plik


Yittorangelo Croce Tajemnice templariuszy i upadek Królestwa Jerozolimy Wydawnictwo M Kraków 2004 Mojemu ojcu, dowódcy mężnych Bojowników z III Oddziału Szturmowego (1918) PODZIĘKOWANIA: Pragnę podziękować Administracji Sanktuarium w Oropie, w szczególności zaś Panu Mario Coda, kierownikowi Biblioteki i Archiwum, za uprzejme udostępnienie ilustracji zamieszczonych w prezentowanej książce, zaczerpniętych z tomu Ordinum eąuestrium et militanum catalogus, pod redakcją ojca Filippo Bonanni z Towarzystwa Jezusowego w Rzymie, Drukarnia Giorgio Flacco, 1711 oraz Vialardi z Sandigliano Foundation, Dublin Spis treści I Atak na Królestwo Jerozolimskie Mamelukowie II Kolonialna przygoda Zachodu III Zakony rycerskie Templariusze IV Sułtan Kalawun V Zdrada chrześcijan i zburzenie Trypolisu VI Krucjata Włochów VII Koniec Królestwa Poświęcenie templariuszy VIII Koniec Królestwa Epilog IX Tragiczny koniec zakonu templariuszy Wielcy Mistrzowie templariuszy Chronologia wydarzeń Bibliografia Atak na Królestwo Jerozolimskie. Mamelukowie Sułtan Bajbars. Zdobycie Cezarei, Hajfy, Arsufu, Toronu, zamków templariuszy w Safadzie i Jafie i twierdzy Beaufort. Zburzenie Antiochii i koniec księstwa. Hugon III, król Cypru, otrzymuje koronę Jerozolimy. Sułtan zdobywa szturmem fortecę templariuszy - Safttę, Krak des Chevaliers i Akkar szpitalników, a także Montfort należący do zakonu krzyżackiego. Okrutne listy sułtana. Otrucie i śmierć. Ruku ad-Din Bajbars Bundukdari był pochodzenia tureckiego, z plemienia Kipciak. Został kupiony na targu, jako niewolnik, przez emira Bundukdara, który przeznaczył go do oddziału mameluków. Jako że Bajbars wykazał się wyjątkowym talentem żołnierskim, szybko zdobył sławę, której towarzyszyły licznie odniesione sukcesy. Przypisywano mu, między innymi, morderstwo na sułtanie Turan-szahu, którego dopuścił się zdradziecko w dramatycznych okolicznościach dnia 2 maja 1250 roku. W tamtym okresie Bajbars dowodził oddziałem mameluków "Bahrid". Hordy te, złożone z przysposobionych do walki i niezwykle zwinnych w bitwie tureckich i czerkieskich niewolników, zdobyły rozgłos i potęgę: było to doborowe wojsko, zwarte i silne, gotowe zaatakować każdego przeciwnika. Turanszah, pod koniec jednej z uczt, obraził owych wojowników, po czym został przez nich zaatakowany. Zraniony, zdołał uciec, poszukując schronienia we wzniesionych wzdłuż wybrzeży Nilu drewnianych fortyfikacjach. Bajbars wydał swoim żołnierzom rozkaz podpalenia całego umocnienia. Turanszah, ciężko poparzony i pokryty krwią wypływającą z odniesionych ran, wskoczył do wód rzeki. Chociaż udało mu się uniknąć większości wypuszczanych w jego stronę strzał, Bajbars nie miał nad nim litości i głuchy na błagania sułtana, dopadł go w wodzie i zabił kilkoma cięciami miecza. Ciało przez wiele dni pozostawało bez pochówku. W ten sposób Bajbars odkrył przed światem swoją prawdziwą naturę. W 1259 roku, kiedy Mongołowie zagrozili Palestynie, wojownicza kasta mamelukow znajdowała się u szczytu swojej militarnej potęgi i nie mogła tolerować takiej inwazji. Saif ad-Din Kutur, sułtan Egiptu, nie miał żadnych wątpliwości co do kroków jakie należało podjąć. Wraz z licznymi siłami mameluckimi wyruszył z zamiarem przekroczenia obszarów Palestyny. Aby uspokoić chrześcijańskich baronów, obiecał im, iż sprzeda po bardzo niskiej cenie konie, które zostaną przejęte podczas bitwy. Starł się z wojskiem mongolskim w pobliżu Źródła Goliata, Ain Dżalud. W tej decydującej dla islamu bitwie, Bajbars okrył się chwałą. Sułtan Kutur przekazał mu dowodzenie nad nielicznymi oddziałami, z którymi miał stawić czoła nieprzyjacielowi, podczas gdy cała wielka armia miała pozostać ukryta pomiędzy roślinnością pobliskich wzgórz i w wąwozach. Bajbars walczył zaciekle, angażując w starciu całą hordę mongolską, po czym udał, iż słabnie i zaczął wycofywać się, nie łamiąc jednak szeregów i ani na chwilę nie przerywając walki z wrogiem. Ketboga, wódz Mongołów, uwierzył, iż trzyma już zwycięstwo w garści i natarł z całą siłą, przerywając bojowy szyk. Bajbars, wycofując się, podprowadził nieprzyjaciela w miejsce, gdzie czekał na niego sułtan z resztą armii. Nagły atak świeżych oddziałów, nacierających ze wszystkich stron, rozproszył Mongołów. Ketboga, znalazłszy się w pułapce, aż do ostatniej chwili stawiał opór: kontynuował walkę nawet wówczas, kiedy zabito mu konia. W końcu jednak został pojmany. Mamelukowie ścięli mu głowę, łamiąc w ten sposób zwyczaj, który nakazywał darować życie walecznemu dowódcy, nawet jeśli został on pokonany. Jednak te rycerskie reguły straciły wszelką wartość dla wojowników, którzy teraz zdobyli władzę. Mamelukowie zaprowadzili rządy terroru. Chrześcijańscy baronowie otrzymali swoją mierną zapłatę: zakupili konie za jedną trzecią wartości, nie umieli jednak docenić powagi tego, co rozegrało się niemalże na ich oczach. Nowa kasta wojowników po zwycięstwie przy Źródle Goliata utrwaliła swoją potęgę. Owa militarna dominacja miała przetrwać dwa wieki, a zniszczenia i śmierć dotknąć miały również chrześcijan z Outremer. Po zdobyciu Damaszku i Aleppo Kutur postanowił powrócić do Egiptu. Bajbars po raz kolejny wykazał się wybitnymi umiejętnościami dowódczymi, co nie umknęło uwagi innych mameluckich dowódców, doświadczonych żołnierzy, których cechowała zdolność właściwej oceny. Wielkie ambicje pchnęły go do tego, by poprosić swojego pana o przekazanie mu urzędu zarządcy Aleppo. Kutur, zaniepokojony rosnącą sławą swojego dowódcy, odmówił szorstko, czego Bajbars nie potrafił mu darować. Kiedy wojsko dotarło już do Egiptu, wykorzystał chwilę, w której sułtan oddalił się od obozowiska, dogonił go wraz z kilkoma poplecznikami i w zdradziecki sposób wbił mu sztylet w plecy. Następnie powrócił do obozowiska i bezwstydnie ogłosił, iż jest zabójcą Kutura. Dowódcy wojska posadzili go na tronie i ogłosili sułtanem. A stało się to dnia 23 października 1260 roku. Bajbars, trzeci sułtan mameluków, miał wówczas pięćdziesiąt lat. Był mężczyzną o korpulentnej budowie ciała, miał ciemną karnację, błękitne oczy i donośny głos, wyćwiczony podczas wieloletniego dowodzenia i wydawania rozkazów. Sułtanat mamelucki w Egipcie nie należał do łatwych urzędów, mimo to nowy sułtan okazał się rozsądnym politykiem. Przede wszystkim zatroszczył się o przyznanie sobie religijnego poparcia. Ponieważ był pozbawiony wszelkich skrupułów, stworzył na własny użytek urząd kalifa, na który mianował niejakiego Ahmada. Oddał mu cześć, jako religijnemu zwierzchnikowi islamu, pozbawił jednak wszelkiej faktycznej władzy. Kiedy Ahmad został zabity podczas jednej ze zbrojnych utarczek, Bajbars mianował na ten urząd jednego z jego synów. Następnie wyruszył przeciwko emirowi Sindzaru, który w Damaszku wzniecił bunt, pokonał go i przejął pełną kontrolę nad miastem. Kolejnym posunięciem sułtana było przekazanie Al-Aszrafowi, potomkowi Saladyna i jednemu z ostatnich przywódców z kurdyjskiej dynastii Ajjubidów, zwierzchnictwa nad Himsem, które sprawował aż do dnia swojej śmierci. Egipt z pokorą zaakceptował nowego pana i jego decyzje. Kiedy tytuł sułtana, który Bajbars sobie przyznał, został wzmocniony i uprawomocniony, zaczął sprawować faktyczne rządy, a jednocześnie zainicjował przygotowania do najazdu na Królestwo Jerozolimy oraz Księstwo Antiochii. Długi okres względnego pokoju dobiegł końca. W 1263 roku sułtan splądrował Nazaret i zburzył kościół Najświętszej Marii Panny, zaatakował również Akkę, lecz wycofał się z oblężenia, za to doszczętnie spalił uprawy chrześcijańskie wokół Góry Karmel. Działania te były tylko zwykłymi ostrzeżeniami, gdyż burza nadciągnęła na królestwo dopiero w 1265 roku. Bajbars wyruszył z Egiptu mając pod swoimi rozkazami potężną armię. Najpierw zaatakował Cezareę, którą zniszczył, później zaś natarł na Hajfę i zniósł ją dosłownie z powierzchni ziemi, natomiast mieszkańców, którzy nie zdołali uciec, zmasakrował. Jedynie zamek templariuszy w Attalii zdołał wytrzymać napór. Sułtan zaatakował też Arsuf, w którym podczas II Krucjaty Ryszard Lwie Serce pokonał Saladyna. Arsuf należał do szpitalników, którzy już wcześniej zatroszczyli się o porządne fortyfikacje. Jednak muzułmańskie katapulty poradziły sobie z murami i na nic się zdała waleczność obrońców: dnia 29 kwietnia miasto padło. Chociaż sułtan zobowiązał się, że pozwoli obrońcom zachować wolność, po przejęciu miasta z absolutną obojętnością pogwałcił złożoną przysięgę i wszystkich uwięził. Hajfa i Arsuf były dwoma silnymi punktami obrony Królestwa, dlatego też ich szybka kapitulacja zaalarmowała chrześcijan. Nieprzyjacielem nie był już dobroduszny i lojalny Saladyn, respektujący dane słowo, ani też tolerancyjny Al-Adil, subtelny polityk skoncentrowany przede wszystkim na rozwoju handlu, tak przecież istotnego zarówno dla jego imperium, jak i dla Outremer. Teraz przeciwnikiem było potężne wojsko, złożone z okrutnych wojowników żądnych łupów i grabieży, dowodzone przez podstępnych i pozbawionych skrupułów sułtanów. Templariusze i szpitalnicy stanowili co prawda prawdziwą i niestety jedyną siłę, jednak ich obecność na tamtych obszarach miała na celu zasadniczo gromadzenie coraz większych bogactw. Kiedy Bajbars okazał się skłonny do wymiany jeńców, zakony rycerskie sprzeciwiły się wysuniętej propozycji, aby nie utracić w ten sposób darmowej siły roboczej, będącej źródłem znacznych zysków. W porażce pod Arsufem szpitalnicy stracili - wśród zabitych i wziętych do niewoli - aż dwustu siedemdziesięciu rycerzy: była to niepowetowana strata dla zakonu. Templariusz Ricaut Borromel napisał w języku prowansalskim pełen goryczy poemat, żaląc się na brak uwagi ze strony Chrystusa, jaką powinien skierować na królestwo, zapominając przy tym, iż wina leżała jedynie po stronie baronów, którzy zrezygnowali z wszelkiej działalności politycznej i militarnej. Po zdobyciu Arsufu, Bajbars, pozostawiwszy kilka oddziałów na zajętych terenach, powrócił do Egiptu z większością swojego wojska. Królestwo Jerozolimy po raz kolejny zmniejszyło się: teraz granica przebiegała w pobliżu Akki. Jego schyłek był już bliski i nieunikniony. Chan Hulagu, Mongoł, zmarł dnia 8 lutego 1265 roku, a śmierć ta w niemałym stopniu przyczyniła się do kolejnych sukcesów Bajbarsa. Nie przebrzmiały jeszcze bolesne echa po ostatniej wyprawie, a był on już gotów do następnej walki. W maju roku 1266 dwie mameluckie armie wyruszyły z Egiptu: na czele jednej stał sam sułtan, zaś drugą dowodził zdolny emir Kalawun. Bajbars skierował się ku Akce, zdawszy sobie jednak sprawę, iż komandoria ta była jeszcze zbyt silna, zaniechał ataku. Byłoby to trzecie natarcie na tę tak ważną strategicznie twierdzę, sułtan jednak nie był jeszcze gotów zaryzykować ewentualną porażkę. Pamiętał, iż Akka już w 1089 roku, dzięki naturalnemu ukształtowaniu terenu oraz sprzyjającej lokalizacji portu - pozostającego poza zasięgiem nieprzychylnych wiatrów - przez dwa lata odpierała chrześcijańskie ataki. A ponadto, tak jak wszyscy muzułmańscy sułtani, dobrze znał kapryśny charakter swoich emirów (również Saladyn bardzo się go obawiał), gotowych trwać przy nim w zwycięstwach, lecz porzucić w przypadku niepowodzenia. Dlatego też skierował się na Montfort, pozostający w rękach Krzyżaków, a następnie rozpoczął ofensywę przeciwko jednemu z ważniejszych punktów na mapie templariuszy, Safadzie. Forteca ta wznosiła na wyżynie, w niewielkiej odległości od Kafarnaum, w pobliżu Morza Tyberiadzkiego: rozciągał się z niej widok na całą Galileę, a spoglądając w kierunku morza, można było dostrzec nawet Akkę. Safada, posiadająca potężne mury opatrzone wieloma wieżami, została wyposażona we wszystko, co wówczas sprzyjało obronie militarnej: w machiny obronne przejęte od Bizantyjczyków; w opuszczane bramy, znane już przez Rzymian; w wejście osłonięte rampą; w podwójną obręcz gładkich murów, aby nie dostarczać punktów zaczepu dla haków; w skierowane ku ziemi otwory strzelnicze dla łuczników. zabezpieczani machinami oblężniczymi, zaatakowali z gwałtownością i determinacją dnia 7 lipca, nie zdołali jednak nawet przybliżyć się do murów. Garnizon obronny stanowili templariusze, którzy słynęli z waleczności, oraz turkopole, czyli miejscowa ludność nawrócona na chrześcijaństwo i wciągnięta w szeregi Świątyni do pełnienia funkcji pomocniczych. Przez wiele dni kusze i manganele nieustannie bombardowały mury fortecy. Trzynastego dnia oblężenia Bajbars na nowo przypuścił zmasowany atak, ale obrońcy odepchnęli go, przysparzając ciężkich strat w ludziach. 19 lipca mamelukowie zdołali w kilku punktach przekroczyć wały, zostali jednak zatrzymani przez niezwyciężonych obrońców już na murach twierdzy. Rozzłoszczony militarnymi porażkami sułtan wysłał posłów, aby zaproponować wolność tym z turkopoli, którzy zdecydują się zdezerterować i tym samym zasiać wśród oblężonych podejrzenie o zdradę. Templariusze stracili zaufanie do swoich pomocników, zaś wielu Syryjczyków oddało się w ręce nieprzyjaciela. Oblężenie zostało zintensyfikowane, machiny wojenne nie ustawały ani w dzień, ani w nocy, stawiając cały system obronny zamku przed ciężką próbą. Wycieńczeni rycerze Świątyni zaproponowali kapitulację, pod warunkiem jednak, iż zachowają życie i będą mogli udać się do Akki. Bajbars zgodził się. Bramy miasta zostały otworzone, lecz sułtan, kiedy Safada była już w jego rękach, wydał rozkaz, aby ścięto wszystkich obrońców, a ich głowy nadziano na długi rząd pali, które otaczały mury miasta. Sułtan trzymał już w garści całą Galileę. Ruszył więc w głąb, poza Akkę: zdobył Toron, zszedł ku wybrzeżu, siejąc śmierć i przerażenie, a kiedy nastała jesień, wycofał się. Chrześcijanie podjęli się wówczas słabej kontrofensywy, ponieśli jednak ciężkie straty i schronili się w Akce. Podczas gdy Bajbars prowadził kampanię w Galilei, druga armia mamelucka dowodzona przez najzdolniejszego emira egipskiego, Kalawuna, podążyła na terytorium Trypolisu, a następnie skierowała się na północ, gdzie najechała na Cylicję, przekraczając Góry Amanos. Kalawun splądrował Ajasz, Adanę i Tars, a oddziały Al-Mansura z Hamy wyruszyły aż pod stolicę Armenii, Sis, gdzie jego żołnierze spalili do szczętu katedrę i wycięli kilka tysięcy mieszkańców. Mamelukowie, na początku jesieni wycofali się do Aleppo, pędząc blisko czterdzieści tysięcy jeńców i prowadząc karawany obładowane bogatymi łupami, w złocie i srebrze. Królestwo Cylicji zostało doszczętnie zniszczone . Do chrześcijan, którzy przechwalali się jeszcze przed kampanią swoją siłą, Bajbars skierował z wyniosłością takie oto słowa: "Przyjdźcie i policzcie moich jeńców, przewyższają ilością potrójną liczbę waszych żołnierzy". Chrześcijanie poprosili o rozejm. Okrucieństwo mameluckiego sułtana przerażało ich, jego żądne krwi hordy wojowników były niezwyciężone, zaś przyszłość jawiła się w czarnych kolorach. Bajbars zaprosił posłów do Safady, ci jednak, kiedy przybyli do twierdzy i zobaczyli czaszki templariuszy nadziane na pale okalające mury, zostali ogarnięci przez tak wielki strach, iż wycofali się. Zaledwie kilka miesięcy później, bo już w lutym 1268 roku, sułtan wraz ze swym wojskiem odzianym w stroje z jaskrawego i grubego jedwabiu, znowu był w marszu, tym razem zdecydowany zlikwidować ostatnie chrześcijańskie fortece. Zaatakował Jafę, która pozostawała pod władaniem Gwidona z Ibelinu. Miasto było praktycznie bezbronne, ponieważ Jan, ojciec Gwidona, szanowany przez muzułmanów jurysta, zawarł z Bajbarsem traktat rozejmowy. Zmarł jednak na wiosnę 1266 roku, a jego syn, Gwidon, nie miał już tak wielkiego autorytetu. Żywił on nadzieję, iż sułtan będzie honorować podpisany pakt. Sułtan jednak postanowił zignorować go i w ciągu jednego dnia zdobył twierdzę, zalewając wszystko - już tradycyjnie - morzem krwi. Po tym zwycięstwie zajął również zamek templariuszy, Beaufort. Teraz kusiła go Antiochia, będąca najbogatszym miastem należącym do Outremer i kryjąca w sobie wielkie ilości złota i srebra. 14 maja mamelukowie stanęli pod miastem. Przerażeni Antiocheńczycy obserwowali z murów rzekę piechurów i konnych wojowników, a za nimi dziesiątki machin wojennych, która w rytm bębnów i przy dźwiękach nagarry powoli sunęła w ich stronę. Pośród swoich żołnierzy jechał sam sułtan. Miasto zostało oblężone. Obrońcy, zbierając w sobie całą odwagę, zdecydowali się na całkiem bezcelowy i pochopny wypad: mamelukowie wybili całą drużynę. Z impetem przystąpiono do pierwszego ataku, który jednak obrońcy odepchnęli. Machiny rozpoczęły metodyczne ostrzeliwanie całego wału obronnego, podczas gdy niektóre oddziały już zajęły port Saint-Simeon, uniemożliwiając nie tylko jakąkolwiek pomoc mogącą nadciągnąć od strony morza, lecz także odcinając miastu jedyną drogę ucieczki. Załoga była zbyt szczupła, aby wytrzymać oblężenie. Została dosłownie zdziesiątkowana przez kule i groty wypuszczane z katapult i kusz. Kiedy umocnienia zdawały się już być pozbawione wszelakiej obrony, Bajbars wydał rozkaz, aby zaatakowano na całej szerokości murów. Oblężeni bronili się do ostatnich sił, wielokrotnie odpychając mameluków, w końcu jednak pewna część fortyfikacji zawaliła się i przez powstały wyłom cała horda mamelucka wtargnęła do środka. To był koniec Antiochii. Perfidia i okrucieństwo sułtana sprawiły, iż wydał on swoim emirom rozkaz, aby zamknęli wszystkie bramy miasta. Wewnątrz tej ogromnej klatki rozpoczęto prawdziwą masakrę. Zgromadzony łup był bajecznie wielki, do tego stopnia, iż złote monety dzielono pomiędzy żołnierzami garncami, a cena niewolników spadła: aby kupić jedną dziewczynkę wystarczyło tylko pięć drachm, każdy był więc w stanie wejść w posiadanie przynajmniej jednej niewolnicy. Wszystko zostało rozgrabione i splądrowane. Księstwo Antiochii, pierwsze państwo założone przez Franków w Outremer, które od początków historii krucjat rywalizowało z Królestwem Jerozolimy, teraz po 171 latach przestało po prostu istnieć. To, co się wydarzyło w Antiochii, wywarło przerażające wrażenie na arabskich kronikarzach: nie pochwalali oni dokonanej rzezi, chociaż krzyżowcy, kiedy w 1099 roku zdobyli Jerozolimę, postąpili w podobny sposób. Templariusze zdali sobie wówczas sprawę, iż nie zdołają utrzymać swoich zamków położonych w Górach Amanos i wycofali się. Postanowili pozostawić je na pastwę losu. Pokonanemu księciu Boemundowi VI, który w chwili przegranej znajdował się w Trypolisie, Bąjbars przesłał wiadomość pełną aroganckich słów i przerażających przechwałek, wiadomość bogatą w okrutne szczegóły i szyderstwa. Prześledźmy interesującą relację arabskiego kronikarza i biografa sułtanów, Bajbarsa i Kalawuna, Ibn 'Abd az Zahira: [...] Sułtan rozkazał wówczas, aby napisano do Księcia list, w którym zwiastuje mu się zdobycie miasta i stratę przez niego poniesioną z powodu jego przejęcia. Zwyczajem jest u Franków, iż tytuł księcia nadaje się jedynie panu Antiochii: autor zwrócił się więc do Boemunda, stosując tytuł hrabiego, jako że Antiochia nie pozostawała już pod jego władaniem [...]. Oto tekst listu: Hrabia Taki a Taki, głowa wspólnoty chrześcijańskiej, sprowadzony do (zwykłego) tytułu hrabiowskiego - niech Bóg wskaże mu właściwy kierunek, uczyni jego celem dobro i sprawi, aby wziął do serca dobrą radę - wie już, jak ruszyliśmy przeciwko Trypolisowi i zniszczyliśmy samo centrum jego dominiów; widział on już ruiny i rzeź, jakie pozostawiliśmy po naszym odejściu i jak kościoły zostały zmiecione z powierzchni ziemi, a każdy dom legł w gruzach, a ofiary zgromadzone na wybrzeżu morza, jako wyspy trupów, a ludzie zmasakrowani, a synowie wzięci do niewoli, a wolne kobiety zniewolone; a drzewa ścięte, pozostawiwszy tylko te, które, jeśli Bogu się spodoba, posłużą jako wiązania dla katapult i dla kurtyn, a dobra zagrabione, wraz z kobietami i dziećmi i bydłem, tak iż biedny się wzbogacił, kawaler założył rodzinę, słudze zaczęto usługiwać a pieszy wsiadł na koń. To wszystko działo się przed twoimi oczami, jak przed oczami człowieka pokonanego przez śmiertelne zemdlenie; a kiedy słyszałeś jakiś głos, krzyczałeś w strachu: "Mnie się należy ta chłosta!". Oddaliliśmy się od ciebie, lecz jak ktoś, kto potem wraca, i powtórzyliśmy twoją całkowitą klęskę, ale jedynie przez określoną ilość dni; jak pozostawiliśmy twoje miasto, w którym nie było już ani jednej sztuki bydła, która nie gniłaby pod naszymi stopami, ani dziewczęcia, które nie znalazłoby się w naszej władzy, ani kolumny, która nie zostałaby powalona, ani uczucia, które nie zostałoby przez nas podcięte, ani żadnego twojego dobra, którego byś nie utracił. Żadnej obrony nie mogły już zapewnić spelunki umieszczone na szczytach tym wysokim wzgórzom, ani tym bezbrzeżnym równinom, które przyciągają uwagę wyobraźni. Wiesz, iż odjechawszy od ciebie, nieoczekiwani stawiliśmy się przed twoim miastem, Antiochią, podczas gdy ty nie śmiałeś wierzyć, iż od ciebie odstąpiliśmy; ale skoro odstąpiliśmy, powrócimy z pewnością tam, gdzie stanęła nasza stopa! I oto jesteśmy tutaj, aby powiadomić cię o wydarzeniach, które się dokonały, o totalnej katastrofie, która ciebie dotknęła: wyruszyliśmy od ciebie, z Trypolisu, w środę dwudziestego czwartego dnia shaban, a natarliśmy na Antiochię pierwszego dnia świętego miesiąca ramadan. Kiedy zajmowaliśmy pozycję pod jej murami, wyruszyły z nich drużyny, aby zmierzyć się z nami w walce, zostały jednak rozgromione i chociaż nawzajem się wspomagały, nie odniosły zwycięstwa, a wśród nich pojmany został konstabl. Poprosił on, aby mógł pertraktować z twoimi ludźmi, wszedł do miasta i wyszedł z niego wraz z szeregiem twoich mnichów i najważniejszych popleczników, którzy nam zawierzyli: my ujrzeliśmy, iż popycha ich ta sama twoja rada, iż są zgodni co do strasznych zamiarów, niezgodni w dobru a jednomyślni w złu. Kiedy ujrzeliśmy ich los nieodwracalnie naznaczony i przeznaczoną dla nich od Boga śmierć, odprawiliśmy ich z tymi słowami: "Natychmiast rozpoczniemy oblężenie i jest to pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, jakie wam dajemy". I tak powrócili, działając w sposób twojego, przekonani, iż przyjdziesz im z pomocą rycerzami i piechurami: marszałek jednak w krótkim czasie straci! posłuch, strach ogarnął mnichów. Kasztelan w obliczu klęski poddał się i śmierć zaskoczyła ich z każdej strony. Wzięliśmy miasto szturmem o godzinie czwartej, w sobotę świętego miesiąca ramadan (18 maja) i rozgromiliśmy wszystkich, których ty wybrałeś, aby nad nim mieli pieczę i bronili go. Nie było wśród nich nikogo, kto nie posiadałby jakichś bogactw, a teraz wśród nas nie ma nikogo, kto nie posiadałby kogoś z nich i jego bogactwa. Gdybyś tak mógł zobaczyć swoich rycerzy powalonych pod kopytami koni, swoje domy wzięte szturmem przez łupieżców i rozgrabione przez rabusiów, swoje bogactwa ważone kwintalami, swoje damy sprzedawane po cztery na raz i kupowane za cenę jednego dinara, pochodzącego z twojego skarbca! Gdybyś tak mógł widzieć swoje kościoły z połamanymi krzyżami, synów fałszywych ewangelii rozproszonych, groby patriarchów przewrócone! Gdybyś tak widział swojego nieprzyjaciela muzułmanina, jak depcze po miejscu odprawiania nabożeństw i mnichów, kapłanów i diakonów z poderżniętymi gardłami na ołtarzu, i patriarchów spoglądających nieustannie na tragedię, i książęta, będących teraz niewolnikami! Gdybyś widział pożary, jak ogarniają twoje domy i waszych zmarłych, jak spalają się w ogniu tego świata, zanim spalą się w ogniu przyszłego; twoje pałace nie do rozpoznania, kościół Świętego Pawła i kościół Kusyan zawalone i zniszczone, wtedy rzekłbyś: "Och, żebym stał się pyłem i nigdy nie otrzymał listu z takimi wieściami"; dusza twoja opuściłaby cię z bólu i ugasiłbyś pożary potokami własnych łez. Gdybyś zobaczył swoje domostwa opróżnione z bogactw, swoich pupili zabranych z Suwaidijja przez twoje statki i twoje galery, dla których stałeś się (w rękach nieprzyjaciela) nienawistny, przekonałbyś się wówczas, iż ten Bóg, który dał ci Antiochię, odebrał ci ją, i Pan, który dał ci swoją twierdzę, wyrwał ci ją, wykorzeniając z oblicza ziemi. Wiesz już, że my dzięki Bogu odebraliśmy ci twierdze islamu, które ty przejąłeś. Derkusz i Szaki Kafar Dubbin, i każdą twoją posiadłość na terenie Antiochii; że sprawiliśmy, iż twoi ludzie wyszli z fortec, a my ich złapaliśmy i rozproszyliśmy, z bliska i z odległości; że nie ma już nikogo, kto mógłby nazywać się buntownikiem, za wyjątkiem rzeki, która gdyby mogła, nie zwałaby się tym mianem, i łkała z żałości. Jej łzy kiedyś były przejrzyste, teraz jednak, przez krew, którą wam utoczyliśmy, zabarwiły się na purpurowo. Ten nasz list niesie ci dobrą nowinę twojego bezpieczeństwa i długiego życia, jakim obdarzył cię Bóg sprawiając, iż nie ma cię w Antiochii w obecnej chwili, gdyż przebywasz w innym miejscu, w przeciwnym razie byłbyś teraz albo nieżywy, albo wzięty do niewoli, albo ciężko poraniony. Ocalone życie jest tym, czym się raduje żywy stojąc nad umarłym. Kto wie, może Bóg pozostawił cię jeszcze przy życiu, abyś naprawił wcześniejszy brak posłuszeństwa i służby, jakiej Mu odmówiłeś! Ponieważ nikt nie pozostał przy życiu, aby donieść o zaszłych wydarzeniach, czynimy to my, a ponieważ nie ma nikogo, kto byłby w stanie przekazać ci dobrą nowinę o twoim ocalonym życiu przy utracie całej reszty, my ci ją przekazaliśmy tym pismem do ciebie posłanym, abyś wiedział o faktach, które się wydarzyły. Po tym liście nie będziesz miał powodu, aby posądzać o fałsz żadną z naszych wieści, ani też zwracać się do innych z prośbą o dostarczenie ci informacji. Boemund VI, po przeczytaniu listu, oburzył się, iż został przez Bajbarsa zdegradowany do tytułu hrabiego. Kiedy wieść o reakcji księcia dotarła do sułtana, ten ubawił się wielce i opowiedział o wydarzeniu swoim emirom. Jednak troski Boemunda dotyczyły znacznie poważniejszych spraw, niż tylko obrazy. Przeprowadzone kampanie przyniosły Bajbarsowi wielką sławę i rozgłos: jego skarbce pełne były złota, emirowie zadowoleni ze zwycięstwa i łupu, a całe wojsko wychwalało swojego wodza pod niebiosa. Sułtan, kierując się rozsądkiem, postanowił nie kusić losu i pozwolił swoim oddziałom wypocząć. Królestwo Jerozolimy, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia militarnego i politycznego, stało się już jedynie czymś na kształt wspomnienia po niedawnej jeszcze potędze. Baronowie rozprawiali o koronie, zapominając, iż tuż za progiem czyha Bajbars. Hugo z Antiochii-Lusignanu, król Cypru, aspirował do korony jerozolimskiej, jednak jego pretensjom sprzeciwiała się Maria, córka Melizandy z Lusignanu. Sporna kwestia została przekazana Sądowi Najwyższemu, który opowiedział się po stronie Hugona - bardziej jednak ze względu na korzyści, niż na prawo. I faktycznie król Cypru, Hugo III, był młody i przedsiębiorczy, mógł ocalić królestwo, wyruszyć z Cypru już uzbrojony i pokierować wojskiem. Natomiast młode księżniczki, jak Maria, były już w przeszłości przyczyną rozczarowujących doświadczeń. Koronacja Hugona III na króla Jerozolimy odbyła się dnia 24 września 1269 roku z rąk biskupa Lyddy, w katedrze w Tyrze. Maria jednak nie poddała się tak łatwo i za pośrednictwem papieża Grzegorza X sprzedała swoje prawa do korony za tysiąc złotych monet i znaczną pensję Karolowi Andegaweńskiemu. W tak krytycznym momencie dla istnienia królestwa doszło do paradoksu. Baronowie nie reagowali, nie docierało do nich, iż ich dochody, posiadłości, by nie mówić już o ideałach, runęły w otchłań. Królestwo Jerozolimy znajdowało się już na równi pochyłej i podążało w kierunku nieuchronnej katastrofy. Nawet Wenecjanie, winni klęski IV krucjaty, którą pokierowali zgodnie z własnymi interesami przeciwko Bizancjum, handlowali z sułtanem Bajbarsem, dostarczając mu po wysokich cenach wielkie ilości drewna do konstrukcji statków wojennych, oraz żelaza do wyrobu broni. Genua, która nie chciała pozostawać w tyle, koncentrując się na handlu niewolnikami, poszukiwała dróg, aby wejść do tego dobrze prosperującego obrotu towarami. Obrotu odbywającego się zresztą w świetle dnia. Królestwo Jerozolimy dobrze wiedziało o tych ciemnych interesach, źle widzianych, jednak autoryzowanych przez Sąd Najwyższy w Akce . Król Hugo starał się wyprostować drogi królestwa, niestety po jego stronie stanęło tylko niewielu baronów, którzy zdołali przeżyć niedawną wojnę z Bajbarsem; zakony rycerskie, pomimo nacisków ze strony nowego pana, postanowiły trzymać się z boku. Akka była zazdrosna o Tyr, bowiem straty poniesione przez Jerozolimę i inne miasta na wybrzeżu uczyniły ją miastem ważnym i stolicą Królestwa, dlatego też nie życzyła sobie charyzmatycznego króla, który zmieniłby dotychczasowe status quo. To nie wszystko. Kiedy Hugo, który dzierżył zarówno koronę Jerozolimy jak i Cypru - fakt o niezwykłej doniosłości - poprosił swoich wasali cypryjskich o zbrojną interwencję dla wsparcia Królestwa Jerozolimskiego, ci odpowiedzieli, iż zobowiązali się bronić jedynie Cypru, nie można ich zatem obarczać innymi wyprawami wojennymi. Jeśli król potrzebował zbrojnych, musiał zaciągnąć wolontariuszy. Dodatkowo całą sprawę gmatwały osobiste interesy Karola Andegaweńskiego, dotyczące terenów wokół Morza Śródziemnego. Na szczęście jego uwaga skierowana była na Bizancjum. W tamtej chwili Andegawenowi zależało głównie na tym, aby król Hugo nie zdołał zwiększyć liczby swojego wojska. We wrześniu 1260 roku przybyli do Akki - wraz z kilkoma uzbrojonymi okrętami - infanci Fernando Sanchez i Pedro Fernandez, synowie z nieprawego łoża Jakuba I Aragońskiego. Ożywieni religijnym i wojennym zapałem, mieli zamiar zetrzeć się w bitwie z muzułmanami. Kiedy jednak zobaczyli trzy tysiące rycerzy mameluckich stacjonujących pod fortecą i dowiedzieli się, iż kilka setek Francuzów zostało zmasakrowanych w zastawionej niedawno pułapce, zmienili zdanie, weszli z powrotem na pokład i wzięli kierunek na ojczystą ziemię. Tego typu wydarzenia miały miejsce także wcześniej. Z Zachodu często przybywały zahartowane w boju kompanie, pragnące walczyć z niewiernymi, zdobyć chwałę i łup, rzeczywistość jednak - jak przekazuje świadek tamtych dziejów, Filip z Novaryn, dyplomata i uczony w prawie - była nieco inna: [...] W tamtym okresie, w roku 1239, zdarzyło się, iż wielka krucjata wyruszyła z królestwa Francji, aby dotrzeć do Ziemi Świętej. W wyprawie brali udział: Tybald, król Nawarry; Hugon, książę Burgundii; książę Fores... Kiedy owi baronowie przybyli do Akki w dniu świętego Egidiusza, który jest pierwszym dniem miesiąca września, znaleźli się w liczbie około tysiąca rycerzy i zostali ulokowani w mieście i poza jego murami, na pustyni. Tam zebrała się rada i za powszechną zgodą wyruszyli, aby ufortyfikować Askalon; i jechali konno tak długo, dopóki nie dotarli do Jafy, a byli z nimi także ludzie z Akki. Tam pewien szpieg powiadomił ich, iż w Gazie przebywało tysiąc Turków, a ich wodzem był admirał zwany Roukn ed Din. Kiedy chrześcijanie otrzymali te wieści, doszli do porozumienia, iż wyślą tam czterystu rycerzy. Wyruszyli oni z Jafy wczesnym wieczorem i jechali konno, aż stanęli - następnego dnia - w Gazie. Wtedy uzbroili się i przybyli w zwartych szeregach w miejsce, gdzie przebywali Turcy. Kiedy Turcy dostrzegli, jak nacierają, wsiedli na konie i wycofali się na wzgórze; a Roukn porozumiał się ze swoimi, co ma czynić, oni zaś doradzili mu, aby wycofał się stamtąd i odszedł, gdyż nie miał wystarczającej ilości ludzi, by walczyć. Roukn odrzekł, iż w odpowiednim czasie zarządzi wycofanie, wcześniej jednak wyśle większą część swoich drużyn, by sprawdziły siłę nieprzyjaciela. Jak powiedział, tak też uczynił: wysłał dwustu Turków, aby wszczęli walkę. Zdarzyło się wówczas, iż jak tylko najeźdźcy przybliżyli się do chrześcijan, ci zaczęli biec w zamieszaniu i wpadać jeden na drugiego. Kiedy Turcy to ujrzeli, tym bardziej natarli i zaczęli skupiać się wokół nich. Roukn spostrzegł złą reakcję chrześcijan, opuścił więc wzgórze, na którym był i w pośpiechu podążył ku miejscu, gdzie rozgrywała się walka. Jak tylko dotarł do swoich ludzi, ścisnęli konie ostrogami i rzucili się z odwagą w sam środek chrześcijan, a ponieważ ci nadal nie potrafili zebrać się w porządku, dotkliwie ich pobili. Wówczas chrześcijanie bez żadnego rozkazu rzucili się, kto tylko mógł, do ucieczki. Został wtedy pojmany Amalryk, hrabia Montfortu, zaś Henryk, hrabia Barle-Duc, zabity; i duża liczba rycerzy została schwytana lub zabita; a templariusze i szpitalnicy i inni piechurzy rozproszyli się, również większość ekwipunku został utracona. Ci, którzy uciekli z pola bitwy, dotarli do Askalonu, gdzie zastali króla Nawarry i hrabiego Bretanii wraz z całym wojskiem. Jak tylko dotarli do miasta, wszystkich ogarnął wielki strach, gdyż zdawało się im, iż Saraceni przyjdą po wszystkich; zdarzyło się więc, że jak tylko noc zapadła, każdy bez rozkazu i na nikogo nie czekając przedsięwziął ucieczkę do Jafy. Wszyscy uciekali w popłochu, tak iż porzucili większość zapasów i ekwipunku. Kiedy byli już w Jafie, pozostali tam niedługi czas, gdyż właściwie wyruszyli, uchodząc w kierunku Akki i nie zatrzymali się dopóki do niej nie dotarli; tam też zatrzymali się i pozostali przez długi czas, nie czyniąc nic pożytecznego. Teraz Filip z Novary opowiada, jak muzułmanie zwodzili chrześcijan: [...] Pewien kleryk z Trypolisu, który nosił imię Wilhelm (zwano go "Szampańczykiem", urodził się jednak w Trypolisie) i był bliskim przyjacielem pana z Hamy, z którym wiele obcował, przybył do wojska króla Nawarry i powiedział baronom, iż sułtan z Hamy kazał mu przekazać, że jeśliby pragnęli przybliżyć się do jego ziem, on, pod warunkiem, iż po swojej stronie będzie miał siłę i pomoc chrześcijan, przekaże w ich ręce swoje fortece i sam stanie się chrześcijaninem. Wówczas z Akki wyruszyło wojsko i galopowało wzdłuż brzegu morskiego, dopóki nie dotarło do Trypolisu. Tam rycerze zatrzymali się i rozłożyli pod miastem, na Pielgrzymiej Górze; i stamtąd wysłali swoich posłów do sułtana Hamy w towarzystwie wspomnianego Wilhelma, kleryka, aby dowiedzieć się, czy miał chęć wypełnić to, co przekazał im w poselstwie. Sułtan ów udawał, iż domaga się zapewnienia i przez jakiś czas obrzucał ich rozwścieczonymi słowami, a pod koniec wycofał się ze wszystkiego, jak osoba, której zamiarem było jedynie zakpić z nieprzyjaciela. oraz jak panowała całkowita niezgoda . [...] Z rozkazu sułtana Damaszku przybył wysłannik, aby pertraktować o rozejmie. Sułtan ten nosił imię Salah i był panem Balbeku, był synem Seifa ed Din Hidela. Sprawa tak się potoczyła zarówno po jednej, jak i po drugiej strome, iż zawarto traktat pokojowy pomiędzy nim a chrześcijanami i oddał im, na mocy owego traktatu, zamek Beaufort, zaś zamek Safita przekazał Świątyni, a wraz z nim całą ziemię Jerozolimy, którą Frankowie posiedli od wybrzeża aż do rzeki Jordan. Chrześcijanie doszli z nim do porozumienia, iż bez niego ani bez jego zgody nie zawrą ani rozejmu, ani żadnych paktów z sułtanem Babilonii, i że będą służyć mu pomocą przeciwko owemu sułtanowi, oraz że przeniosą się do Askalonu lub też do Jafy ze wszystkimi siłami militarnymi, aby nie pozwolić, żeby sułtan Babilonii przeszedł przez te ziemie i wtargnął na obszar Syrii. Rozejm ten, o którym usłyszał, został zawarty dzięki dyplomatycznym zabiegom Świątyni i bez zgody Szpitala Świętego Jana, dlatego też zdarzyło się, że Szpital ze swej strony sprawił, że sułtan Babilonii zawarł rozejm z częścią chrześcijan i zaprzysięgli go król Nawarry i książę Bretanii, i wielu innych pielgrzymów. Nie dbali też już więcej o przysięgę, jaką złożyli sułtanowi Damaszku. W taki sposób przedsięwzięcie chrześcijan zahamowane zostało z powodu dyskusji i niezgody, ponieważ jedni wierni byli jednemu rozejmowi, inni zaś drugiemu. W takich oto warunkach egzystowało królestwo. Krucjata króla Francji, Ludwika IX przeciwko Egiptowi wstrzymała chwilowo wszystkie inicjatywy Bajbarsa, który obawiał się tego, iż będzie zmuszony wysłać militarną pomoc emirowi Tunisu. Pomimo to sułtan wykorzystał chwilową bezczynność, aby zlecić sekcie Asasynów zabójstwo Filipa z Montfortu. Dnia 17 sierpnia 1270 roku Filip został zasztyletowany i w ten sposób wyeliminowano jednego z najodważniejszych i najznamienitszych baronów królestwa. Rok po śmierci króla Ludwika15 Bajbars rozpoczął nową kampanię przeciwko chrześcijanom. Tym razem celem jego były zakony rycerskie: pragnął zniszczyć tych, którzy jego zdaniem byli najważniejszą siłą obronną królestwa. Safita, Biały Zamek, położona pomiędzy Tortosą a Try-polisem na wzgórzach, z których widać było zarówno jedno, jak i drugie miasto, była fortecą o wielkim znaczeniu strategicznym. Templariusze, w których posiadaniu pozostawała, zaopatrzyli ją w potężne zabezpieczenia obronne. Bajbars zaatakował z siłami przewyższającymi siły templariuszy, którzy, chociaż bronili się dzielnie, zdali sobie sprawę, że nie będą w stanie długo stawiać oporu. Atak, przeprowadzony przez mameluków z wielką determinacją, objął całą szerokość murów. Siły obrońców były na tyle skromne, że nie mogły należycie chronić każdego ich odcinka. Komendant garnizonu wysłał w nocy posłańca do Wielkiego Mistrza, który wydał rozkaz poddania się. Sułtan pragnął jak najszybciej skierować się przeciwko niezdobytej dotychczas twierdzy szpitalników, Krak des Ghevaliers (lub inaczej Hisn al-Akrad, albo Kalaat el Hosu), dlatego też zgodził się, aby templariusze z Safity zachowali broń i odeszli wolni. Dotrzymał słowa: obrońcy mogli cali i zdrowi udać się do pobliskiej Tortosy, gdzie zakon posiadał swoją główną komandorię. Dnia 3 marca hordy muzułmanów dostrzegły na horyzoncie zarys ogromnego zamku szpitalników. Nawet Saladyn nie zdołał przejąć tej obwarowanej twierdzy. Już sam widok olbrzymich ufortyfikowań wzbudzał strach. Mając w pamięci, iż architekci zamków szpitalników opierali się na francuskich modelach, stwierdzić należy, iż Krak jest najbardziej kompletnym z nich, dobrze zachowanym i udostępnionym dzisiaj zwiedzającym. Jest przykładową fortecą, dobrze oddającą ideę twierdz krzyżowców. Lawrence pisze: [...] z pewnością w Europie znajdują się zamki wyposażone w lepsze systemy obronne, nie wywierają jednak takiego wrażenia, jak ten [...]. Mógł on pomieścić od trzech do czterech tysięcy obrońców, nie licząc samej służby, która liczyła około tysiąca osób. Miasto wojowników, do którego kobiety wstępu nie miały. Wewnętrzna wieża z pierwszej obręczy murów mieściła kaplicę. Do zamku wjeżdżało się przez most, który prowadził do przejścia tonącego w absolutnych ciemnościach; nawet za dnia. Aby dotrzeć do wewnętrznych budynków, czyli właściwej części fortecy, należało pokonać długi odcinek wewnątrz murów obronnych aż do wieży, poprzez strome podejście, również całkowicie zaciemnione. Z poddasza owej wieży przez otwory wypuszczano strzały, wylewano wrzące płyny, wyrzucano kamienie. Rampa trzykrotnie zakręcała pod kątem prostym, a zaraz za ostatnim zakrętem mieściły się otwory, przez które wpadało ostre światło, co miało na celu, po wcześniejszych ciemnościach, spowodowanie zaskoczenia i zamieszania. Na szczycie znajdowała się potężna brona i poczwórne wrota, a dopiero za nimi wchodziło się na mały dziedziniec otoczony mocnymi obwarowaniami, z którego można było przejść na plac zamkowy. Naprzeciwko znajdowała się baszta z komnatami dla rycerzy. Wchodząc po stopniach dochodziło się do rozległej platformy łączącej trzy wielkie wieże, które stanowiły wewnętrzną cytadelę, wznoszącą się ponad całą twierdzę. Platforma mogła być zastosowana do zamocowania dużych wyrzutni. (W cytadeli mieszkał komandor.) Dalej cały kompleks schodził w dół i rozciągał się na cały obszar zachodni, aż do wieży narożnej, wielkiej pochyłej przypory wznoszącej się na wysokość 80 stóp, niezwykle trudnej do pokonania, którą muzułmanie zwali "Górą". Wzdłuż pierwszego pasa murów, na zewnątrz, w połowie ich wysokości umieszczono występy w odległości kilku metrów jeden od drugiego, o wielkości pozwalającej pomieścić zaledwie dwóch ludzi, zaopatrzone w machikuły, aby utrudnić atak na główny mur i umożliwić uderzenie w nieprzyjaciela zarówno z góry, jak i z boku. Korpusy wież stanowiły łuki podporowe. Tego typu mechanizmy obrony, jak precyzuje Lawrence, były mało znane w Europie. Przeciwko takiemu kolosowi, którego już wcześniej próbował zdobyć Saladyn, Bajbars skierował swoich mameluków. Atak został odepchnięty. Sułtan w towarzystwie wojskowych architektów przez wiele dni oceniał siły obronne, poszukując najsłabszego punktu. Następnie przytoczył wielkie wyrzutnie - których, jak mówiono, nikt nigdy wcześniej nie widział - zdolne wyrzucać ciężkie głazy i rozpoczął intensywne bombardowanie centralnej wieży położonej przy moście wjazdowym. Pozostałe katapulty celowały w zewnętrzny pas murów. Wieża nie wytrzymała ataku i dnia 15 marca zawaliła się wraz z częścią otaczających murów. Wśród mameluków podniósł się jeden wielki okrzyk zwycięstwa. Drużyny Bajbarsa rzuciły się w szczeliny, zabijając tych obrońców, którzy nie mieli czasu schronić się w centralnej części fortecy. Przed mamelukami wznosiła się "Góra", pochyła przypora o wysokości ponad dwudziestu pięciu metrów. Niosące zniszczenie bombardowanie rozpoczęło się na nowo, stałe kusze wypuszczały przeciwko obrońcom chmury grotów. Obstrzał ze strony obrońców był równie intensywny, a straty wśród atakujących zaczęły być coraz większe. Bajbars zastępował wycieńczone oddziały świeżymi grupami, trzymanymi w rezerwie. Bitwa trwała nieprzerwanie przez dwadzieścia pięć dni, warczenie werbli i przenikliwy dźwięk nagarr towarzyszył bez ustanku atakom, wzywając i zachęcając wojowników do boju. 8 kwietnia szpitalnicy zaproponowali kapitulację pod warunkiem, iż zostaną puszczeni wolno. Sułtan zgodził się, jego oddziały były już wyczerpane, zaś straty wysokie. Dotrzymał danego słowa. Szpitalnicy, którzy przeżyli walkę, cało dotarli do Trypolisu. Utracili jednak swoją główną kwaterę. Tak wygląda historia ze strony chrześcijańskich kronikarzy. Arabski historyk Ibn al-Furat opowiada o zdobyciu zamku znacznie dokładniej. Z jego relacji wynika, iż Bajbars, zdając sobie sprawę, że podnosi rękę na potężną fortecę, zatroszczył się o posiłki od innych emirów. Aby zwiększyć waleczność mameluków w trakcie ostatecznego i decydującego ataku, rozdał im monety i "zaszczytne funkcje". Przytacza następnie informację o próbie zamachu i o przepełnionym wyrazami pychy liście, skierowanym do Wielkiego Mistrza Zakonu Szpitala Świętego Jana. Warto przytoczyć cały tekst: List ten skierowany jest do Brata Huguesa - niech Bóg uczyni go jednym z tych, którzy nie sprzeciwiają się losowi i nie wierzgają przeciwko Temu, który obdarzył swoje wojsko zwycięstwem i tryumfem, i nie wierzą, iż istnieje wystarczająca ostrożność mogąca uchronić przed tym, co Bóg ustanowił, aby poinformować go o ułatwionym nam przed Boga zdobyciu warowni Hisn al-Akrad, którą ty ufortyfikowałeś i wzniosłeś, i zaopatrzyłeś - a lepiej uczyniłbyś, opróżniając ją - i którego obronę powierzyłeś swoim współbraciom. Oni jednak na nic ci się zdali i ty ich straciłeś, umieszczając tam, a oni stracili i fortecę, i ciebie. Moje drużyny nie mogłyby uderzać na żadną fortecę, która im stawia opór, ani służyć żadnemu Saidowi ("Szczęśliwemu"), który jest nieszczęśliwy. Nowe zwycięstwo rozzuchwaliło sułtana do tego stopnia, iż wysłał swoje oddziały, aby zaatakowały kolejny zamek szpitalników - Akkar, położony w pobliżu Arki. Zamek skapitulował po krótkim oblężeniu dnia 1 maja. W drodze powrotnej do Egiptu zdobył jeszcze fortecę zakonu krzyżackiego, Montfort, leżącą w głębi terytorium Królestwa Akkańskiego. Zamek ten został zbudowany przez Krzyżaków jako komturia, mająca rządzić i administrować rozległymi posiadłościami ziemskimi, jakie zakon nabył w tym regionie. W połowie czerwca wszystkie frankijskie zamki i fortece mieszczące się w głębi lądu znalazły się w rękach Bajbarsa. Chrześcijanom pozostały jedynie miasta nadbrzeżne, czyli Akka, Tyr, Sydon, Trypolis, Dżubail, Tortosa i Laodycea oraz zamki Aslis i Al-Markab. Pierwszy z nich należał do templariuszy, drugi zaś do szpitalników. Kampania sułtana odniosła zatem pełen sukces i osiągnęła założone przez niego cele. Zakony rycerskie poniosły ciężkie straty i były wycieńczone. Wielki Mistrz Szpitala, Hugon de Revel, pozbawiony swojej generalnej kwatery, mógł liczyć jedynie na trzystu rycerzy, podczas gdy w ubiegłych latach miał do dyspozycji aż dziesięć tysięcy. Jednakże templariusze byli jeszcze silni, dzięki pożyczkom, jakich wcześniej udzielili. Niezaspokojony apetyt na sukcesy skłonił Bajbarsa do zaatakowania Cypru. Król Hugo znajdował się wówczas w Akce. Posunięcie sułtana było tragiczne strategicznie. Flota składająca się z szesnastu okrętów pełnych armat wypłynęła kierując się na Limassoł, jednak przy wejściu do portu porywczy wiatr sprawił, iż część z nich zderzyła się ze sobą nawzajem, część zaś utknęła na mieliźnie. Jedenaście statków poszło na dno, wielu ludzi utopiło się, a aż tysiąc osiemset wojowników zostało pojmanych. Kronikarz o imieniu Bajbars (który nie ma nic wspólnego z sułtanem, jest to przypadkowa zbieżność imion), relacjonuje to zajście. Przypisuje jednak katastrofę złości Allacha, którego rozgniewały chrześcijańskie krzyże wzniesione na statkach z rozkazu admirała Ibn Hassuna, mające w ten sposób wprowadzić Gypryjczyków w błąd. Tryumfujący król Hugon wysłał wiadomość sułtanowi, w której zwiastował mu o niepowodzeniu wyprawy. Odpowiedź, jak zwykle, była bezczelna i pełna szyderstw: Do wielmożnego króla Hugona, już Panującego - aby Bóg uczynił go jednym z tych, którzy każdemu przyznają, co jego i nie chwalą się zwycięstwem zanim nie zaowocuje, wcześniej czy później, jakąś korzyścią albo przynajmniej pożytkiem równym (wysiłkowi). Informujemy go, iż Bóg, kiedy pragnie uszczęśliwić człowieka, oddala od niego ciężar poważniejszy od jego przeznaczenia jakimś małym niepowodzeniem i pomaga mu odpowiednio przygotować się do stawienia czoła ciosom zadawanym przez los. Powiadomiłeś nas, iż wiatr zatopił pewną ilość naszych galer, ciesząc się z tego, jako swego sukcesu. Teraz my przynosimy ci wieść o zdobyciu Al-Kurain: a to znacznie różni się od wydarzenia, za pośrednictwem którego Bóg zapragnął uwolnić nasze królestwo od złego losu. W twoim przypadku nie ma nic godnego podziwu, gdyż chwalisz się przejęciem żelaza i drewna; godnym podziwu jest raczej przejęcie potężnych zamków! Ty przemówiłeś i my przemówiliśmy, a Bóg wie, iż to nasze słowa są sprawiedliwe; ty zawierzyłeś i my też zawierzyliśmy, ale ten, kto pokłada ufność w Bogu i w Jego mieczu nie jest jak ten, kto pokłada ufność w wietrze. Nie jest pięknym zwycięstwo odniesione dzięki warunkom atmosferycznym, piękne jest zaś zwycięstwo odniesione mieczem! My w ciągu jednego dnia możemy wystawić wiele galer, podczas gdy dla was nie powstanie nawet jedna część zamku; my możemy uzbroić sto żagli, wy przez sto lat nie uzbroicie nawet jednej twierdzy. Każdemu, komu dane zostało wiosło, może wiosłować, natomiast nie każdy, komu został dany miecz, umie dobrze się nim posługiwać. Jeśli stracimy kilku marynarzy, pozostaną nam ich jeszcze tysiące, a jak można porównywać tych, którzy obracają wiosłami w łonie morza z tymi, którzy obracają lancami w łonie szeregów (nieprzyjaciela w walce)? Dla was konie są statkami, dla nas statki są końmi; a istnieje wielka różnica pomiędzy tym, kto każe galopować swoim jeźdźcom jak bałwany morskie a tym, kto stoi nieruchomo na okręcie w chwili przybijania do brzegu, pomiędzy tym, kto poluje na arabskich rumakach podobnych jastrzębiom, a tym, kto chwaląc się, mówi, iż polował stojąc na kruku! Jeśli wy zabraliście nam połamane drzewo (qarya) statku, ileż osiedli (qarya) zaludnionych my zabraliśmy wam, jeśli posiedliście ster (sukkan), ileż waszych miast pozbawiliśmy mieszkańców (sukkan)! Ile ty zdobyłeś, a ile my? Widać teraz, czyje korzyści są większe. Gdyby wśród królów można było milczeć, powinieneś milczeć i nie otwierać ust. Sułtan zaniechał wszelkiej dalszej inicjatywy militarnej, gdyż poinformowano go o zbliżającym się natarciu armii złożonej z tysiąca Anglików, dowodzonej przez księcia Edwarda, syna króla Anglii, Henryka III i, kierując się ostrożnością, postanowił ocenić siły nowego przeciwnika. Edward, którego historycy oceniają jako zdolnego i walecznego wodza, przybił do Akki. To, co zobaczył i o czym się dowiedział wstrząsnęło nim do głębi. Próbował zmobilizować królestwo do walki, ale szybko zdał sobie sprawę, iż sytuacja przedstawiała się wręcz dramatycznie. Pokonanie Bajbarsa przy zastosowaniu tego, co pozostało z wojska chrześcijańskiego, leżało w sferze marzeń. Dlatego pełnemu zapału księciu nie pozostawało nic innego, jak tylko poszukiwać rozejmu z sułtanem i pozwolić królestwu odetchnąć. Bajbars przyjął propozycję pokoju i wyznaczył granice, które obejmowały już niemal wyłącznie wąski pas nadmorski od Akki do Sydonu, sobie zaś zagwarantował prawo do wszystkich zdobytych obszarów. Pozwolił jednak korzystać pielgrzymom ze szlaku pątniczego do Nazaretu. Rozejm miał obejmować okres dziesięciu lat i dziesięciu miesięcy. Traktat pokojowy został podpisany dnia 22 maja 1272 roku. Edward nie zdążył jeszcze poznać przebiegłości Bajbarsa: dokument faktycznie przekazywał królestwo w ręce sułtanowi. Anglik nieostrożnie powierzył wielu osobom wiadomość, iż miał zamiar powrócić do Ziemi Świętej na czele silnej krucjaty. Kilka dni później jeden z członków "Sekty Asasynów" zdołał zbliżyć się do Edwarda i zadał mu cios zatrutym sztyletem. Przez trzy miesiące książę był na granicy życia i śmierci. Jak tylko był w stanie powrócić do Anglii, wsiadł na statek i starał się zapomnieć o swojej palestyńskiej przygodzie. Papież Grzegorz X usiłował z powrotem przywrócić żywe kiedyś zainteresowanie Wschodem. Jednak sama wiara nie była wystarczająca, brakowało już bowiem zainteresowania gospodarczego. Teraz odpust można było -przy znacznie mniejszym ryzyku - uzyskać, walcząc z Albigensami. Książę Edward, który tymczasem został królem (Edward I Plantagenet), grzecznie odmówił zaproszeniu papieża. Grzegorz X postanowił wówczas zawierzyć pisanym misjom dyplomatycznym, które zlecił franciszkaninowi, Fidenzio z Padwy. Znał on dobrze problemy Ziemi Świętej, gdyż przebywał tam przez wiele lat. Fidenzio był Wikariuszem Prowincji na Ziemi Świętej, znał biegle język arabski, przeczytał cały Koran i szczycił się licznymi znajomościami wśród emirów. W roku 1274 napisał traktat, który zdaniem historyków jest niezwykle ciekawy. A nosi on tytuł Liber recuperationis Terrae Sanctae. W Liber recuperationis Fidenzio przeprowadza rozważania nad przyczynami, które doprowadziły wiele krucjat do upadku. Proponuje, zamiast wojny, strategię opartą na niezwykle aktualnym i delikatnym posunięciu politycznym: na sankcjach gospodarczych wobec Egiptu i Syrii, które przerwałyby ich kwitnący handel i pozbawiły środków koniecznych do uzbrojenia wojsk muzułmańskich. Kolejnym posunięciem miała być agitacja wśród niewiernych, u króla Tatarów, w Małej Armenii i wśród Mongołów, aby zawrzeć przymierza przeciwko mamelukom i dominować od Tunezji aż po Eufrat. Kiedy na Zachodzie teoretyzowano na temat odbicia Ziemi Świętej, nad Królestwem Jerozolimskim znowu zaczęły zbierać się chmury burzowe. Król Hugon był już zmęczony i rozczarowany, Akka sprzeciwiała mu się, templariusze byli do niego wrogo nastawieni, Republiki Morskie bliższe były Kairowi, niż samemu królestwu. W listopadzie 1276 roku, nie informując o tym nikogo, wsiadł na statek płynący do Cypru i porzucił ostatecznie Królestwo Jerozolimskie. Napisał później do papieża i do władców zachodnich listy, w których wyraźnie deklarował, iż władanie królestwem jest rzeczą leżącą poza ludzkimi możliwościami. Królem Jerozolimy ogłoszono więc, bez wysłuchania opinii Sądu Najwyższego, Karola Andegaweńskiego, który wcześniej odkupił od Marii, pretendentki do korony królewskiej, wszystkie jej prawa. Wydarzeniom tym, najwyraźniej świadczącym o rozłamie wśród europejskich monarchów, przyglądał się z wielkim zadowoleniem Bajbars, który nawet nie przypuszczał, iż koniec jego pełnego zwycięstw władania był już bliski. Zmarł nagle, dnia pierwszego lipca 1277 roku w Damaszku. Na temat przyczyn zgonu wysunięto wiele hipotez. Pierwsza z nich jest niezwykle chwalebna: za bezpośredni powód śmierci podaje bowiem powikłania, jakie nastąpiły w wyniku ran odniesionych podczas ostatniej kampanii w Azji Mniejszej. Druga hipoteza jest znacznie mniej zaszczytna: sułtan wypił za dużo kumysu. Najbardziej jednak wiarygodną i cieszącą się poparciem wśród kronikarzy jest wersja pasująca do osobowości Bajbarsa: podobno swojemu gościowi, Melikowi Al-Kahirowi (ajjubidzkiemu księciu Keraku), przyrządził zatruty kumys. Następnie, jak wieść głosi, kubek został przez niedbalstwo źle przez służbę umyty i kiedy Bajbars napił się z niego jakiś czas później, otruł się przygotowaną przez siebie trucizną. Świadectwo o tym wydarzeniu odnajdujemy w Les Gestes del Chiprois, gdzie zostało napisane: [...] (Bajbars) disent quil fut empoissone [...]. Decydująca w tym przypadku jest nota wyjaśniająca "b", która przytacza powyżej podaną wersję i jednocześnie precyzuje, iż sułtan oddał ducha tego samego dnia, co Melik Al Kahir, dnia pierwszego lipca 1277 roku. Niektórzy historycy posunęli się do porównania Bajbarsa do Saladyna. Taka opinia nie jest jednak do przyjęcia. Francesco Gabrieli, wielki znawca Saladyna, pisze: [...] w takich osobach, jak Bajbars albo Kalawun dostrzegamy dobrych przywódców, przezornych i wspaniałych budowniczych [...], ale całkowicie pozbawionych tej nuty intelektualnej subtelności, kultury i człowieczeństwa - nawet jeśli uwarunkowana jest ona przez tradycję i epokę - która wyróżnia postać Saladyna [...]. Wtóruje mu Runciman: Jako człowiek miał niewiele tych cech charakteru, które Saladynowi dały szacunek nawet u jego wrogów. Spróbujmy dokonać uważnego przeanalizowania cech tych dwóch, jakże podziwianych przez swoich podwładnych, mężczyzn. Obydwóch charakteryzowało skromne pochodzenie; wyjątkowa chwila dziejowa, w jakiej przyszło im żyć, ułatwiła im zdobycie władzy. Są to elementy, które cechują również wielu innych wielkich ludzi w historii świata. Urząd sułtana zdobyli stosując niezbyt chwalebne środki, ale także i w tym posiadali swoich poprzedników, jak i następców. Bajbarsa wyróżnia własnoręczne zamordowanie sułtanów Turanszaha i Kutura. Saladyn nie wydał rozkazu zabicia Kalifa Al-Adila (historycy jednogłośnie wykluczają taką ewentualność), ale w zamian wybił całą jego gwardię nubijską i armeńską. Postąpił także nielojalnie wobec swojego pana, Nur ad-Dina, przejmując władanie nad Egiptem i w ten sposób zdradzając go. Cała seria splatających się ze sobą przychylnych wydarzeń wyniosła go na tron sułtana. Bajbars do tego tytułu doszedł poprzez zabójstwo. Wielkoduszność Saladyna w stosunku do zwyciężonych wzbudzała powszechny podziw. Odbił Jerozolimę z rąk chrześcijan, pozostawiając przy życiu zarówno obrońców, jak i jej mieszkańców i zaniechując zemsty za rzeź, jakiej chrześcijanie dokonali, kiedy sami zdobywali to miasto. Kiedy Ryszard Lwie Serce zachorował u bram Świętego Miasta, Saladyn wysłał mu śnieg z góry Hermon, świeże owoce i zdrowotne napoje, aby ulżyć jego cierpieniu. Sułtan ajjubidzki szanował i cenił swoich walecznych przeciwników i zawsze dotrzymywał danego słowa. Był głęboko religijny, walczył w obronie ortodoksji, trzymając się wiernie reguł Koranu: I walczcie na drodze Boga tych, którzy walczą z wami, ale nie przekraczajcie granic, gdyż Bóg nie kocha nieumiarkowanych. Dante wspomina o nim zarówno w Biesiadzie jak i w Boskiej komedii. Bajbars natomiast pogardzał pokonanymi, którym nigdy nie przyznawał żadnej łaski, co wywnioskować można z jego listów; był okrutny, nielojalny, przestrzegał danego słowa tylko wtedy, kiedy było to dla niego korzystne. Bez wahania zlecał zabójstwo ludzi, którzy śmieli stanąć mu na drodze. Walczył dla siebie i dla swoich mameluków, troszcząc się o zwycięstwo i o łup. Jedynie ambicja, jak również wrodzone zdolności polityczne łączyły te dwie jakże różne postaci. Mameluk był człowiekiem niewykształconym, podczas biesiad był nieumiarkowany zarówno w jedzeniu, jak i w piciu kumysu, czyli sfermentowanego mleka kobylego. Był surowym wojownikiem, odważnym i zręcznym; wzbudzał raczej strach i podziw niż miłość. Na jego korzyść przemawia jednak fakt, iż chociaż burzył miasta, podpalał kościoły i pałace, to kiedy stawał przed prawdziwymi perłami sztuki, zachowywał od zniszczenia marmury i kolumny, którymi następnie upiększał Kair. 2. Kolonialna przygoda Zachodu Przyrost demograficzny w Europie Zachodniej. Niedostatek złota. Kolonizacja Bliskiego Wschodu. Zdobycze; rokada; imigracja; wykorzystywanie. Rozkwit europejskiej gospodarki. Przedsięwzięcia handlowe. Wielkie floty i Republiki Morskie. Nieznane produkty. Przyprawy. Nowe słowa. Życie w Outremer. Synod w Clermont trwał dziesięć dni, od 18 do 28 listopada 1095 roku. Przewodniczył mu papież Urban II, zaś uczestniczyło w nim aż 300 duchownych. Dnia 27 listopada papież ogłosił, iż wystąpi na publicznym zgromadzeniu. Tak wielki tłum księży, arystokracji i zwykłych mieszkańców zebrał się pod katedrą, iż dla wszystkich stało się jasne, że nie będzie ona w stanie pomieścić zgromadzonych w swoich murach. Dlatego też tron papieski ustawiono na podium wzniesionym na błoniu poza murami miasta. Papież Urban II zapowiedział zorganizowanie krucjaty mającej wyzwolić Grób Święty i przyznał odpusty. Na te słowa z tłumu podniósł się jednomyślny okrzyk: "Deus le volt", czyli "Bóg tak chce". Żaden z historyków nie przekazuje zapisu autentycznego tekstu przemówienia, chociaż kronikarze, Robert Mnich i Balderyk z Dol twierdzą, iż byli przy owym wydarzeniu obecni. Zarówno ich wersje, jak i te późniejsze nie przytaczają dokładnej wypowiedzi papieża, lecz jedynie odwołują się do ogólnego sensu przemówienia, co jest rzeczą typową dla przekazów kronikarskich. Dzięki przeprowadzonym porównaniom zachowanych relacji historycy odkryli, iż zamiary papieża wychodziły daleko poza panującą opinię, według której chodziło o zwykłe, chociaż istotne przesłanie wiary. Uczeni intencje te zdefiniowali jako "cisze Urbana II". W rzeczy samej papież nie nawoływał jedynie do wyzwolenia miejsc świętych, lecz miał zamiar chrystianizować ochotników rekrutujących się ze szlacheckich rodzin, pozbawionych bogactwa, niespokojnych i skłonnych do bijatyk, z chciwości rozlewających krew w miastach, co było wynikiem ich zubożałego stanu. Wskazał możliwość zdobycia -w imię wiary - ziem, które w Europie zostały im zanegowane przez prawo dziedziczenia przez pierworodnego syna. Urban II nie zapomniał również o perspektywach o charakterze ekonomicznym, jakie gwarantowało zdobycie Wschodu. W Europie Zachodniej przyrost demograficzny spowodował wzrost konsumpcji i potrzeb indywidualnych i chociaż ziemia wydawała faktycznie więcej plonów, nie były one zadowalające. Ponadto znaczna część obszarów europejskich nie nadawała się pod uprawę. W Syrii natomiast znajdowały się żyzne ziemie i wielkie perspektywy dla rozwoju handlu. Arystokracja przyjęła przesłanie wiary, doceniła możliwość zdobycia odpustów, ale dostrzegła również owe "przemilczenia". Baronowie z Francji, Normandii, Lotaryngii, Italii Południowej zorganizowali wojsko z prawdziwego zdarzenia, złożone z wasali, panów szlacheckich pozbawionych majątku, ochotników i awanturników. Ekspedycja militarna na Bliski Wschód, której dowódcą został Gotfryd z Bouillon, została ochrzczona mianem "pierwszej krucjaty". W piątek, dnia 15 lipca 1099 roku, krzyżowcy - zwani tak ze względu na białe płaszcze ozdobione krzyżem - odnieśli wielkie zwycięstwo zdobywając Jerozolimę i topiąc ją we krwi. Oczy całego świata muzułmańskiego, skierowane na wielką niezgodę pomiędzy Samnitami i Scytami, obojętnie przyglądały się inwazji chrześcijańskiej, nie doceniając jej istoty. Tak rodziło się Outremer, królestwo "ziem zamorskich" i powstawał termin "Ziemia Święta". Na tamtych obszarach stworzono Królestwo Jerozolimskie, Księstwo Antiochii, Hrabstwo Trypolisu i Hrabstwo Edessy. Oto co na ten temat pisze Joshua Prawer: Europa dojrzała pod koniec XI wieku [...]. Epoka krucjat mieści się w połowie drogi pomiędzy upadkiem Cesarstwa Rzymskiego a wielką erą odkryć geograficznych; ich namacalnym rezultatem było pojawienie się pierwszych kolonii europejskich znajdujących się poza fizycznymi granicami kontynentu. Stanowiły one równocześnie zasadniczy kapitał jej ekspansji, jak i zapowiedź wszystkich kolejnych posunięć kolonialnych [...]. Po powyżej cytowanym stwierdzeniu Prawera, bezdyskusyjnego autorytetu w zakresie historii wypraw krzyżowych, konieczne zdaje się przeanalizowanie szczególnie istotnego zagadnienia dotyczącego rzeczywistego charakteru politycznego i militarnego owych ekspedycji, znanych pod nazwą "krucjat". Europa Zachodnia w XI wieku przechodziła bardzo poważny kryzys. Nie posiadała już złota do bicia monet, zaś monety zaprowadzone przez Karola Wielkiego były z czystego srebra. Z biegiem czasu ich wartość zmalała, gdyż do metalu, z którego je wytwarzano, stopniowo dodawano miedź, co spowodowało znaczną inflację. W Anglii pomiędzy rokiem 1150 a 1300 ceny wzrosły czterokrotnie, powodując na całym zachodnim obszarze Europy inflację, dla której rozwiązaniem mogło być jedynie wprowadzenie w obieg złotych monet. W Niemczech na początku XII wieku działało wiele kopalń srebra, jednakże nie likwidowało to istniejącego problemu. I chociaż złoto wydobywano jeszcze w Pirenejach, otrzymywana ilość tego cennego kruszca daleka była od tej, jaka mogłaby zaspokoić zapotrzebowanie ze strony rynku. Kiedy ustały dręczące Europę Zachodnią najazdy barbarzyńców, które doprowadziły ludność wielu krajów do stanu chronicznej nędzy, znacznie zwiększył się przyrost demograficzny, który przyniósł ze sobą większy popyt na produkty, zwiększając tym samym pod każdym względem obrót gospodarczy. Rysujące się perspektywy na lepsze jutro zachęciły do prac nad bardziej wydajną i ulepszoną uprawą ziem. W późnym Średniowieczu plony z jednego pola wynosiły jeden do dwóch, czyli dostarczały podwójną ilość zasianego ziarna. Przyrost siły roboczej, bardziej racjonalna uprawa, praktyka wykorzystywania trzód i stad w celu otrzymania właściwego nawożenia, stworzenie bardziej praktycznych narzędzi pracy zwiększyło stosunek produkcji do jednego do pięciu. Rozwój dotknął również rzemiosło, a cotygodniowe targowiska przeżywały prawdziwy rozkwit, oferując plony ziemi, własne przetwory, jak i wszelkie potrzebne przedmioty codziennego użytku. Na owych targowiskach można było spotkać garncarzy, kowali, artystów wykonujących przedmioty żelazne, garbarzy, szewców, siodlarzy i rymarzy, prząśniczki, karczmarzy prowadzących tawerny - uczęszczane zarówno przez kupców jak i wieśniaków, którzy zachodzili, aby skosztować rodzimego wina, nierozcieńczonego wodą -gorseciarzy sprzedających gotowe części garderoby, jak również natrafić na "szachrowane cuda", czyli, inaczej mówiąc, na targ relikwiami. Rozwiązywaniem sporów i często wybuchających kłótni zajmowali się tzw. "paterenses", czyli osoby starsze, znane i wpływowe. Całość okraszona była oczywiście obecnością kurtyzan. Niezwykły rozkwit przeżywał także handel - w tym i wymienny - zwierzętami pociągowymi i tucznymi. Jednak prawdziwym bogactwem dla wieśniaków i królem targowisk były konopie: służyły one do tkania pościeli, wyrabiania odzieży, do produkcji żagli, plecenia lin. Wreszcie można było porzucić ubiory ze śmierdzącej i źle wygarbowanej skóry i rozkoszować się wygodnymi koszulami wdziewanymi na gołą skórę, nogawicami i rajtuzami. Jednocześnie bardzo prężnie rozwijało się tkactwo lniane. W pobliżu miast, wzdłuż biegów rzecznych, powstawały liczne młyny. Handel zaspokajał potrzeby codzienne, jednak prawdziwym fenomenem tamtych czasów był rozkwit rzemiosła budowlanego. Murarze, kamieniarze, cieśle otrzymywali w miastach coraz liczniejsze zlecenia wznoszenia nowych domostw a także powiększania czy renowacji już istniejących. Wraz z nimi drogi zapełniły się wozami pełnymi wypalanych na słońcu w drewnianych formach cegieł, kawałków skalnych do ociosania, wycinania, wygładzania, dużych ilości drewna. Wieśniacy, będący w posiadaniu alodium, porzucili swoje chałupy. Zaczęli wznosić, przy zastosowaniu kamieni, cegieł i drewna chaty uznawane w tamtych czasach za luksus. Składały się one z jednej izby, w której spano, gotowano i jedzono, zaopatrzonej w wydzielony kąt przeznaczony dla zwierząt domowych, niezbędnych również do uprawy ziemi. Nawierzchnię tworzyło gołe klepisko pokryte warstwą suchej trzciny, dającej pewną izolację i ochronę przed wilgocią. Ponad izbą mieszkalną znajdowało się suche i przewiewne pomieszczenie, do którego wchodzono po drabinie. Służyło ono za spiżarnię, w której przechowywano plony z pól, jak zboże, oliwę, wino oraz wszelkie dobra rodziny, jak dzbany i gąsiory, które wówczas były przedmiotami niezwykle cennymi. Dach zrobiony był ze słomy i trzciny oblepionych kredą i gliną. Jeśli domostwo zostało napadnięte, poddasze, na które wciągano drabinę, dawało pewne schronienie nawet na dłuższy okres czasu. Każda chata zaopatrzona była w ogródek otoczony solidną palisadą. W miastach domy szlacheckie ozdabiano kamiennymi rzeźbami wykonanymi przez uzdolnionych artystów. Obrót handlowy pomiędzy sąsiadującymi ze sobą regionami znacznie się ożywił. Epoka handlu wymiennego dobiegła końca. To jednak wymagało znacznego obrotu pieniądzem niezdeprecjonowanym domieszkami metali nieszlachetnych, lecz obowiązującym we wszystkich dzielnicach. Niezbędna była moneta złota. A na Wschodzie złota było pod dostatkiem. Słowo "kolonizacja" oznacza zdobycie innego państwa siłą armii, umocnienie swojej władzy, napływ ludności z państw dominujących i wykorzystanie ludności miejscowej. I tym właśnie były wyprawy krzyżowe. Historia podaje nam już przykłady kolonii greckich i rzymskich w basenie Morza Śródziemnego. Krucjaty z kolei stanowiły próbę kolonizacji ze strony ludów Europy Północnej - Anglików, Niemców, Flamandów, Normanów. Pierwszym bodźcem dla tego typu przedsięwzięcia była motywacja religijna, cel jednak posiadał charakter czysto polityczny. Wyprawy te były bowiem ruchem kolo-nizatorskim z prawdziwego zdarzenia, ukierunkowanym na stworzenie pomostu łączącego Zachód z posiadłościami na Bliskim Wschodzie. Europa nie tylko finansowała wyprawy wojskowe, ale zachęcała do emigracji i do osiedlania się na zdobytych terytoriach. Utworzone w Syrii państwa łacińskie stanowiły rynek zbytu dla produktów Zachodu oraz bazę eksportową dla towarów wytwarzanych w Syrii i z wielkimi korzyściami przesyłanych do Europy. Po odniesieniu zwycięstwa niemalże natychmiast tysiące pielgrzymów zalały miejsca święte w Palestynie. Byli wśród nich zarówno biedacy, jak i mieszczanie oraz członkowie zamożnych warstw społecznych. Ci ostatni podróżowali z eskortą uzbrojonych sług zapewniających im spokój i bezpieczeństwo. Wsiadali na statki w portach Barcelony, Marsylii, Genui, Pizy i Wenecji. Były to żaglowce o długości 35 metrów i szerokości 12 metrów, wznoszące się ponad poziom morza aż na 11 metrów, co pozwalało im lepiej stawiać czoła morskim falom. Zwykli pielgrzymi podróżowali w warunkach co najmniej niedogodnych, śpiąc na siennikach ułożonych w ładowni, pożywiając się najczęściej sucharami, solonym mięsem i zupami. Osoby majętne miały do dyspozycji własną kajutę na dziobie lub na rufie. "Podróż" trwała około dwóch miesięcy, przyjmując w miarę możliwości kurs wzdłuż wybrzeża. Wcześniej czy później jednak statek zmuszony był wypłynąć na pełne morze, narażając się tym samym na wykańczające cisze lub gwałtowne burze, a także na nieustanne ryzyko ataku ze strony piratów saraceńskich i niebezpieczeństwo wpadnięcia w niewolę. Ważne osoby firmowały listy kredytowe z bankami lub zakonami rycerskimi (szpitalników i templariuszy), deponując fundusz przeznaczony na natychmiastowe wykupienie. Po przybyciu do Ziemi Świętej pielgrzymi od razu kierowani byli do domów udzielających opieki, gdzie mogli odpocząć oraz zaopatrzyć się w niezbędną odzież i pożywienie oraz gdzie chorzy otrzymywali szybką pomoc medyczną. Następnie rozpoczynała się wędrówka po miejscach przytaczanych w Starym Testamencie i w Ewangeliach, z którą wiązało się stopniowe nabywanie około 300 odpustów, ustanowionych właśnie z myślą o pielgrzymach i dla nich przeznaczonych. Pielgrzymi nie zadowalali się samą wizytą w Jerozolimie, lecz mając w całkowitej pogardzie grożące im niebezpieczeństwa i ryzykując ograbienie, a nawet niewolę u muzułmanów, zapuszczali się poza mury miasta, nie tylko na tereny znajdujące się w jego pobliżu, jak na przykład Góra Oliwna, Getsemani czy Betania Świętego Łazarza, ale również aż nad rzekę Jordan, w której Jezus został ochrzczony. Odwiedzali Betlejem, Hebron - miasto patriarchów, Nablus, gdzie Jezus spotkał Samarytankę, Nazaret z kościołem Zwiastowania i domem Józefa, a także Kanę, Kafarnaum i Jezioro Tyberiadzkie, wspominając życie apostołów i liczne dokonane tam przez Chrystusa cudy. Pobyt trwał wyjątkowo długo, kilka miesięcy, a czasami nawet kilka lat. Kiedy nadchodził moment powrotu do ojczyzny, wielu zatrzymywało się jeszcze w Syrii, zwłaszcza jeśli w podróży uczestniczyły całe rodziny i jeśli do powrotu nie ponaglały pozostawione w kraju zobowiązania. Mieszkańcy Outremer byli w pełni świadomi, że są w mniejszości w stosunku do ludności autochtonicznej, wrogo nastawionej do najeźdźców. Stabilizacja i zachowanie zwierzchności musiało zatem opierać się na sile armii i na ufortyfikowaniu terenu, by móc w ten sposób kontrolować ludność muzułmańską i stawiać opór nieprzyjacielskim ofensywom. Wojsko, zgodnie z tradycją europejską, składało się z ochotników feudalnych, jednak bezpieczeństwo opierało się na dobrze zorganizowanych zakonach rycerskich, wyćwiczonych w walce i pozostających w ciągłej gotowości, by móc ingerować jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Ten element dynamiczny wymagał wsparcia przez statyczne czynniki obrony, czyli przez fortyfikacje. Rozpoczęto zatem budowę wież strażniczych, warowni i potężnych zamków o charakterze czysto militarnym. Znajdujący się na drodze do Egiptu Askalon pozostawał w rękach muzułmanów. Początkowo nie stanowiło to żadnego zagrożenia, jednak wystarczyło tylko kilka dziesięcioleci, aby niebezpieczeństwo ze strony egipskiej okazało się poważne. Kierując się przezornością chrześcijanie wznieśli od tej strony trzy fortece: Ibelin, Blanch-garde i Gibelin. Ufortyfikowano Gazę. Również muzułmański Tyr został otoczony trzema innymi zamkami: Chateau Neuf, Toron oraz Casal Imbert. Twierdzami nie do zdobycia były Montreal i Kerak zwany także Krak de Moab. Ten ostatni usytuowany był w Zajordanii, na szlaku przemierzanym przez muzułmańskich pielgrzymów zdążających do Mekki i Medyny. Fortece budowane były na wyżynach wznoszących się ponad otaczające je obszary i wspierane były przez twierdze pomocnicze, jaką była na przykład Tafile. Damaszek stanowił największe zagrożenie, ale ofensywa mogła nadejść także z płaskowyżu Golan. Istniejące ewentualne niebezpieczeństwo zrównoważyli fortyfikując miasto Banijas, które wodę czerpało ze źródeł Jordanu, dzięki czemu było w stanie stawiać opór nawet długim oblężeniom. A oprócz tego wznieśli na tych obszarach także zamek Baldwina. Koryto Jordanu uzbrojone było przez liczne fortece, spośród których najważniejszą był wznoszący się ponad całą dolinę Belvoir. Pokrywał aż trzy akry (10500 m2), jego mury szerokie były na trzy metry. Broniły go cztery wieże wysunięte w taki sposób, by umożliwić obstrzał boczny wroga, zaopatrzone w dach tarasowy mogący pomieścić wyrzutnie. Ponadto zaopatrzony był w szeroką skarpę, zaś otaczająca go fosa była szeroka i głęboka. Również miasta północne, nawet te pozornie najbezpieczniejsze, bronione były przez fortece: Mont Glavien, Ahmid i Belhacem. Zdobyciu Ziemi Świętej towarzyszyło ufortyfikowanie miast i całego terytorium oraz napływ ludności europejskiej. W Syrii znajdowało się złoto, które pochodziło z Sudanu, gdzie bito złote monety. Bito je także w Królestwie Jerozolimy, Księstwie Antiochii i Trypolisu, zgodnie z wymogami rynku. Monety te zwano "bizantami saraceńskimi". Muzułmanie zaś nadali im miano "suri". Dzięki dobrym stosunkom handlowym napłynęły one do Europy w wielkiej ilości. Tak jak i napłynął 24 karatowy złoty dinar muzułmański o wadze 4,25 gramów. Owo namacalne bogactwo, bajeczne opowieści pielgrzymów powracających z "podróży", bezpieczeństwo płynące z obecności zakonów rycerskich, spokój gwarantowany dzięki listom kredytowym, umożliwiającym otrzymanie pieniądza w gotówce w Palestynie, bez ryzyka rabunku, przekonywały coraz większą liczbę Europejczyków. Dziesiątki tysięcy osób - już nie udających się z pielgrzymką, lecz kolonów - porzuciło Zachód, decydując się na osiedlenie w Syrii. Nowi przybysze szybko integrowali się z już istniejącą społecznością. Klimat był przyjemny, zwłaszcza dla tych, którzy przybywali z północy Europy. Zimy były krótkie i łagodne, pożywienie zróżnicowane, zaś nieustannie pokryte kwieciem ogrody były prawdziwą rozkoszą dla oczu. Kto posiadał pewne ekonomiczne zabezpieczenie, kupował domostwa i ziemię. Arystokracja zaczęła wznosić domy w stylu arabskim, zaopatrzone już nie w wąskie pojedyncze przezrocza, lecz w obszerne okna, atria, ogrody i fontanny. Przejęto także zwyczaj noszenia szerokich lnianych lub bawełnianych tunik, chroniących ciało przed upałem oraz turbanów na głowie. Zaczęto używać wodę do codziennej higieny, co było praktyką raczej mało znaną na Zachodzie, wyposażać pomieszczenia w meble intarsjowane - cechujące się niezwykłą użytecznością w życiu codziennym - oraz w artystyczne przedmioty ze szkła, nakrywać podłogi miękkimi dywanami o zróżnicowanych wzorach i kolorach. Przyzwyczajono się do częstego zmieniania białych prześcieradeł i obrusów. W ten sposób bardzo szybko zapomniano o topornych meblach, jakie zdobiły ponure zamczyska europejskie. Zrezygnowano także z ciężkich i trudnych do czyszczenia części odzienia. Kobiety zaczęły ubierać się w lekkie suknie z haftowanego złotą nicią jedwabiu, barwionego na żywe kolory. Mieszczaństwo, kupcy i rzemieślnicy naśladowali arystokrację. Miejscowa sztuka lokalna przeżywała swój rozkwit. Słusznie pisze Fulcher z Ghartres (fragment ten przeszedł do historii jako jeden z bardziej znanych i ważnych): [...] Byliśmy obywatelami Zachodu a staliśmy się mieszkańcami Wschodu. Ten, kto byl Rzymianinem lub Frankiem, został na tej ziemi Galilejczykiem lub Palestyńczykiem. Kto pochodził z Reims czy Chartres, teraz jest z Tyru czy z Antiochii. Zdążyliśmy już zapomnieć o naszej rodzinnej ziemi; wielu nawet jej nie zna, albo też już więcej o niej nie usłyszało. Jeden posiada domy i sługi jako naturalne czy dziedziczne prawo; drugi wziął za żonę nie rodaczkę, lecz Syryjkę, Armenkę, albo też Saracenkę, która otrzymała łaskę chrztu. Inny znowuż żyje pod jednym dachem z teściem, zięciem, synową, chrześniakiem czy kumem; jeszcze inny ma wnuka; taki a taki posiada winnice, inny pola uprawne. Każdy w zależności od okoliczności używa innego języka, a obcy język, który stał się powszechnie stosowanym, znany jest zarówno przez jeden naród jak i drugi, a wzajemne zaufanie jednoczy ludzi, którzy nie znają własnej rasy [...]. Kto był cudzoziemcem, teraz jest, jak gdyby się tu urodził [...]. Nieustannie przybywają krewni i przyjaciele, by do nas dołączyć, porzucając swoje włości i zaniedbując je. Kto tam był ubogi, tu dzięki Bogu staje się bogaczem. Kto posiadał jedynie kilka soldów, teraz ma bizantów pod dostatkiem: kto nie posiadał nawet wioski, tu, za łaską Boga, posiada miasto. Dlaczegóż zatem miałby wracać na Zachód ten, kto odnalazł na Wschodzie tyle dobrodziejstwa? W rzeczywistości jednak chrześcijanie i muzułmanie nigdy do końca się nie zintegrowali, nawet jeśli utrzymywali częste relacje przyjacielskie i nawzajem wystawiali sobie sute uczty czy też organizowali łowy. Muzułmanie nie nauczyli się języków zachodnich, a tylko niewielu Europejczyków potrafiło posługiwać się poprawnym arabskim. Nietolerancja religijna wśród mieszkańców była niezwykle słaba a to, jeśli weźmie się pod uwagę wystawność strojów, gorszyło co bardziej zagorzałych i nieokrzesanych pielgrzymów, którzy pojmowali Ziemię Świętą jedynie jako miejsce modlitwy czy pokuty. Mniej gorliwi zazdrościli tego stylu życia i w głębi serca rozważali możliwość osiedlenia się na tych jakże atrakcyjnych terenach. Stan sprzyjającej wszystkim równowagi pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami nigdy nie był trwały. Kiedy powstały pierwsze przedsięwzięcia handlowe bazujące na imporcie i eksporcie, zrodził się również wyzysk. Znakomity historyk J. Prawer tak pisze o tym zjawisku w cytowanej już wcześniej pracy: [...] tymczasem na terenach zdobytych przez krzyżowców wytworzyła się nowa jednostka gospodarcza, która rozciągała się wzdłuż wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, od Małej Armenii aż do Zatoki Arabskiej. Pomimo nieustającej wrogości otoczenia nowe zachodnie kolonie nie zadowalały się pierwotną autarkią [...]. Oprócz tego nowa siatka kontaktów handlowych z Europą sprawiła, iż działalność gospodarcza na Ziemi Świętej osiągnęła nieznany od czasów panowania bizantyjskiego poziom. Powiązania z portami Europy Południowej z jednej strony otworzyły towarom europejskim drogę do obszarów muzułmańskich położonych w głębi lądu, z drugiej zaś sprawiły, iż rzeka towarów wschodnich rozlała się na targach i bazarach zaalpejskich [...]. oraz: [...] przez dwa wieki ziemie te odegrały pierwszoplanową rolę w międzynarodowej gospodarce. [...] Pozycja państwa, jako centrum gospodarki tranzytowej i obrotu finansowego, które regulowało przepływ metali szlachetnych i cennej waluty [...]. Należy w tym miejscu wspomnieć o świadectwach pozostawionych przez Burkanda z Góry Syjon: [...] musicie wiedzieć, iż faktycznie ogół obszarów Ziemi Świętej był i jeszcze dzisiaj jest najlepszą z ziem. W Itinerarari została ona nazwana "ziemią mlekiem i miodem płynącą". Wilhelm Heyd tak o niej napisał: [...] można ujrzeć, jak bogata jest Syria w towary nadające się do eksportu [...]. Wielkie kapitały przyczyniły się do wzmożenia w Europie Zachodniej prac w stoczniach portowych: w przeciągu krótkiego okresu czasu stworzono nowe floty handlowe. Genua, Piza, Wenecja i Amalfi toczyły ze sobą ostrą rywalizację, zaś organizowane wyprawy finansowane były z pieniędzy publicznych. Republiki Morskie zagwarantowały sobie liczne przywileje. Boemund z Antiochii ofiarował "wszystkim obywatelom Genui" możliwość osiedlania się i przywilej wolnego handlu w Księstwie. W 1104 roku Baldwin I, król Jerozolimy, przyznał określone przywileje genueńskiej Katedrze Świętego Wawrzyńca, a następnie objął nimi także Kościół w Pizie i Wenecji. To samo uczynił w 1109 roku Bertrand z Trypolisu. Przywileje dotyczyły wszystkich dzielnic miasta oraz składów towarów. Kolonie należały do kraju macierzystego, który sprawował surową kontrolę nad instytucjami administracyjnymi. Prowansja nie pozostała bezczynna, stworzyła federację Komun Prowansalskich z siedzibą w Tyrze. Rodzime miasta reprezentował konsul, którego Wenecjanie nazwali baiulisem. Powstawały prawdziwe enklawy posiadające przywilej eksterytorialności. Miasta macierzyste zachowywały w koloniach tradycje, zwyczaje i rodzime instytucje. Duchowni podlegali biskupom miast, z których się wywodzili. Taki stan rzeczy wykluczał jakiekolwiek zagrożenie powstania niezdrowej konkurencji gospodarczej. W Outremer produkowano w dużych ilościach zboże i winogrona. Znamiennym tego przykładem była słynna kiść, tak wielka, iż dwóch ludzi z wysiłkiem podtrzymywało ją na wielkim palu. Zboże natomiast z wielkim powodzeniem uprawiano na ziemiach położonych na wschodnim brzegu Jordanu, w pobliżu Jeziora Tyberiadzkiego, na ziemiach Golan, ale także na zachodnich obszarach aż po Ar-Ramlę, w pobliżu Jerozolimy. Obfitowały one w jęczmień, owies i proso. Wielką popularnością cieszyły się również rośliny strączkowe i warzywa: soczewica, bób, koper, ruta, cebula z Askalonu, szparagi. W niczym nie ustępowały im owoce. Najeźdźcy wręcz zachwycili się daktylami - miodem Ziemi Świętej - trzciną cukrową, bananami ("moz") zwanymi przez pielgrzymów "rajskim owocem", słodkimi i kwaśnymi cytrynami, pomarańczami, które w języku arabskim zwano "narange", granatami. Towarem, który eksportowano w dużych ilościach, był cukier (sukkar) produkowany z trzciny cukrowej w rafineriach w Akce, Sydonie i Tyrze. Europa przedkładała go nad produkty, które stosowano dotychczas, jak miód i soki owocowe. Wszystkie te dobrodziejstwa nie usprawiedliwiałyby jednak podboju i kolonizacji, gdyby w grę nie wchodziły inne towary o znacznie większym znaczeniu i użyteczności, jak tkanina. Trypolis szczycił się aż czterema tysiącami tkaczy pracujących w manufakturach produkujących jedwab i kamlot. Antiochia słynęła ze wspaniałych brokatów, Tyr z białego jedwabiu, jednak najważniejszym materiałem była zwyczajna, lecz niezbędna bawełna. Jak przekazują opowieści, pewien rycerz, po powrocie na Zachód, ofiarował swojej damie strój z kamlotu tak piękny i kunsztowny, iż owa szlachetnie urodzona kobieta na jego widok padła na kolana, biorąc ów strój za relikwię. Także substancje barwiące posiadały wielkie znaczenie: słynny wówczas był kolor purpury produkowany w Tyrze. Nie wolno zapominać o rzemiośle ceramicznym i szklanym. Malowane wyroby ze szkła do dzisiaj można podziwiać w British Museum. Niektórzy historycy wysunęli hipotezę, iż syryjskie szkło wywarło znaczny wpływ na sztukę wenecką. Inną kwitnącą gałęzią handlu był eksport oliwy z oliwek. Jednak największe zyski przynosiło sprowadzanie przypraw: cynamonu, kardamonu, indygo, aloesu, goździków, gałki muszkatołowej i innych aromatów, które z Syrii przywożone były przez karawany. Dzisiaj nadawanie przyprawom tak wielkiego znaczenia mogłoby wydawać się rzeczą absurdalną, jednak na początku XII wieku odgrywały one bardzo istotną rolę. Brązowy owoc, mała kuleczka o bardzo intensywnym zapachu, zwana w botanice myristica fragrans, potocznie zaś gałką muszkatołową, stosowana była do konserwacji mięsa, nie tylko zaś jako przyprawa nadająca mu bardziej intensywny smak. Używano jej również w medycynie, w leczeniu dyzenterii, przeziębienia a nawet dżumy - choroby, której w tamtych czasach obawiano się najbardziej. Gałka muszkatołowa była na wagę złota. W kolejnych wiekach wiele okrutnych i krwawych wojen wybuchło właśnie ze względu na przyprawy. Nieprawdą jest, jakoby wszystkie powyżej wymienione produkty kupowane były jedynie przez zamożne warstwy społeczne, ze względu na modę czy też kaprys. Zachodnie targowiska przepełnione były kupującymi wywodzącymi się także z mieszczaństwa, starającymi się za wszelką cenę dorównać arystokracji. W tyle nie pozostawali nawet wieśniacy, którzy chociaż nie nabywali adamaszkowych czy kamlotowych strojów, nie odmawiali sobie cukru, odzieży bawełnianej, egzotycznych owoców. W ich domach nie brakowało jednak przede wszystkim różnych przypraw. Dotychczas mówiliśmy głównie o obrocie handlowym, pamiętać jednak należy, iż ściśle z nim powiązana była migracja tysięcy Europejczyków, którzy nabyli ziemię, otrzymując z jej uprawy satysfakcjonujący dochód - kramy, domy, wysoko cenieni rzemieślnicy i powstanie wielkich ośrodków handlowych. Najeźdźcy przejęli z języka arabskiego liczne słowa, często jednak deformując je: "duana" oznaczało urząd celny, "baudeąuin" - baldachim, "taffeta" - muślin, "arsenał" - suchy dok, "mesąuine" - biedaka. Przekształcanie słów najprawdopodobniej wynikało z faktu, iż terminy arabskie zapisywano zgodnie z tym, jak były wymawiane, nie zaś zgodnie z ich faktyczną pisownią: i tak na przykład słowo "duana" powinno być pisane jako "diwan"; właściwa pisownia "sochelbes" to "suk al-bezz", które to słowo oznaczało targ tekstylny. Niestety ten stan rzeczy, tak nagle zrodzony, ale niepozbawiony licznych wad, nie mógł trwać wiecznie. Kolonizacja cywilizowanych ludów, posiadających wielowiekową kulturę i tradycję oraz silnie zakorzenioną religię, a takimi przecież byli muzułmanie z Bliskiego Wschodu, nie była łatwym przedsięwzięciem. Natomiast Outremer nigdy nie wypracowało własnej kultury, za co winą nie można obarczać jego zbyt krótkiej historii. Większość mieszkańców stanowili wojownicy i kupcy, nieposiadający intelektualnych ambicji. Dlatego też wielka przygoda Europy Zachodniej skazana była na tragiczny i krwawy koniec. 3. Zakony rycerskie. Templariusze Słynny Zakon Świątyni. Organizacja militarna. Waleczność rycerzy zakonnych. Fortece. Rozległe posiadłości ziemskie. Bankierzy. Wielkie tajemnice Świątyni. Bafomet. Bałwochwalstwo? Szpitalnicy. Zakon krzyżacki. Rycerze Świętego Łazarza. Nie sposób opisywać dzieje Królestwa Jerozolimskiego nie zapoznając jednocześnie czytelnika z zakonami rycerskimi. Powstały one jako organizacje mające chronić pielgrzymów przybywających do Ziemi Świętej, zaś ich zasadniczym celem była caritas, czyli braterska miłość. Jednak wraz z krucjatami ich ideologia zaczęła ulegać przemianie: ruch monastyczny i rycerstwo, łącząc się w jedno, wydały na świat mnichów-wojowników. Stosowanie broni i przemocy było usprawiedliwione przed Bogiem jako element konieczny dla obrony Kościoła i odbicia świętych miejsc, które niesłusznie zostały opanowane i przywłaszczone przez niewiernych. Pielgrzymi, będący chrześcijanami, nie tylko wymagali opieki, ale również tego, by broniono ich prawa do odwiedzania ziem, na których Jezus Chrystus przemawiał i został umęczony. Dlatego też powstały zakony rycerskie, spełniające funkcję społeczną, będące odrodzeniem nowego i nieskalanie czystego rycerstwa. Obrońcy wiary i chrześcijan wcielali w życie ideały rycerskie, oraz duchowe nawrócenie, poprzez wstąpienie w szeregi "rycerzy Chrystusa". W taki właśnie sposób zaczęło się konkretyzować -jak twierdzi Gilbert z Nogent - jedno z "niedopowiedzeń" papieża Urbana II: krucjata była okazją do wszczęcia w imię religii wojny, obdarzonej świetlistą aureolą męczeństwa. Według Gilberta Urban II miał w Clermont rzekomo powiedzieć: [...] do chwili obecnej walczyliście w wojnach niesprawiedliwych; wypuszczaliście zatrute strzały podczas wzajemnej rzezi motywowanej jedynie rozpustą i pychą. To uczyniło was godnymi upadku i skazało na niechybne potępienie. Teraz jednak proponujemy wam wojny, które okryją was chwalebną aureolą męczeństwa, wojny, które zapewnią prawo do chwały doczesnej i wiecznej . Powstało wiele zakonów, jednak na pierwszym miejscu znajdowały się: Zakon Szpitala Jerozolimskiego świętego Jana Chrzciciela, którego rycerze zwani byli szpitalnikami lub joannitami, templariusze oraz Krzyżacy. Za nimi wymienia się Zakon Stróżów Grobu Chrystusowego, a także Zakon Rycerzy Świętego Łazarza. Zakon Rycerzy Szpitala jest jednym z najstarszych zakonów. Zaraz po zdobyciu Jerozolimy (15 lipca 1099 roku) z woli Gerarda zebrało się kilku rycerzy, którzy za główny cel swojej działalności obrali caritas. Wielką nowością był fakt, iż najwyższa warstwa szlachetnie urodzonych poświęcała się codziennej opiece nad pielgrzymami, ubogimi i chorymi, sprawowanej poprzez sieć hospicjów i szpitali. Według obliczeń około dwóch tysięcy chorych dziennie otrzymywało opiekę w Szpitalu Świętego Jana w Jerozolimie. Szpitalnicy zajmowali się również rozdawaniem pożywienia i odzieży. W posiadaniu zakonu pozostawała cała jedna dzielnica Jerozolimy. W roku 1137 król Jerozolimy, Fulko, powierzył joannitom pieczę nad zamkiem w Gibelinie, zapoczątkowując w ten sposób militaryzację zakonu. W 1144 roku otrzymali oni od króla Rajmunda II rozległy obszar w pobliżu granicy z Hrabstwem Trypolisu, gdzie następnie wznieśli wspaniałą twierdzę zwaną Krak des Chevaliers. Wkrótce w ich władaniu znalazło się trzydzieści ufortyfikowanych zamków. Do tego wliczyć należy również liczne posiadłości ziemskie. Kiedy po śmierci Gerarda, nowy Wielki Mistrz, Rajmund z Le Puy, dodał do trzech zwyczajowych ślubów także czwarty - zbrojnej obrony Grobu Chrystusowego, rycerze-zakonnicy przyjęli nazwę Rycerzy Szpitala Jerozolimskiego Świętego Jana. Decyzja ta podyktowana była chęcią dorównania templariuszom. Zakon Świątyni w bardzo krótkim czasie zdobył rozgłos, zaś militarne wyczyny jego rycerzy przysporzyły mu wielkiego uznania, co oznaczało również liczne donacje. Zakon Świętego Jana nie mógł więc pozostać w tyle za Rycerzami Świątyni. Szpitalnicy uczestniczyli we wszystkich ważnych bitwach - ofensywnych i obronnych - jakie toczyło Królestwo, odznaczając się niezwykłą walecznością. Nie zapominali jednak o miłosiernym obowiązku roztaczania opieki nad pielgrzymami. Kiedy po długim oblężeniu Krak des Chevaliers, uznane za fortecę nie do zdobycia, poddało się sułtanowi Bajbar-sowi, wystarczyło zaledwie sześć dni by bez walki zdołał on zająć zamek w Arka Akkar. Jakiś czas później, kiedy sułtan Kalawun zdobył fortecę Al-Markab, Rycerze Zakonu Świętego Jana, pozbawieni swojej kwatery generalnej i twierdz, którymi mogliby stawić opór muzułmańskiej potędze, zdali sobie sprawę, iż bliski był koniec Królestwa, a wraz z nim także kolonizatorskiej przygody Europy Zachodniej. Niedługo potem upadł również krzyżacki zamek Mont-fort oraz liczne warownie templariuszy. Szpitalnicy przezornie jednak umocnili wielkie posiadłości, jakie nabyli na Cyprze i tam właśnie schronili się po tragicznym upadku Akki. W 1309 roku zdobyli wyspę Rodos i przyjęli nową nazwę Rycerzy z Rodos. Nadal walczyli przeciwko muzułmanom, aż do czasu, kiedy w 1522 roku Turcy zdobyli ich wyspę. Wielkoduszny cesarz Karol V ofiarował zakonowi Maltę i tam też rycerze osiedli w roku 1530, stając się Kawalerami Maltańskimi. Stworzyli potężną flotę, składającą się z niezwykle zwrotnych i szybkich galer i z wielkim sukcesem przez lata walczyli z barbarzyńskimi piratami. Nigdy oczywiście nie zrezygnowali ze swojej misji występowania w obronie chrześcijaństwa. Kiedy w 1798 roku Napoleon I zdobył Maltę, dokonał kasacji zakonu. Mając w pogardzie Kawalerów Maltańskich powiedział wówczas: "Jeśli chcą nosić mundur i miecz oraz walczyć, niech zaciągną się do mojego wojska". Kawalerowie udali się do Rosji, gdzie swoją gościnę zaofiarował im car Paweł I. Potem, w 1834 roku, dotarli do Rzymu jako Najwyższy Zakon Maltański. Po dzień dzisiejszy istnieje ich rzymska siedziba na Awentynie i cieszy się przywilejem eksterytorialności. Podczas dwóch wojen światowych, które przetoczyły się przez Europę, wzdłuż linii wielu frontów zakładano szpitale oznaczone Krzyżem Maltańskim: ich celem było leczenie i opieka nad rannymi. W ten sposób dano wyraz wierności racjom, które leżały u podstaw powstania tego zakonu. Jednak najsłynniejszym, najbardziej legendarnym i znanym zakonem jest Zakon Rycerzy Świątyni, czyli tzw. templariusze. Ich imię do dzisiaj wywiera wielkie wrażenie, gdyż otoczone jest legendami i baśniami, które czynią je emblematem odwagi i tajemnicy. Początki Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusowych sięgają roku 1118. Założony został w Troyes z inicjatywy Hugona z Payens. Jego członkowie składali trzy śluby zwyczajne, do których dołączony został czwarty: przysięga bronienia pielgrzymów w Ziemi Świętej. Zakon otrzymał w Jerozolimie na swoją kwaterę główną pomieszczenia przy świątyni Salomona {ad templum Salomonis), stąd też wzięła się zmiana ich pierwotnej nazwy na Rycerzy Świątyni czyli templariuszy. Papież Innocenty II, ogłoszoną w roku 1139 bullą Omne datum optimum uznał zakon i przyznał mu ważne i znaczące przywileje: 1) możliwość zatrzymywania przejętych zdobyczy; 2) posiadanie "domu macierzystego w Jerozolimie"; 3) zwolnienie z dziesięciny wraz z prawem odzyskania jej; 4) zwolnienie z przysięgi; 5) podleganie jedynie papiestwu; 6) posiadanie własnych kapelanów. W krótkim czasie rycerze zaczęli wyróżniać się dzięki wyjątkowemu posłuszeństwu, surowej dyscyplinie, nieustannym ćwiczeniom w posługiwaniu się bronią i gotowości do walki. Tak zwane retrais, czyli zasady postępowania, dokładnie i szczegółowo regulowały tryb życia rycerzy zakonnych: każdy z braci rycerzy posiadał trzy konie i jednego serwienta. Na ich uzbrojenie składała się żelazna kolczuga, nogawice z metalowej siatki, hełm o formie walcowanej z otworami na oczy i dziurkami wentylacyjnymi, który opierał się na ramionach, lżejszy hełm pozostawiający twarz odsłoniętą, miecz, włócznię, tarczę, maczugę i krótki sztylet. Na zbroję zakładano biały płaszcz oznaczony czerwonym krzyżem. Pod siodłem zaś umieszczano białą derkę, również zaopatrzoną w czerwony krzyż. Każdy z templariuszy posiadał wyprawę, obowiązkowo jednakową dla wszystkich, składającą się z dwóch koszul, dwóch par długich nogawic, dwóch par rajtuz, jednej skóry zwierzęcej i dwóch płaszczy - na lato i na zimę. Ponadto mieli po trzy prześcieradła, jeden koc, jeden wór skórzany, gdzie trzymano kolczugę; kilka chust, dwa noże. Zauważyć należy, iż jeśli miecz czy sztylet jednego z braci rycerzy posiadał srebrne ozdoby, zobowiązany był on do zabarwienia go na kolor czarny na znak pokory oraz aby uniknąć jakiejkolwiek ostentacji. Bracia służebni posiadali podobny ekwipunek, z tym że nie mieli do swojej dyspozycji osobnego namiotu. Oprócz tego ich płaszcz, jak również czaprak dla konia były ciemnego koloru, zazwyczaj brązowe, koniecznie zaopatrzone w czerwony krzyż. Templariusze z własnej inicjatywy przyjmowali do swoich szeregów miejscową ludność, tak zwanych turko-poli, jako oddziały pomocnicze. Wiele już powiedziano i napisano o tych rycerzach-zakonnikach oraz o ich tragicznym końcu. Zakon znajdował się na pierwszym miejscu zarówno ze względu na czynione dobro i dokonane zło, jak i na otaczającą go aurę tajemniczości. Poza wszelką dyskusją pozostawała jednak ich odwaga. Jakub z Vitry napisał: [...] za każdym razem, kiedy wzywani byli do broni, nie pytali, ilu było nieprzyjaciół, lecz w jakim miejscu ci się znajdowali. Umiejętności rycerskie templariuszy cieszyły się powszechnym uznaniem. Sławą zasłynął ich system marszowy w kształcie krzyża łacińskiego, umożliwiający wsparcie oddziałów czołowych przez skrzydła, gotowe zamknąć nieprzyjaciela w kleszczach, jak również odeprzeć ataki boczne; większość siły znajdowała się na tyłach czoła, zaś koniec dłuższego ramienia krzyża stanowił gwardię tylną mającą dużą swobodę manewrów. Templariusze prowadzili wojny na śmierć i życie. Zawsze, zarówno w dzień jak i w nocy, pozostawali w stanie gotowości. Ich waleczny duch niejednokrotnie popychał ich do okrucieństwa: nie wahali się, gdy trzeba było zastawić zasadzkę w pobliżu studni czy źródła, do którego muzułmańska ludność cywilna udawała się, by czerpać wodę lub napoić zwierzęta. Święty Bernard nie szczędził im pochwał za to, że miast podziwu, zdołali raczej wzbudzić strach. Muzułmanie natomiast nienawidzili ich szczerze i rzadko kiedy brali do niewoli. Interwencja templariuszy w wyprawach militarnych przeciwko muzułmanom często sprzyjała przechyleniu szali zwycięstwa na stronę chrześcijan. Była to bardzo dobrze zahartowana w walkach kawaleria. Templariuszy wyróżniała również duma, by nie powiedzieć, iż wręcz pycha. Nigdy nie bratali się z innymi wojskami chrześcijańskimi. Pozostawali zamknięci w swoich obozowiskach czy kwaterach, z których wychodzili jedynie na działania wojenne. Ich biały płaszcz naznaczony z lewej strony szkarłatnym krzyżem wzbudzał wielki szacunek i bojaźń. Hierarchia zakonu miała kształt piramidy. Na jej szczycie znajdował się Wielki Mistrz. W jego "domu" przebywał kapelan, kleryk, dwóch braci służebnych, giermek, kucharz, sekretarz i dwóch serwientów. Do jego dyspozycji pozostawały cztery konie i wielki namiot. Był depozytariuszem pieczęci. Seneszal, zastępca Wielkiego Mistrza, posiadał te same przywileje, zaś pod jego pieczą znajdowała się chorągiew. Marszałek dysponował nieco mniejszym namiotem, posiadał ponadto również cztery konie i do jego obowiązków zaliczała się piecza nad sprawami wojskowymi. Nad ubiorem rycerzy zakonnych czuwał tkacz, a pod jego rozkazami pozostawali krawcy. Wśród innych funkcji wymienić należy koniecznie kapitanów. Chorągiew templariuszy była w kolorze czarno-srebrzystym. "Baussant", bo taką nazwę nosiła, zawierał motto zakonu: non nobis, Domine, non nobis sed nomine Tuo da gloriom (nie nam, Panie, nie nam, Twemu daj chwałę). Porządek dnia organizowały obowiązki zakonne: o świcie odbywała się msza, następnie rozbrzmiewał dzwon przywołujący na obiad, spożywany zawsze w milczeniu przy lekturze Pisma Świętego; znowu dzwon na nieszpory, dzwon na kompletę z modlitwami nocnymi. Spowiedzi mogli wysłuchiwać jedynie kapelani templariuszy, co było gwarancją, iż każdy fakt dotyczący zakonu pozostawał tajemnicą zamkniętą w jego obrębie. Dobrze jednak znana była zachłanność zakonu, który z początku anachronicznie zachowywał nazwę "ubogich "rycerzy Chrystusa". W końcu jednak doszło do tego, iż w roku 1207 papież Innocenty III publicznie wspomniał o "żądzy pieniądza" panującej w szeregach zakonu. Administracja, która bardzo szybko przybrała określony, czysto finansowy charakter, cechowała się doskonałą wręcz organizacją. Zakon już w połowie XIII wieku posiadał dziesięć prowincji: trzy w Syrii - ze stolicą w Jerozolimie, Antiochii i Trypolisie, zaś siedem na Zachodzie - we Francji, Anglii, Poitou, Aragonie, Portugalii, na Węgrzech i w Italii (a dokładniej w Apulii). Zakon paryski, jak twierdzi P. P. Read, "był jednym z najważniejszych ośrodków finansowych Europy Północno-Zachodniej". Wszystkie podlegały Wielkiemu Mistrzowi, zaś na ich czele stali kapitanowie prowincji wspierani przez podwładnych im kapitanów poszczególnych domów. Sprawowaniem kontroli nad prowincjami zajmowali się inspektorzy. Kapitanerie, jako jednostki terytorialne, administrowały nieruchomościami, domami i posiadłościami ziemskimi, zaś ich głównym zadaniem było czerpanie z nich jak największych korzyści finansowych. Domy-fortece cechujące się militarnym charakterem, otoczone były licznymi zabudowaniami kolonów, wraz z rozciągającymi się, aż po horyzont, polami uprawnymi, rozległymi pastwiskami pełnymi trzody i stad bydła."Zauważyć należy, iż wszystkie zwierzęta przynależące do Zakonu oznaczone były jego symbolem, czyli czerwonym krzyżem. Krótko mówiąc w posiadaniu templariuszy pozostawały ogromne terytoria uprawne. W miastach natomiast zysk przynosił czynsz ściągany za wynajem budynków. Tam też prosperowały prawdziwe agencje bankowe, które wystawiały swego rodzaju karty kredytowe gwarantujące zwrot pieniędzy na Bliskim Wschodzie. Tego typu działalność finansowa dostarczała zakonowi ogromnych wręcz dochodów. Ponadto Zakon miał zwyczaj zabezpieczania się przed niewypłacalnością poprzez przyjmowanie "martwego zastawu", będącego swego rodzaju hipoteką. Czyżby była to forma lichwy, tak surowo zakazanej przez chrześcijaństwo? Tak, twierdzi Prawer, dodając: "[...] w mniejszym lub większym stopniu maskowanej. O zachłanności templariuszy krąży wiele znaczących opowieści. Jedna z nich dotyczy oblężenia Askalonu, w którym wzięło udział czterdziestu rycerzy zakonnych pozostających pod wodzą samego Wielkiego Mistrza Bernarda z Tremelay. Walczyli oni z typowym dla nich zapałem. Kiedy zaś udało im się dokonać wyrwy na pewnym odcinku murów obronnych, ruszyły ku niej także inne oddziały chrześcijańskie. Zostały jednak powstrzymane przez rycerzy Zakonu, którzy domagali się pierwszeństwa przy wkroczeniu do miasta, mając na celu oczywiście zagarnięcie najcenniejszych łupów. Tak też się stało. Jednak muzułmanie, zdawszy sobie sprawę z liczebnej szczupłości zdobywców, przystąpili do gwałtownego kontrataku, zabijając znaczną liczbę templariuszy i wypychając pozostałych poza mury. Chrześcijanie, którzy zwycięstwo trzymali już niemalże w garści, musieli rozpoczynać oblężenie od początku. Inna wieść głosi, iż kiedy Ludwig IX, późniejszy święty Ludwik Francuski, został w kwietniu 1250 roku pojmany przez muzułmanów, ci zażądali dużego okupu za jego uwolnienie. Francuzi nie dysponowali taką sumą, zwrócili się więc o pomoc do templariuszy. Na swoją prośbę otrzymali jednak odpowiedź negatywną, wyjaśniającą, iż zakon udziela pieniędzy jedynie tym, którzy go finansowali, czyli tym, którzy skłonni byli zapłacić wysoki procent. Rozwścieczeni odmową Francuzi zaatakowali rycerzy zakonnych i ciosami toporów zniszczyli skrzynie, przywłaszczając sobie skrywane w nich złoto. Zdarzało się również, iż pertraktacje dotyczące wymiany niewolników muzułmańskich na uwięzionych chrześcijan spełzały na niczym ze względu na sprzeciw templariuszy, którzy w ten sposób straciliby darmową siłę roboczą uprawiającą ich latyfundia. Powszechnie panująca niechęć, jaką zaczęto obdarzać Zakon Świątyni, przyczyniła się do rozpowszechniania niepokojących plotek na temat domniemanych relacji ezoterycznych pomiędzy rycerzami zakonnymi a muzułmanami. Nie ulega wątpliwości, iż templariusze musieli pozostawać pod silnym wpływem filozofii wschodniej. Do tego stopnia przejęli muzułmańską tolerancję, iż podczas krucjat hiszpańskich powierzyli dowództwo nad fortecą Kalatrawa Żydowi, rabbiemu Judzie. Bożek zwany Bafometem, o którego rzeczywistym istnieniu zaświadcza już sam fakt, iż był on znany w Europie Zachodniej, naraził zakon na poważne oskarżenie o bałwochwalstwo, zarzucone mu w 1307 roku. Rzekomo templariusze, w otoczeniu najbardziej znanych i cenionych uczonych arabskich, gromadzili się przed obliczem tego bóstwa, mając na celu stworzenie uniwersalnego braterstwa w imię wyższej nauki, wywodzącej się z najbardziej rozwiniętych nauk różnych narodów. Go jednak przedstawiał ów bożek i do jakiej postaci się odwoływał? Najbardziej rozpowszechniona wersja głosi, iż była to głowa o dwu twarzach, posiadająca z jednej strony oblicze blade i wygolone, z drugiej zaś czarne, pokryte kręconym owłosieniem. Nowicjusze Zakonu mieli obowiązek złożenia pocałunku na ustach głowy, weterani zaś przed wyruszeniem na bitwę owijali swój pas wokół jego szyi, aby w ten sposób zapewnić sobie większy zapał do walki. Niektórzy opisują Bafometa jako postać trzygłową, podobną do przedstawienia umieszczonego w górnej części ołtarza w kościele templariuszy w Beaume, we Francji. Można odnaleźć różne inne przykłady w miejscach kultu założonych przez zakon. Kolejna hipoteza uznaje głowę Bafometa za głowę Jana Chrzciciela, której relikwiarz został umieszczony w katedrze w Amiens i był obiektem kultu zakonnego. Potwierdza ją badacz templariuszy, Guy Jordan, który podaje, iż rycerze zwracali się do omawianej relikwii poprzez zastosowanie zaklęć magicznych, aby w ten sposób przepowiadać przyszłość. Bafomet w esseńskim kodzie Atbash oznacza rzekomo "sofię", czyli świętą mądrość. Kwestia ta jawi się jako tym bardziej istotna, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż krucjaty sprzyjały poznaniu wschodnich doktryn gnostycznych i manichejskich oraz ich kultów, w których, jak się wydaje, Bafomet stanowił przedstawienie mocy natury. Templariusze otaczali go wielką czcią, ponieważ traktowali go jako czynnik sprzyjający rozwojowi siły i poznania. W tym miejscu radziłbym zajrzeć do pracy autorstwa Josepha von Hammer-Purgstalla, Mysterium Baphometis revelatum. Podczas konferencji poświęconej zagadnieniu "Wschód i Zachód w Średniowieczu", jaka odbyła się w Rzymie w roku 1957, H. C. Puech w swoim wystąpieniu zatytułowanym: Chatarisme medieval et Bogomilisme, podkreślił, iż owe wymiany filozoficzne były "dozwolone i podtrzymywane we wszystkich przypadkach zarówno poprzez wymianę handlową, wyprawy militarne, krucjaty jak i pielgrzymki". Potwierdzeniem powyżej cytowanego stwierdzenia jest świadectwo Anzelma z Aleksandrii, zawarte w jego Tractatus de Hereticis a mówiące o nauce, która za pośrednictwem krzyżowców, którzy zapoznali się z nią w Konstantynopolu, najpierw została rozpowszechniona we Francji Północnej, by następnie przeniknąć również do jej części południowej. Na temat Bafometa zrodziło się wiele różnych hipotez, z których każda z pewnością zawiera jakąś część prawdy. Mimo to do dnia dzisiejszego pozostaje on jedną z wielu zagadek zakonu. Wiadomo, iż do szeregów templariuszy przyjmowano mężczyzn o wysokiej kulturze, wielkiej wiedzy i zaangażowaniu. Kim jednak faktycznie byli owi mityczni rycerze? Gzy rzeczywiście mnichami składającymi śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, czy raczej walecznymi i doświadczonymi wojownikami przysięgającymi, iż będą bronić chrześcijaństwa? A może filozofami? Utopistami, którzy wierzyli w uniwersalne przymierze pomiędzy wszystkimi ludami w imię wyższej nauki, nad którym pieczę sprawowałby zakon? Zdolnymi i poważnymi finansistami i bankierami, wierzycielami europejskich koron? Ludźmi pozbawionymi zasad w dążeniu do postawionych sobie celów, stającymi ponad wszelką ustanowioną władzą? A może zgrabnym połączeniem wszystkich owych znaków zapytania? I czyżby to właśnie owe znaki zapytania zadecydowały o ich końcu, dnia 13 października 1307 roku podczas zorganizowanej z inicjatywy króla Francji, Filipa Pięknego akcji, kiedy to aresztowano templariuszy, a następnie poddano ich ciężkim torturom i skazano na śmierć przez spalenie na stosie? Gdzie przepadły ich skarby? Komu zostały przekazane ich ziemskie posiadłości? Należy stwierdzić, że aż po dzień dzisiejszy sekrety templariuszy pozostają jedną wielką zagadką; istnieje na ten temat bardzo rozległa literatura, przekazywane są liczne legendy, opowieści, hipotezy, jednak aura tajemniczości nadal otacza ten zakon. Jedenaście tysięcy kapitanerii miłitarnie zorganizowanych, by móc zarządzać wielkimi obszarami ziemskimi i posiadłościami, bogactwa, działalność bankowa, stadniny, architekci, inżynierowi, admirałowie statków, kamieniarze, cieśle, kowale, murarze, tkacze, rusznikarze. Wielka potęga, państwo w państwie posiadające adeptów połączonych nierozerwalną więzią, z których każdy gotów był dać z siebie wszystko, by polepszyć techniki, wzbogacić wiedzę. Bractwo o wielu rozgałęzieniach i prężnej hierarchii. Templariusze obecni byli w każdym miejscu zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie. Na przykład w Vercelli posiadali kościół pod wezwaniem Świętego Jakuba z Albareto, oraz przyległe włości; biskup Vercelli, Albert (późniejszy patriarcha Jerozolimy, kanonizowany), sprzedał w roku 1187 wszystkie posiadłości templariuszom; inną siedzibę posiadali w malutkiej wiosce świętego Grzegorza Canavese, co zostało udokumentowane przez donację z 1174 roku VII. kal. Septembris indictione VII in domo mansionis de Templo Domini. Także na terenie włości kościelnych Świętego Galogero z Albenga należały do zakonu w latach 1143-1191 pewne obszary, które później sprzedała kurii biskupiej w Albenga. Tego typu przykłady można mnożyć w nieskończoność. Nie zawsze na przełożonych zakonu wybierano ludzi cechujących się wielkimi cnotami. Na przykład Gerard z Ridefort, Wielki Mistrz, w krytycznym dla Królestwa Jerozolimskiego okresie poprowadził dnia 1 maja 1187 roku na pewną rzeź aż stu trzydziestu ośmiu rycerzy, atakując silny oddział mameluków, którzy poili zwierzęta w źródłach Cresson. On również był odpowiedzialny za porażkę chrześcijan pod Rogami Hittinu, gdzie on sam wraz z królem Gwidonem dostał się do niewoli Saladyna. Zarówno Wielki Mistrz jak i król, aby odzyskać wolność, rozkazali obrońcom Askalonu oddać miasto Sułtanowi. Ich haniebna propozycja została wyśmiana przez oblężonych, którzy kontynuowali walkę. Gerard zwrócił się więc do Gazy bronionej przez templariuszy, którzy nie mogli nie wykonać rozkazu. Królestwo straciło twierdzę, ale za to Wielki Mistrz odzyskał wolność. Nie na długo jednak, gdyż kiedy powtórnie trafił w ręce muzułmanów, został pozbawiony głowy. Zanim do tego doszło, unosząc się ambicjami i chęcią zemsty, odsunął od funkcji Gilberta Erail, który zasłynął walecznością i umiejętnościami przywódczymi, zsyłając go do Hiszpanii. Następcami Gerarda byli: Filip z Le Plessiez, dosyć mierny Wielki Mistrz; Bernard Tremelay - przyczynił się do splądrowania Askalonu; Filip z Naplouse - kupił urząd i po zaledwie dwóch latach zrezygnował z pełnionej funkcji. Pycha templariuszy, o której już wcześniej wspominaliśmy, a o którą oskarżył zakon nawet sam papież Innocenty III, została wyraźnie zamanifestowana przez Odona z Saint-Arnaud: kiedy znalazł się w rękach niewiernych, zaofiarowano mu możliwość wymiany, ten jednak odrzucił propozycję, odpowiadając, iż nie ma takiego muzułmanina, który byłby wart tyle, co on. Dumę przypłacił śmiercią w niewoli. Warto zauważyć, iż na temat templariuszy sam Bernard z Clairvaux, założyciel tego zakonu rycerskiego i "teoretyk" świętych wojen chrześcijaństwa ("rycerz Chrystusa zadaje śmierć bez wahania a sam ją przyjmuje z jeszcze większą pewnością. Jeśli umiera, czyni to dla własnego dobra, jeśli zabija, to dla Chrystusa [...]") napisał: [...] wśród mas, które przybyły do Jerozolimy, jest w rzeczywistości niewielu, którzy nie byliby wcześniej łotrami i bezbożnikami, grabieżcami i świętokradcami, zabójcami, krzywoprzysięzcami i nierządnikami. Ich wyjazd przynosi podwójną chwałę, która odpowiada podwójnej korzyści: ich bliscy szczęśliwi są widząc, jak odjeżdżają, tak jak szczęśliwi są też ci, którzy widzą ich przybywających im na pomocBS. Święty Bernard bardzo trafnie ujął w słowa pomysł, jaki zrodził się jakiś czas wcześniej w umyśle papieża Urbana II. Militia Christi (rycerze Chrystusa) znacznie różnili się od militia mundi (rycerzy świeckich), jako że prowadzili oni świętą wojnę. W V wieku miles Christi to był mnich walczący mocą kazania, w 1100 roku stał się rycerzem dzierżącym w dłoni miecz. I taka właśnie była misja templariuszy. Zakon podlegał bezpośrednio jurysdykcji papieża, który na mocy licznych bulli wzniósł wokół niego nieprzystępny bastion. Biskupi nie posiadali nad templariuszami żadnej władzy, a to było przyczyną nieustannego napięcia pomiędzy zakonem a hierarchią kościelną. Zakon zawsze odrzucał posłuszeństwo wobec samego patriarchy Jerozolimy i nigdy też nie płacił dziesięciny. Posiadał on swoje kaplice i cmentarze, jego członkowie przebywali w jego fortecach, posiadłościach i hospicjach wzniesionych we wszystkich ważniejszych miastach na Ziemi Świętej. Templariusze nie podlegali królowi Jerozolimy, ponieważ nie byli jego wasalami, domagali się jednak, aby mogli uczestniczyć w zgromadzeniach Sądu Najwyższego. Agresywność i liczne przywileje, jakimi cieszyli się rycerze Chrystusa, doprowadziły do tego, iż zaczęli ich nadużywać. Wywierali wielki wpływ na politykę i na akcje wojskowe Królestwa. Jeśli nie przystępowali do jakiejś wyprawy, prawie zawsze odstępowano od niej. Nigdy jednak nie wahali się narzucać własnych decyzji i przedsiębrać własnych inicjatyw militarnych. Pozostając pod protekcją papiestwa i mając pewność, iż ich obecność w przypadku wojny jest niezbędna, wykorzystywali własną bezkarność do tego stopnia, iż nie przystąpili do walki odbywającej się w Italii z Manfredem, królem Sycylii, sprzeciwiając się w ten sposób poleceniu samego papieża. Należy jednak stwierdzić, iż owi zakonnicy-rycerze nigdy nie zaniedbywali misji obrońców Miejsc Świętych i pielgrzymów, nawet za cenę własnego życia. Pojawia się tutaj znaczące i niecierpiące zwłoki pytanie: z jakiej racji wśród rycerzy zakonu Templariuszy nikogo nie ogłoszono świętym, podczas gdy wielu szpitalników zostało kanonizowanych? Zgodnie z powszechnie panującą opinią początek zakonu krzyżackiego, tak jak i rycerzy Szpitala Jerozolimskiego Świętego Jana Chrzciciela, bierze się z założenia hospicjum udzielającego opieki pielgrzymom, a dokładnie z powstania - z inicjatywy pewnego niemieckiego kupca -Szpitala Najświętszej Marii Panny w Jerozolimie. Takie przekonanie przynajmniej podsycali sami Krzyżacy. Po uważnych badaniach zostało ono jednak podważone przez znakomitych historyków, jak J. Prawer czy W. Hubatsch. Prawer podaje, iż wykopaliska archeologiczne z roku 1968 przeprowadzone w Jerozolimie wyniosły na światło dzienne "mały kościółek Najświętszej Marii Panny Teutońskiej". Oczywiście to potwierdza istnienie "Niemieckiego Domu Szpitalnego", jednak różnica w stosunku do hospicjów rycerzy Świętego Jana czy też lazaretańczyków jest znaczna. Mamy tu bowiem do czynienia z organizacją zajmującą się otaczaniem opieką pielgrzymów o określonej narodowości czy języku, jak działo się to w przypadku na przykład Szpitala Węgierskiego. Tego typu działalność była znacznie bardziej ograniczona w porównaniu z wielkimi międzynarodowymi instytucjami wcześniej omawianych zakonów. A odkrycie kościółka pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Teutońskiej jest tego potwierdzeniem. Istnieje wiele rozbieżnych opinii również w odniesieniu do daty założenia zakonu krzyżackiego: zdaniem jednych jego początki biorą się w roku 1189 z inicjatywy cesarza Fryderyka I, zwanego "Barbarossą"; inni z kolei wskazują na koniec roku 1190 i na wolę księcia Fryderyka Szwabskiego, drugiego syna Fryderyka I, który rzekomo miał założyć zakon pod murami oblężonej przez krzyżowców Akki. Zdaniem trzecich, natomiast, stało się to dopiero w roku 1198. Pewna jest tylko jedna data, a jest nią luty roku 1199, kiedy to papież Innocenty III przyznał nowemu zakonowi rycerskiemu zgodę Kościoła na jego istnienie. Zakon wyróżniał się pewną cechą szczególną: mogli do jego szeregów wstępować jedynie rycerze pochodzenia germańskiego. W ten sposób wyrzeczono się możliwego charakteru międzynarodowego zgromadzenia. Reguła w niczym nie różniła się od reguły templariuszy. Krzyż natomiast nie był koloru czerwonego, lecz czarnego . Zakon funkcjonował dzięki darom pieniężnym, jakie napływały z Niemiec, lub też jakie przekazywali pielgrzymi niemieckiego pochodzenia. Wybudował w Galilei potężny zamek Montfort, zwany w języku arabskim Qal'at Qourein, zaś już w 1218 roku posiadał około sześćdziesięciu osiedli, wraz z rozległymi przyległymi terenami. Podkreślić należy, iż wszystkie posiadłości zostały zakupione i opłacone w gotówce. Zakon otrzymywał również darowizny i przywileje papieskie. Wziął czynny udział w licznych walkach z muzułmanami. Kiedy koniec Królestwa i cały związany z nim dramat był już bliski, krzyżacy, tak jak szpitalnicy, w sposób konkretny zadbali o swoją przyszłość. W roku 1291, zaraz po upadku Akki, główną siedzibę przenieśli do Wenecji, skąd wyruszyli dalej na północ, by w 1309 r. osiedlić się na terenach Prus (do Polski sprowadzeni przez Konrada Mazowieckiego w 1226 r.), gdzie stworzyli własne państwo ze stolicą w Malborku. W wieku XIV wspomagani przez Zakon Kawalerów Mieczowych z Inflant, znacznie poszerzyli jego granice. Ekspansja na wschód została zatrzymana dopiero przez rycerstwo polskie dzięki zwycięstwu odniesionemu pod Grunwaldem w roku 1410. Krzyżacy osłabieni przez bolesną porażkę, stracili wiele ziem, osiedlając się definitywnie w obrębie granic Prus Wschodnich. Wielki Mistrz, Albert Brandenburski, w roku 1525 przystąpił do reformy luterańskiej i zsekularyzował zakon. Prusy stały się wówczas księstwem, nad którym władza przekazywana była dziedzicznie. Kiedy zanikł militarny charakter Krzyżaków, ograniczyli się oni jedynie do działalności bazującej na opiece szpitalnej. W roku 1809 Napoleon I dokonał kasaty zakonu, zaś już w 1834 został przywrócony, tym razem w Austrii. Zakon Szpitala Świętego Łazarza nie cieszył się sławą, jaka otaczała templariuszy, szpitalników czy też Krzyżaków, był jednak ważnym zakonem, którego nazwa aż po dzień dzisiejszy pojawia się oficjalnie u boku nazwy Zakonu Kawalerów Świętego Maurycego. Lazaretańczycy, którzy swoje imię zawdzięczają Świętemu Łazarzowi, bratu Marty, wskrzeszonemu przez samego Chrystusa, powstali w roku 1125 w Jerozolimie. Ich misja polegała na otaczaniu opieką ludzi dotkniętych trądem. Jest to niezwykle ciężka choroba, wykluczająca wszystkich nią zarażonych poza nawias społeczeństwa. Członkowie zakonu nosili czarną pelerynę zaopatrzoną w zielony gwiaździsty krzyż. Otrzymywali liczne przywileje i donacje od kolejnych królów Jerozolimy i królów Anglii, w tym także samego Ryszarda Lwie Serce, od świętego Ludwika, Fryderyka II, a także od papieży. Tak zwane domus leprosorum powstawały nie tylko w Jerozolimie, ale również w Akce, Tyberiadzie, Askalonie, Cezarei i Bejrucie. Około 1160 roku również i ten zakon uległ militaryzacji, biorąc udział w walkach z muzułmanami. W Akce w jego posiadaniu pozostawała baszta obronna Świętego Łazarza. Podczas walki pod Forbią w 1244 r. Rycerze Świętego Łazarza okryli się chwałą, poświęcając życie w daremnej próbie zapobieżenia niechybnej porażce wojsk chrześcijańskich. Po upadku Akki zakon opuścił Palestynę i osiadł na Zachodzie, we Francji i w Italii, gdzie kontynuował swoje dzieło miłosierdzia. Jego siedziba główna mieściła się w Kapui. W 1318 roku członkowie Zakonu Świętego Łazarza zostali wyjęci spod jurysdykcji biskupów i przekazani bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. Ta niezależność stawiała ich na równi z innymi zakonami. Jednak późniejsze wewnętrzne rywalizacje zdegradowały i sprawiły, iż stał się podległy "Zakonowi Świętego Jana". W tym miejscu konieczna zdaje się krótka dygresja. Jak wieść niesie, w III wieku za panowania cesarza Maksymiana (286-305), niejaki Maurycy, centurion z Legii Tebańskiej, chcąc zachować swoją wiarę chrześcijańską poddał się śmierci męczeńskiej, jaka została mu zadana w Valese (miejscowość położona w późniejszej Sabaudii). Relikwie i miecz przez wieki należały do rodziny Sabaudzkiej, a sam święty Maurycy został uznany za jej patrona i opiekuna. Warto wspomnieć, iż rodzina ta biła własną monetę, nie bez przyczyny zwaną "maurycjaną". W roku 1434 Amadeusz VIII, książę Sabaudii, założył oddział rycerski "milites Sancti Mauritii", stacjonujący w zamku w Ripaglia, który z czasem stał się "Zakonem Rycerskim Świętego Maurycego", przyjmując regułę cysterską i stawiając sobie za cel misję walki z piratami i heretykami oraz udzielanie opieki chorym. Członkowie zakonu nosili tunikę w kolorze czerwonym, zaopatrzoną w biały trójlistny krzyż na piersiach. Bulla ogłoszona dnia 13 listopada 1572 roku łączyła Zakon Świętego Maurycego z Zakonem Jerozolimskim Świętego Łazarza, zaś nowo powstały twór przejmował regułę augustyńską, oraz nazwę Zakonu Rycerskiego Świętych Maurycego i Łazarza. Także strój uległ niewielkiej zmianie: na czerwonej tunice widniał biały krzyż Świętego Maurycego, a pod nim zielony lazaretańczyków. Kościół konwentualny zakonu znajdował się na zamku w Turynie. Ponadto w Turynie istniały dwa domy zakonne przeznaczone dla członków odbywających służbę na kontynencie, a w Nicei dom zajmujący się działalnością na morzach. Służba na morzach stanowiła nowość, dostosowywała się jednak do czasów i nowych potrzeb, co już wcześniej zrozumiał zakon rycerzy z Malty. Skończyła się epoka krucjat, nastała konieczność obrony wybrzeży przed krwawymi wycieczkami barbarzyńskich, piratów oraz stworzenia floty na Morzu Śródziemnym, będącej w stanie stawić im czoła. Nowy zakon rycerski wystawił dwie galery - Piemontesa oraz Margarita. Oddział zbrojny liczył sobie trzydziestu rycerzy i czterdziestu żołnierzy, ponadto na statkach znajdowała się załoga, w której skład wchodziło siedemdziesięciu ludzi. Admirałem był Andrea Provana. W roku 1583 obydwie galery odniosły zwycięstwo przy wyspach Hieres, zmuszając turecką flotę do odwrotu i przejmując dwa wrogie statki. W taki właśnie sposób Zakon Świętego Łazarza odzyskał dawną sławę, nie zapominając jednak o swoich korzeniach: pod jego pieczą znajdowało się leprozorium w Turynie, w Aoście otworzono szpital zaopatrzony w ambulatorium dla wojska. Inne szpitale znajdowały się w Walencji, Lanzy, Lucernie, ale największym ze wszystkich był Szpital Maurycjański w Turynie. Ponadto istniała instytucja przyznająca zapomogi chorym na trąd. Wszyscy królowie z domu sabaudzkiego byli jednocześnie generałami i Wielkimi Mistrzami zakonu. Wiktor Emanuel II przyznał zakonowi zaszczyt odznaczania oficerów, którzy w wojnie wykazali się niezwykłą walecznością. Do rzadkości należy, aby zakon rycerski zdobył aż takie poważanie, zaś jego odznaczenia były w tak wielkim stopniu pożądane. Chociaż tradycja każe uznawać Gotfryda z Bouillon za założyciela Zakonu Stróżów Grobu Chrystusowego, mimo to niektórzy wskazują, iż stało się to z inicjatywy Baldwina z Flandrii, albo też Świętego Jakuba, pierwszego biskupa Jerozolimy. Herb zakonu, ten sam, który powiewał na wieżach Jerozolimy po jej zdobyciu przez chrześcijan w roku 1099, był niezwykle bogaty w symbolikę: wielki czerwony krzyż i cztery małe wpisane w kwadraty wyznaczone przez cztery ramiona, wszystko oblamowane złotem. Pięć krzyży odwoływało się do pięciu ran Chrystusa; kolor czerwieni to kolor krwi wytoczonej z Jego ran podczas ukrzyżowania, świetliste złoto zaś - to zmartwychwstanie. Hełm rycerza, otoczony koroną z cierni, górował nad całym herbem. Na sztandarach widniał napis w średniowiecznej łacinie, wyrażający motto zakonu: Deus lo vultz. Biały płaszcz, z lewej strony, również opatrzony był krzyżem. W kronikach donoszących o wielkich bitwach z muzułmanami istnieje niewiele wzmianek o tym zakonie. Jego działalność opierała się przede wszystkim na gwarantowaniu opieki i niesieniu pomocy, przy jednoczesnym dobrowolnym uczestniczeniu braci w Kapitule Kanoników przy Grobie Chrystusa. Wraz z upadkiem Akki, także i ten zakon opuścił Ziemię Świętą, odnajdując schronienie w Perugii. Innocenty III bullą Cum solerti meditatione ogłoszoną w roku 1498 zarządził wcielenie wszystkich dóbr do posiadłości Zakonu Świętego Jana. W XV wieku kolejni papieże byli jednocześnie jego Wielkimi Mistrzami, dodając prestiżu zakonowi. Z czasem funkcja ta została przekazana kardynałom. Wkrótce zakon otoczyła mgła zapomnienia. W roku 1847 powstał Łaciński Patriarchat w Jerozolimie, zaś w 1848 papież Pius IX formalnie przywrócił zakon do istnienia. Zauważyć należy, iż w drodze wyjątku w szeregi kawalerów przyjęto cesarza Wilhelma II, chociaż był wyznania protestanckiego. Było to wyrazem uznania za donację dla świątyni na Górze Synaj, jakiej cesarz dokonał w roku 1888. Siedziba Wielkiego Magisterium mieści się obecnie w Rzymie, w Palazzo delia Rovere, na szerokiej ulicy via Concigliazione. Pałac ten słynie nie tylko ze względu na piękno form architektonicznych, ale także na przepych sal, których dekoracją zajął się sam Pinturicchio. Cesarz Karol VIII podczas swojej wizyty w Wiecznym Mieście właśnie ten pałac wybrał na miejsce swojego pobytu, przedkładając go nad gościnę w Watykanie. Zakon Stróżów Grobu Chrystusowego ma zaszczyt trzymać pieczę nad klasztorem Świętego Onufrego w Giannicolo, w którym zmarł Torąuato Tasso, twórca Jerozolimy wyzwolonej, wielki poeta opiewający męstwo i waleczność rycerstwa. Obecnie zakon liczy około 22 tysięcy członków: kawalerów, dam i duchownych, przynależących do pięćdziesięciu namiestnictw rozlokowanych w Europie, obydwu Amerykach, Australii i Azji. Wielkim Mistrzem jest aktualnie kardynał Garlo Furno. Zajmuje się charytatywną działalnością wychowawczą i kulturalną w Palestynie, Izraelu i Jordanii, obejmując nią wszystkich mieszkańców bez względu na ich wyznanie, tworząc przedszkola, szkoły podstawowe i średnie, w których wykłada 862 nauczycieli, zaś naukę pobiera 18 tysięcy uczniów. Poza licznymi zasługami militarnymi i humanitarnymi zakony rycerskie przyczyniły się do wytworzenia nowej warstwy społecznej, nowych profesji, a także honorowych odznaczeń i tytułów, tych ważniejszych i mniej ważnych, o które jednak nadal wielu się ubiega, gdyż dodają chwały i powagi nazwisku. Niestety niewielu już pamięta lub wie o ich początkach w czasach, kiedy rycerz był człowiekiem honoru, występującym w obronie sprawiedliwości, Kościoła, dbającym o chorych i ubogich. 4. Sułtan Kalawun Mongołowie. Zwycięstwo Kalawuna i zajęcie zamków Al-Mar-kab i Maraklei. Kiedy chrześcijanie dowiedzieli się o śmierci Bajbarsa, myśleli, iż nastał już definitywny kres ich nieszczęść. Zapanowała wielka radość. Nigdy wcześniej chrześcijaństwo na Ziemi Świętej nie posiadało jeszcze tak okrutnego i zdeterminowanego nieprzyjaciela. Nie potrafiono jednak wykorzystać chwili, jaką podarował im los, później zaś już żadna sprzyjająca okazja się nie przytrafiła. Bajbarsa zastąpił najstarszy syn, Bareka, niezdolny do zapanowania ani nad emirami, ani nad rozwojem wydarzeń. Mamelukowie nie byli skłonni zaakceptować wodza, który nie umie poprowadzić ich do walki, nie posiada wystarczających umiejętności i determinacji, by podejmować słuszne decyzje, ani też nie jest dobrym politykiem. Ten ostatni przymiot był niezwykle istotny w epoce ciągle nowych i nietrwałych przymierzy. Na froncie muzułmańskim jedynie Kalawun, wódz, który pod rządami Bajbarsa wykazał się wybitnymi zdolnościami, mógł stanowić istotny punkt odniesienia. Stąd też, będąc już doświadczonym dowódcą, kiedy tylko poznał zamiary emirów i oczekiwania oddziałów, nie tracił czasu, lecz stając na czele swoich hord wyruszył prosto na Zachodni odcinek podwójnego muru obronnego zamku Al-Markab. Kair. Bareka został obalony przez rebelię swoich podwładnych i w roku 1279, dwa lata po śmierci ojca, abdykował na rzecz młodszego brata, ale ten szybko został zdetronizowany przez Kalawuna, który ogłosił się sułtanem. Namiestnik Damaszku sprzeciwił się tej samowoli, jednak Kala-wun siłą wojska przywrócił mu rozsądek. Swoje uznanie nowemu sułtanowi wyraził Karol Andegaweński. Królestwo Jerozolimskie, ze względu na szczupłe granice, zwane było od tamtego czasu Królestwem Akkańskim. Chrześcijanie, niepomni na niebezpieczeństwa, wybijali się nawzajem dla zdobycia pieniędzy. Przykładem takiego nierozsądnego zachowania może być pewien mrożący krew w żyłach epizod, który oburzył nawet muzułmanów. Boemund VII, podczas wojny przeciwko Gwidonowi z Jebail, pojmał przeciwnika wraz z jego kompanami, oślepił wszystkich jeńców za wyjątkiem samego Gwidona i pochował żywcem jego braci. W roku 1280 wojsko mongolskie, z wyraźnymi zamiarami wojennymi podeszło aż pod granice Syrii i zdołało zająć Aleppo. Sułtan Kalawun postanowił mieć się na baczności, ponieważ gdyby chan sprzymierzył się z chrześcijanami z Akki, z zakonami rycerskimi i ze zbuntowanym namiestnikiem Songorem, sytuacja mogłaby stać się wielce niepokojąca. Sułtanowi udało się jednak rozwiązać napięcie dzięki niezwykłemu talentowi dyplomatycznemu. Zneutralizował Songora, ofiarowując mu lenno w Antiochii i rozpoczął pertraktacje z zakonami. Te zaakceptowały rozejm zaproponowany przez sułtana i podpisały traktat pokojowy obejmujący okres dziesięciu lat. Akka zgodnie z poprzednim traktatem, podpisanym jeszcze przez Bajbarsa, a upływającym dopiero w 1283 roku, zachowywała neutralność. Emirowie nie pomylili się, umieszczając Kalawuna na tronie. Sułtan ofiarował im przecież ważny sukces dyplomatyczny. Teraz, kiedy zlikwidowano niebezpieczeństwo ataku, można było z większą pewnością stawić czoła inwazji mongolskiej. Jednak plany sułtana sięgały nieco dalej: po zakończeniu tej kampanii miałby bowiem wolną rękę, by zaatakować pozostałe posiadłości chrześcijańskie nieobjęte rozejmem. Pod koniec września 1281 roku mongolskie straże przednie wkroczyły w granice obszarów Syrii. Niewielkiej postury wojownicy na włochatych koniach podzieleni byli na dwie armie. Jedna pozostawała pod rozkazami samego chana, druga zaś pod wodzą jego brata, Móngkego-Temu-ra. Chrześcijanie przyglądali się rozwojowi wypadków z boku. Wyjątek stanowili szpitalnicy z fortecy Al-Markab, którzy uznali, że nie obowiązuje ich rozejm zawarty bez ich zgody przez władze zakonu w Akce. Decyzja ta miała ich w niedalekiej przyszłości kosztować bardzo wiele. Kalawun był w pełni świadomy, iż zbliżająca się bitwa zadecyduje o jego przyszłych losach. Dlatego też ze wszystkimi swoimi siłami przeniósł się do Damaszku, a następnie pomaszerował żwawo wprost na nieprzyjaciela. 30 października dwa wielkie wojska stanęły naprzeciwko siebie pod Himsem. Móngke-Temur dowodził środkiem sił mongolskich, po jego lewej stronie znajdowali się szlachetnie urodzeni, po prawej zaś oddziały złożone z Gruzinów i szpitalników. Komendę nad centrum armii muzułmańskiej wziął Kalawun, z prawej strony znajdowali się wojownicy emira Ladżina, a lewą flankę zajęły kontyngenty północnosyryjskie i turkmeńskie pod wodzą dawnego buntownika Songora. Początek walce dali łucznicy wypuszczając chmury strzał, które następnie z jękiem uderzały w szeregi wojska, przerzedzając je. Po krótkiej przerwie kapitanowie, wspierani przez swoich dowódców, zacieśnili linie piechoty, a szwadrony kawalerii przygotowały się do ataku: wrogie armie z całym impetem wyruszyły wprost na siebie. Zderzenie było gwałtowne, rozległ się trzask łamanych przez żelazo tarcz, piechurzy krzyczeli, by zagrzewać się do walki i przestraszyć przeciwnika. Chmura kurzu przykryła ścierających się ze sobą. Krwawa bitwa przedłużała się, aż w pewnym momencie lewe skrzydło wojsk muzułmańskich zaczęło słabnąć. Szpitalnicy wzmogli natarcie i oddziały przeciwników ustąpiły pod siłą szturmu. Chrześcijanie rzucili się w pościg za uciekającymi wojownikami. Lewa flanka Mongołów, pomimo wycieńczenia, stawiała wytrwały opór powtarzającym się atakom mameluckim. Przez chwilę całość sprawiała wrażenie, jak gdyby front miał zatoczyć koło: centrum nieruchome, lewe skrzydła ku prawym, wywracając w ten sposób szyk szeregów. Mamelukowie wzmocnili szturm na centrum i zdołali w ten sposób przybliżyć się do gwardii mongolskiej oraz wymusić odwrót jej oddziałów. Chrześcijanie w ferworze pościgu za bardzo wysunęli się naprzód, tracąc w ten sposób kontakt z centrum armii. Musieli przedrzeć się przez rozlewające się po polu zwycięskie oddziały, ani na chwilę nie przestając zaciekle walczyć, co przyczyniło się do bardzo ciężkich strat, zanim wreszcie zdołali dołączyć się do wycofujących się Mongołów. Walka była krwawa, zaś cały obszar pokryły ciała zabitych i rannych. Kalawun wygrał, jednak jego armia została dosłownie zdziesiątkowana. Zrezygnował więc z pościgu za nieprzyjacielem. Mongołowie natomiast nie przystanęli, dopóki nie przekroczyli Eufratu. Sułtan powrócił do Egiptu, by tam swojemu wojsku dać odpocząć. W roku 1283, kiedy rozejm z Akką przestał obowiązywać, gotów był do powtórnego jego zawarcia. Po wielokrotnej wymianie ambasadorów, Akka podpisała w maju 1283 roku nowy traktat pokojowy na kolejne dziesięć lat. Tekst traktatu był niezwykle obszerny i szczegółowy, a żeby móc to sobie uświadomić, wystarczy przeczytać same formuły wzajemnej przysięgi. Oto przysięga muzułmańska: Na Allacha, na Allacha, na Allacha, w imię Allacha, Allacha, Allacha, przed obliczeni Allacha, Allacha, Allacha, wielkiego i prześladującego, karzącego i wspierającego, dosięgającego swoją mocą i zgubnego ... zobowiązuję się przestrzegać tego rozejmu [...]. po której następowała wersja chrześcijańska: Na Boga, na Boga, w imię Boga, Boga, Boga, przed obliczem Boga, Boga, Boga, na Mesjasza, Mesjasza, Mesjasza, na Krzyż [...], na trzy Osoby z jednej istoty [...] nie przysporzę szkody ani żadnej przykrości krajom sułtana i jego syna, ani jego ludowi całemu, które kraje te zamieszkują i zamieszkiwać będą [...]. Po tym niezwykle długim wstępie następuje szczegółowe wymienienie ustaleń, według których nowe granice Królestwa okazują się być bardzo ograniczone: do Akki, Aslisu i Sydonu. Kolejny punkt traktatu stanowi niezwykle ciężka dla chrześcijan klauzula: Jeśliby jeden z królów frankijskich lub też innych z Outremer wyruszyć miał stamtąd, aby zadać szkodę naszemu panu sułtanowi, albo też jego synowi, w ich krajach objętych rozejmem, władca królestwa i Wielcy Mistrzowie Akki będą zobowiązani zawiadomić o ich poruszeniach naszego pana, sułtana, na dwa miesiące przed ich przybyciem. Jeśli wyprawa przybędzie dwa miesiące od czasu powiadomienia, władca Królestwa Akkańskiego i Wielcy Mistrzowie będą zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności za wydarzenia. Jeśliby ze strony Mongołów lub innych ludów wyruszył nieprzyjaciel, ta ze stron, która jako pierwsza otrzyma o tym wieść, jest zobowiązana przekazać ją drugiej. Jeśliby nieprzyjaciel, niech Bóg zachowa, ze strony Mongołów lub innych ludów miał wyruszyć przeciwko Syrii drogą lądową, a armie sułtana wycofać się, zaś nieprzyjaciel przybliżyłby się do terytoriów wybrzeża objętych tym rozejmem, atakując je z wrogimi zamiarami, władca Królestwa Akkańskiego i Wielcy Mistrzowie będą upoważnieni do podjęcia rozmów, o ile będzie to w ich mocy, w obronie ich, ich poddanych i podległych im obszarów. Gdyby miało dojść, niech Bóg zachowa, do nagłej panicznej ucieczki ze strony państw muzułmańskich ku państwom wybrzeża, objętych przez rozejm, władca królestwa Akkańskiego i Wielcy Mistrzowie będą zobowiązani dać schronienie i opiekę uciekającym oraz bronić ich przed prześladowcą, aby mogli czuć się pewni i bezpieczni o swoje dobra. Ponadto traktat zapewniał pewne ustępstwo, nawet jeśli ograniczone, ze strony prawa muzułmańskiego: Kościół w Nazarecie i cztery najbliżej położone domy zostaną zarezerwowane dla pobożnych wizyt pielgrzymów chrześcijańskich, dorosłych i dzieci, jakiejkolwiek narodowości i stanu, pochodzących z Akki i z krajów wybrzeża zawartych w tym traktacie. W kościele księża i bracia zakonni będą odprawiać swoje modły, zaś domy będą zarezerwowane dla pielgrzymów podążających do kościoła w Nazarecie, którzy otrzymają pełne bezpieczeństwo poruszania się aż do granic krajów objętych tym traktatem. Z kamieni, które mieszczą się w kościele te, które zostaną zebrane (gdyż wypadły ze swego położenia) mają zostać odrzucone i nie zostanie położony kamień na kamieniu w celu odbudowy; ani też księża i bracia zakonni nie będą w tym celu bezprawnie poszukiwać donacji.... Tymczasem w Królestwie Akkańskim miały miejsce niezwykłe wydarzenia, dotarła bowiem wieść o śmierci Karola Andegaweńskiego. Dnia 4 marca 1284 w Tyrze zmarł natomiast król Cypru, Hugo, po którym na tron wstąpił jego najstarszy syn, Jan. Kalawun miał zamiar ukarać szpitalników z Al-Markab za sprzysiężenie się z Mongołami i za nieprzestrzeganie traktatu pokojowego, jaki zawarł ze wszystkimi zakonami rycerskimi. Jedną z głównych przyczyn było zainteresowanie, jakie wzbudzał w nim pozostający w rękach joannitów ogromny zamek. Oto co na ten temat przekazuje nam Taszrif, arabski historyk, którego zapiski stanowią istotny punkt odniesienia w badaniu dziejów mameluckich sukcesów w Syrii: [...] To jest właśnie ów wielki i ufortyfikowany zamek Al-Markab, którym nieustannie martwił się nasz pan, sułtan al-Melik al-Mansur (Kalawun) - niech Bóg obdarzy go zwycięstwem - studiując wszystkie możliwe środki, by zapewnić go islamowi, a także wprowadzając w czyn wszelkie rady, pomocne w zdobyciu go i przejęciu nad nim władzy. Jako że do tego czasu stawił czoła wszystkim siłom wiernych (islamu), a żadna z nich nie była w stanie zbliżyć się, nie mówiąc już o ataku. Melik az-Szair (Bajbars) wielokrotnie poprowadził wyprawy ofensywne przeciwko temu zamkowi, jednak Bóg nie przeznaczył dla niego zwycięstwa, nie ułatwił mu go ani też nie przybliżył go do niego: razu pewnego wyruszył z Hamat i zaskoczyły go śnieg, grad i deszcze, które, wzmagając i tak znaczne już trudności wynikające z ukształtowania terenu, nie dozwoliły mu osiągnąć wyznaczonego celu; innym razem pragnął zaatakować twierdzę, wyruszając z innej bazy, ale nie zdołał wystawić przeciwko niej wystarczająco skutecznej machiny. Krótko mówiąc, Bóg zachował zamek dla naszego pana i sułtana (Kalawu-na), aby był jedną z jego zaszczytnych zdobyczy i aby mógł być jedną z najpiękniejszych ozdób jego życia. Szpitalnicy, w których posiadaniu zamek się znajdował, stawali się coraz bardziej nieznośni, dokuczliwi i niebezpieczni, do tego stopnia, iż lud z pobliskich twierdz żył, jak gdyby w niewoli, a właściwie w grobie. Frankowie uważali, iż ów zamek był nie do zdobycia, bez względu na siły i na strategię, i że nie było takiego sprytu, który byłby w stanie go pokonać. Dlatego też trwali w owym pysznym mniemaniu, nie dbając o przysięgi, zaś podczas wydarzeń w al-Kulaj'at dopuścili się wszelkich perfidii, biorąc do niewoli i grabiąc [...]. Sułtan przygotował wielki arsenał, pełen strzał i innych rodzajów broni, i tak zostały rozdane przydziały strzał emirom i ich armiom, aby były w ich wyposażeniu i służyły, jeśli zostaną o to poproszeni; i przyszykowano machiny żelazne i rury ziejące ogniem, jakie znajdowały się w magazynach i arsenałach sułtańskich. To wszystko było przygotowane zanim ten wyruszył do walki. Ponadto zaciągnięto w szeregi armii wielką ilość artylerzystów wyspecjalizowanych w sztuce oblężniczej i mających praktykę w obleganiu; zostały zgromadzone katapulty pod pobliskimi twierdzami oraz uzbrojone po cichu i tak, aby stacjonujące w nich wojska w niczym się nie zorientowały. Katapulty i wojenne machiny zostały przeniesione na ramionach. Nasz pan, sułtan, wyruszył z Uyun al-Kasab i maszerując pośpiesznie przybył zaatakować twierdzę Al-Markab w środę dnia dziesiątego safar (684/ 17 kwietnia 1285 roku). Szpitalnicy dzielnie bronili zamku przez ponad miesiąc, odpierając wszelkie ataki. Kiedy jednak spostrzegli, iż muzułmańscy minierzy zdołali wykopać tunele łączące się z kanałami ściekowymi zamku i w ten sposób przedostać się do jego wnętrza, poddali się. Kalawun nie był tak okrutny jak Bajbars i zaofiarował obrońcom życie, dotrzymując, po przejęciu twierdzy, złożonej obietnicy. 25 maja sułtan uroczyście wkroczył do zamku i zawiesił na nim swój sztandar. Poprzedzali go emirowie, którzy dysponowali własnymi fanfarami (Kablkharre). Zaledwie pięć dni wcześniej umarł król Jan, który jedynie przez rok zasiadał na tronie odziedziczonym po ojcu Hugonie. Po nim nastąpił jego brat Henryk, który został królem Cypru, zaś dnia 15 kwietnia 1285 roku ukoronowano go w Tyrze na króla Jerozolimy, a właściwie Akki. W mieście tym zorganizowano z okazji koronacji liczne uroczystości: zabawy, turnieje, przedstawienia teatralne. Lud na piętnaście dni zapomniał o trudach życia i zanurzył się w wirze szaleństwa i radości. Święto odbiło się szerokim echem po tym, co zostało z Outremer. Jednak Kalawun nie zaprzestał swojego dzieła podbijania kolejnych obszarów i niebezpiecznie przybliżył się do zamku Marakija, zwanego także Marakleą. Twierdza wznosiła się pomiędzy Tortosą a Al-Markabem, naprzeciwko miasta noszącego tę samą co i ona nazwę. Jak mówi Taszrif, znajdowała się "pośrodku morza, na dwie i pół strzały od wybrzeża", który tak ją opisuje: Była to forteca kwadratowa, szeroka prawie na całą swoją długość, każdy bok na dwadzieścia pięć i pół łokcia, z murami o szerokości siedmiu łokci; złożona z siedmiu pięter, zbudowana na barkach zanurzonych w morzu, pełnych kamieni: pod każdym z jej boków zanurzono dziewięćset (!?) barek pełnych odłamów skalnych; każda para bloków budujących mury przymocowana była dwoma prętami żelaznymi pokrytymi siatką z ołowiu [...]. Sułtan domagał się natychmiastowego poddania zamku i całkowitego jego zniszczenia. Jego życzenie zostało spełnione. Wówczas Kalawun wysłał saperów i zażądał, aby chrześcijanie uczestniczyli w burzeniu. W ten sposób zrealizował to, co napisane zostało w Koranie: Lecz Allach spadł na nich, skąd się nie spodziewali, i tchnął strach w ich serca, tak że zdemolowali swoje domy własnymi rękami i rękami ludzi wierzących. 5. Zdrada chrześcijan i zburzenie Trypolisu Rywalizacja gospodarcza pomiędzy Genuą, Pizą a Wenecją. Wysłannicy Italii zdradzają sułtanowi zamiary Genueńczyków, prowokując atak na Trypolis. Kalawun zdobywa miasto, dokonuje rzezi na mieszkańcach i równa wszystko z ziemią. Al-Batrun i Ne-phin poddają się mamelukom. Kolejne uszczuplenie obszarów Królestwa. Królestwo Jerozolimy, a właściwie już tylko Królestwo Akkańskie, podążało w kierunku dramatycznego końca. Miało przetrwać jeszcze zaledwie kilka lat - lat bogatych w wyjątkowe i niewiarygodne wydarzenia, które jednak przyspieszyły nadejście jego kresu. Prawdziwa kryminalna historia, jakbyśmy nazwali to dzisiaj. Lepiej może jednak zastosować terminologię specjalistyczną zaczerpniętą z Runcimana: "Często historia gra fałszowanymi kośćmi". Natomiast imperium mameluckie miało przeżyć jeszcze kolejne trzy wieki. Na początku 1287 roku Pizańczycy znaleźli się w stanie wojny z Genueńczykami. Przyczyną sporu była flota, którą ci ostatni wysłali z rozkazem zatopienia każdego statku płynącego wzdłuż wybrzeża syryjskiego pod banderą Pizy. Plany Genueńczyków były aż nadto wyraźne: dominować na morzach wschodnich. Działania militarne przewidywały również atak na port w Akce, jednak przedsięwzięcie spaliło na panewce, kiedy Wenecja rozkazała swojej flocie, aby ta dołączyła do pizańskiej w obronie stolicy królestwa. Arogancję Genui wzmagała dodatkowo neutralność, jaką Kalawun obiecał ambasadorom Republiki Liguryjskiej. Ponieważ Wenecja obawiała się sukcesu Genui i wiedziała o prowadzonych przez nią pertraktacjach dyplomatycznych z Trypolisem i królem Armenii, wysłała swoich posłów do sułtana, by ci wyjawili mu owe niecne intencje. Mieli zachęcić go w ten sposób do interwencji zbrojnej w celu uniemożliwienia Genui dominacji nad Trypolisem i nad morzami, co działałoby zresztą na niekorzyść handlu w muzułmańskim porcie w Aleksandrii Egipskiej. Akt ten będący w gruncie rzeczy zdradą, autoryzował Kalawuna do zerwania rozejmu z Trypolisem. Winą za całkowite zburzenie miasta i rzeź dokonaną na jego mieszkańcach należy obarczyć jedynie chrześcijan. Sułtan, wraz ze swoją armią, wyruszył z Egiptu w lutym 1289 roku. W Syrii zebrał kolejne oddziały, a 25 marca potężne muzułmańskie wojsko rozpoczęło atak na Trypolis. Wielkie i o niezwykłej mocy machiny oblężnicze przystąpiły do systematycznej destrukcji murów obronnych i wież. Wówczas zarówno statki weneckie, jak i genueńskie podniosły kotwice i odpłynęły, pozostawiając przerażoną ludność na pastwę Mameluków. Dnia 27 kwietnia miasto zostało szturmem zdobyte. Chrześcijanie owładnięci paniką i rozpaczą, rzucili się w kierunku portu, w nadziei, iż zdołają dostać się na pokład statków. Zabity wówczas został Piotr z Moncady, kapitan templariuszy. Mamelukowie rozpoczęli systematyczną rzeź wybijając wszystkich mężczyzn i biorąc do niewoli kobiety i dzieci. Ci, którzy nie znaleźli miejsca na nielicznych pozostałych w porcie statkach, wypłynęli na łódkach wiosłowych, wierząc, iż ocalenie odnajdą na malutkiej wysepce Saint-Thomas, oddzielonej od wybrzeża wąskim pasmem morza. Doszło wówczas do niesłychanego wydarzenia. Mamelukowie, niezwykle zdolni jeźdźcy, zmusili swoje rumaki do wejścia do wody i do przepłynięcia tego odcinka, jaki oddzielał ich od wysepki. Przerażeni chrześcijanie nagle ujrzeli, jak morze pokrywa się gęstym rojem wojowników, uczepionych końskich szyi, i jak ten rój nieodwołalnie przybliża się do nich. Kiedy muzułmanie przypłynęli do wyspy, w morderczym szale rzucili się na swoje ofiary. Przez wiele dni smród rozkładających się ciał unosił się nad całym wybrzeżem. Posłuchajmy, co o tych tragicznych wydarzeniach opowiada Abu al-Fida: Oddziały muzułmańskie wtargnęły z impetem, zaś ludność zaczęła uciekać w stronę portu: tam tylko niewielu zdołało się uratować i dopłynąć na statek. Większość zaś mężczyzn została zabita, dzieci natomiast wzięte do niewoli. Muzułmanie, grabiąc miasto, zdobyli potężny łup. Kiedy skończyli mordować i grabić, miasto na rozkaz sułtana zostało zburzone i zrównane z ziemią. W niewielkiej odległości od Trypolisu znajdowała się mała wysepka z kościółkiem pod wezwaniem Świętego Tomasza. Port oddzielał ją od miasta. Kiedy Trypolis zostało zdobyte, wielka liczba Franków, wraz z kobietami, schroniła się na wysepce i w kościele, który na niej się wznosił. Jednak oddziały muzułmańskie rzuciły się wpław do morza, pokonały wody na koniach i dotarły do wyspy. Tam wybito wszystkich mężczyzn i przejęto kobiety, dzieci i dobra. Po tym, jak już nasi wojownicy zakończyli rzeź, postanowiłem udać się na wyspę na barce: ujrzałem ją pokrytą rozkładającymi się ciałami. Odór był tak odpychający, iż nie dało się na niej zatrzymać [...]. Z Trypolisu nie pozostał kamień na kamieniu. Sułtan rozkazał wybudowanie nowego miasta o tej samej nazwie, jednak w pewnym oddaleniu od wybrzeża, na stokach Góry Pielgrzymiej, pozbawiając go w ten sposób portu. Tysiąc dwustu jeńców, którzy dostali się do muzułmańskiej niewoli, zostało przeznaczonych do pracy przy arsenale w Aleksandrii. Po stronie zwycięzców, wśród ofiar wyższej rangi znalazło się dwóch emirów i pięćdziesięciu pięciu wojowników Gwardii Sułtańskiej . Małe miasta Al-Batrun i Nephin, jak tylko dostrzegły nadciągające oddziały mameluckie, natychmiast otworzyły bramy. Król Henryk przybył do Akki. Tam czekali już na niego emisariusze sułtana, którzy zarzucili mu złamanie, przy współudziale zakonów rycerskich, traktatu pokojowego, poprzez uczestniczenie w obronie Trypolisu. Król sprzeciwił się oskarżeniom, gdyż Trypolis nie podpisał rozejmu, a zatem mógł zostać zaatakowany przez kogokolwiek, jak również przez kogokolwiek broniony. To usprawiedliwienie z całą pewnością nie powstrzymałoby Bajbarsa, jednak Kalawun był wielkim znawcą praw, obarczył więc zadaniem rozwiązania powyższej kwestii radę jurystów. Racje leżące u podstaw sprzeciwu króla Henryka zostały jednak odrzucone. 6. Krucjata Włochów Baronowie uchylają się od uczestnictwa. Arogancja krzyżowców niepokoi Akkę. Rzeź na muzułmanach. Rozwścieczony Kalawun atakuje Królestwo z zamiarem zniszczenia go. Wieść o upadku Trypolisu i masakrze dokonanej na ludności cywilnej zaszokowała Europę Zachodnią, która wreszcie zdała sobie sprawę, iż nad Outremer czyha wielkie niebezpieczeństwo. Papież Mikołaj IV zwrócił się do królów całego Zachodu z prośbą, aby jak najszybciej zorganizowano krucjatę. Jednocześnie w wyniku nieustających nacisków ze strony Patriarchy Jerozolimy, zmuszony został do odwołania blokady gospodarczej narzuconej na Egipt, co pozwoliło zachować handel z Palestyną. Powtarzane ze strony Mikołaja IV apele zdawały się trafiać w próżnię. Nagle, w sposób dla wszystkich nieoczekiwany, w Italii Północnej została zorganizowana ekspedycja, której papież przyznał miano krucjaty, z czym wiązało się całkowite odpuszczenie win. Wenecja dostarczyła dwadzieścia galer, kolejnych pięć wysłał król Aragonii. Skarbiec papieski wystawił do dyspozycji tysiąc złotych monet. Wodzem wyprawy został mianowany biskup Trypolisu Mikołaj IV. Uczestniczyć w niej mieli nie baronowie, lecz zbiorowisko zubożałych chłopów, bezrobotnego pospólstwa, drobnych złoczyńców żądnych przygód i łupów, pozbawione jakiegokolwiek przygotowania militarnego, za wyjątkiem oddziału liczącego kilkuset najemnych kuszników. Uczestnicy posiadali ubogie zapasy broni, strzał i grotów, natomiast nie znali w ogóle podstawowych technik walki, ani też taktyki marszowej czy strategii rozlokowania się na polu bitwy. Było ich pięć i pół tysiąca albo, jak podają inne źródła, pięć tysięcy. Przybyli do Akki w połowie sierpnia, w roku 1290. Niesforni włoscy krzyżowcy uznali Akkę za ziemię zdobyczną i zachowywali się w pożałowania godny sposób. Zapełniali karczmy i domy publiczne, nieustannie upijali się i wszczynali kłótnie. Ludzie ci, niedający żadnego posłuchu swoim dowódcom, w przekonaniu, że ich świętym obowiązkiem jest walczyć z niewiernymi, napadali na spokojnych kupców i chłopów muzułmańskich. Sytuacja pogarszała się z każdym dniem, zaś jej kulminacją były wydarzenia z końca sierpnia, kiedy to nagle tłum krzyżowców zalał ulice i wdarł się na przedmieścia, zabijając każdego, kogo uznali za muzułmanina, czy to ze względu na ubiór, czy na kolor skóry lub też brodę. Zginęło wówczas także wielu miejscowych chrześcijan. Rycerze zakonni osłupieli ze zgrozy i starali się interweniować, ochraniając nieszczęśliwców i wtrącając do więzienia najbardziej agresywnych prowodyrów. Kiedy wieść o tym doszła do Kalawuna, ogarnął go całkiem usprawiedliwiony gniew. Władze królestwa natychmiast pośpieszyły z przeprosinami, jednak muzułmanie zażądali wydania winnych zbrodni. Rycerze zakonni, którzy byli świadkami morderstw, poparli żądania sułtana, jednakże wydanie na pewną śmierć z rąk niewiernych spotkało się z ostrym sprzeciwem opinii publicznej. Kalawun, który zawsze przestrzegał ustalonych paktów, zwołał radę prawników, aby ci wypowiedzieli się, czy ma pełne prawo do złamania rozejmu podpisanego z królestwem. Odpowiedź była jednogłośna i przerażająca: "dar al harb". Wojna! Sułtan osobiście zajął się mobilizacją armii, której zadaniem było doszczętne zniszczenie Akki i wszystkiego, co należało do chrześcijan. Miała to być wojna totalna i ostateczna. 7. Koniec Królestwa. Poświęcenie templariuszy Sułtan Kalawun umiera. Następuje po nim syn Al-Aszraf. Al-Aszraf mobilizuje wojsko i wyrusza na Akkę. Trudny marsz wojska egipskiego. Wielkie katapulty. Oblężenie Akki. Wycieńczający opór oblężonych. Waleczność templariuszy i ich poświęcenie. Zdobycie miasta i całkowite jego zniszczenie. Królestwo Jerozolimy przestaje istnieć. Na początku listopada Kalawun, stając na czele wielkiej armii, wyruszył z Kairu i rozpoczął nową kampanię wojenną. Po przebyciu zaledwie kilku mil zachorował. Gała armia przystanęła i rozłożyła obozowisko. Kilka dni później Kalawun zmarł. Był on wielkim sułtanem, zdobył liczne ziemie i miasta. Me posiadał też okrucieństwa i całkowitego braku litości, które cechowały Bajbarsa, a poza tym obdarzony był lojalnością i honorem: skrupulatnie przestrzegał wszystkich paktów. Zastąpił go syn Al-Aszraf, niezwykle uzdolniony i zdeterminowany wódz, który zdecydowanie przejął władzę i zdołał przezwyciężyć kryzys, jaki zapanował z powodu śmierci jego ojca. Przysiągł umierającemu Kaławunowi, iż wyeliminuje z Syrii wszelkie ślady bytności chrześcijańskiej. Chrześcijanie natomiast, na wieść o śmierci sułtana, dali się opanować wielkiej radości. Handel prowadzony przez Akkę kwitł, ruch w porcie nie ustawał ani na chwilę, ludność zaś cieszyła się na myśl o przyszłości pełnej pokoju. Trudno zrozumieć ten optymizm oraz to, iż ludność pomimo niedawnej masakry, jaka miała miejsce w Trypolisie, nie zdawała sobie sprawy, iż losy Akki były już przesądzone. Istniała jeszcze możliwość ocalenia życia, statki nie miałyby żadnych trudności w przyjęciu na pokład tych wszystkich, którzy zdecydowaliby się powrócić na Zachód. Czystym absurdem było zatem pozostanie w Outremer, aby zgromadzić jeszcze odrobinę złota, kiedy wszystko, nawet życie, mogło wkrótce zostać unicestwione. Templariusze wiedzieli o tym, iż Kalawun miał zamiar zniszczyć Akkę, oraz że jego syn z pewnością zrealizuje te plany, nikt jednak nie dawał wiary ich ostrzeżeniom. Nowy sułtan nie śpieszył się. Postanowił wykorzystać okres zimowy, aby zgromadzić wojska, wybudować potężne machiny oblężnicze, przygotować skrupulatnie wszystko, co potrzebne było do przeprowadzenia tak szeroko zakrojonej kampanii. Al-Aszraf nie chciał i nie mógł ponieść klęski. Królestwo, korzystając z chwili wytchnienia, wysłało do nowego sułtana swoich przedstawicieli, jednak Al-Aszraf nie chciał się z nimi widzieć i rozkazał, by wszyscy zostali wtrąceni do więzienia. W pierwszych dniach marca 1291 roku armia muzułmańska wyruszyła z Kairu. Al-Aszraf wydał rozkaz, aby całe wojsko syryjskie skoncentrowało swoje siły pod murami Akki. Ściągnął ze wszystkich swoich fortec machiny oblężnicze. Droga armii egipskiej pod wodzą sułtana była wyjątkowo trudna, jak przekazuje Abu al-Fida, który brał udział w tej wyprawie: Otrzymaliśmy wielką katapultę noszącą imię "La Mansurita", wytrzymującą ciężar czterdziestu wozów. Została rozebrana, zaś jej części rozdane wojsku z Hamatu; część, która została przydzielona mnie, zajmowała jedynie jeden wóz, jako że wówczas byłem "emirem dziesięciu". Nasz marsz wraz z wozami odbywał się pod koniec zimy; pomiędzy Hisn al-Akrad a Damaszkiem zaskoczyły nas deszcze i śnieg. Tam też, ze względu na ciężar wozów i słabość wołów, które marły z zimna, musieliśmy znosić ciężkie niedogodności. Ze względu na wozy, potrzebowaliśmy aż miesiąca, by przejść od Hisn al-Akradu do Akki, która to droga w normalnych warunkach wymaga ośmiu dni jazdy konnej. Wśród wielkich katapult znajdowała się "Zwycięska" i "Szalona". Każda z nich mogła wyrzucać kamienie o wadze jednego kwintala, czyli pociski zdolne zniszczyć każdy rodzaj murów i wież. Oprócz tego wojsko posiadało dużą ilość lżejszych, lecz niezwykle skutecznych machin miotających, ochrzczonych mianem "Czarnych Wołów" oraz machiny zwane "karabuga". Templariusze i szpitalnicy ściągnęli do miasta wszystkich swoich ludzi, aby uczestniczyć w obronie. Drogą morską przybyła pomoc z Cypru. Wszyscy zdrowi mężczyźni zostali uzbrojeni. Zebrano około 14 tysięcy żołnierzy pieszych i niespełna tysiąc rycerzy konnych. Tymczasem sułtan, według opinii kronikarzy, wytoczył do boju około 150 tysięcy piechoty i 55 tysięcy jeźdźców konnych. Z całą pewnością są to przesadzone liczby, ale nawet jeśli podzieli się je na trzy, oddają w pełni potęgę sił muzułmańskich. Oblężenie rozpoczęło się dnia 6 kwietnia 1291 roku. Była to ostatnia bitwa łacińskiego Królestwa Jerozolimy. Sułtan, aby zachować przysięgę złożoną przy łożu umierającego ojca, postanowił nie pozostawić nawet kamienia na kamieniu. Chrześcijanie natomiast zdecydowani byli bronić miasta, aż do ostatniej kropli krwi. Wczesnym rankiem emirowie wydali rozkaz, by puszczono w ruch dziesiątki katapult i setki manganeli rozlokowanych wzdłuż całej szerokości murów Akki. Miotano kamienie oraz tak zwany "ogień grecki". Część pocisków kończyła na murach, część zaś, przelatując ponad nimi, padała na zabudowania, niszcząc dachy, demolując ściany i wzniecając pożary. Atak zapierał dech w piersiach. "Ogień grecki" były to gliniane pojemniki albo beczułki wypełnione wybuchową mieszaniną siarki, smoły, ropy, oliwy i prochu z węgla drzewnego. Wypuszczane z katapulty lub manganelu, przecinały niebo długim płomiennym ogonem, poprzedzane głuchym hukiem i oślepiającym błyskiem. Podczas uderzenia rozpadały się na kawałki, rozpryskując wokół podpalony płyn, którego woda nie była w stanie ugasić. Mieszkańcy zaatakowanych domów uciekali w panice po ulicach. Kobiety i dzieci trafione kamieniami ginęły na miejscu albo były ciężko okaleczone. W tym samym czasie muzułmanie przygotowali do walki łuczników i całe chmury strzał przesłoniły niebo, opadając następnie śmiertelnym gradem na obrońców. Grad ten całymi dniami raził Akkańczyków. Jednocześnie do pracy przystąpili saperzy, ochraniani przez tarcze i przez pale okryte skórą wołów nasączoną octem, aby wypuszczane przez obrońców zapalone strzały nie były w stanie wzniecić ognia. Oddziały łuczników intensywnym rażeniem odpychały walczących od murów, zapewniając w ten sposób każdej kolumnie saperów, złożonej z 500 ludzi, skuteczną ochronę. Kiedy ci podeszli na niewielką odległość, rozpoczęli drążenie podkopów w kluczowych miejscach systemu obronnego, umieszczając tam miny, mające wybuchem spowodować zawalenie się murów i wież . Chrześcijanie bronili się dzielnie; na murach i na dwunastu wieżach walczyły oddziały króla, Wenecjanie, Pizańczycy, Francuzi, Anglicy, mieszkańcy Akki, templariusze, szpitalnicy, Krzyżacy: brakowało jednak Genueńczyków. Namiot sułtana położony był w niewielkiej odległości od wybrzeża, miał on więc po swojej lewej stronie hordy z Hamy, zaś po lewej - armię syryjską, a za nią rozciągające się aż po horyzont wojsko egipskie, które dopełniało okrążenia, aż do samej zatoki. Sułtan nie wprowadził do walk swojej floty, w związku z czym od tej strony dojście do miasta było wolne. I chrześcijanie zaatakowali właśnie tam. Abu al-Fida opowiada: Miejsce walki żołnierzy z Hamy położone było, zgodnie z ich zwyczajem, na skraju prawej flanki; znajdowaliśmy się więc na wybrzeżu morskim, z morzem po naszej prawej stronie, kiedy skierowani byliśmy twarzą do Akki; zostaliśmy zaatakowani przez barki wzmocnione szkieletowo-łukową konstrukcją z drewna, okrytą skórami bawolimi, spod których zasypywano nas strzałami z łuków i kusz. I tak musieliśmy walczyć skierowani ku miastu i mając po prawej stronie morze. Wyruszył na nas statek z zamocowaną na nim katapultą, miotającą prosto w nas i nasze namioty; znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie, aż wreszcie pewnej nocy rozszalały się gwałtowne wiatry, które zaczęły to podnosić, to opuszczać chyboczący się na falach statek: katapulta roztrzaskała się w drzazgi i więcej już jej nie montowano. Ostrzał z katapult, manganeli, łuków i kusz trwał nieprzerwanie przez wiele dni. Którejś nocy templariusze, pod osłoną ciemności, wypuścili się poza mury, wdzierając się do samego środka obozu z Hamy. W ten sposób zaskoczyli przeciwnika. Jednak muzułmanie szybko zorganizowali się i odparli atak, zmuszając templariuszy do schronienia się w obrębie murów. Kilka dni później szpitalnicy dokonali kolejnego wypadu, skończył się jednak fatalnym niepowodzeniem i uwięzieniem atakujących, gdyż muzułmanie nagle oświetlili pochodniami cały teren. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku straty po stronie chrześcijan były znaczne. Centralny występ murów, najbardziej wysunięty, stanowił barbakan króla Hugona. Obstrzał muzułmański koncentrował się zwłaszcza na nim, mając na celu jego całkowite zniszczenie. Obrońcy stwierdzili, iż obrona jest już bezcelowa i wycofali się, aby nie zginąć pod gruzami budowli. Także mury obok bramy Świętego Antoniego i wieży Świętego Mikołaja zaczęły się walić. Praktycznie cały ten odcinek fortyfikacji znajdował się w poważnym zagrożeniu. W takiej sytuacji sułtan postanowił dokonać zmasowanego ataku: rozkazał swoim saperom podpalić miny, przygotował łuczników do ostrzału ochraniającego i wysłał niektóre drużyny mameluków na mury. Miny wysadziły część umocnień obronnych, już wcześniej znacznie osłabionych i mamelucy przedarli się przez zewnętrzny pas murów, zmuszając obrońców do wycofania się poza mury wewnętrzne. Za nimi rozciągało się miasto, praktycznie już bezbronne. Al-Aszraf zwołał radę wojenną: sam zasiadł w centrum, na koniu, odziany w sute szaty, wokoło zaś na koniach przyozdobionych w strojną uprząż stanęli najważniejsi emirowie. Zadecydowano, iż dnia 18 maja zostanie przypuszczony decydujący atak. Tego dnia obrońcy Akki obserwowali z miasta wielką paradę, którą otwierały konne oddziały mameluckie, a za nimi wojownicy z Hamy, Syryjczycy, Egipcjanie, wolontariusze. Tam, gdzie wzrok sięgał, rozciągało się wojsko ustawione w ścisłe szeregi, dowodzone przez emirów w białych turbanach, których poprzedzało pięciuset cymbalistów, trębaczy i doboszy na wielbłądach przystrojonych w barwne czapraki i długie wstęgi sięgające aż do ziemi. Wojsko maszerowało w rytm bębnów. A potem rozpoczął się ostrzał z machin oblężniczych, łuków i kusz. Wzmacniane przez dźwięk instrumentów okrzyki wojenne zagrzewały do walki. Tak rozpoczęło się gwałtowne i zdeterminowane natarcie na Wieżę Przeklętą, stojącą w załamaniu wewnętrznego muru obronnego. Starcie było straszne. Zginęli w nim Wilhelm z Beaujeu i Mateusz z Clermont, zaś Jan z Villiers i Jan z Grailly zostali ciężko ranni. Templariusze dokonali tamtego dnia walecznych wyczynów, jednak wieża została przejęta a muzułmanie wtargnęli do miasta. Kilka galer stało zakotwiczonych na pełnym morzu i stanowiły pewną nadzieję na wybawienie, dlatego też w szalonej panice ludność Akki, ratując się ucieczką, rzuciła się w kierunku portu. Powtórzyła się tragedia z Trypolisu: bogaci kupcy, kobiety, starcy i dzieci wymieszali się z żołnierzami, a wszyscy desperacko poszukiwali jakiejkolwiek łodzi, która przetransportowałaby ich na statki. Oferowali kiesy złota, kosztowności i szlachetne kamienie. W zamieszaniu rodziny zostały rozdzielone, dzieci zagubione, fortuny zrabowane lub też ofiarowane za przepłynięcie kilka setek metrów na łodzi wiosłowej. W tym haniebnym chaosie leciwy patriarcha Mikołaj z Hanape, lekko ranny, został przeniesiony na małą łódkę; zdjęty jednak litością pozwolił do niej wsiąść tak wielu kobietom i dzieciom, że pod ich ciężarem łódź, po przepłynięciu kilkudziesięciu metrów, poszła pod wodę a wszyscy, którzy na niej się znajdowali, utonęli. Tymczasem na ulicach Akki rozgorzały zaciekłe walki. Obrońcy dzielnie stawiali czoła mameluckiej powodzi. Tragedia zjednoczyła wszystkie siły, które przez lata żyły w podziałach; żołnierze o różnej przynależności i pochodzeniu walczyli ramię w ramię. To uratowało wielu, którzy zdołali dotrzeć do statków. W walkach zginął marszałek szpitalników, kiedy bronił portu, aby tym samym umożliwić swoim ludziom odpłynięcie od brzegu. Krzyżacy wsiedli na siłą zajęte statki weneckie. Odpłynął także król Henryk, któremu później zarzucono, iż opuszczając miasto zhańbił się tchórzostwem. Za to chwałą okryli się templariusze, którzy wycofali się do swojej potężnej fortecy znajdującej się przy kościele Świętego Andrzeja, na południowo-zachodnim krańcu miasta, z jednej strony graniczącym z otwartym morzem. W zamku schroniły się również kobiety i dzieci. Rycerze Świątyni wytrzymali powtarzające się ataki, wzniecając tym samym gniew sułtana, który po tygodniu bezowocnych natarć wysłał swojego przedstawiciela, oferującego życie obrońcom i cywilom w zamian za złożenie broni. Templariusze przystali na propozycję. Al-Aszraf wysłał pułk mameluków, by zajęli zamek i nadzorowali opuszczenie go przez oblężonych. Muzułmanie wciągnęli na wieżę chorągiew sułtana, co nie spodobało się rycerzom, którzy jeszcze przebywali w swojej siedzibie. Tymczasem mamelucy zaczęli dopuszczać się ekscesów, molestując i niewoląc niewiasty i chłopców. Tego templariusze nie mogli już tolerować: wycięli w pień oddział muzułmanów i spalili sułtańską chorągiew, gotując się do walki do ostatniej kropli krwi. Następnego dnia Al-Aszraf zaprosił Piotra z Sevrey i kilku kapitanów, aby wspólnie omówić warunki i sposób kapitulacji. Zaledwie jednak ci stanęli przed namiotem sułtana, zostali na miejscu ścięci. W nocy sułtan wysłał swoich saperów. W absolutnej ciszy przygotowano miny i podpalono je. Większa część zamku runęła. Wówczas około tysiąca mameluków rzuciło się na gruzy, ścierając się zaciekle z obrońcami. Kiedy walka wrzała, to co jeszcze pozostało z zamku, nagle zawaliło się, grzebiąc obrońców, cywili jak i atakujących w gruzach i pyle. To epickie zakończenie zamknęło ostatecznie losy templariuszy w Syrii. Był 28 maja 1291 roku. Akka stawiała opór przez pięćdziesiąt pięć dni. Była ostatnim przyczółkiem chrześcijaństwa. Radość islamu nie miała granic. Al-Aszraf natychmiast przystąpił do systematycznego niszczenia miasta, aby nie pozostał z niego kamień na kamieniu. Portal kościoła Świętego Dominika został wywieziony i ozdobił wejście do meczetu, który sułtan kazał wybudować w Kairze, aby w ten sposób uczcić odniesione zwycięstwo. Jak przekazuje Runciman, czterdzieści lat po upadku Akki, w ruinach tej wspaniałej niegdyś stolicy Outremer gnieździła się tylko garstka wynędzniałych chłopów. Zagrabiono wszystko, co tylko znaleziono, cenne rzeczy i broń, zaś ludność została zmasakrowana lub wzięta do niewoli [...]. Następnie sułtan kazał odprowadzić na bok wszystkie kobiety i dzieci, i ściąć wszystkich mężczyzn, których było bardzo wielu. [...] Tak jak Frankowie uczynili z muzułmanami; także Bóg najwyższy dokonał zemsty na ich potomkach. Setki stron zapisano na temat upadku Akki, i tyleż samo napisano o bitwie pod Hittin oraz o zdobyciu Jerozolimy przez muzułmanów. Al-Aszraf nie poprzestał na tym zwycięstwie. Rozkazał, aby niektóre oddziały zdobyły Tyr. Miasto to, które ze względu na swoją strategiczną pozycję aż dwukrotnie odepchnęło ataki Saladyna, tym razem poddało się bez walki. Po nim przyszła kolej na Sydon, który również skapitulował. Na końcu broń złożył Bejrut. Dnia 30 lipca sułtan zajął Hajfę, zaś w pierwszych dniach sierpnia templariusze ewakuowali Sydon i potężną fortecę Aslis. To był już koniec: łacińskie Królestwo Jerozolimy przestało istnieć. Mamelukowie zburzyli wszystko, podpalili klasztor na Górze Karmel, przemierzyli wybrzeże i obszary w głębi lądu, niszcząc każdą budowlę wzniesioną przez chrześcijan. Przez ponad sto lat kobiety z Cypru przywdziewały czarne okrycia na znak żałoby po Outremer. Jakiś czas później sułtan Al-Aszraf został zamordowany przez swoich emirów. 8. Koniec Królestwa. Epilog Łacińskie Królestwo Jerozolimy przetrwało niecałe dwieście lat. Z historycznego punktu widzenia jest to niezwykle krótki okres. Zdobycie tych ziem było względnie łatwe, nadzieje zaś na ich utrzymanie - wielkie: podbudowywały one złudzenia Europy Zachodniej na prawdziwe odrodzenie. Podstawowymi założeniami przedsięwzięcia był tryumf Kościoła, zdobycie Ziemi Świętej i kolonizacja. Zjawisko samo w sobie było niezwykle istotne i pozostawiło po sobie niezatarty ślad. Fakty i wydarzenia splotły się ze sobą, angażując różne narodowości, papiestwo oraz rządzące dynastie. Stworzyły całą epokę, trwającą sto dziewięćdziesiąt lat: to mało jak na historię królestwa, wiele jednak jak na losy ludów, które brały w nim bezpośredni udział. Ówczesny świat nie zmienił się może w sposób radykalny, jednak z całą pewnością znaczny. Wydarzenia wywarły wpływ na literaturę, która wzbogaciła się o tak zwane chansons des gestes, na sztuki, politykę, architekturę, naukę, a przede wszystkim na sztukę wojenną. Jednak kompleksowa ocena historyczna tego okresu jest niestety negatywna. E. I. Watkin w The Church in Council stwierdza, iż chrześcijaństwo z duchowego punktu widzenia zostało pokonane przez islam. Natomiast S. Runciman określa całe przedsięwzięcie jako "wielkie fiasko", "tragiczny i destrukcyjny w skutkach epizod". To wszystko jest niewątpliwie prawdą, jednak Outre-mer stanowiło epopeję w której narody Zachodu uczestniczyły w imieniu Chrystusa oraz - co wcale nie jest jedną z najmniej istotnych motywacji - aby poprawić warunki życia. Przygoda zakończyła się katastrofą, ją jednak należy przypisać błędnym założeniom i niewłaściwej organizacji. Europejczycy, zwłaszcza zaś ludzie Północy, przybyli na Bliski Wschód z wielkimi ambicjami podboju, z zamiarem zdominowania ludów, o których cywilizacji, religii, waleczności nie wiedzieli niczego lub naprawdę niewiele. Chociaż osiedlili się na tamtych ziemiach, nie zdołali się zasymilować, gdyż muzułmanie nigdy ich nie zaakceptowali. Początki tej niesamowitej przygody Średniowiecza były zachęcające, szybko jednak zaczęły wiać wichry wojny. Panował stan nieustannej gotowości, który korodował i tak kruche fundamenty Królestwa Jerozolimskiego i innych krajów satelickich. Chrześcijanie nie potrafili właściwie ocenić sytuacji, kiedy Outremer powoli zaczęło chylić się ku upadkowi, kiedy granice w zatrważającym tempie zaczęły być coraz szczuplejsze, aż w końcu skoncentrowały się na jednym tylko wybrzeżu, zaś tuż za nimi rozciągał się obszar należący do nieprzyjaciela, który przejawiał coraz bardziej wrogie zamiary. Klęska pod Hittin w 1187 roku oraz utrata Jerozolimy przeraziły Zachód, który zareagował organizując trzecią krucjatę. Upadek Akki i koniec Królestwa Akkańskiego w 1291 roku przeszył bólem całe chrześcijaństwo, został jednak uznany za możliwy do przewidzenia i za wydarzenie nieuchronne, dlatego też nie przyniósł żadnej reakcji ze strony Europy. Najazd w czerwcu 1244 roku na Jerozolimę przez Chorezmijczyków, którzy splądrowali Święte Miasto i sprofanowali kościół Grobu Pańskiego, duchowe centrum Królestwa, niszcząc groby królów, a także obrócenie w proch wojska chrześcijańskiego po 17 października 1244 roku w bitwie pod La Forbie, były wyraźnymi zapowiedziami rychłego końca. Jednak aspiracje Europy Zachodniej dotyczyły już wówczas innych celów: cieszyła się ona dobrobytem i delikatne kwestie wewnętrzne odciągały jej wzrok od spraw bliskowschodnich. Anglia i Francja, które stały się zagorzałymi rywalkami, podążały nieuchronnie ku wojnie stuletniej. Gorący apel papieża Mikołaja IV nie spotkał się z żadnym odzewem. Na scenie dziejowej - po śmierci Saladyna i Al-Adila - pojawili się mamelukowie, którzy założyli trwałe i silne państwo i którzy byli okrutnymi wojownikami: okrucieństwem dorównywali krzyżowcom, którzy zdobyli Jerozolimę. Działania ich sułtanów: Bajbarsa, Kalawuna i Al-Asz-rafa były gwałtowne, zaś ich jedynym celem było zepchnięcie kolonizatorów do morza. Runciman pisze: Święta wojna była długim pasmem nietolerancji w imię Boga, co jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Tym niemniej ta kolonialna przygoda przyniosła trwałe korzyści: handel morski coraz bardziej się rozwijał, zdobywając nowe rynki. Odniesione profity ekonomiczne pozostają poza wszelką wątpliwością. J. Prawer w sposób zdecydowany mówi: Królestwo Jerozolimy było pierwszym przykładem europejskiego kolonializmu. Po upadku Akki nie pozostało już nic, za wyjątkiem żałoby, którą szlachetnie urodzone damy cypryjskie nosiły przez sto lat. Życie zakończył nawet sam zwycięzca, Al-Aszraf, zamordowany przez swoich emirów dnia 13 grudnia 1293 roku. Zaś groby królewskie, które uniknęły profanacji przez Chorezmijczyków podczas najazdu w 1244 roku, zostały zniszczone przez mnichów greckich w 1808 roku. Rozrzucili oni doczesne resztki tych, na których głowie spoczywała korona upragnionego, mającego przetrwać wieki, Królestwa Jerozolimskiego. 9. Tragiczny koniec zakonu templariuszy Papież Klemens V otwiera publiczne dochodzenie w sprawie zakonu. Aresztowanie wszystkich rycerzy zakonnych we Francji. Prześladowania w Europie Zachodniej. Kasata Zakonu. Oskarżenia i zeznania. Idolatria? Stosy. Śmierć papieża Klemensa V i króla Francji, Filipa IV Pięknego. Grzechy templariuszy. Przyczyny oskarżenia wycelowanego przeciwko zakonowi. Podział bogactw. Skarb? Ci, co przetrwali: legendy i fantazje. Literatura. Jak wiadomo, o świcie dnia 13 października 1307 roku, zgodnie z rozporządzeniem króla Filipa Pięknego, przeprowadzono operację, mającą na celu równoczesne aresztowanie wszystkich templariuszy przebywających na obszarze Francji. Gała akcja została perfekcyjnie przygotowana przez Nogareta, sławnego dzięki spoliczkowaniu papieża Bonifacego VIII w Anagni. Operacją kierował Gens du Roi, oddział królewski składający się z żołnierzy wywodzących się z mieszczaństwa i chłopstwa, który już wcześniej, podczas akcji aresztowania Żydów, udowodnił swoją skuteczność. Gens du Roi wspierani byli przez liczny oddział łuczników, niezwykle wiernych królowi. Początkowe ogólne oskarżenie o suspicio vehemens (czyli o herezję), wycelowane przeciwko templariuszom, zostało w trakcie rozwoju wydarzeń sprecyzowane. Zredagowano całą listę, na której znajdowały się następujące punkty: wyrzeczenie się Chrystusa, plucie na krucyfiks, sodomia i obrazoburstwo. Rozkaz o aresztowaniach został podpisany miesiąc wcześniej, dnia 14 września, jednak, co zadziwiające, żadna wieść o przyszłej akcji nie wydostała się na zewnątrz. Dnia 22 listopada papież Klemens V ogłosił, iż wszyscy europejscy książęta chrześcijańscy są zobowiązani do zatrzymania templariuszy przebywających na podległych im obszarach. Stało się tak w Portugalii, Hiszpanii, Anglii i na Cyprze, jednak działania te nie dorównywały ani tempem, ani zasięgiem aresztowaniom przeprowadzonym we Francji, dzięki czemu wielu rycerzy zakonnych zdołało uciec. Kiedy cała Europa oczekiwała na wyniki procesu, Klemens V, ogłoszoną na Synodzie w Wiedniu, dnia 3 kwietnia 1312 roku bullą Vox in excelso, z wysokości swojego majestatu dokonał kasaty zakonu i wszystkich jego instytucji, kierując ekskomunikę ipso facto na tych, którzy nadal stosowaliby symbole i habity templariuszy, lub też jako tacy działali. Kolejną bullą, Ad providan Christi vica-rii z dnia 2 maja 1312 roku wszystkie posiadłości templariuszy przekazał Zakonowi Świętego Jana z Jerozolimy, czyli szpitalnikom. Pomimo tak wyraźnego rozporządzenia, część dóbr templariuszy trafiła w różne ręce i różne miejsca, a dotyczyło to zwłaszcza metali szlachetnych. A ponadto bulla stała się przyczyną zagorzałych sporów pomiędzy szpitalnikami a papiestwem, oraz licznych procesów, które toczyły się przez całe dziesięciolecia. Wielu historyków pozostaje zgodnych co do tego, iż aresztowanie templariuszy było bezprawne, zaś proces, jaki po nim nastąpił, był czystą farsą. Chociaż Wielki Mistrz Świątyni, Jakub z Molay, wyznał, że nowicjusze podczas rytuałów przyjęcia do zakonu musieli wyprzeć się Chrystusa i pluć na krzyż, sprzeciwił się oskarżeniom o sodomię, która została natomiast potwierdzona przez licznych konfratrów. Niektórzy przyznali się do czczenia dwugłowego bożka, całowania go i nazywania "zbawicielem". Inni z kolei wyznali, że składali sprośne pocałunki na wstydliwych częściach ciała. Wyszło również na jaw, iż Wielki Mistrz udzielał rozgrzeszenia. Czy wszystkie te zeznania zgodne były z prawdą, czy były jedynie owocem okrutnych tortur? Czy ich późniejsze wycofanie nie było zwykłym posunięciem obronnym? Proces zakończył się skazaniem na stos pięćdziesięciu czterech rycerzy zakonnych. Wielki Mistrz, Jakub z Molay oraz Galfryd z Charnay, komandor Normandii, zostali spaleni w pobliżu Notre Damę. Pozostałych skazano na "muro et carceri perpetuo retrudendi", czyli na zamurowanie i dożywotnie więzienie. Było to wiosną 1314 roku. Mówi się, iż w chwili śmierci Jakub de Molay miał podobno przekląć wszystkich prześladowców zakonu, a także swoich ciemiężycieli. Papież Klemens zmarł 20 kwietnia 1314 roku, zaledwie miesiąc po męczeństwie Wielkiego Mistrza. Jego zwłoki zostały częściowo spalone przez płomień świecy. Również Filip Piękny skończył dosyć marnie, wyrzucony z siodła przez dzika, w listopadzie tego samego roku. Po krótkim przedstawieniu tragicznego końca tego niezwykłego zakonu, konieczne staje się przedstawienie faktycznych przyczyn owych burzliwych wydarzeń. Przede wszystkim podkreślić należy, iż templariusze, tak przezorni w licznie prowadzonych interesach, które przyciągały do zakonu osoby o wybitnych umiejętnościach i zaletach, nie potrafili zaplanować swojej przyszłości, zanim doszło do definitywnego upadku Akki, kiedy to zbliżający się koniec Królestwa Jerozolimskiego stawał się coraz bardziej dla wszystkich oczywisty. Na przykład reakcja szpitalników była wręcz przeciwna: zatroszczyli się o możliwość kontynuowania swojej misji wpierw na Cyprze, później na Rodos, a na końcu na Malcie. Podobnie postąpili Krzyżacy, którzy już w 1291 roku znaleźli się w Wenecji, by w 1309 roku powrócić do czynnej służby na terenach Prus. Templariusze, po krótkim postoju na Cyprze, bez wyraźnych skutków usiłowali namówić europejskie chrześcijaństwo do zorganizowania kolejnej krucjaty. Ich bazą była wówczas mała wysepka i Ruad. Kiedy stracili nawet i ten ostatni przyczółek, schronili się na Zachodzie, pozbawieni wyraźnych nadziei na dalszą działalność. Kiedy zapomniano o ich waleczności, kiedy przeminęła bojaźń wzbudzana symbolami, nie pozostało nic, oprócz niechęci dla ich pychy oraz rozgoryczenia wynikającego z gospodarki finansowej zakonu i prowadzonego przez nią procederu lichwiarstwa. Templariusze, jak widać, nie cieszyli się powszechną sympatią. Zakon skrywał zbyt wiele sekretów, był zbyt nieprzystępny, co spowodowało ogólnie panującą niechęć, która przyniosła owoce w postaci coraz to poważniejszych oszczerstw, a te wcześniej czy później musiały dotrzeć do papieża. Klemens V, przerażony krążącymi plotkami, w maju 1307 roku przywołał do siebie Wielkiego Mistrza. Wówczas zakon po raz kolejny popełnił karygodny błąd nieprzezorności: zamiast zapewnić sobie poparcie, przygotować obronę polityczną, jak uczyniłby to każdy przesłuchiwany, zgrzeszył pychą! Molay nie stanął przed papieżem z pokorą, lecz z arogancją władcy, otoczony licznym orszakiem rycerzy zakonnych wylądował w Marsylii i przemierzył Francję z wielkim przepychem i rozgłosem. Ponad to bezmyślnie i nierozsądnie wiózł ze sobą ogromnej wartości skarb. Najprawdopodobniej Wielki Mistrz w krytycznym dla zakonu momencie pragnął utwierdzić opinię o jego militarnej i ekonomicznej potędze. Konsekwencją spotkania było zainicjowanie publicznego dochodzenia w sprawie zachowania i postępowania zakonu. Niektórzy historycy utrzymują, iż to sam Jakub z Molay sprowokował papieża do podjęcia takiej decyzji, aby tym samym obalić wreszcie krążące oszczerstwa. Niestety kilka miesięcy później rozpoczęły się masowe aresztowania. Prawomocność całej akcji pozostawała oczywiście pod wielkim znakiem zapytania. Biorąc pod uwagę fakt, iż zakon podlegał bezpośrednio jurysdykcji papieża i że ten przedsięwziął już konkretne kroki w tej sprawie, rozpoczęcie drugiego, równoległego dochodzenia przez króla Francji i Inkwizycję oraz przystąpienie do uwięzienia templariuszy było czystym bezprawiem. Filip Piękny miał jednak u swojego boku Wilhelma Imberta, doświadczonego prawnika i eksperta w zakresie teologii, który doradził mu odwołanie się do instytucji prawnej, która w przypadku, gdy w grę wchodziła zasada niepełna lub też "in blanco", zezwalała na zastosowanie analogicznej zasady moralnej, w celu wydania sądu o występku, który w przeciwnym razie pozostałby bezkarny. Ponadto, przy jednoczesnym uznaniu ważności dochodzenia papieskiego, biorąc pod uwagę powagę przypisywanych templariuszom zbrodni, Inkwizycja mogła postępować przeciwko pojedynczym członkom zakonu. Uciekanie się do różnych prawnych wybiegów, aby obejść dotychczas istniejące normy i stworzyć inną, nową i bardziej wygodną zasadę, jest tutaj ewidentne. To czyniło przedsięwzięte przez króla kroki legalnymi. Aresztowanie templariuszy wzbudziło na Zachodzie wielką sensację, a jego echa odnajdujemy nawet w Boskiej komedii, gdzie Dante w następujący sposób wyraża swoje oburzenie: "Widzę, jak nowy Piłat chęci swoje Niesyte zwraca na nowe bezprawie i chciwość wnosi w święcone podwoje". W cytowanym wersie kładzie nacisk na bezprawność działań Filipa Pięknego (...) oraz sugeruje przyczynę jego posunięć (...). I faktycznie, zgodnie z ogólnie panującą wówczas opinią, Filip IV miał zamiar nie tylko przywłaszczyć sobie bajeczne bogactwa zakonu, ale również anulować długi korony francuskiej, jakie posiadała ona wobec niego. Krąży opinia, jakoby templariusze mieli wyznać miejsca ukrycia części bogactw podczas ciężkich mąk, jakim ich poddawano, jednak Runciman, historyk znany ze swego obiektywizmu, pisze: "(...) nie zawsze stosowano tortury (...)". Oczekiwania Filipa Pięknego, dotyczące skarbu Świątyni przyniosły królowi w pewnym stopniu rozczarowanie. Abstrahując od metali szlachetnych, które na kilka dni przed aresztowaniami zostały ukryte w bezpiecznym miejscu, pozostała część skarbów została dekretem papieskim z dnia 12 marca 1312 roku przekazana na spłacenie wydatków związanych z procesem. Wielu królów przedstawiło kosztorysy znacznie zawyżone, co sprawiło, iż bogactwa szybko się rozeszły. Skoro już przedstawiliśmy te dramatyczne wydarzenia, nie pozostaje nam nic innego, jak zainteresować się losem rycerzy, którzy zdołali uniknąć stosu, albo też zamurowania żywcem w więzieniu oraz skarbem, o którym tyle już zdążono powiedzieć i napisać. Należy w tym miejscu koniecznie zauważyć, iż wiele legend i fantastycznych opowieści jest ze sobą sprzecznych. Historyk Bordonove pisze: Ślady, jakie przetrwały, są rzadkie i przypadkowe. Bardziej złośliwy zdaje się być Walcom Barber, wybitny badacz templariuszy: [...] drobny, ale jakże aktywny przemysł, przynoszący korzyści naukowcom, historykom sztuki, dziennikarzom, publicystom i komentatorom telewizyjnym. Prawda historyczna wykazuje, że poza wszelką wątpliwością w wielu europejskich krajach aresztowania nie przebiegały w tak zorganizowany sposób, jak miało to miejsce we Francji. Głos Klemensa V docierał do zakątków Europy z opóźnieniem i ze słabym wydźwiękiem, a owocem jaki przynosił, było raczej zdziwienie i niedowierzanie. Wydaje się, iż w 1307 roku na całym Zachodzie przebywało około piętnastu tysięcy Rycerzy Świątyni. Proces i likwidacja zakonu doprowadziły do ich rozproszenia. Niektórzy, głęboko rozczarowani, powrócili do własnych dóbr, inni natomiast zamknęli się w klasztorach, lecząc rozdartą bólem duszę. Bulla papieska Considerantes dudum przywróciła ich na łono Kościoła. Pewna liczba dawnych templariuszy przyłączyła się do licznych w tamtych czasach, wędrujących od miasta do miasta i od wsi do wsi, grup błędnych rycerzy. Natomiast ci, obdarzeni największym duchem, przezwyciężyli strach i starali się kontynuować swoją misję mnichów-wojowników. Na całym Zachodzie Rycerze Świątyni znani byli ze swojej waleczności, stąd też nie mieli oni żadnych trudności w ubieganiu się o przyjęcie do innych zakonów rycerskich. W Hiszpanii mogli wstąpić w szeregi Zakonu z Montesy, zachowując swój biały płaszcz, wyróżniający się czerwonym krzyżem. Templariusze pochodzenia niemieckiego zostali przyjęci przez zakon krzyżacki. Król Dionizy I, który nie przystał na masowe aresztowania, przyjął ich w Portugalii i otrzymał od papieża Jana XXI, następcy Klemensa V, pozwolenie na założenie zakonu pod nazwą "Rycerzy Chrystusa". Zaczęli ściągać do niego liczni templariusze, którzy mieli nadzieję na odzyskanie swojej tożsamości i przywdzianie na powrót ich dawnego stroju. Król Dionizy zobowiązał ich do składania przysięgi wierności, a na znak niewinności dodał mały biały krzyż, który został nałożony na dawny krzyż czerwony. Nowi templariusze nie byli już podlegli papiestwu, lecz koronie portugalskiej. Zachowali jednak w pamięci powszechnie znane złośliwe i mściwe powiedzenie: "templi destructor Clemens". Nowi Rycerze Chrystusa dzielnie walczyli z Maurami. Zakon jednak szybko przekształcił się z wojska naziemnego w morskie, idąc w ślad za strategicznym zapotrzebowaniem, do którego dostosowali się już wcześniej Kawalerzy Maltańscy oraz Zakon Rycerski Świętych Maurycego i Łazarza. Wielu templariuszy znalazło schronienie w Szkocji, gdzie istnieją liczne świadectwa na ich obecność, na przykład odnalezione groby z symbolami zakonu. Pokaźny poczet rycerzy wstąpił podobno do wojska Roberta Bruce'a i u jego boku walczył z Anglikami w 1314 roku w niezwykle ważnej bitwie pod Bannockburn, dzięki której Szkocja wyzwoliła się spod władzy Edwarda II i odzyskała niepodległość. Natomiast ci z francuskich templariuszy, którzy uniknęli płomieni stosów, żywota dokonali w wieżach Caudray w Chinon oraz w zamku Domme w Perigord. W tym ostatnim jeszcze w 1320 roku przetrzymywano rycerzy uwięzionych w 1307 roku. Uczucie litości i braterstwa wyrazili szpitalnicy, przyznając najbiedniejszym templariuszom dożywotnią rentę, przypominając jednocześnie, iż Zakon Świętego Jana wszedł w posiadanie nieruchomości Świątyni zgodnie z rozporządzeniem bulli Ad providam Christi vicarii. W późniejszych latach losy templariuszy coraz bardziej się zacierały, natomiast górę zaczęła brać legenda. Jak wieść głosi, na uroczystej ceremonii koronacji Karola VII w Reims, u boku Joanny d'Arc, powiewał słynny "Baussant", chorągiew zakonu. W XV wieku, założone przez Chrystiana Rosencreutza bractwo "Różokrzyżowców" gościło podobno w szeregach swoich adeptów także i templariuszy. Kawaler Andrew Ramsay, mason Rytu Szkockiego, w swojej słynnej "Oracji" wspomina o "duchowym narodzie", wspólnej konfraterni, gromadzącej ludzi wszelakiego pochodzenia. Zamieszczone w dziele odwołanie do "Bafbmeta" jest jednoznaczne. W roku 1760 mason, baron Karl Gothelf von Hund założył "Ścisłą Obserwę" a podstawową jej zasadą było twierdzenie, że pochodzi bezpośrednio od zakonu templariuszy. Jednak jego następca, książę Brunszwiku, przemianował ją na "Ścisłą Obserwę Szkocką". Dużo się opowiadało o "Rycerzu z czerwonym piórem". Mozart skomponował nawet o nim Czarodziejski flet. Wypisano rzeki atramentu, gdyż temat okazał się niezwykle nęcący. Templariusze, dzięki swojej wielorakiej działalności ekonomicznej zgromadzili wielkie bogactwa. Skarb składał się ze srebra, złota i szlachetnych kamieni i został umieszczony we Francji, w zamku będącym generalną komandorią Świątyni w Paryżu. Przed aresztowaniami dziesiątki wozów ze słomą, pod którą skryto ogromną ilość złota i kosztowności, opuściły w nocy mury twierdzy. Nawet jeśli nie otrzymali oni żadnego ostrzeżenia o zbliżających się aresztowaniach, sam fakt, iż papiestwo rozpoczęło publiczne dochodzenie na temat postępowania rycerzy skłoniło ich do podjęcia środków ostrożności. Logiczne wydaje się zatem, iż największą część skarbu postanowili ukryć w bezpiecznym miejscu. W tamtym czasie czternaście galer odbiło od brzegu i wyruszyło w nieznanym kierunku. Wiozły na swoim pokładzie skarb, ale dokąd? Powstawały na ten temat kolejne legendy i bajki, my jednak już wiemy, iż sekrety templariuszy zdają się być stworzone właśnie w tym celu. Ogromna liczba mediów, paleografów amatorów przez wieki wyruszała na poszukiwania tego słynnego skarbu. Odcyfrowywano napisy, kładziono nacisk na dokonywane odkrycia i na odczytywanie znaków kabalistycznych. Prowadzono wykopaliska w Bretanii, w okolicach zamku w Gisors, zapominając przy tym, iż ta forteca należała przecież do korony francuskiej, a zatem niemożliwe jest, aby rycerze właśnie w domu nieprzyjaciela ukryli własny skarb. Doszło do tego, iż niektórzy zaczęli opowiadać o kosztownościach, które w Bretanii, o północy, pokazują się ludziom, jednak duchy templariuszy bronią ich z obnażonymi mieczami. Bardziej wiarygodne są natomiast informacje historycznie udokumentowane, jakie miały miejsce w XX wieku. Kiedy nazizm opanował już całe państwo niemieckie, pod koniec lat trzydziestych zorganizowano tajną ekspedycję na Pustynię Gobi, położoną pomiędzy Chinami a Mongolią, o powierzchni 2000000 km2, szeroką na 3000000 km, przeciętą łańcuchem górskim o wysokości nieschodzącej poniżej tysiąca metrów. Ten ogromny obszar w ciągu kilku lat został szczegółowo przebadany. Według jednej z prawdopodobnych informacji odkryto miasto w całości zbudowane pod ziemią, noszące nazwę Agatlhi. Aż po dzień dzisiejszy powody zorganizowania misji są nieznane. Co chciano odkryć? Obecność wysłańców z innych planet, Świętego Graala, czy może skarb templariuszy? W pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku pojawiły się liczne głosy, które wskazywały zamek w Montsegur jako miejsce ukrycia skarbu Rycerzy Czerwonego Krzyża: twierdza ta była początkowo w posiadaniu katarów, następnie zaś pozostawała w rękach uczniów Zaratustry. Ponadto jest to miejsce przesiąknięte wręcz ezoteryzmem. Montsegur leży na południu Francji, na górze trudno dostępnej, dokładnie pomiędzy miastami Foix i Lavelanet, na stokach Pirenejów. Jeśli miałaby to być prawda, oznaczałoby to, że skarb nigdy nie opuścił terenów Francji. Nic jednak nie wiadomo o jakichkolwiek poszukiwaniach czy wykopaliskach w tym miejscu. Prawdopodobnie krążące plotki stanowiły negatywną reklamę dla Montsegur, dlatego też skarb został przeniesiony gdzie indziej. 10 czerwca 1944 roku, czyli kilka dni po desancie alianckim w Normandii, miał miejsce bardzo dramatyczny i poruszający epizod, którego przyczyny, pomimo procesu jaki odbył się w 1953 roku w Bordeaux, do dziś nie zostały wyjaśnione. Tamtego pamiętnego dnia, oddział liczący od 140 do 180 żołnierzy SS87 wchodzących w skład III Kompanii Kahna, będącej częścią batalionu "Der Fiihrer Regiment", który pozostawał pod dowództwem majora Diekmanna, skierował się ku wiosce Oradour-sur-Glane, położonej w Limosin, w okolicach rzeki Vienny. Grupy SS posiadały broń automatyczną, ponadto ręczne bomby łzawiące, zmodyfikowane na duszące. Wioska nigdy nie udzielała schronienia ani partyzantom, ani Żydom, była daleko położona od linii frontu i nie posiadała żadnego znaczenia strategicznego. Wypady niemieckich oddziałów na te tereny były niezwykle rzadkimi przypadkami. Może, co najwyżej, działała tam całkowicie tajna grupa, złożona z nie więcej niż pięciu osób, mająca za zadanie pomagać zestrzelonym alianckim lotnikom w powrocie do Anglii - poprzez Hiszpanię. W wiosce jednak zawsze panował absolutny spokój. Wówczas jednak, o godzinie 14.00, oddział SS składający się Alzatczyków otoczył Oradour-sur-Glane i bez żadnego ostrzeżenia przystąpił do niemalże całkowitej masakry ludności cywilnej. Zginęło 240 dzieci i kobiet oraz 197 mężczyzn. Wioskę następnie nie tylko podpalono i doszczętnie zniszczono, ale ponadto domy zbudowane z kamienia kompletnie zburzono, nie oszczędzając nawet piwnic i fundamentów, zaś pozostałe po nich ruiny rozdrobniono na małe kawałki. Po stronie Niemców nie było praktycznie żadnych strat, co udowadnia, że Oradour rzeczywiście nie dawało schronienia grupom partyzanckim. Akcja ta wyglądała tak, jak gdyby oddział niemiecki szukał jakiegoś przedmiotu - przedmiotu może nawet bardzo drobnego. Zauważyć należy, iż podczas marszu na wioskę major Diekmann jechał w swoim samochodzie wraz z kierowcą i radiotelegrafistą, który nawet na chwilę nie przestawał transmitować. Z jakiej racji Oradoursur-Glane skazane zostało na rzeź i totalne, precyzyjne zburzenie? W procesie, który odbył się w 1953 roku w Bordeaux i podczas którego osądzono 21 oskarżonych, nie pojawiło się ani jedno wytłumaczenie, mogące rzucić odrobinę światła na całe wydarzenie. Rozprawa opierała się zatem jedynie na poszlakach. Przygotowana z wszelkimi szczegółami akcja miała z pewnością na celu coś niezwykle istotnego dla SS, co wychodziło poza samą akcję zniszczenia wioski. Wysunięto kilka hipotez, były one jednak mało wiarygodne. Jedna z nich opierała się na przypuszczeniu, jakoby w wiosce przetrzymywano wysokiego rangą oficera niemieckiego, niejakiego Kampfe, ale o jego domniemanym odbiciu nie wiadomo absolutnie niczego, milczą również dokumenty niemieckie. Zresztą taka ewentualność nie tłumaczy natychmiastowego wybicia wszystkich mieszkańców i zburzenia wszystkich domostw. Gdyby faktycznie istniało podejrzenie o przetrzymywanie wysokiego oficera, z całą pewnością, zamiast przechodzić od razu do tak brutalnej akcji, która przynieść musiała niechybną śmierć więzionego, przystąpiono by wcześniej do uważnego przetrząsania domów i wzięcia zakładników. Inne wytłumaczenie bazowało na fakcie, iż partyzanci francuscy przejęli około 500 kg czystego złota należącego do Niemiec, zabijając przy tym dwóch żołnierzy przewożących transport w ambulansie. Zgodnie z tą wersją złoto zostało ukryte następnie w Oradour-sur-Glane. Jednak i takie przypuszczenia nie odnajdują żadnych potwierdzeń ani w źródłach francuskich, ani niemieckich. Gały epizod wydaje się być bardzo niejasny i mało rzeczywisty, i jeśli faktycznie tak właśnie wyglądał przebieg wydarzeń, tym bardziej niejasne staje się wskazanie kryjówki łupu. Istniało bowiem inne Oradour - Oradour-sur-Vayres, które, jak wieść głosi, w tamtych czasach było niezwykle podobne do Oradour, o którym my mówimy. Ponadto - co stanowi fakt decydujący - w słynnym procesie w Norymberdze, podczas 189 rozprawy, dnia 29 lipca 1946 roku przesłuchiwano na temat rzezi dokonanej na Oradour-sur-Glane, jednak nawet w tamtych okolicznościach nie odnaleziono żadnego wyjaśnienia, zaś całe wydarzenie złożono na karb bestialstwa oddziałów SS. Dodano oprócz tego, iż major Diekmann zmarł w wyniku postrzału ze strony wroga, albo też popełnił samobójstwo, krótko po całym zajściu. Jeśli prawdą jest, że Niemcy, a przede wszystkim zaś SS, dopuściły się takiej przemocy i zniszczenia, prawdą jest również, iż u podstaw całego zajścia leżeć musiały istotne przyczyny, jak odwet lub też mrożący krew w żyłach przykład, mający na celu odstraszenie od ewentualnych ataków lub sabotaży, kiedy sytuacja militarna stawała się krytyczna zwłaszcza na zapleczu działań wojennych. Tak poważna, zorganizowana i przeprowadzona z determinacją akcja musiała być silnie umotywowana. Decyzja Norymbergi odnośnie tych wydarzeń była dość ogólnikowa. Nie zapominajmy, iż również dzwony z kościoła w Oradour zostały rozbite. Wyciągnięto trzecią hipotezę, jeszcze dzisiaj pielęgnowaną przez poważne telewizyjne pogramy historyczne. Mówi się, iż SS poszukiwało w Oradour-sur-Glane skarbu templariuszy, albo przynajmniej rękopisu zawierającego dokładne wskazówki miejsca jego ukrycia. Dodaje się, że właśnie w strefie Creuse, pod-prowincji Limousin, w niewielkiej odległości od wioski, istniała niegdyś, co jest historycznie udokumentowane, siedziba templariuszy. Bardziej na południe znajdują się jaskinie i niezbadane dotychczas kopalnie Rennes le Cha-teau. Nie wiadomo, jakie informacje dotarły do centralnego dowództwa SS, biorąc pod uwagę tajemniczość, jaka otacza tę organizację wojskową, która przed ostatecznym upadkiem Rzeszy zniszczyła prawie wszystkie archiwa. Środki, jakie zastosowano podczas tamtej akcji militarnej, popierają hipotezę o poszukiwaniu jakiegoś niezwykle istotnego przedmiotu. Na wioskę, jak już wcześniej powiedzieliśmy, bez wyraźnych wojennych racji wyruszyła cała kompania. Zastosowano bezpośrednią, paraliżującą przemoc, jak gdyby miano na celu uniemożliwienie jakiejkolwiek ucieczki czy też ukrycia czegokolwiek. Diekmann pozostawał w stałym kontakcie telegraficznym - zakodowanym - z dowództwem pułku, stąd też nie przechwycono żadnej z wymienianych informacji. Akcja była błyskawiczna, okrutna, skierowana na zlikwidowanie wszystkich świadków. Niszczenie metodyczne, poszukiwania dokładne. Zaangażowana ilość żołnierzy znacznie przewyższała wymagania tego typu operacji. Gdyby chodziło o zwykłą akcję militarną, wystarczyłby pluton składający się z 25 ludzi pozostających pod rozkazami porucznika, nie zaś wyższego rangą oficera. Oddział nie musiał stawiać czoła żadnemu oporowi, czego potwierdzeniem jest całkowity brak ofiar po stronie niemieckiej. Dla jakich przyczyn postanowiono poświęcić całe Oradour? Żaden z procesów nie pomógł w przybliżeniu się do rozwiązania tej bolesnej tajemnicy. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko przychylić się do trzeciej hipotezy, mówiącej o woli odnalezienia i przejęcia skarbu, o zamiarze, który od lat naziści próbowali zrealizować, jak widać bez wyraźnych pozytywnych efektów. Czy skarb templariuszy naprawdę nadal istnieje? Ile jeszcze tajemnic okrywać będzie ten zakon, którego klęska przerodziła się w swego rodzaju zmierzch bogów? W pamięci historii ostatnie lata XIII wieku odnotowują trzy niezwykle tragiczne dla chrześcijaństwa wydarzenia: upadek łacińskiego Królestwa Jerozolimy, koniec Outre-mer oraz kres epoki, w której cała Europa Zachodnia pokładała wielkie nadzieje. 10. Wielcy Mistrzowie templariuszy Hugo de Payens 1119-1136 Robert de Craon 1137-1149 Everard des Barres 1149-1152 Bernard de Tremelay 1152-1153 Andrzej de Montbard 1153-1156 Bertrand de Blanąuefort 1156-1169 Filip de Naplouse 1169-1171 Odo de Saint-Armand 1171-1179 Arnold de Torroja 1180-1184 Gerard de Rideford 1185-1189 Robert de Sable 1191-1193 Gilbert Erail 1194-1200 Filip de Le Plessis 1201-1209 Wilhelm de Chartres 1210-1219 Piotr de Montaigu 1219-1232 Armand de Perigord 1232-1244 Ryszard de Bures 1244-1247 Wilhelm de Sonnac 1247-1250 Reginald de Vichiers 1250-1256 Tomasz Berard 1256-1273 Wilhelm de Beaujeu 1273-1291 Tybald Gaudin 1291-1293 Jakub de Molay 1293-1314 11. Chronologia wydarzeń 2 maja: zamordowanie sułtana Turanszaha. 23 października: zamordowanie sułtana Kutura. Bajbars nowym sułtanem. Bajbars atakuje Królestwo Jerozolimy i burzy Cezareę, Hajfę i Arsuf. 8 lutego; umiera chan mongolski, Hulagu. maj: nowa wyprawa Bajbarsa, która przynosi zwycięstwo i przejęcie zamku templariuszy w Safadzie i zdobycie Toronu. luty: kolejna wyprawa sułtana, w wyniku której zdobyta zostaje Jafa i zamek templariuszy - Beaufort. 14 maja: Bajbars zdobywa Antiochię, łupi ją i dokonuje rzezi na mieszkańcach, a następnie likwiduje Księstwo Antiochii. 24 września: król Cypru, Hugon III otrzymuje koronę Królestwa Jerozolimskiego. 17 sierpnia: zamordowanie Filipa z Monfort. Umiera Ludwik IX, król Francji. luty: Bajbars przejmuje zamek templariuszy, Safitę (Biały Zamek). 8 kwietnia: szpitalnicy oddają "Krak des Chevaliers". 1 maja: poddaje się Arka Akkar, również należąca do szpitalników. Bajbars zdobywa fortecę zakonu templariuszy, Montfort. listopad: Hugon rezygnuje z korony Królestwa Jerozolimskiego. Jej nowym władcą zostaje Karol Andegaweński. 1 lipca: śmierć sułtana Bajbarsa. Kalawun nowym sułtanem. 1280 Mongołowie. 1281 30 września: Kalawun pokonuje Mongołów i szpitalników. 1284 Umiera Karol Andegaweński. 1284 4 marca: umiera Hugon, król Cypru. 1285 25 maja: sułtan zdobywa zamek szpitalników, Al-Markab. Henryk z Cypru zostaje królem Jerozolimy. 1287 Konflikt pomiędzy Pizą a Genuą. 1289 27 kwietnia: Kalawun napada na Trypolis i równa go z ziemią. 1289 Miasta Al-Batrun i Nephim poddają się sułtanowi. 1290 Krucjata Włochów. Listopad: śmierć Kalawuna, następuje po nim syn Al-Aszraf. 1291 marzec: Al-Aszraf mobilizuje armię, by napaść na Akkę. 6 kwietnia: oblężenie i rozpoczęcie ataków. 28 maja: zdobycie i całkowite zniszczenie Akki. 1307 maj: papież Klemens V przywołuje Molaya, Wielkiego Mistrza templariuszy i publiczne ogłasza rozpoczęcie dochodzenia w sprawie przewinień zakonu. 13 października: Filip Piękny aresztuje wszystkich templariuszy przebywających we Francji. 1312 3 kwietnia: Klemens V dokonuje kasaty zakonu templariuszy. 2 maja: papież przejmuje własności zakonu. 1314 marzec: wyrok skazujący templariuszy. 20 kwietnia: śmierć Klemensa V. Listopad: śmierć króla Francji. 1760 nowi templariusze. 12. Bibliografia Ambroise, L'Estoire de la Guerre Sainte, wyd. G. Paris, Paryż 1897 r. Bauer M., Templariusze: mity i rzeczywistość, przeł. Małgorzata Słabicka, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2003 r. Benedykt z Peterborough, Gęsta Regis Henrici II, wyd. W. Stubbs, Londyn 1862 r. Bloch M., Społeczeństwo feudalne, przeł. Eligia Bąkowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1981 r. Boockmann H., Zakon Krzyżacki, tłum. R. Trąba, Warszawa 1998 r. Bordonove G., La tragedia dei Templari, przekł. Edda Fonda, Bom- piani, Mediolan 2003 r. Idem, The Cambridge Medieval History, IV-VI, wyd. włoskie pod red. A. Merola, Garzanti, Mediolan 1980 r. Idem, Życie codzienne zakonu templariuszy, Wydawnictwo Roder- ski i S-ka, Poznań 1998 r. Cahen C, Notes sur 1'Histoire des Croisades et de 1'Orient latin III, [w:] "Bulletin de la Facultee des lettres de Strasbourg", 1951 r. Contamine P., Wojna w średniowieczu, przeł. Michał Czajka, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999 r. Crepon P., Religia a wojna, tłum. E. Burska, Gdańsk 1994 r. Cuomo F., Gli ordnini cavallereschi, Newton & Compton, Rzym 2001 r. De Bartholemaeis, Poesie provenziali, tom II, ss. 222-224. Do Ziemi Świętej, Najstarsze opisy pielgrzymek do Ziemi Świętej (IV- VIII w.), red. M. Starowieyski, Ojcowie żywi t. XIII, Kraków 1996 r. Duby G., La domenica di Bouvines, przekład włoski Giorgina Vi- vanti, Einaudi, Turyn 1977 r. 206 TEMPLARIUSZE I UPADEK KRÓLESTWA JEROZOLIMY Idem, Ueconomia rur ale neWEuropa Medievale, przekład włoski I. Daniele, Laterza, Rzym-Bari 1984 r. Ernoul, Chroniąue d'Ernoul et de Bernard le Tresorier, pod red. M. Latrie, Paryż 1971 r. Fidenzio da Padova, Liber recuperationis Terrae Sanctae, w Golubo- vich, Biblioteca Bio-bibliografica, tom II. Filip z Novary, Guerra di Federico II in Oriente, pod red. S. Melani, Liguori Editore, Neapol 1994 r., ss. 211-215. Fisher H. A. L., Stoira d'Europa, tom I, przekład włoski A. Prospero, Newton & Compton, Rzym 1995 r. Fulcherio di Chartres, Gęsta Francorum Hierusalem Peregrinan- tium, [w:] F. Cardini, II movimento crociato, Sansoni, Florencja 1972 r. Gabrieli F., Arab Historians ofthe Crusades, Routledge and Kegan Paul, Londyn 1969 r. Idem, 11 Saladino, Fussi, Florencja 1948 r. Gardner L., Krew z krwi Jezusa. Święty Graal i tajemnica potomków Jezusa, przeł. Paweł Korombel, Da Capo, Warszawa 1998 r. Idem, Potomkowie Dawida i Jezusa. Rodowód królów Świętego Graala, przeł. Grażyna Gasparska, Wydawnictwo Amber, Warszawa 1998 r. Gatto L., Storia di Roma nel Medioevo, Newton & Compton, Rzym 2003 r. Ghillingham J., Richard I and the science of war, [w:] Anglo- Norman Warfare, Bury St. Edmunds, 1952 r. Heath I., Armies and Enemies of the Crusades: 1096-1291, War- games Researche Group, Londyn 1978 r. Idem, A Wargames' Guide to the Crusades, Patrick Stephens, Za- mbridge 1980 r. Hopkins M., Simmans G. P., Wallace-Murphy T., II codice segreto del Santo Graal, Rzym, Newton & Compton, 2002 r., Itinerarium Peregrinorum et Gęsta Regis Riccardi, W. Stubbs, Londyn 1864-65 r. Izz Ad-Din Ibn Al-Athir (Ibn Al-Athir), Somma delie storie, X, XII, XIII, wyd. Tornberg, Leiden 1853-64 r. Joinville Jean de, Czyny Ludwika Świętego króla Francji, przeł. Marzena Głodek, Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2002 r. BIBLIOGRAFIA 207 Lawrence T. E., (Lawrence z Arabii), Crusader Castles, Immel Publishing, Londyn 1992 r. Lehmann J., I Crociati, przekład włoski G. Pilone Colombo, Garzanti, Mediolan 1981 r. Les Gestes des Chiprois, ss. 785; 404; tekst antyczny; Biblioteca Marciana - Venezia. L'estoire d'Eracles empereur et la conąueste de la terre d'Outremer: la continuation de Uestoire de Guillaume arcevesque de Sur, Recueil des Historiens des Croisades: Historiens Occidentaiuc, tom 2, Paryż 1859 r. Haagensen E., Lincoln H., L'isola segreta dei Templari, Newton & Compton, Rzym 2002 r. Lopez R. S., La rivoluzione commerciale del Medioevo, przekład włoski A. Serafini, Einaudi, Turyn 1976 r. Mackness R., Patton G., Uenigma deWoro scomparso, Newton & Compton, Rzym 2000 r. Melville M., Dzieje templariuszy, tłum. A. Jędrychowska, Warszawa 1991 r. Muller W., Castles ofthe Crusaders, McGraw-Hill, Nowy Jork 1966 r. Power E., Vita nel Medioevo, przekład włoski L. Terzi, pod red. L. Mancinelli, Einaudi, Turyn 1984 r. Prawer J., Histoire du Royaume Latin de Jerusalem, Editions du centre National de la Recherche Scientifiąue, Paryż 1969 r.; przekład włoski Colonialismo medievale. II regno latino di Geru- salemme, Jouvence, Rzym 1982 r. Read P. P., La vera storia dei Templari, Newton & Compton, Rzym 2001 r. Regan G., II Saladino, przeł. M. Ortelio, ECIG, Genua 1992 r. Richard J., La grandę storia delie crociate, Newton & Compton, Rzym 2001 r. Rodinson M., Mahomet, przeł. Elżbieta Michalska-Novak, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991 r. Runciman S., Dzieje wypraw krzyżowych, przeł. Jerzy Schwakopf, Państwowy. Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987 r. Sayer J., Botting D., Złoto III Rzeszy, przeł. Sławomir Kędzierski, Wydawnictwo Sensacje XX Wieku, Warszawa 1999 r. Wilhelm z Tyru, Historia rerum in partibus transmarinis gestarum, w: Recueil des Historiens des Croisades, III: Historiens Occiden- taux, Paryż 1884 r.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pierwsza Krucjata i Założenie Królestwa Jerozolimskiego I
Czy Izrael skończy jak Królestwo Jerozolimskie
Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 13 Tajemnica Gór Czarnych
TEMPLARIUSZE TAJEMNI STRAŻNICY
Trylogia Rzymska 01 Tajemnica krĂłlestwa Waltari Mika
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (13) Tajemnica Gór Czarnych
Jack London Mistrz Tajemnicy
Kto nie chce poznać tajemnicy Smoleńska Nasz Dziennik
administracja w ksiestwie warszawskim i krolestwie polskim
TemplatePart6
TAJEMNICA DOGONĂ“W

więcej podobnych podstron