Michalkiewicz - Ogarek czy świeczka
W okresie poprzedzającym wybór nowego Przewodniczącego Konferencji Episkopatu
Polski przez media przewaliła się fala spekulacji, jakiż to będzie ten nowy
dostojnik i co z tego wyniknie dla Kościoła w Polsce teraz i w przyszłości.
Warto przypomnieć, że podobne emocje towarzyszyły wyborom Przewodniczącego
Konferencji również w przeszłości. Kiedy w roku 1994 wybrany został na to
stanowisko ponownie Józef kardynał Glemp, Główny Teolog "Gazety Wyborczej", pan
Jan Turnau pisał z irytacją, że "wygrała opcja uważająca wolność raczej za
zagrożenie niż szansę. Zwyciężył kompleks oblężonej twierdzy". Konkretnie zaś
chodziło o to, że nie wybrany został JE abp Henryk Muszyński, ówczesny
przewodniczący Komisji ds. Dialogu z Judaizmem. "Gazeta Wyborcza" najwyraźniej
wiązała z tym "dialogiem" jakieś wielkie nadzieje, których miarą było
nieskrywane uczucie ogromnego zawodu.
Cztery lata później, w marcu 1999 roku było jeszcze gorzej. Nie tylko po raz
trzeci Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski został Józef kardynał
Glemp, co już było wystarczającym powodem do irytacji, to jeszcze biskupi
wybrali jego zastępcą JE abpa Józefa Michalika. Na takie świętokradztwo pan
red. Turnau zareagował uwagą, że "katolicki laikat" ma "po prostu inne poglądy
niż niektórzy dostojnicy kościelni". Że w takiej sytuacji "dostojnicy
kościelni" powinni akomodować się do poglądów "katolickiego laikatu", to jest
zrozumiałe samo przez się. A skąd wiadomo, jakie poglądy ma "katolicki laikat"?
A, to proste, jak drut. Poglądy "katolickiego laikatu", jak zresztą wszystkie
inne słuszne poglądy, wyraża "Gazeta Wyborcza", ewentualnie "Tygodnik
Powszechny", jeśli, ma się rozumieć, dostanie od pana red. Michnika takie
pozwolenie. Niższy rangą funkcjonariusz "katolickiego laikatu", czyli pan Roman
Graczyk nie był tak powściągliwy, tylko walnął po oczach z grubej rury: "Od
pewnego czasu mówi się, że mamy w Polsce dwa katolicyzmy. Dostrzegając, jak
bardzo upraszczająca jest to formuła, wolno przewidywać publiczne pojawienie
się terminu »dwa Episkopaty«". Pan Graczyk nie był chyba bardzo daleki od
prawdy, bo indagowany w tej sprawie JE bp Tadeusz Pieronek też dał wyraz swemu
dyzgustowi wyborem, ostrzegając, że "gorzej będzie". Żeby jakoś osłodzić JE
Henrykowi Muszyńskiemu gorycz porażki wyborczej, "katolicki laikat" wystarał
się dla niego o medal im. Bubera-Rosenzweiga, który kilka dni później wręczono
dostojnemu Laureatowi w Poczdamie.
Przypomniawszy sobie o tych zaszłościach lepiej rozumiemy emocje towarzyszące
tegorocznym wyborom Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. "Katolicki
laikat" aż przestępował z nogi na nogę z niecierpliwości, niczym kiedyś mec.
Leo Belmont. Był on, jak wiadomo, z przekonań ateuszem, a z metryki - wyznania
mojżeszowego. Kiedy jednak po śmierci Leona XIII konklawe przez kilka tygodni
nie mogło dokonać wyboru, mec. Belmont zaczepiał znajomych na ulicy i zadręczał
pytaniem: "kiedyż wreszcie będziemy mieli Ojca Świętego?". Teraz termin wyboru
był znany i chodziło przede wszystkim o kandydatów. Prymas Józef Glemp udzielił
dziennikarzom wyjaśnień, co do wymaganych kryteriów: kandydat powinien mieć
sakrę biskupią, no i "powinien wierzyć w Boga". Pierwszy z tych warunków jest
oczywisty i stosunkowo łatwy do spełnienia, ale ten drugi... Krótko mówiąc, im
bardziej zbliżał się termin głosowania, tym większy niepokój narastał w
środowisku "katolickiego laikatu".
Jak się okazało - słusznie, bo co prawda dopiero w trzecim głosowaniu, niemniej
jednak, nowym Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski został JE abp Józef
Michalik, którego wybór wzbudził zgrozę już w roku 1999. Jego zastępcą został
JE abp Stanisław Gądecki, projektodawca Dnia Judaizmu, ale oponenci w pierwszym
odruchu chyba nie uznali takiego rezultatu za satysfakcjonujący. JE bp Tadeusz
Pieonek skomentował wynik wyborów słowami, że miało wzejść Słońce, a pojawił
się Księżyc. W ten sposób, nawiasem mówiąc, spełniła się przepowiednia
Iledfonsa (Gałczyńskiego): "Wszystko dokładnie będzie, jak przewidział ksiądz z
Dukwi. Księżyc może i wzejdzie, ale o kształtach brukwi". Księżyc nie Księżyc,
ale Roma locuta, causa finita i próżno wierzgać przeciwko ościeniowi. Toteż pan
red. Turnau szybko się opamiętał i dodaje "laikatowi" otuchy. "Trzeba się
cieszyć bo mogło być gorzej". I wyjaśnia, że "owszem, zwyciężył abp Michalik,
prezentujący (...) lęk przed współczesnym światem, zgniłym Zachodem, krytycznie
myślącym laikatem, niewierzącymi, ba, masonami... Kościołowi o takim wizerunku
niełatwo będzie w zjednoczonej Europie, gdzie takie postawy hierarchów należą
do przeszłości". To ostatnie, to akurat prawda, zwłaszcza w Kościele
Anglikańskim. Tam amikoszoneria z niewierzącymi zaszła tak daleko, że mają
nawet niewierzących biskupów, ale tak przywiązanych do tego Kościoła, że ani im
w głowie rezygnacja z posady. Dlaczego jednak "trzeba się cieszyć"? Ano
dlatego, że "abp Gądecki, otwarty myślowo, rzecznik dialogu ze światem (...)
został w pierwszym głosowaniu wiceprzewodniczącym, a niewiele brakowało, by
wygrał w rywalizacji o fotel przewodniczącego". "Katolicki laikat" najwyraźniej
ma poczucie, że "już był w ogródku, już witał się z gąską". Dlatego pan Okoński
kierujący działem ideolo... tzn. pardon - oczywiście działem religijnym
"Tygodnika" - już zapowiada, że "chcemy arcybiskupa przewodniczącego wspierać".
Chodzi zapewne o to, by się od tego "wspierania", viribus unitis ze
"zjednoczoną Europą", przewrócił. Wtedy nic już nie stanęłoby na przeszkodzie
dialogowi z "judaizmem", no i ma się rozumieć - z masonami, którym w
"zjednoczonej Europie" ustawowo przysługuje przynajmniej ogarek. Czy JE abp
Stanisław Gądecki zdołałby sprostać oczekiwaniom swoich wielbicieli? Czy
naprawdę tego właśnie by chciał?