REFLEKSJE W ZAWIESZENIU 947
letyczne a priori, które apodyktycznie stwierdza, że wypełnienie tego postulatu nigdy nie będzie możliwe...
I na tym polega bodaj główna i najgłębsza różnica między sytuacjami opisywanymi poprzednio, a tą. w której znajdujemy się obecnie. Nie dochodzi tu już do identyfikacji ja z byle-jalcą skalą wartości, ale też nie urzeczywistnia .się jeszcze zespolenie z wartościami, widzianymi jako najwłaściwsze i najbardziej wzniosłe. Nie ma utożsamienia, do którego powinno dojść: utożsamienia między jestem a powinienem, między jestem, a chciałbym być. Są to dwa zupełnie różne porządki, tak różne, że określać .by je można w kategoriach bytu i niebytu, zespalających się w jednym podmiocie.
Odkrył Hegel w swej Nauce Logiki, że kiedy byt jest tym samym, co nic, a nic tym samym, co byt, dochodzi do tego, co się nazywa stawaniem. I odkrył Bergson, że przeciwieństwem etyki zamkniętej, a raczej duszy zamkniętej, jest dusza otwarta, a przeciwieństwem tego, co statyczne, to, co dynamiczne. Dynamiczne utożsamia się ze stającym się. Rozdział miedzy jest a powinno być, jestem a powinienem, między bytem a powinnością, umożliwia stawanie się człowieka. Bez tego byłaby tylko statyczna identyfikacja, niezdolna do wyjścia z siebie i poza siebie, niezdolna do przełamania siebie. Stając się, jestem z konieczności otwarty. Nie ma układu zamkniętego, który by się stawał w sposób autentyczny. Stając się i będąc otwartym, jestem otwarty na różnorodne wartości, które jestem w stanie asymilować, a w każdym razie dostrzegać. Stając się i będąc otwartym, jestem otwarty także na stawanie się innych, co umożliwia mi nie obojętną tolerancję, ale wspólprzeżywanie, współodczuwanie z nimi ich stawania się. Umożliwia mi dostrzeganie wraz z nimi ich systemów wartości, zachwycanie się nimi, rozpoznawanie ich walorów nawet wtedy, gdy z takich czy innych względów sam ich nie podzielam. Pozwala mi na wspólprzeżywanie ich wysiłku, ich przełamywania siebie, ich pokonywania takiego samego rozdarcia, jakie znajduję w sobie. Wspól-odczuwając z innymi, jestem zdolny do tolerancji jakościowo innego rodzaju niż tolerancja obojętności, o której była mowa poprzednio. W aspekcie tej sytuacji, w jakiej się teraz znajduję, na jej dalekim horyzoncie odnajduję coś, do czego realizacji nie jestem całkiem zdolny, ale co nie tylko jawi się jako możliwość, lecz trwa przede mną jako wezwanie. Równocześnie wychodzę ku innym nie jako bierny obserwator, i nawet nie jak ktoś, kto wyłącznie współprzeżywa i współczuje z nimi. Wychodzę ku innym jako człowiek zdolny do zapomnienia o sobie. Wychodzę w postawie, którą trzeba określić jako postawę służby. Posiada ona swoją własną dialektykę, ale warunkowana jest dialektyką rozwoju ja w obliczu wartości — rozwoju będącego najgłębszą powinnością człowieka.
Najdziwniejsze jest wszakże to. że tej najgłębszej powinności nie