Witold Karczewski
Kiedy w 1964 r po raz pierwszy w życiu uczestniczyłem w posiedzeniu Brytyjskiego Towarzystwa Fizjologicznego, przytrafiła mi się obserwacja, której nigdy nie zapomnę.
Przyszedłem nieco za wcześnie na sesję, która mnie interesowała i zobaczyłem taką oto scenkę: na mównicy stał w granatowej aksamitnej marynarce starszy pan z włosami do ramion i słuchał co ma mu do powiedzenia BARDZO młody undegra-duate (tj. kandydat na licencjata), stojący przy mikrofonie w audytorium. Młodzian był bardzo pewny swoich racji, i nawet dość agresywny w krytyce przedstawionego przed chwilą przez starszego pana komunikatu. Pomyślałem sobie, że w Polsce młodzik nigdy nie pozwoliłby sobie na taki ton wobec tak poważnie wyglądającej osoby - i popatrzyłem na program sesji. Wtedy dopiero zrobiło mi się naprawdę ciemno w oczach: ten starszy pan, cierpliwie i bez urazy dyskutujący z młodzikiem to był Sir Andrew Huxley, laureat Nobla (z Hodgkinem i Ecclesem) z poprzedniego roku (za wykrycie przewodnictwa skokowego), członek Royal Society, pewnie jeden z kilku najwybitniejszych neurofizjologów w historii nauki. Niedawno sprawdziłem, że ten starszy pan miał wtedy 47 lat... Rozmawiałem potem z „moimi” Anglikami z Oksfordu, oburzając się na prostactwo młodzieńca; nie mogli mnie w ogóle zrozumieć, twierdząc, że była to normalna dyskusja naukowa, w której nie liczy się wiek ani tytuły - jedynie meritum danej pracy. Pomyślałem sobie wtedy, że chciałbym usłyszeć kiedyś taką dyskusję w Polsce. Nie zaskoczę pewnie Państwa, jeśli powiem, że nigdy mi się to życzenie nie sprawdziło (nie tylko dlatego, że nie mamy żyjącego naukowego noblisty). Pamiętam natomiast doktorat odrzucony w głosowaniu przez Radę Naukową jednego z największych instytutów naukowych w Polsce, bo doktorant, ewidentnie podpuszczony przez promotora, zresztą badacza wybitnego, ostro - choć grzecznie odpowiedział na zarzuty recenzentki - zresztą mało sensowne.
Także w latach sześćdziesiątych, kiedy plotkowaliśmy o kolegach z profesorem Lewartowskim, doszliśmy do wniosku, że są w Polsce profesorowie od zawsze, bez względu na wiek, starzy (młodzi staruszkowie) i tacy, którzy mimo szacownego wieku zachowują młodość ducha (dla mnie takim „starym, a jednak młodym” zawsze zostanie np. prof. Wacław Gajewski, a także Władysław Kunicki-Goldfinger;