KRZYSZTOF MORAWSKI
ARCYBISKUP PIOTR MAŃKOWSKI (1866—1933)
Arcybiskup Mańkowski nie był na firmamencie polskiego Kościoła gwiazdą pierwszej wielkości. W samym jego wyglądzie nie było nic z księcia Kościoła. Mały o nieregularnych rysach, brzydki, łysy i tęgi, nosił grube szkła krótkowidza. Zza tych szkieł patrzały oczy, które robiły wrażenie, że niewiele zauważają z otaczającego świata. Był chorobliwie nieśmiały co zwykle stwarza pozory oziębłości i braku zainteresowania w stosunku do rozmówcy. Nieśmiałość ta posunięta była do takiej granicy, że wywoływała torsje, i jak pisze w swoich pamiętnikach, bywało, że musiał jako proboszcz w Kamieńcu, nieraz już ubrany na uroczyste nabożeństwo, zdejmować ornat czy kapę i szukać zastępcy, byle tylko nie stawać samemu wobec tłumu wiernych, w obawie zachorowania. Oprócz tego od dzieciństwa charakteryzował go, posunięty do ostatecznych granic, brak decyzji, co wielokrotnie z wzruszającą wprost pokorą podkreśla. Gdy przyszło mu działać w zawierusze wojennych lat 1917—1921, poruszał się bezradnie na wysokim swoim stanowisku kościelnym, poddając się presji wypadków, które go nie oszczędzały.
Zdawałoby się więc, że nic nie przemawia za tym aby zająć się bliżej tą postacią pozornie mało interesującą. Tymczasem fakt, że żył w niezwykle ciekawych czasach, że był pierwszym po wielu latach biskupem kamienieckim, że będąc człowiekiem ogromnie pracowitym zostawił obszerne, nie wydane pamiętniki, stanowiące źródło do historii diecezji łucko-żytomier-sko-kamienieckiej, wskazuje na celowość przypomnienia pamięci ogółu tego biskupa, wygnańca, nie pierwszego i nie jedynego w burzliwych dziejach Kościoła polskiego. Poza tym arcybiskup Mańkowski w przeciwieństwie do ludzi hojnie nieraz obdarowanych przez naturę, którzy często marnują te dary, wykorzystał swoje pozornie skromne możliwości do maksymalnych granic; przez pracowitość, skromność, pokorę zrobił w życiu znacznie więcej niż można było po nim oczekiwać. „Taki Piotruś, a zupełnie dobrą książkę napisał” — mawiał