Wjechałem na kolec akacji, bo musiałem to w końcu zrobić. Wszystko jest tutaj kolczaste, ale to, co potrafi akacja, to jest dopiero wyczyn. 15 centymetrów? Czemu nie? Żadna opona się temu nie oprze. Wielkie opony ciężarówek przebite na wylot to zwyczajny widok, więc musiałem i ja zaliczyć gumę. Zazwyczaj dość dokładnie sprawdzałem drogę dojazdu pod moje drzewo i sprawnie omijałem kolce, tym razem było już zupełnie ciemno, tak że nawet nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Noc o tej porze roku na Saharze jest wyjątkowo ciemna ze względu na pył zawieszony w powietrzu i widok nieba nijak się ma do jasnych nocy w górach Boliwii. Jest ciemno jak w dupie i może dobrze, bo przynajmniej nie widziałem w nocy oczu zwierząt, które wydawały dziwne odgłosy. Były to chyba hieny oraz jakieś nocne ptaki. Nie wiem, bo było ciemno i bardzo dobrze! □
Hieny to nie był mój problem przy zasypianiu, miałem swój wielki nóż i gaz pieprzowy i chciałbym zobaczyć takie, co by ze mną zadarły. Prawdziwym problemem była temperatura, która spadała bardzo powoli, czasem jeszcze o godzinie 3-ciej nad ranem było powyżej 34C3C, a ta temperatura była dla mnie granicą snu. Budziłem się wówczas niewyspany. Nie mogłem spać dłużej, bo do około godziny 12-tej temperatura była jeszcze znośna. Można powiedzieć, że było rześko tak do 40DD, później, no, było już gorzej. Spotykani ludzie mieli mnie chyba za wariata, bo po 12-tej zamierało życie: wszystko, co żyło, szukało odrobiny cienia. Nie było morderstw, wypadków, gwałtów, czas zatrzymywał się w miejscu, wszystko stawało. Prócz idioty na motocyklu... □
W tym czasie zauważyłem, że zaczyna pękać bieżnik mojej tylnej opony wokół kostek. Trochę mnie to zmartwiło, bo miałem jeszcze ponad 10 000 km do domu, a najbliższy serwis, w którym można by się było spodziewać opon pasujących na moje felgi, był - jak podejrzewałem - w Hiszpanii. Prawdopodobnie nadwyrężyłem bieżnik w drodze doTomboctou. □
Obiecałem sobie kontrolować to zjawisko. Szczęśliwie w późniejszym czasie nie działo się nic złego. □
W ogóle mój osiołek, dromader, muł, wierzchowiec (określałem go czasem również mniej przyzwoicie) był nad wyraz mało dokuczliwy. Jeśli pominąć zjawisko obolałej dupy ( ;) Elwood), był to całkiem przyzwoity towarzysz podróży. Myślę, że przed strojeniem fochów powstrzymywała go wizja oddania w czarne ręce miejscowych mechaników, którą go postraszyłem przed wyjazdem. Łykał trochę oleju, jak to u singla bywa, ale z umiarem i w dobrym stylu. □
Zaczynam powrót dobrze znanym mi szlakiem w kierunku południowo-zachodnim. Miałem, prawdę mówiąc, ochotę odwiedzić jeszcze Niger i być może Czad, ale zdałem sobie sprawę, że najbardziej ciekawe zakątki tych krajów są raczej poza moimi i mojego osiołka możliwościami. Dojechałem więc do Gao, najdalej wysuniętego na wschód zakątka Mali, a stamtąd trasą prowadzącą przez Mopti i Bamako do Dakaru. □
Był jeszcze jeden niezwykle ważny powód, dla którego jechałem w tym kierunku - zatęskniłem za Oceanem, za jego błękitnym niebem, wilgocią, nadzieją na chłodny i wilgotny poranek. Ta tęsknota gnała