Harry Potter 4 - rozdział 31
Rozdział trzydziesty pierwszy
Zadanie trzecie
- Dumbledore uważa, że Sam-Wiesz-Kto znowu staje się
silniejszy? - wyszeptał Ron
Wszystkim, co zobaczył w Pensieve i prawie wszystkim, co
powiedział mu Dumbledore, Harry podzielił się z Ronem i
Hermioną, i, oczywiście, z Syriuszem, do którego wysłał
sowę jak tylko wyszedł z gabinetu Dumbledore'a. Harry, Ron i
Hermiona siedzieli razem do późnej nocy w pokoju wspólnym,
roprawiając o tym tak długo, aż Harremu zakręciło się w
głowie, aż zrozumiał, co miał na myśli Dumbledore, mówiąc
o głowie tak wypełnionej myślami, że wyjęcie ich stamtąd
przynosi ulgę.
Ron wpatrywał się w ogień w kominku. Harry pomyślał, że Ron
lekko się trzęsie, mimo że ten wieczór był ciepły.
- I on ufa Snape'owi? - powiedział wreszcie Ron - On naprawdę
ufa Snape'owi, choć wie, że on był sługą Sami-Wiecie-Kogo?
- Tak - potwierdził Harry
Hermiona nie odzywała się od 10 minut. Siedziała z czołem
opartym na rękach, wpatrując się w swoje kolana. Harremu
przyszło do głowy, że ona również mogłaby zrobić dobry
użytek z kamiennej misy.
- Rita Skeeter - mruknęła w końcu
- Jak możesz się teraz tym martwić? - zapytał Ron z
niedowierzaniem
- Nie martwię się nią - odparła Hermiona do swoich kolan - Ja
tylko pomyślałam... pamiętacie, co ona powiedziała do mnie
wtedy, w Trzech Miotłach? "Wiem o rzeczach na temat
Ludo Bagmana, od których zjeżyłyby ci się włosy..."
To właśnie miała na myśli, prawda? To ona była reporterką
na tym procesie, wiedziała, że przekazywał informcje Death
Eaterom. I Winky też, pamiętacie... "Pan Bagman jest
złym czarodziejem". Pan Crouch musiał być naprawdę
wściekły, skoro mówił o tym w domu.
- Tak, ale Bagman nie przekazywał informacji specjalnie, prawda?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- A Knot twierdzi, że to Madame Maxime zaatakowała
Croucha? - powiedział Ron, odwracając się do Harrego
- Taak - odparł Harry - Ale tylko dlatego, że Crouch zniknął
w pobliżu karety Beauxbatons.
- Nigdy o niej nie myśleliśmy, prawda? - dodał wolno Ron - Ona
przecież naprawdę ma krew olbrzymów, choć nie chce się do
tego przyznać...-
- Oczywiście, że nie chce - przerwała ostro Hermiona,
podnosząc głowę - Zobacz, co się stało z Hagridem, kiedy
Rita Skeeter dowiedziała się o jego matce. Spójrz na Knota,
jak natychmiast wyrobił sobie o niej zdanie, tylko dlatego że
ona jest pół-olbrzymem. Kto potrzebuje takich uprzedzeń? Ja
też pewnie powiedziałabym, że mam duże kości, gdybym była
na jej miejscu i wiedziała, co dostanę, jeśli powiem prawdę.
Hermiona zerknęła na zegarek.
- Nic nie ćwiczyliśmy! - powiedziała, wyglądając na
zszokowaną - Powinniśmy byli zacząć już te Zaklęcie
Hamujące (Utrudniające ??)! Będziemy musieli naprawdę
przyłożyć się do tego jutro! Chodźmy, Harry, musisz się
trochę przespać.
Harry i Ron weszli powoli na górę do swojego dormitorium. Kiedy
Harry włożył piżamę, spojrzał na łóżko Nevilla.
Dotrzymał słowa danego Dumbledore'owi, nie powiedział Ronowi i
Hermionie o rodzicach Nevilla. Kiedy Harry zdjął swoje okulary
i wślizgnął się do łóżka, spróbował wyobrazić sobie,
jakby się czuł, gdyby jego rodzice żyli, ale nie potrafili go
rozpoznać. Czasem zyskiwał sympatię obcych ludzi, ponieważ
był sierotą, ale teraz, słuchając chrapania Nevilla,
pomyślał, że Neville znacznie bardziej na to zasługiwał.
Leżąc tak w ciemnościach Harry poczuł nagły przypływ
wściekłości, wręcz nienawiści do tych ludzi, których
torturowali pana i panią Longbottom... przypomniał sobie krzyki
tłumu, kiedy syn Croucha i jego towarzysze zostawali
wyprowadzani z sądu przez Dementorów... teraz zrozumiał, jak
oni musieli się czuć... potem pomyślał o mlecznobiałej
twarzy krzyczącego chłopaka i nagle zdał sobie sprawę, że
umarł on w rok później...
To Voldemort, pomyślał Harry, patrząc na w pogrążony w
ciemności baldachim swojego łóżka, to wszystko wyszło od
Voldemorta... to on rozdzielił te wszystkie rodziny, zrujnował
te wszystkie życia...
* * *
Ron i Hermiona powinni przygotowywać się do swoich egzaminów,
które skończą się w dniu trzeciego zadania, ale poświęcali
znacznie więcej czasu i wysiłku w pomoc Harremu.
- Nie martw się o nas - ucięła krótko Hermiona, kiedy Harry
zwrócił jej uwagę, że nie przeszkadza mu ćwiczenie w
samotności - Przynajmniej dostaniemy najwyższe oceny z obrony
przed czarną magią, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tych
wszystkich urokach na lekcjach.
- Dobry trening zanim zostaniemy aurorami - powiedział w
podnieceniu Ron, próbując Zaklęcia Utrudniającego na
przelatującej osie i sprawiając, że zatrzymała się ona w
powietrzu.
W zamku znowu wisiała atmosfera wielkiego napięcia i
podniecenia. Wszyscy wyczekiwali trzeciego zadania, które
będzie miało miejsce na tydzień przed zakończeniem ostatniego
semestru. Harry ćwiczył w każdej wolnej chwili. Teraz czuł
się znacznie pewniej, niż przed wszystkimi poprzednimi
zadaniami. Mimo że zapowiadało się ono na trudne i
niebezpieczne, Moody miał rację: Harremu udało się już raz
przedrzeć przez niebezpieczne stworzenia i zaczarowane bariery,
a tym razem miał jakąś wskazówkę, jakąś szansę na
przygotowanie się do tego, co nadchodziło.
Zmęczona wpadaniem na nich przez cały czas, profesor McGonagall
dała Harremu pozwolenie na używanie pustej pracowni
transmutacji w czasie lunchów. Wkrótce opanował Zaklęcie
Hamujące, powodujące spowolnienie każdego atakującego,
Klątwę Redukującą, która umożliwiała przebicie się przez
solidne przedmioty stojące mu na drodze, Zaklęcie
Czteropunktowe, przydatny wynalazek Hermiony, który sprawiał,
że różdżka wskazywała dokładnie północ, co pozwalało
sprawdzić, czy porusza się w dobrym kierunku w labiryncie.
Ciągle jeszcze miał problemy z Magiczną Tarczą. To zaklęcie
miało na krótko otoczyć go przeźroczystą ścianą,
zatrzymującą co bardziej znane klatwy; Hermionie udało się
przebić ją dobrze skierowanym Urokiem Galaretowatych Nóg.
Harry trząsł się jeszcze przez 10 minut, zanim Hermiona
zdołała znaleźć przeciwzaklęcie.
- Ale mimo wszystko bardzo dobrze ci idzie - stwierdziła
Hermiona pocieszającym tonem, spoglądając na swoją listę i
stawiając ptaszki przy zaklęciach, które udało im się już
opanować- Niektóre z tych powinny już pójść bardzo szybko.
- Spójrzcie na to - powiedział nagle Ron, który stał przy
oknie i przyglądał się błoniom - Co robi Malfoy?
Harry i Hermiona podeszli, by też zobaczyć. Malfoy, Crabbe i
Goyle stali w cieniu drzewa. Crabbe i Goyle co i raz zerkali na
boki, oboje z tajemniczymi uśmiechami na twarzach. Malfoy
trzymał coś w dłoni tuż przy ustach i mówił do tego.
- Wygląda na to, że używa walkie-talkie - powiedział Harry z
ciekawością
- Nie może - odparła Hermiona - Mówiłam ci, rzeczy tego typu
nie działają w Hogwarcie. Chodźmy, Harry - dodała szybko,
odwracając się od okna i wracając na środek pokoju -
Spróbujmy znowu tej Magicznej Tarczy.
* * *
Syriusz przysyłał teraz sowy codziennie. Tak jak Hermiona,
wydawał się chcieć, by Harry skoncentrował się na ostatnim
zadaniu. W każdym liście przypominał, że cokolwiek by się
nie działo na ziemiach Hogwartu, to nie jest sprawa Harrego, i
nie ma też on możliwości wpłynięcia na to w jakikolwiek
sposób.
Jeżeli Voldemort rzeczywiście staje się silniejszy (pisał),
najważniejsze jest zapewnić Ci bezpieczeństwo. On nie może Ci
nic zrobić, dopóki jesteś pod opieką Dumbledore'a, ale nadal
nie wolno Ci ryzykować; skup się na przejściu przez ten
labirynt, a potem będziemy martwić się innymi sprawami.
W miarę jak zbliżał się 24 czerwca, nerwy Harrego stawały
się coraz bardziej napięte, ale nawet przez chwilę nie było
aż tak źle, jak przed pierwszym i drugim zadaniem. Przede
wszystkim czuł, że zrobił wszystko, co mógł, by przygotować
się do zadania. Poza tym, cokolwiek czekało go w labiryncie, i
niezależnie, jak dobrze lub źle mu to pójdzie, turniej
wreszcie się skończy, co przyniesie mu ogromną ulgę.
* * *
Przy śniadaniu w dniu trzeciego zadania przy stole Gryfonów
panował nieznośny hałas. Przyleciało kilka sów pocztowych,
jedna z nich przyniosła Harremu życzenia powodzenia od
Syriusza. Był to tylko kawałek pergaminu, pogięty i zabłocony
z jednej strony, ale Harry uśmiechnął się do niego tak jak
zwykle. Skrzecząca sowa wylądowała przed Hermioną,
przynosząc jej poranny egzemplarz Proroka Codziennego. Hermiona
otworzyła gazetę, zerknęła na pierwszą stronę i aż
parsknęła na nią dyniowym sokiem.
- Co? - zapytali jednocześnie Harry i Ron, spoglądając na nią
- Nic - odprała natychmiast Hermiona, próbując schować
gazetę, ale Ron był szybszy.
Spojrzał na nagłówek i mruknął - Tylko nie to. Tylko nie
dzisiaj. Nie ta stara krowa.
- Co? - zapatał Harry - Znowu Rita Skeeter?
- Nie - powiedział Ron i, tak jak Hermiona, spróbował usunąć
gazetę z pola widzenia Harrego.
- To o mnie, prawda? - zapytał Harry
- Nie - odparł Ron, zupełnie nieprzekonującym tonem
Ale zanim Harry zdążył zażądać pokazania gazety, Draco
Malfoy wrzasnął na całą Wielką Salę ze stołu Ślizgonów.
- Hej, Potter! Potter! Jak twoja głowa? Dobrze się czujesz? Na
pewno nie zamierzasz wpaść tutaj w szał?
Malfoy też ściskał egzemplarz Proroka Codziennego. Wszyscy
Ślizgoni chichotali, odwracając się na krzesłach, by
zobaczyć reakcję Harrego.
- Pokaż mi to - powiedział Harry do Rona - Daj to.
Bardzo niechętnie Ron podał mu gazetę. Harry otworzył ją i
zobaczył siebie na zdjęciu pod nagłówkiem:
HARRY POTTER NIEZRÓWNOWAŻONY I NIEBEZPIECZNY
Chłopiec, który pokonał Tego, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać jest niestabilny emocjonalnie i prawdopodobnie
niebezpieczny, pisze Rita Skeeter, specjalny wysłannik.
Niepokojące zdarzenia rzuciły ostatnio nieco światła na
dziwne zachowanie Harrego Pottera, które stawia pod znakiem
zapytania jego zdolność do uczestnictwa w tak ważnym
konkursie, jak Turniej Trzech Czarodziejów, lub nawet do
uczęszczania do Hogwartu.
Potter, jak Prorok Codzienny może z radością ujawnić,
regularnie choruje w szkole i często skarży się na bóle w
bliźnie na swoim czole (pozostałość po klątwie, którą
Sami-Wiecie-Kto próbował go zabić). W ostatni poniedziałek, w
środku lekcji wróżbiarstwa, wasza reporterka była świadkiem,
jak Potter wymaszerował z sali, twierdząc, że jego blizna boli
tak bardzo, że nie jest w stanie kontynuować nauki.
Możliwe jest, jak twierdzą specjaliści ze Szpitala Magicznych
Dolegliwości i Zranień w St Mungo, że atak Sami-Wiecie-Kogo
wyrządził krzywdę umysłowi Pottera, i że twierdzenie, że
blizna boli jest formą wyrażenia głęboko ukrytego kompleksu.
- On może nawet udawać - mówi jeden z ekspertów - To może
być próba zwrócenia na siebie uwagi.
Mimo to Prorok Codzienny dotarł do niepokojących informacji o
Harrym Potterze, które Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu,
starannie ukrywa przed społecznością czarodziejów.
- Potter jest wężousty - zwierza się Draco Malfoy, uczeń
czwartego roku - Kilka lat temu było mnóstwo ataków na
uczniów, i większość myślała, że to Potter je powodował,
szczególnie po tym, jak widzieli, że Potter stracił głowę w
Klubie Pojedynków i nasłał węża na jednego z chłopaków.
Ale to zostało zatuszowane. On przyjaźni się też z
wilkołakami i olbrzymami. Myślę, że zrobiłby wszystko dla
władzy.
Wężoustość, zdolność do porozumiewania się z wężami,
długo była uważana za czarną magię. Rzeczywiście,
najsławniejszym wężoustym naszych czasów był
Sami-Wiecie-Kto. Członek Ligi Obrony Przed Czarną Magią,
który pragnął zachować anonimowość, stwierdził,
powinniśmy uważać każdego, kto potrafi rozmawiać z wężami
za "wartego dochodzenia. Osobiście byłbym bardzo
podejrzliwy co do każdego, kto rozmawia z wężami, jako że
węże zwykle używane są przy najgorszych odmianach Czarnej
Magii i są z nią historycznie związane." Podobnie
"każdy, kto szuka towarzystwa wśród tak niebezpiecznych
stworzeń, jak wilkołaki i olbrzymy".
Albus Dumbledore powinien poważnie zastanowić się, czy taki
chłopak może uczestniczyć w Turnieju Trzech Czarodziejów.
Niektórzy obawiają się, że Potter może uciec się do Czarnej
Magii, byle tylko wygrać turniej, a trzecie zadanie będzie
miało miejsce już dziś wieczorem.
- Trochę mnie przerysowała, prawda? - skomentował lekko
Harry, składając gazetę.
Przy stole Ślizgonów Malfoy, Crabbe i Goyle śmieli się z
niego, pukając się palcami w czoło, robiąc groteskowe,
szalone miny i wyciągając języki jak węże.
- Jak ona dowiedziała się o tym z wróżbiarstwa? - zapytał
Ron - Ona nie mogła tam być, nie ma mowy, nie mogła
słyszeć...-
- Okno było otwarte - zauważył Harry - Otworzyłem je, by
trochę pooddychać.
- Byliście na szczycie wieży północnej! - powiedziała
Hermiona - Twój głos nie rozszedł się przecież po całych
błoniach!
- No, to ty miałaś przecież wyszukać magiczne metody
szpiegowania - powiedział Harry - Ty mi powiedz, jak to
zrobiła!
- Próbowałam! - odparła Hermiona - Ale... ale..
Nagle na jej twarzy zagościł dziwny, rozmarzony wyraz. Wolno
podniosła rękę i przejechała palcami po włosach.
- W porządku? - zapytał Ron, spoglądając na nią spod
zmarszczonych brwi.
- Tak - wydusiła Hermiona na wdechu, patrząc się w
przestrzeń - Myślę, że wiem... wtedy nikt by jej nie
zauważył... nawet Moody... i mogłaby dostać się do okna...
ale jej nie wolno... na pewno jej nie wolno... Chyba ją mam!
Dajcie mi tylko dwie sekundy w bibliotece... tylko, żeby się
upewnić!
Hermiona chwyciła swoją torbę i wybiegła z Wielkiej Sali.
- Hej! - zawołał za nią Ron - Mamy egzamin z historii magii za
10 minut! Kurcze, - powiedział, odwracając się do Harrego -
musi naprawdę nie cierpieć tej baby, skoro ryzykuje opuszczenie
rozpoczęcia egzaminu. Co będziesz robił na egzaminie u Binnsa?
Znowu czytał?
Jako zawodnik turnieju, Harry był zwolniony z końcoworocznych
testów, i jak do tej pory, zawsze siedział na samym końcu
pracowni, wyszukując kolejne zaklęcia do trzeciego zadania.
- Tak myślę - odparł Ronowi; ale właśnie w tej chwili
profesor McGonagall podeszła do stołu Gryfonów.
- Potter, po śniadaniu mistrzowie mają zebrać się w komnacie
za Wielką Salą - powiedziała
- Ale zadanie jest dopiero wieczorem! - zawołał Harry, nagle
obrzucając się jajecznicą, przerażony, że pomylił godziny.
- Wiem o tym, Potter - odparła krótko - Rodziny mistrzów są
zaproszone na ostatnie zadanie, przecież wiesz. To tylko okazja,
żeby ich powitać.
Odeszła. Harry gapił się za nią z otwartymi ustami.
- Ona chyba nie oczekuje, że Dursley'owie się pojawią? -
zapytał Rona nieswoim głosem
- Nie wiem - odparł Ron - Harry, lepiej się pospieszę.
Spóźnię się do Binnsa. Do zobaczenia później.
Harry dokończył śniadanie w pustoszejącej Wielkiej Sali.
Zobaczył, jak Fleur Delacour opuszcza stół Krukonów i razem z
Cedrikiem wychodzi z Wielkiej Sali. Niedługo później
dołączył do nich Krum. Harry pozostał na swoim miejscu.
Właściwie nie chciał iść do tej komnaty. Nie miał rodziny -
a przynajmniej nie miał takiej, która chciałaby obejrzeć, jak
ryzykuje swoje życie. Ale w momencie, kiedy wstawał, myśląc,
że równie dobrze może udać się do biblioteki i przejrzeć
zaklęcia, drzwi do komnaty otworzyły się i Cedrik wystawił
głowę przez szparę.
- Harry, chodź, czekają na ciebie!
Szczerze zakłopotany, Harry podniósł się. Dursley'owie
przecież nie mogą tutaj być, prawda? Przeszedł przez Wielką
Salę i wszedł do komnaty.
Cedrik i jego rodzice stali przy drzwiach. Victor Krum stał w
rogu, bardzo szybko rozmawiając ze swoimi czarnowłosymi
rodzicami po bułgarsku. Po ojcu odziedziczył zakrzywiony nos.
Po drugiej stronie sali Fleur trajkotała po francusku do swojej
matki. Młodsza siostra Fleur, Gabrielle, ściskała rękę mamy.
Pomachała do Harrego, który odwzajemnił gest. Potem
spostrzegł panią Weasley i Billa stojących przy kominku,
rozpromieniających się na jego widok
- Niespodzianka! - zawołała pani Weasley podekscytowanym tonem,
kiedy Harry szeroko się uśmiechnął i podszedł do nich -
Pomyślałam, że przyjedziemy i obejrzymy cię, Harry! -
pochyliła się i pocałowała go w policzek.
- W porządku? - powiedział Bill, uśmiechając się do Harrego
i potrząsając jego dłonią - Charlie też chciał przyjść,
ale nie mógł wziąć wolnego. Mówi, że byłeś niesamowity z
tym smokiem.
Harry zauważył, że Fleur z wielkim zainteresowaniem przygląda
się Billowi sponad ramienia swojej matki. Harry natychmiast
stwierdził, że nie przeszkadzają jej długie włosy i kolczyki
z kłami.
- To naprawdę miłe - mruknął Harry do pani Weasley - Przez
chwilę myślałem... że Dursley'owie...-
- Hmm - powiedziała tylko pani Weasley, zaciskając usta. Zawsze
unikała krytykowania Dursley'ów przy Harrym, ale jej oczy
zawsze zapalały się, kiedy ktoś o nich wspominał.
- Świetnie być tu znowu - powiedział Bill, rozglądając się
po komnacie (Wiola, przyjaciółka Grubej Damy, mrugnęła do
niego ze swojej ramy) - Nie widziałem tego miejsca od pięciu
lat. Jest tu jeszcze obraz tego szalonego rycerza? Sir Cadogana?
- Oo, tak - odparł Harry, który spotkał sir Cadogana rok
wcześniej.
- A Gruba Dama? - zapytał Bill
- Ona była tu też w moich czasach - dodała pani Weasley -
Dała mi taką reprymendę jednej nocy, kiedy wróciłam do
dormitorium o czwartej nad ranem...
- Mamo, co robiłaś poza dormitorium o czwartej nad ranem?
- zawołał Bill, przyglądając się z zaskoczeniem pani Weasley
Pani Weasley uśmiechnęła się, a jej oczy znowu zalśniły.
- Twój ojciec i ja poszliśmy na nocny spacer - powiedziała -
Ojca złapał Apoloniusz Pringle... wtedy to on był tu
woźnym... ojciec do tej pory ma ślady.
- Oprowadzisz nas, Harry? - zapytał Bill
- Tak, okej - odparł Harry i razem wyszli do Wielkiej Sali.
Kiedy mijali Amosa Diggoriego, ten odwrócił się - A tutaj
jesteś, co? - powiedział, spoglądając z ukosa na Harrego -
Założę się, że nie czujesz się już tak pewnie, kiedy
Cedrik dogonił cię w punktach, co?
- Co? - powiedział Harry
- Ignoruj go - szepnął mu Cedrik, marszcząc brwi na ojca -
Jest wściekły odkąd Rita Skeeter napisała ten artykuł o
Turnieju Trzech Czarodziejów... no wiesz, kiedy zrobiła cię
jedynym mistrzem Hogwartu.
- Nie zadał sobie trochę trudu, żeby ją poprawić, co? -
powiedział Amos Diggory dostatecznie głośno, by Harry mógł
go usłyszeć, kiedy podchodził do drzwi z panią Weasley i
Billem - Ale... pokażesz mu, Ced. Pokonałeś go już raz,
prawda?
- Rita Skeeter lubi powodować kłopoty, Amos! - wtrąciła ze
złością pani Weasley - Powinieneś to wiedzieć, skoro
pracujesz w Ministerstwie.
Pan Diggory chyba miał zamiar odparować, ale jego żona
położyła mu rękę na ramieniu, więc jedynie wzruszył
ramionami i odwrócił się.
Harry spędził bardzo przyjemne przedpołudnie, spacerując po
słonecznych błoniach z Billem i panią Weasley, pokazując im
karetę Beauxbatons i statek Durmstrangu. Pani Weasley
zainteresowała się wierzbą bijącą, która została
posadzona, kiedy już opuściła szkołę i długo wspominała
Oga, poprzedniego gajowego.
- Jak się ma Percy? - zapytał Harry, kiedy dotarli do cieplarni
- Niezbyt dobrze - odparł Bill
- Bardzo się martwi - powiedziała pani Weasley, zniżając
głos i rozglądając się dookoła - Ministerstwo chce utrzymać
zniknięcie Croucha w tajemnicy, ale Percy jest stale ciągnięty
za język w sprawie tych instrukcji, które Crouch mu
przysyłał. Chyba myślą, że nie były pisane przez Croucha.
Percy jest pod ogromną presją. Nie pozwolili mu być piątym
sędzią dziś wieczorem. Zamiast niego przyjechał Korneliusz
Knot.
Wrócili do zamku na lunch.
- Mamo... Bill! - zawołał w osłupieniu Ron, kiedy dotarł do
stołu Gryfonów - Co tu robicie?
- Przyjechaliśmy obejrzeć trzecie zadanie! - powiedziała
wesoło pani Weasley - To cudowna odmiana, nie musieć gotować.
Jak ci poszedł egzamin?
- Och... okej - odparł Ron - Nie mogłem przypomnieć sobie
wszystkich nazwisk przywódców rebelii goblinów, więc kilka
wymyśliłem. W porządku, - dodał, częstując się pastą z
korniszonów, podczas gdy pani Weasley przyglądała mu się
surowo - Oni wszyscy nazywają się jakoś tak, Bodrod Brodaty,
czy Urg Brudny, to nie było trudne.
Fred, George i Ginny również usiedli blisko, a Harry bawił
się tak dobrze, jakby znowu był w Norze; zapomniał nawet o
wieczornym zadaniu, i dopiero, gdy pojawiła się Hermiona
(gdzieś w połowie lunchu), przypomniał sobie, że wpadło jej
do głowy coś o Ricie Skeeter.
- No, powiesz nam wreszcie...?
Hermiona ostrożnie potrząsnęła głową i spojrzała na panią
Weasley.
- Witaj, Hermiono - powiedziała pani Weasley znacznie bardziej
sztywno niż zwykle.
- Dzień dobry - odparła Hermiona, a uśmiech jej zrzedł, kiedy
zobaczyła zimny wyraz twarzy pani Weasley.
Harry spojrzał na nie i dodał - Pani Weasley, chyba nie wierzy
pani w te bzdury, które Rita Skeeter napisała w Czarownicy
Tygodnia? Bo Hermiona nie jest moją dziewczyną.
- Och! - zawołała pani Weasley - Nie... oczywiście, że nie!
Ale od tej pory odnosiła się do Hermiony znacznie cieplej.
Harry, Bill i pani Weasley spędzili popołudnie na długim
spacerze dookoła zamku, a potem wrócili do Wielkiej Sali na
popołudniową ucztę. Ludo Bagman i Korneliusz Knot dołączyli
do stołu nauczycieli. Bagman wyglądał całkiem wesoło,
natomiast Knot, siedzący teraz obok Madame Maxime, był ponury i
nic nie mówił. Madame Maxime skupiała się na swoim talerzu, a
Harry pomyślał, że jej oczy wyglądają na zaczerwienione.
Hagrid co chwila zerkał na nią z drugiej strony stołu.
Podano więcej potraw niż zwykle, ale Harry, który znowu
zaczynał się porządnie denerwować, nie zjadł wiele. Kiedy
zaczarowane sklepienie zaczęło zmieniać kolor z niebieskiego
na przyćmioną czerwień, Dumbledore podniósł się zza stołu
nauczycieli i w sali zapadła cisza.
- Panie i panowie, za pięć minut poproszę was, abyście zeszli
na dół na boisko quidditcha na trzecie i ostatnie zadanie
Turnieju Trzech Czarodziejów. Mistrzowie będą uprzejmi
podążyć teraz za panem Bagmanem.
Harry wstał. Wszyscy Gryfoni przy stole zgotowali mu ogromny
aplauz; Weasley'owie i Hermiona życzyli mu powodzenia, i
wreszcie Harry wyszedł z Wielkiem Sali razem z Cedrikiem, Fleur
i Krumem.
- Dobrze się czujesz, Harry? - zapytał go Bagman, kiedy
schodzili kamiennymi schodami na dwór - Na pewno?
- W porządku - odparł Harry. W pewnym sensie była to prawda;
denerwował się, ale idąc, ciągle przelatywał w myślach po
urokach i zaklęciach, których się nauczył, i świadomość,
że pamięta je wszystkie podniosła go na duchu.
Weszli na boisko do quidditcha, teraz zmienione nie do poznania.
20-stopowe żywopłoty szczelnie je otaczały. Dokładnie na
przeciwko nich widniała przerwa - wejście do labiryntu.
Korytarz wewnątrz wyglądał na ciemny i przerażający.
Pięć minut później trybuny zaczęły się zapełniać;
dochodziły do nich podekscytowane okrzyki i szmer setek stóp
uczniów zajmujących miejsca. Niebo było teraz bezchmurne i
ciemnoniebieskie, zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Hagrid, profesor Moody, profesor McGonagall i profesor Flitwick
dołączyli do Bagmana i mistrzów. Wszsycy przyczepili do swoich
tiar duże, czerwone, błyszczące gwiazdy; wszyscy prócz
Hagrida, którego gwiazda lśniła na jego pelerynie z kretów.
- Będziemy patrolować okolice labiryntu - powiedziała mistrzom
profesor McGonagall - Jeżeli wpadniecie w kłopoty i będziecie
chcieli otrzymać pomoc, wyślijcie w niebo czerwone iskry, i
jedno z nas przyjdzie i was uratuje, rozumiecie?
Zawodnicy skinęli głową.
- W takim razie zaczynamy! - zawołał wesoło Bagman
- Powodzenia, Harry - szepnął Hagrid i wszyscy 4 patrolujący
rozeszli się w różnych kierunkach. Bagman skierował
różdżkę na swoją krtań, mruknął Sonorus i jego magicznie
zwielokrotniony głos odbił się echem od trybun.
- Panie i panowie, trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trzech
Czarodziejów zaraz się zacznie! Pozwólcie mi przypomnieć, jak
obecnie przedstawia się punktacja. Na pierwszym miejscu, z
85-oma punktami, pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter, oboje ze
Hogwartu! - ogłuszające wiwaty i krzyki poderwały do lotu
wszystkie ptaki w Zakazanym Lesie - Na drugim miejscu, z 80-oma
punktami, pan Victor Krum z Instytutu Durmstrangu! - więcej braw
- A na trzecim miejscu, panna Fleur Delacour z Akademii
Beauxbatons!
Harry dostrzegł panią Weasley, Billa, Rona i Hermionę,
grzecznie oklaskujących Fleur, gdzieś w połowie trybun.
Pomachał do nich, a oni odmachnęli, uśmiechając się do
niego.
- A więc... na mój gwizdek, Harry i Cedrik! - zawołał Bagman
- Trzy... dwa... jeden...
Krótko dmuchnął w swój gwizdek, i Harry i Cedrik ruszyli do
labiryntu.
Otaczające boisko żywopłoty rzucały na ścieżkę czarne
cienie i, czy dlatego, że były tak wysokie i grube, czy
dlatego, że były zaczarowane, głosy otaczającej ich
publiczności ucichły w momencie, kiedy wkroczyli do labiryntu.
Harry poczuł się, jakby znowu znalazł się pod wodą.
Wyciągnął różdżkę, mruknął Lumos i usłyszał, jak
Cedrik robi za nim to samo.
Po około 50 jardach doszli do skrzyżowania. Spojrzeli na
siebie.
- Do zobaczenia - rzucił Cedrikowi Harry i skręcił w lewo,
podczas gdy Cedrik obrał drogę w prawo.
Harry usłyszał, jak Bagman ponownie dmucha w gwizdek. Krum
wszedł do labiryntu. Harry przyspieszył. Ścieżka, którą
wybrał zdawała się być zupełnie opuszczona. Skręcił w
prawo i jeszcze przyspieszył, trzymając różdżkę wysoko nad
głową, próbując spojrzeć tak daleko, jak tylko się dało.
Ciągle jednak nic nie znalazło się w polu widzenia.
Z oddali usłyszał trzeci gwizdek Bagmana. Teraz wszyscy
mistrzowie znajdowali się w labiryncie.
Harry ciągle oglądał się za siebie. Miał dziwne uczucie, że
jest obserwowany. Z każdą chwilą labirynt stawał się coraz
mroczniejszy, w miarę jak niebo nad nim ciemniało i zmieniało
kolor na granatowy. Dotarł do kolejnego skrzyżowania.
- Gdzie jestem? - szepnął Harry do swojej różdżki,
trzymając ją płasko na dłoni
Różdżka natychmiast poderwała się do życia i wskazała
solidny żywopłot po jego prawej stronie. Tam była północ, a
Harry musiał iść na północny zachód, żeby dostać się do
środka labiryntu. Najlepsze, co mógł zrobić, to wybrać
przejście po lewej i skręcić w prawo tak szybko, jak to
możliwe.
Ścieżka przed nim też była pusta, i kiedy Harry wreszcie
skręcił w prawo, znowu nie napotkał na swojej drodze żadnych
przeszkód. Nie wiedział dlaczego, ale ten brak utrudnień
niepokoił go. Z pewnością powinien był napotkać coś na
swojej drodze? Miał wrażenie, że labirynt oszukuje go
fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Potem usłyszał za sobą
ruch. Wyciągnął różdżkę, gotów do ataku, ale z przejścia
na prawo wypadł tylko Cedrik. Wyglądał na porządnie
przerażonego. Rękaw jego szaty był nadpalony.
- Blast-Ended-Skrewts! - syknął - Są ogromne! Ledwo
uciekłem!
Potrząsnął głową i zniknął z pola widzenia, wybierając
inną ścieżkę. Mając nadzieję na znacznie zwiększenie
odległości między nim, a tymi Skrewts, Harry
również puścił się biegiem. Potem, kiedy wybiegł za róg,
zobaczył...
Dementor sunął w jego kierunku. Wysoki na 12 stóp, z twarzą
ukrytą pod kapturem, z okropnymi, topielczymi dłońmi
wyciągniętymi do przodu, powoli szedł w jego kierunku, na
ślepo obierając drogę. Harry słyszał, jak wciąga powietrze,
czuł, jak ogarnia go przeraźliwe zimno, ale wiedział, co
należy robić...
Przywołał najszczęśliwszą myśl, jaką był w stanie wysnuć
w takiej sytuacji, skupił się z całej siły na chwili, w
której opuszcza labirynt i świętuje z Ronem i Hermioną,
podniósł różdżkę i zawołał - Expecto Patronum!
Srebrny kształt wyłonił się z jego różdżki i podleciał do
Dementora, który odchylił się i potknął się o własne
szaty... Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby Dementor się
przewrócił.
- Poczekaj! - wrzasnął, powodując, że jego wątły Patronus
stał się jeszcze bardziej przeźroczysty - Ty jesteś boginem! Riddikulus!
Usłyszał głośny trzask i bogin wybuchł, pozostawiając po
sobie jedynie smugę dymu. Srebrny kształt rozleciał się w
powietrzu. Harry żałował, że Patronus nie mógł zostać,
miałby wtedy towarzysza... ruszył dalej tak cicho i szybko, jak
to było możliwe, intensywnie nasłuchując, znowu unosząc
różdżkę wysoko nad głową.
Lewo... prawo... znowu lewo... dwa razy trafił na ślepe
uliczki. Znowu wykonał Zaklęcie Czteropunktowe i stwierdził,
że poszedł za daleko na wschód. Zawrócił, skręcił w prawo
i zobaczył dziwną, złotą mgłę unoszącą się w powietrzu.
Harry podszedł do niej ostrożnie, wskazując na nią
różdżką. Wyglądała na zaczarowaną. Zastanawiał się, czy
mógłby utorować sobie przejście.
- Reducto! - powiedział
Zaklęcie przeleciało przez mgłę, pozostawiając ją
nietkniętą. Powinien był wiedzieć lepiej; Klątwa Redukująca
była przeznaczona dla solidnych przedmiotów. Co by się stało,
gdyby wszedł w mgłę? Warto próbować, czy lepiej zostawić
ją i wrócić się?
Ciągle się wahał, kiedy nagle doszedł do jego uszu
przeraźliwy krzyk.
- Fleur? - wrzasnął Harry
Odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się dookoła. Co jej się
stało? Jej krzyk dochodził gdzieś z przodu. Wziął głęboki
oddech i wbiegł w zaczarowaną mgłę.
Świat przewrócił się do góry nogami. Harry zwisał z ziemi,
z powiewającymi włosami i okularami ledwo trzymającymi się na
nosie, straszącymi upadkiem w bezdenne niebo. Wciągnął
okulary głębiej na nos i wisiał tam, przerażony. Czuł się,
jakby jego nogi zostały przyklejone do trawy, która teraz
stała się sufitem. Pod nim rozciągało się ciemne,
gwiaździste niebo. Miał wrażenie, że jeśli ruszy choć
stopą, zupełnie oderwie się od ziemi i spadnie.
Myśl, powiedział sobie, kiedy krew zaczęła spływać mu do
głowy, myśl...
Ale żadne z zaklęć, które ćwiczył, nie było odpowiednie
przy nagłej zamianie miejscami ziemi i nieba. Czy ośmieli się
ruszyć nogą? Słyszał, jak krew pulsuje mu w uszach. Miał dwa
wyjścia: spróbować się poruszyć lub wysłać czerwone iskry
i zostać uratowanym, ale jednocześnie zdyskwalifikowanym.
Zamknął oczy, tak, żeby nie widzieć otchłani pod sobą i
odepchnął się od trawiastego sufitu najmocniej, jak potrafił.
Świat natychmiast się wyprostował. Harry upadł na kolana na
cudownie twardą ziemię. Przez chwilę nie czuł się na
siłach, żeby wstać i iść dalej. Wziął głęboki,
uspokajający oddech, wstał i ruszył dalej, oglądając się
przez ramię na złotą mgłę, która niewinnie błyszczała do
niego w świetle księżyca.
Zatrzymał się dwa skrzyżowania dalej i rozejrzał się w
poszukiwaniu jakiegoś znaku Fleur. Był pewny, że krzyczała.
Co to miało znaczyć? Czy nic jej się nie stało? Nigdzie nie
widział czerwonych iskier... czy to znaczyło, że wydostała
się z kłopotów, czy też znajdowała się w takich kłopotach,
że nie mogła dosięgnąć różdżki? Harry skręcił w prawo z
uczuciem wzrastającego niepokoju... ale jednocześnie nie mógł
pozbyć się myśli, że jeden przeciwnik odpadł...
Puchar znajdował się gdzieś blisko i wyglądało na to, że
Fleur już nie biegnie. Dotarł już tak daleko... A co gdyby
naprawdę wygrał? Przelotnie, po raz pierwszy odkąd został
szkolnym mistrzem, znowu zobaczył siebie, podnoszącego Puchar
Trzech Czarodziejów przed całą szkołą...
Nie napotykał nic przez 10 minut, oprócz ślepych uliczek. Dwa
razy źle skręcił. Wreszcie znalazł nowe przejście i
właśnie zaczął nim biec, oświetlając sobie drogę
różdżką, sprawiając, że jego cień odbija się na
nierównych ścianach z żywopłotów, kiedy nagle, za zakrętem,
znalazł się "twarzą w twarz" z Blast-Ended-Skrewt.
Cedrik miał rację - rzeczywiście był ogromny. Długi na 10
stóp, bardziej przypominał gigantycznego skorpiona. Długie
żądło zwinęło się na grzbiecie. Jego gruba zbroja
błysnęła w świetle różdżki.
- Stupefy!
Zaklęcie trafiło w pancerz Skrewta i odbiło się od
niego; Harry uchylił się, ale mimo to czuł smród palących
się włosów; najwyraźniej czar trafił go w czubek tiary. Skrewt
wysłał kulę ognia ze swojego odwłoka, która poleciała w
kierunku Harrego.
- Impedimenta! - wrzasnął Harry. Zaklęcie uderzyło w
pancerz Skrewt i odbiło się od niego; Harry cofnął
się i przewrócił - IMPEDIMENTA!
Skrewt był zaledwie kilka cali od niego, kiedy się
zatrzymał. Harremu udało się trafić go w niechroniony spód.
Ciężko dysząc, Harry wygramolił się spod potwora i pędem
pobiegł w przeciwnym kierunku. Zaklęcie Hamujące
(Utrudniające ???) nie działało długo, Skrewt w
każdej chwili może znowu odzyskać władzę w nogach.
Skręcił w lewo i trafił na ślepą uliczkę, skręcił w prawo
i również trafił na to samo; zmuszając się z całej siły do
zatrzymania, z walącym sercem, wykonał Zaklęcie
Czteropunktowe, cofnął się i obrał właściwą ścieżkę,
która zaprowadzi go na północny-zachód.
Biegł nową drogą przez kilka minut, kiedy nagle usłyszał,
że coś dzieje się w korytarzu równoległym do jego.
Zatrzymał się.
- Co ty robisz? - krzyknął głos Cedrika - Co ty do diabła
sobie wyobrażasz?
I wtedy Harry usłyszał też głos Kruma.
- Crucio!
Powietrze przeszył wrzask Cedrika. Przerażony, Harry pobiegł
wzdłuż ścieżki, szukając przejścia do korytarza Cedrika.
Kiedy żadne się nie pojawiło, znowu spróbował Klątwy
Redukującej. Nie była zbyt efektywna, ale wypaliła małą
dziurę w żywopłocie, którą Harry powiększył nogą, kopiąc
w gałęzie i jeżyny, dopóki nie puściły i nie otworzyły
przejścia; przecisnął się przez nie, drąc na sobie szaty i,
spoglądając w prawo, zobaczył Cedrika, zwijającego się na
ziemi, i Kruma stojącego nad nim.
Harry skupił się i podniósł różdżkę na Kruma dokładnie w
momencie, kiedy ten spojrzał w górę. Krum odwrócił się i
puścił się biegiem.
- Stupefy! - wrzasnął Harry
Zaklęcie uderzyło Kruma w plecy; zatrzymał się on,
przewrócił i upadł bez świadomości, twarzą w trawie. Harry
przytruchtał do Cedrika, który przestał się zwijać i leżał
teraz dysząc, z rękami przyciśniętymi do twarzy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Harry, potrząsając ramieniem
Cedrika
- Tak... - wydusił Cedrik - Tak... nie wierzę w to... on
podkradł się za mną... usłyszałem go, odwróciłem się i
zobaczyłem, że wskazuje na mnie różdżką...
Cedrik wstał. Ciągle się trząsł. On i Harry spojrzeli na
Kruma.
- Nie mogę w to uwierzyć... myślałem, że jest w porządku -
powiedział Harry, przyglądając się Krumowi
- Ja też - odparł Cedrik
- Słyszałeś, jak krzyczała Fleur? - zapytał Harry
- Tak. Myślisz, że Krum dopadł też ją?
- Nie wiem - powiedział wolno Harry
- Zostawimy go tutaj? - mruknął Cedrik
- Nie - stwierdził Harry - Powinniśmy wysłać czerwone iskry.
Ktoś przyjdzie i go zabierze... inaczej pewnie zje go Skrewt.
- Zasługuje na to - mruknął Cedrik, ale podniósł różdżkę
i wystrzelił czerwoną fontannę, która dotarła wysoko ponad
żywopłoty, zaznaczając miejsce, gdzie leżał Krum.
Harry i Cedrik przez chwilę stali w ciemnościach, rozglądając
się dookoła. Wtedy Cedrik odezwał się - Myślę... lepiej
już chodźmy...
- Co? - zapytał Harry - Aa... tak... jasne.
Była to dziwna chwila. On i Cedrik na chwilę zjednoczyli się
przeciwko Krumowi - teraz fakt, że byli przeciwnikami, znowu do
nich dotarł. Przeszli kawałek bez słowa, potem Harry skręcił
w lewo, a Cedrik w prawo. Wkrótce kroki Cedrika ucichły.
Harry szedł na przód, co i raz sprawdzając Zaklęciem
Czteropunktowym, czy idzie w dobrym kierunku. Teraz wszystko
rozegra się między nim i Cedrikiem. Chęć dotknięcia pucharu
jako pierwszy wprost go paliła, ale nie mógł uwierzyć w to,
co zrobił Krum. Użycie Niewybaczalnej Klątwy na człowieku
oznaczało dożywotni wyrok w Azkabanie, tak powiedział im
Moody. Krum po prostu nie mógł pragnąć Pucharu Trzech
Czarodziejów aż tak bardzo... Harry przyspieszył.
Coraz częściej trafiał na ślepe uliczki, ale pogłębiająca
się ciemność znaczyła, że zbliżał się do samego serca
labiryntu. Wtedy, kiedy biegł długą, prostą ścieżką, znowu
ujrzał przed sobą ruch i blask jego różdżki oświetlił
dziwaczne stworzenie, które wcześniej widział tylko raz, na
obrazku w Potwornej Księdze Potworów.
Był to sfinks. Miał ciało przerośniętego lwa, olbrzymie,
uzbrojone w pazury łapy i długi, żółty ogon zakończony
brązową kitką. Głowa jednak należała do kobiety. Spojrzała
na Harrego spod swoich długich rzęs. Z wahaniem podniósł
różdżkę. Sfinks nie czaiła się do ataku, jedynie
spacerowała wzdłuż ścieżki, blokując przejście.
Wtedy przemówiła, głębokim, zachrypniętym głosem - Jesteś
już bardzo blisko celu. Najszybsza droga prowadzi przeze mnie.
- A więc... przesuniesz się, proszę? - powiedział Harry,
wiedząc, jak będzie odpowiedź.
- Nie - odparła, dalej spacerując - Chyba, że rozwiążesz
moją zagadkę. Odpowiedź za pierwszym razem - pozwolę ci
przejść. Odpowiedź źle - zaatakuję. Zachowaj milczenie -
pozwolę ci odejść.
Żołądek Harrego nieco się skręcił. To Hermiona była dobra
w tego typu rzeczach, nie on. Zmierzył swoje szanse. Jeżeli
zagadka będzie za trudna, może zachować milczenie, odejść
bez szwanku i spróbować znaleźć inną drogę do centrum.
- Okej - powiedział - Mogę usłyszeć zagadkę?
Sfinks usiadła na samym środku ścieżki i wyrecytowała: [Ups,
to już był problem...]
Pomyśl najpierw nad zwrotem,
gdy żegnać się masz ochotę.
Potem o długim dźwięku,
podobnym trochę do stęku.
Owych dwóch słów złączenie
ukaże ci pewne stworzenie.
Ono spotkane na drodze
zachowa się bardzo srodze.
Harry gapił się na nią.
- Mógłbym usłyszeć to jeszcze raz... trochę wolniej? -
zapytał ostrożnie
Sfinks mrugnęła, uśmiechnęła się i powtórzyła wierszyk.
- I to ma mi dać stworzenie, które zachowa się bardzo srodze?
- zapytał Harry
Ona jedynie tajemniczo się uśmiechnęła. Harry wziął to za
"tak". Istniało mnóstwo stworzeń, które napotkane
zachowywały się bardzo srodze; natychmiast przyszedł mu do
głowy Blast-Ended-Skrewt, ale coś
podpowiedziało mu, że to nie jest odpowiedź. Będzie musiał
pomyśleć nad zagadką...
- Zwrot, gdy chcę się pożegnać... - mruknął pod nosem
Harry, ciągle się jej przyglądając - ee... to może być...
cześć. Nie, to nie jest moja odpowiedź! Ee... hej? Pa? Dobra,
wrócę do tego później... mogłabyś powtórzyć mi następną
część?
Sfinks powtórzyła następne cztery wersy wierszyka.
- Długi dźwięk... Hmm, co to może być...? Ee... ojej...
jęk? Czy to to?
Sfikns uśmiechnęła się do niego.
- Hej... jęk.. pa... jęk... - mruczał Harry, również
spacerując w tę i z powrotem - Stworzenie, które zachowa się
srodze... pająk!
Sfinks szeroko się uśmiechnęła. Wstała, przeciągnęła się
i odsunęła się na bok, zostawiając mu wolną drogę.
- Dzięki! - rzucił jej Harry, zdumiony własnym geniuszem
Musiał być już blisko, musiał być... różdżka powiedziała
mu, że idzie w dobrym kierunku; jeżeli nie napotka nic zbytnio
strasznego, może mieć szansę...
Napotkał na kolejne rozdroże. "Gdzie jestem?"
szepnął znowu do swojej różdżki, a ona wskazała mu kierunek
w prawo. Harry pobiegł i zobaczył przed sobą światło.
Puchar Trzech Czarodziejów lśnił na postumencie w odległości
około 100 jardów. Harry puścił się pędem, kiedy nagle
czarna postać wyskoczyła na ścieżkę tuż przed nim.
Cedrik zdobędzie go pierwszy. Już gnał najszybciej jak umiał
w kierunku pucharu, a Harry wiedział, że nigdy go nie dogoni.
Cedrik był znacznie wyższy, miał dłuższe nogi...
I nagle Harry niewyraźnie zobaczył coś ogromnego
zbliżającego się do ich ścieżki z prostopadłej dróżki;
poruszało się ono tak szybko, że Cedrik na pewno na to
wpadnie, a, wpatrzony w puchar, może nawet nie zauważyć...
- Cedrik! - wrzasnął Harry - Na lewo!
Cedrik obejrzał się dokładnie na tyle wcześnie, żeby mieć
czas zatrzymać się i uniknąć zderzenia, ale w pośpiechu
przewrócił się. Harry zobaczył, jak różdżka Cedrika
wypadła mu z ręki, kiedy olbrzymi pająk wszedł na ścieżkę
i pochylił się nad Cedrikiem.
- Stupefy! - ryknął znowu Harry; zaklęcie uderzyło
pająka w wielkie, czarne cielsko, ale równie dobrze mógł
rzucić w niego kamieniem; pająk odwrócił się i zamiast na
Cedrika ruszył teraz na Harrego.
- Stupefy! Impedimenta! Stupefy!
Ale to nic nie dało - pająk był albo za duży albo za bardzo
magiczny, żeby zaklęcia mogły mu coś zrobić. Harry spojrzał
przez chwilę w okropne, błyszczące, czarne oczy i na ogromne,
ostre szczypce, zanim pająk znalazł się tuż nad nim.
Stawonóg podniósł Harrego swoimi przednimi nogami; Harry wił
się jak szalony, próbując go kopnąć; jedna z nóg dostała
się w szczypce i po chwili poczuł w niej przeszywający ból...
słyszał, jak Cedrik również krzyczy "Stupefy!",
ale jego zaklęcie nie przyniosło więcej efektu niż czar
Harrego. Kiedy pająk ponownie podniósł szczypce, Harry
wyciągnął różdżkę i ryknął "Expelliarmus!".
To zadziałało - Zaklęcie Rozbrajające zmusiło pająka do
puszczenia go, ale oznaczało to, że Harry spadł z wysokości
12 stóp na swoją i tak już ranną nogę; złamana kość
trzasnęła pod jego ciężarem. Nie myśląc ani chwili, Harry
wycelował w brzuch pająka, tak jak to zrobił wcześniej ze
Skrewt i zawołał "Stupefy!"; w tym samym
momencie Cedrik wykrzyczał to samo zaklęcie.
Dwa zaklęcia zrobiły więcej niż jedno - pająk odsunął się
na bok, przewrócił na pobliski żywopłot i rozłożył się
jak długi na ścieżce, rozkładając szeroko swoje owłosione
nogi.
- Harry! - zawołał Cedrik - W porządku? Upadł na ciebie?
- Nie - odkrzyknął mu Harry, ciężko dysząc. Spojrzał na
swoją nogę. Ciężko krwawiła. Dostrzegł też lepką
wydzielinę z żuwaczek pająka na swoich podartych szatach.
Spróbował wstać, ale noga trzęsła się pod nim i nie
chciała go utrzymać. Oparł się o żywopłot, ciągle z trudem
łapiąc oddech i rozejrzał się.
Cedrik stał kilka stóp od Pucharu Trzech Czarodziejów, który
błyszczał za jego plecami.
- No weź go - wydusił Harry - Dalej, bierz go. Jesteś tam.
Ale Cedrik się nie poruszył. Jedynie tam stał, spoglądając
na Harrego. Potem odwrócił się w stronę pucharu. W tym
świetle Harry zobaczył pełen tęsknoty wyraz jego twarzy.
Cedrik znowu spojrzał na Harrego, który teraz chwycił się
żywopłotu, by utrzymać się na nogach.
Cedrik wziął głęboki oddech - Ty go weź. Powinieneś
wygrać. Dwa razy uratowałeś mi głowę.
- To nie tak miało wyglądać - powiedział Harry. Był zły;
noga bardzo go bolała, zresztą cały był obolały od prób
pokonania pająka, i po tych wszystkich wysiłkach, Cedrik
pokonał go, tak samo jak pokonał go przy zaproszeniu Cho na bal
- Ten, kto dotknie pucharu jako pierwszy dostanie punkty. To ty.
Mówię ci, nie wygram żadnego biegu na tej nodze.
Cedrik odszedł kilka kroków od pucharu do Oszołomionego
pająka, potrząsając głową.
- Nie - powiedział
- Nie udawaj szlachetnego - powiedział ze złością Harry - Po
prostu go weź, potem będziemy mogli się stąd wydostać.
Cedrik popatrzył, jak Harry próbuje utrzymać równowagę,
trzymając się mocno żywopłotu.
- Powiedziałeś mi o smokach - powiedział Cedrik - Nie
przeszedłbym przez pierwsze zadanie, gdybyś mi nie powiedział,
co to jest.
- Ja też miałem przy tym pomoc - warknął Harry, próbując
zatamować krwotok na nodze owijąjąc ją szatami - Pomogłeś
mi przy tym jaju... jesteśmy kwita.
- Ja najpierw dostałem wskazówkę - powiedział Cedrik
- Ciągle jesteśmy kwita - mruknął Harry, ostrożnie
sprawdzając swoją nogę; gwałtownie się zatrzęsła, kiedy
się na niej oparł; chyba skręcił sobie kostkę.
- Powinieneś był dostać więcej punktów przy drugim zadaniu -
ciągnął Cedrik - Zostałeś, by zabrać wszystkich
zakładników. Też powinienem to zrobić.
- Byłem jedynym idiotą, który wziął na poważnie tą
syrenią piosenkę! - zawołał Harry gorzko - Po prostu weź
puchar!
- Nie - uparł się Cedrik
Przeszedł ponad rozłożonymi nogami pająka i dotarł do
Harrego, który wreszcie na niego spojrzał. Cedrik był bardzo
poważny. Rezygnował z chwały, jakiej Hufflepuff nie miał od
stuleci.
- No dalej - powiedział Cedrik. Wyglądało na to, że kosztuje
go to wiele wysiłku, ale twarz miał zdecydowaną, a ręce
skrzyżowane; wydawał się podjąć już decyzję.
Harry przeniósł wzrok z Cedrika na puchar. Przez jedną,
cudowną chwilę zobaczył siebie wyłaniającego się z
labiryntu, z pucharem w dłoni. Zobaczył siebie podnoszącego
trofeum, usłyszał ryk publiczności, zobaczył twarz Cho
rozjaśniającą się w podziwie, poczuł to wszystko wyraźniej
niż kiedykolwiek... a potem obraz zblakł, kiedy spojrzał na
szarą, upartą twarz Cedrika.
- Razem - powiedział Harry
- Co?
- Chwycimy go jednocześnie. To ciągle zwycięstwo Hogwartu.
Oboje na to zasługujemy.
Cedrik przyglądał się Harremu. Rozplótł ramiona. -
Jesteś... jesteś pewien?
- Tak - odparł Harry - Tak... pomagaliśmy sobie nawzajem,
prawda? Oboje tu dotarliśmy. Po prostu weźmy go razem.
Przez chwilę Cedrik wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć
własnym uszom; potem jego twarz wykrzywił uśmiech.
- Dobra - powiedział - Chodź tutaj.
Przełożył rękę Harrego przez swoje ramię i pomógł mu
dokuśtykać do postumentu, na którym stał puchar. Kiedy do
niego dotarli, każdy z nich wyciągnął jedną rękę do
jednego z lśniących uchwytów pucharu.
- Na trzy, dobra? - powiedział Harry - Raz... dwa... trzy...
On i Cedrik jednocześnie chwycili puchar.
W tej samej chwili Harry poczuł nagłe szarpnięcie gdzie w
okolicach brzucha. Stopy oderwały się od ziemi. Nie mógł
zwolnić uścisku na Pucharze Trzech Czarodziejów; ręka
ciągnęła go do przodu, w wir wyjącego wiatru i zmieszanych
kolorów, z Cedrikiem przy boku.
Stopka();