szych czasach warkotem ciągników, motorów i maszyn rolniczych. Tak więc przypadkowo powstawały nieraz niezamierzone skojarzenia dźwiękowe (kompozycje "natura-listyczne"), które były w różny sposób oceniane przez uszy dziecka, wzbogacone wyobraźnią stwarzały nieraz niezapomniane przeżycia muzyczne rozwijającego się talentu, inwencji i muzykalności wiejskiej młodzieży.
Podobnie Jan Trzpił wykorzystuje wszelkiego rodzaju trawy i trawki (nazywane szczypiorami Irany), szczególnie tycli rosnących wiosną w wiejskich ogródkach traw koloru biało-ziclonego. Te trwałe szczypiorki wkładają dzieci między dwa kciuki i przez pod much iwanie wprowadzają w stan drgania, w następstwie czego powstają różne dźwięki, najczęściej typu furiata nazywanego na wsi frapatem. Przy pomocy tego prymitywnego instrumentu mogą również naśladować śpiew ptactwa, a szczególnie pianie kogutów. Bywa często, że prowokując tym dźwiękiem, prowadzą rodzaj dialogu muzycznego z ptakami. Czasem też dzieci wykorzystują te instrumenty do wspólnego muzykowania.
MARIAN
DOMAŃSKI
1927-1991
Urodził się w Targowisku na Roztoczu. W rodzinnej wsi rozpoczęło się jego zauroczenie folklorem, tu słuchał śpiewu wiejskich kobiet i tu uczył się grać na słomce, trawce i skrzypcach. Po wojnie studiował w Warszawie grę na organach, kom|x>zycję i dyiy-genturę pod kierunkiem Tadeusza Szeligowskiego. Po studiach objął stanowisko dyrygenta w Zespole Pieśni i Tańca “Mazowsze". W 1067 r. rozpoczął pracę w Redakcji Muzyki Ludowej Polskiego Radia. Dokumentowanie polskiego folkloru było największą pasją Jego życia. Marian Domań-
Fot. archiwum
Nki z ciężkim magnetofonem przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz. Efektem Jego spotkań z twórcami ludowymi jest liczące wiele tysięcy nagrań archiwum i mnóstwo audycji radiowych prezentujących sylwetki i muzykę polskich artystów ludowych.
WŁADYSŁAW SITKOWSKI O mój Boże
1
Liście klony drżą na wietrze bo im serce już przebito któż im teraz łzy obetrze zmarła litość
Jakiś ptak w tarninie kwili chciałby śpiewać -już nie może ludzie gniazdo spustoszyli o mój Boże
Dzięcioł stuka w drzewo suche niebo z lękiem się otwiera wokół pustka echo głuche ptak umiera
Zapłakały liście klonu któż im teraz łzy osuszy Ziąb się niesie wśród zagonów ludzkiej duszy
Dziadek wsparł sję na kosturze oczy w górę wzniósł błagalne skąd się biorą w tej naturze serca skalne
* * *
Mój dziadek kochał ziemię zwyczajnie bez
patosu,
urodzaj był radością, przednówek kładł się
cieniem.
Sękatą, ciężką dłonią tak lekko dotykał kłosów i one dojrzewały oczu słonecznym spojrzeniem.
Spłachetek ojcowizny był prawie łanem nieba, sypało na nim szczęście, rozkrwawiały się maki. Godzinki budził wcześnie - były jak kromki
chicha -
od dziadka chwałę niebios odśpiewywały ptaki.
Sytość wróżył z grzmotów, j>ogodę z zachodu
słońca,
kalendarz miał najprostszy, w pisany w serca
pamięć,
roztropna pracowitość zdała się nie mieć końca. "Szczęść Boże" - błogosławili z kapliczek
chłopscy święci.
Dziadku! Gdybyś dziś wrócił na naszą stronę
jakże zbielałym włosom mogłabym wytłumaczyć, że twojej ojcowizny wnukom nic było trzeba. Godzinki takie późne, ziemia nie ziemię znaczy...
62