102 Na własnem gospodarstwie.
zont, by się nie omylić czasem. Mieszkając już długo na brzegu oceanu, poznałem nietylko każdy punkt tej linji, co łączy morze z niebem, lecz nauczyłem się też rozpoznawać na znaczną odległość okręty oraz sygnały, wywieszone w formie chorągiewek na masztach przybywających okrętów. Rano, ledwie świtać zaczyna, budzi mnie stuk w ścianę, tuż przy mojem łóżku.
— Co tam być ? — pytam. Słyszę głos Majo, który ani z portugalskim językiem, ani z polskim nie może dać sobie rady i mówi po murzyńsku. Ja zaczynam już trochę władać ambundu.
— Wielka łódź puszczać dym daleko, za daleko.
Przykładam oczy do szpary przy łóżku i uważnie
obserwuję horyzont. Jest jeszcze prawie ciemno. Nie jest to przeszkodą dla świetnego wzroku murzyna, ale i ja mam wzrok dobry, i po chwili spostrzegam na horyzoncie prawie ściśle na północy, małą niewyraźną kropeczkę. To dym zbliżającego się parostatku z Europy. Gdy okręt zjawia się z północnego zachodu, to znaczy, że idzie z Bengueli, lub Mos-samedes, i po krótkim postoju, odejdzie do Europy. Okręty, zjawiające się bardziej z zachodu, idą z południa Afryki, z Capetown. Nieliczne zaś dymki, zjawiające się wprost z zachodu, oznaczają bezpośrednie okręty z Ameryki.
Wstaję, narzucam na gołe ciało pyjamę, wyjmuję lornetkę. Ale na lornetkę jeszcze czas. Za godzinę dopiero będzie można coś rozpoznać.
Rozpoczynam więc ranną tualetę: mycie, golenie; poczem na chwilę rzucam się w chłodne objęcia oceanu. Kąpiel morska w Angoli należy do rzeczy bar-