najlepiej jaki[ spokojny utwór o [wito[ci lub niebie. Akt II Scena 1  SzukaB Nieba Kurtyna unosi si. Na scenie las o zmroku. Wchodzi Ksi\, sBaniajc si na nogach  jest bardzo zmczony. Siada na jednym z kamieni i przeciera czoBo. Ksi\: Dalej nie pójd! To bez sensu... ChciaBem znalez drog do nieba, sta si [witym i dziki temu by szcz[liwym... ChciaBem znów mie swój cel... A tu, co si staBo? Nie mam ju\ domu, ani rodziny, a rado[ i szcz[cie zdaj si by jeszcze dalej ni\ kiedy[... Co zBego zrobiBem? Gdzie popeBniBem bBd? Na scen wchodzi Mnich z koszykiem i idzie powoli ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Ksi\: (zupeBnie zaskoczony) Niemo\liwe! To ty, Mnichu? Mnich: (nie odrywajc wzroku od ziemi) To ja. Ksi\: Ale co tutaj robisz? Mnich: WBa[ciwie to mógBbym zada ci to samo pytanie, ksi\! Mieszkam niedaleko i najzwyczajniej w [wiecie, wybraBem si na poszukiwania bardzo rzadkiego zioBa, które kwitnie tylko w nocy... Ksi\: (jakby do siebie) Nie spodziewaBem si wcale, \e zawdruj a\ tak daleko...? Mnich: (odrywajc wzrok od ziemi i spogldajc na Ksicia) Powiedz mi, drogi ksi\, co robisz sam w [rodku lasu o tak niezwykBej porze? Ksi\: UciekBem z zamku! To wszystko przez ojca! Mnich: Jak to mo\liwe?! Przecie\ król bardzo ci kocha... Ksi\: Kocha mnie?! (cynicznie) Szczególnie ostatnio, gdy wszelkimi mo\liwymi sposobami chciaB mi przeszkodzi w drodze ku [witym! (stanowczo) Dlatego musiaBem opu[ci zamek... Teraz zamieszkam w lesie, z dala od tego caBego motBochu i bd mógB w spokoju szuka mojego nieba! Mnich: A jak rozumiesz t [wito[, chBopcze, w której chciaB ci przeszkodzi ojciec?! Ksi\: To proste! Post, modlitwa, surowe \ycie, ubogie ubranie i sroga mina, której ka\dy, nawet najstraszniejszy diabeB bdzie si obawiaB! 6 Mnich: (z u[miechem politowania) Ksi\, ksi\... Bdc u ciebie w zamku, powiedziaBem ci o tym, jak odnalez sens \ycia i rado[, powiedziaBem ci o [wito[ci... Ale ty, nie daBe[ mi szansy, bym wytBumaczyB, jak ta [wito[ ma wyglda... Ka\dy z nas ma inn drog w swoim \yciu, i ka\dy na tej swoje drodze, musi odnalez swój wBasny sposób na niebo! WBasny sposób, rozumiesz, chBopcze? Ksi\: A jaki jest w takim razie mój sposób, Mnichu? Mnich: Na pewno nie taki jak mój! Ja jestem Mnichem, a ty jeste[ ksiciem! Nasze drogi s zupeBnie inne, co nie znaczy, \e nie mo\emy d\y w jednym kierunku... Dam ci par rad, które, cho brzmi bardzo prosto, to sam si przekonasz, jak trudno je nieraz wypeBni! Czasem trudniej ni\ post i umartwienie... Dziki nim odnajdziesz wBasn drog... Ksi\: Zamieniam si w sBuch. Mnich: Po pierwsze, bdz zawsze pogodny i pokazuj wszystkim swoj rado[, w koDcu jeste[ dzieckiem Boga! To o wiele wicej ni\ bycie ksiciem, a nawet królem! Po drugie  obowizki. Dobrze przykBadaj si do wszystkich prac, jakie zostan ci powierzone. I po trzecie, pamitaj o Bogu, który jest obecny w Ko[ciele, a przede wszystkim w sakramentach, takich jak spowiedz i Komunia Zwita. Ksi\: I to wszystko? [adnych umartwieD? Mnich: Niech twoim umartwieniem, bdzie dobre prze\ycie ka\dego dnia i mówienie zawsze:  tak , Bogu, który chce dla ciebie jak najlepiej... Ksi\: To wydaje mi si zbyt proste, \eby mogBo by prawdziwe... Mnich: Spróbuj, a sam zobaczysz ile wysiBku bdzie ci kosztowaBo prze\ycie jednego dnia wedBug tych rad, które ci daBem. Ale pamitaj, \e warto... Tutaj, na ziemi odnajdziesz szcz[cie i rado[, a tam w niebie (pokazuje palcem w gór) nagrod od Ojca! Ksi\: Dzikuj ci za otwarcie mi oczu... Mnich: To nie wszystko! Idz teraz z powrotem do zamku i przepro[ króla za wszystko, co zrobiBe[! Ksi\: Dobrze, tak wBa[nie zrobi. Pójd i przeprosz... Jeszcze raz ci dzikuj... (Ksi\ wychodzi ze sceny) Nie na darmo mówi, \e jeste[ najmdrzejszym czBowiekiem w naszym królestwie! [egnaj! Mnich: [egnaj, kochany ksi\... (Mnich zrzuca z siebie star, Batan sukman i pozostaje w biaBej, l[nicej szacie.) Idz prosto do domu, a twój anioB stró\ caBy czas bdzie przy tobie czuwaB... Jak znowu zabBdzisz, pytaj, a ja wska\ ci wBa[ciwy kierunek do nieba... Kurtyna opada. Scena 2  Powrót syna Na scen, przed opuszczon kurtyn wchodzi Król  idzie powoli, ze spuszczon gBow. Król: Ju\ dwa dni minBy odkd mój ukochany syn opu[ciB zamek, i a\ dotd nie mam o nim \adnych wiadomo[ci... (podchodzi do skraju sceny i klka) Dobry Bo\e, uchroD go przed jakimkolwiek niebezpieczeDstwem, a je[li tam, poza domem ojca odnajdzie swoje szcz[cie i drog do Ciebie, to ja pokornie poddaj si Twojej woli... Król ukrywa twarz w dBoniach i pBacze. Po cichu wchodzi na scen Ksi\ i dostrzega ojca. Ksi\: Ojcze... Król: (zrywajc si z ziemi i biegnc w stron Ksicia) Synu... Rzucaj si sobie w ramiona. Ksi\: Ojcze, chc Ci przeprosi za wszystko, co robiBem... Za to, \e nie potrafiBem doceni twojej troski o mnie... Za to, \e tak Batwo przyszBo mi Ciebie opu[ci... Wybacz mi, ojcze, i pozwól rozpocz wszystko na nowo... Król: Czy ju\ nie chcesz by [witym, synu? Czy znalazBe[ ju\ swoje niebo? 7 Ksi\: Mnich, którego wezwaBe[ do mnie jaki[ czas temu, spotkaB mnie w lesie i wytBumaczyB, \e wybraBem niewBa[ciw drog do szcz[cia, \e robiBem to w zBy sposób... Król: (z przestrachem) Co wic teraz bdziesz robiB? Ksi\: Nie martw si, tato... Bd po prostu \yB z u[miechem, i tak by ka\dy czBowiek, który ze mn si spotka, mógB powiedzie, \e uczyniBem go szcz[liwym... Niepostrze\enie na scen wchodzi Mnich, ubrany w l[nico-biaB szat i staje z boku. Król i Ksi\ wcale go nie widz. Król: Bez postów i umartwieD? Zdejmiesz z siebie te Bachmany? Ksi\: Tak. Od dzisiaj moim umartwieniem bdzie ka\dy dzieD prze\y jak najlepiej, a tym worem (tu wskazuje na swoj szat) oplot swój zBy humor... Król: W takim razie chodzmy oznajmi naszym poddanym, \e ich przyszBy król odnalazB swoje szcz[cie... Ksi\: Powiemy im, \e to raczej ono mnie odnalazBo... Król i Ksi\ [miejc si powoli opuszczaj scen. Król: Opowiesz mi dokBadnie, synu, którdy biegnie droga do nieba? Ksi\: Wiesz, ojcze... Ka\dy ma swoj wBasn, ale jak zechcesz opowiem ci o mojej... Mnich podchodzi do samego brzegu sceny i staje na wprost publiczno[ci; przykBadajc rk do oczu wypatruje kogo[ w dali. Powoli [wiatBo staje si tak, jak na pocztku Aktu I - nikBe, niebieskie. Mnich: Ludzie...! Szukacie szcz[cia tam, gdzie nigdy go nie byBo... Znajdujecie je, w koDcu, dziki Temu, którego dBugo nie dostrzegali[cie... A przecie\ tak niewiele potrzeba... Wystarczy unie[ nieco gBow i spojrze w niebieskie niebo, gdzie caBy czas czeka na was ukochany Ojciec... Mnich wychodzi. ZwiatBa gasn. KONIEC 8

Wyszukiwarka