i - dno, i - słaba, 3 - przeciętna/ 4 - dobra/ 5 - bardzo dobra/ 6 - wybitna
11020 Stcamhammci/SI’V
Bardzo dobrze, że Ace postanowił na chwilę urwać się ze swojej planety Jendell, wpaść na Ziemię i nagrać "Origins Vol. 2". zapraszając przy okazji do nagrań kilku zacnych gości, jak choćby Lita Ford. czy były gitarzysta Kiss. Bruce Kułick. |est to oczywiście kontynuacja "Origins Vol. 1", na której gościnnie wystąpił min. sam Paul Stanley, czyli pan, z którym Ace tworzył w Kiss jeden z najlepszych duetów gitarowych w historii rocka. O tym, że Ace ma głowę do coverów mogliśmy przekonać się już w latach 70. gdy grał w Kiss (utwory "2000 Man" z albumu "Dynasty" czy "New York Groove" z jego solowej płyty wydanej w 1978 roku), choć dla mnie mistrzostwo świata to jego przeróbka utworu "Into The Night" z repertuaru Russa Ballarda, która znalazła się na jego płycie "Frehley’s Comet". Na "Origins Vol. 2" mamy kolejną dawkę utworów, które najbardziej wpłynęły na młodego Spaceniana i ukształtowały go muzycznie. Znajdziemy tutaj numer)' Led Zeppelin. Deep Purple. Mountain. ale także The Beatles. Rolling Stones czy Cream. Jako bonus dostajemy nową wersję "Slte" oczywiście z repertuaru Kiss. Ace podchodzi do klasyki z takim samym szacunkiem jak na pierwszym albumie i nie stara się odkrywać na nowo Ameryki. Dobrym przykładem jest tutaj "Good Times Bad Times" z repertuaru Led Zeppelin. gdzie nie ma większych zmian aranżacyjnych, ale cięższe brzmienie dodaje jeszcze więcej ognia. Kolejny bardzo fajny cover to "Space Truckin'" Deep Purple, gdzie Ace wymiata mega kosmiczne solo gitarowe w swoim stylu i od teraz to już "Space Ace Truckin"\ Do tego utworu powstał także bardzo zabawny rysunkowy teledysk. Lita Ford wspiera Spacemana w stonsowym "fumpin' Jack Flash", ta wybuchowa para tchnie nowe bard rockowe życie w ten numer. Ostra gra Frehleya i drapieżny wokal Lity nadają nowego charakteru temu klasykowi lat 60. Swoją drogą to Ace ma talent do tworzenia hard rockowych killerów z rock'n' rollowych piosenek, taką przemianę przeszedł także "30 Days In The Hole" z repertuaru Humble Pie. Ciężkie brzmienie gitar, trochę szybsza perkusja, zadziorny śpiew kolejnego gościa Robina Zandera (Cheap Trick) i narodził się czadowy rocker. W hendrix-owskim "Manie Dcpression" Ace'a wspiera gitarowo Bruce Kułick i robi nam się kolejny wspaniały kissfamilly duet. Na koniec mamy jeszcze jeden kissowy akcent w postaci nowej wersji "She" z albumu "Dressed To Kill". W tym przypadku ciężar brzmienia także robi swoje i bardzo fajnie, że utwór kończy się tak jak koncertowa wersja z "AIive". "Origins Vol. 2" to kolejny bardzo fajny zbiór cove-rów, w które Ace razem z zaproszonymi gośćmi tchnął nowe hard rockowe życie. Mam nadzieję, że Spaceman wkrótce znowu wsiądzie do swojej rakiety, odwiedzi naszą planetę i doczekamy się także trzeciej części.
Robson Bigos
2020 tttch Black
Wiecie jak to jest wydać debiutancki! płytę po ponad 30 latach od założenia zespołu? Ja też nie. ale o wzlotach i upadkach na brytyjskiej scenie metalowej panowie z Air-force mogliby zapewne napisać całkiem pokaźnych rozmiarów książkę. Tak czy inaczej, oto w roku 2020 doczekaliśmy się! Debiutancki krążek nie młodych już przecież londyńskich metalowców jest gotowy. "Strike Hard". jak sam tytuł wskazuje, nakazuje oczekiwać mocnego uderzenia. I tak właśnie jest! Nie wiem jak Wy, ale ja wielbię takie proste, klasyczne, nie przekombinowane granie, nieco archaiczne w swojej formie, ale zarazem perwersyjnie urzekające. Ani jednego zbędnego dźwięku, żadnej niepotrzebnej nuty, zero karkołomnych popisów solowych czy ścigania się ze światłem. Zamiast tego świetne riffy, mięsiste brzmienie. mozolna, wręcz "fabryczna" praca perkusji (uwaga - gra na niej człowiek-legenda, Doug Sampson -to jego grę słyszycie na pierwszym oficjalnym wydawnictwie Iron Maiden, The Soundhouse Ta-pes"), klekoczący bas (tu z kolei star\' kumpel Steve'a Harrisa - Tony Hatton) i wokal ze starej szkoły Bruce'a Dickinsona. Właśnie! Ten głos to FIavio Lino, portugalski artysta-wyczynowiec, nowy nabytek brytyjskiego szwadronu. Nieprzypadkowo Lino śpiewał swego czasu w cover bandzie Iron Beast i brawurowo interpretował chociażby ukochane przez internetową społeczność "Wasting Love". Zresztą, w Airforce wniósł wiele od siebie, czy to w singlowym "Die For You" czy w bardzo klasycznym rockerze "Band of Brothers", który pierwotnie, jeszcze na singlu, zaśpiewał inny legendarny zawodnik z tnaidenowej przeszłości - Paul Mario Day. A jest przecież na tej płycie jeszcze rówmież gościnny występ wokalny samego Paula Di' Anno - ironowy rekonwalescent mimo kiepskiej formy fizycznej, wciąż ma "to coś" w swoim głosie. Oddzielne pochwały należą się natomiast gitarzyście Chopowi Pit-manowi, dzięki któremu "Strike Hard" nic jest jedynie kolejnym wzdechnięciem starych pryków którzy przypomnieli sobie po latach, że gdzieś głęlx>ko w szafie mają schowane swoje Fendery. Pit-man. prócz świetnych riffów, wyśpiewuje za pomocą swojej gitary masę kapitalnych melodii, czy to w solówkach czy to w krótkich gitarowych ozdobnikach. W jego grze słychać inspiracje chociażby szkołą Wolfa Hoffmanna z Accept. ale ta zwiewna melodyj-ność brzmi też niekiedy podejrzanie Adrianowo Smithowsko. To ważny aspekt, zwłaszcza, że Pit-man to jedyny wiosłowy w tym składzie. Wszystko to dodaje nowemu albumowi "Sił Powietrznych" dodatkowego kolorytu. Całość dopełnia bardzo oldschoolowa produkcja nad którą czuwał sam Pete Franklin, znany z zespołu Chariot. Airforce, zgodnie z zapowiedziami, wydało płytę bardzo solidną, której zawartość pozwala sądzić, że nie jest to jedynie "łabędzi śpiew" brytyjskiego kwartetu a raczej introdukcja do ciekawie zapowiadającej się przyszłości. Trzymam za Airforce kciuki! (5)
Marcin Jakub
2020 Silvcr Liiung
Graham Bonnet zawsze był dla mnie interesującą i niedocenianą postacią w Świecie hard rocka. Zastąpić Ronniego Jamesa Dio to spraw-a przegrana od początku, niezależnie od talentu i głosu, jaki przypada nam w kosmicznej loterii. Mimo to, album Rainbow. na którym Graham miał przyjem
ność się pojawić, należy do tych najbardziej udanych. Stał się początkiem kariery wokalisty, przynajmniej na rockowym poletku, bowiem miał on już na koncie kilka płyt w stylu Motown Records. Dóbr)' start i dające nadzieję kolejne kroki, takie jak angaż do Mi-chael Schenker Group i założenie własnego Alcatrazz nie złożyły się jednak na szczególną popularność. Graham zawisł gdzieś w połowie drogi pomiędzy postacią kultową w przeszłości a mainstreamem. Skończmy ze skrótową historią. Otóż, niedawno na rynku pojawił się materiał powrotny zespołu, który był, jak się wydaje właśnie, oczkiem w głowie wokalisty. Do składu Graham zaciągnął gości: Bob Kułick, Chris Impellitteri, a nawet znany z Annihilator. Jeff Waters. Poza tym, Jimmy Waldo i Gary Shea. koledzy z początków zespołu. Co się dzieje w muzyce? Komunał o tym, że czas dla nich stanął w miejscu jest nieco wyświechtany, ale takie właśnie odnosi się wTaże-nie. Żaden to zarzut, wszak wys-makow'ane odwołanie się do przeszłości może być chwalebne. "Bom Innocent" brzmi bardzo klasycznie, gdyby nie kwestie brzmienia, które zdaje się tkwić gdzieś w połowie drogi pomiędzy charakterem lat 80.. a współczesnymi rozwiązaniami produkcyjnymi, uwierzyłbym, że to zaginiony przed laty album grupy. Jest to muzyka nośna i przebojowa - pełna patentów charakterystycznych dla takie grania przed laty, jak wirtuozerskie solówki gitarowy czy organy hammonda. Największą zagadką jest dla mnie Graham. Przy całej sympatii do niego, słychać, że nie jest w najlepszej formie wokalnej. Chrypka w głosie, która niegdyś nadawała mu charakteru, obecnie zaczyna dominować. Można odnieść wyrażenie, że wokalista męczy się, śpiewając na granicy swoich możliwości (jak w' "We Still Remember" czy "I Am the King"). Momentami słychać, że wychodzi lekko poza tonację. Nie jest to jednak wykonanie jakoś szczególnie złe, a w pewnym sensie, nadaje mu wTęcz autentyczności. Bo właśnie z tym mamy tutaj do czynienia. "Bom Innocent" to wyraz pasji tego siedemdziesięcio-dwuletniego człowieka do muzyki,
RECENZJE
167