3
1 II 1982
Podwyżka cen stała się faktem. Miałem otrzymać koks właśnie dzisiaj. Telefonicznie powiadomiono mnie, że uczynią to, jeśli do każdej tony dopłacę 2200 zł. Dotychczas kosztowała 1 tona 800 zł. A zatem wzrost ceny trzykrotny (300%), bezprzykładna dewaluacja. W milczeniu zapłaciłem. Nieprawdopodobne oszustwa - otrzymałem zanieczyszczony koks, a jedynie dlatego, że sam przypilnowałem ładunek, zanieczyszczenie było niewielkie. Korupcja, łapownictwo w tej instytucji rozdziału opału są zdumiewające. Bez żenady biorą każdą „dopłatę”, a sadzę, że po prostu wykantowano mnie. Co sprytniejsi postarali się o opał przed 1 lutego - mnie wyznaczono właśnie na sam początek sprzedaży po tak wygórowanej cenie.
W Gdańsku demonstracje, znów ranni, aresztowani (ponad 200 osób), studenci z domów akademickich głośno demonstrują codziennie o godz. 9 wieczorem. Jesteśmy niespokojni, czy ta tak drastyczna podwyżka cen nie wywoła protestu. Wałęsa z więzienia przestrzega przed gwałtowną reakcją. Czy my, inteligencja, mamy na to jakiś wpływ. A jednak zarzuca się nam, profesorom, że nie potrafiliśmy powstrzymać studentów przed strajkiem jesiennym (listopad-grudzień 1981), że nie mamy wpływu na młodzież (artykuły w gazetach) i wychowanie?
Jakie są nasze możliwości i granice wpływu?
Podwyżka cen - rekompensata. Dzisiaj w radiu dużo o tym mówił wicem. Górski, wciąż powtarzając „najnowsze, pilne wiadomości znajdziecie państwo w dzienniku »Rzeczypospolita« -czytajcie i śledźcie”. Panie ministrze, niech mi pan poradzi, jak kupić „Rzeczpospolitą”, której kilka egzemplarzy jest w kiosku wcześnie rano i znikają one w ciągu kilku minut. Czy pan minister kpi sobie ze słuchaczy, a może nic wie, co się dzieje poza drzwiami jego gabinetu. Paranoja.
2 II 1982
Przeżyliśmy noc grozy, gdy o godz. 8 wieczorem domy akademickie Politechniki zostały okrążone przez ogromne siły ZOMO: samochody, uzbrojona milicja, reflektory, strzały (?) z broni palnej, wezwania przez megafony. Światła pogasły we wszystkich okolicznych domach, cisza kompletna, psy pozamykane („mogą nam psa zastrzelić”)! I tak przez 4 prawie godziny. Demonstracja siły. Studenci jednak o 9 pogasili światła i jak co dzień zapalili świece. Podobno wywieźli dwa samochody studentów. Czy to jest słuszne? Tyle nienawiści w młodym pokoleniu, jaka jest przyszłość społeczeństwa, w którym młodzież tak wrogo ocenia starszych.
A potem rano w radiu słuchałem niezwykle podnoszących słów o wychowaniu: Korczak, jego idee wcielane w życie dzisiaj i nastrój patriotyczny, dobroć człowieka - i wszystko to takie podniosłe, piękne. Wieczorem zaś, i nie tylko, poza domem, poza radiem i telewizją brutalna rzeczywistość, „żelazna konsekwencja”, jak napisano w gazecie, zaprowadzania porządku, a więc uczynienia ze społeczeństwa posłusznej masy. „Dokąd prowadzisz ślepcze", czy tędy droga? Ta przepaść między tym, co istnieje w prasie, radiu i telewizji, a życiem społeczeństwa doprowadzona została do monstrualnych rozmiarów. Nie ma żadnych szans na stabilizację, dopóki nie pojawi się choćby cień kompromisu.
Uniwersytet wciąż nieczynny, podobno 8. mamy wznowić za-jęcia.
Księża, gdy klasztor otoczyło wojsko, przeszli do kościoła, gdzie oddali się modlitwie. Słuszna i jedyna postawa. Rozmowa między dwoma milicjantami, gdy przechodził obok nich ksiądz: „Czy chcesz się wyspowiadać?” Ksiądz pominął milczeniem tę ironię.
3 II 1982
Spotkałem na przystanku tramwajowym p. doc. J., emer. pracownika naukowego Politechniki. Starszy, bardzo godny pan, poważny, co niedziela w kościele, w pierwszych ławkach. Oznajmił mi. że księża są przyczyną niepokojów w domach studenckich -oni powinni za to odpowiedzieć. „Słyszałem na własne uszy”, powiedział mi, „jak ksiądz grzmiał z ambony, że jeszcze jest wiele lasów, wiele drzew, aby zrobić porządek w Polsce”. Czyżby grożono w kościele szubienicą? Nieprawdopodobne. Mój rozmówca wyjaśnił mi. że Polacy nie mają powodu burzyć się. „Wystarczy, że możemy mówić po polsku, to jest bardzo wiele, ja się wychowałem w czasach, kiedy nie wolno było mówić po polsku”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć zacnemu, starszemu panu. Napomknąłem, że inaczej rozumiemy wolność, że kraj nasz, państwo, jest ograniczone interesami obcego mocarstwa. Pan J. widocznie zrozumiał mnie, gdyż natychmiast wtrącił: „Wiadomo, CIA penetruje w sprawy wewnętrzne” - nareszcie się o tym przekonał. Wyjaśniłem, że chodzi o Jałtę, przydzielono nas do sowieckiej strefy wpływów. Na szczęście nadjechał tramwaj, wskoczyłem pospiesznie do najbliższego wozu. A wieczorem spotkaliśmy naszą sąsiadkę Halinę L. Jak gromiła młodzież „rozhulaną”, rzucają petardy: „Trzeba okna zamykać” itd. Smutne to, gdy starsze społeczeństwo nie ma słów nie tylko sympatii, ale nawet pobłażania dla młodego pokolenia, które nienawidzi władzy i nas wszystkich, „wapniaków”. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak daleko zaszliśmy w ten straszliwy podział między „my” i „oni”, „młodzi” i „starzy". A wieczorem przemawiał w telewizji Worcell, ten sympatyczny, stary pisarz. Wyliczył tylko przywary narodu polskiego, który nie potrafi narzucić sobie żadnej dyscypliny, który nie lubi u siebie w kraju pracować, który nie chce wykorzystać tej jedynej szansy, gdy u steru są po raz pierwszy uczciwi ludzie. A przecież pan Worcell, aktywny ogonek partii, zawsze widział uczciwych ludzi na górze.
5 II 1982
Dzisiaj złożyłem wizytę prof. R, który zajmuje wysokie stanowisko w organizacji partyjnej. Oczywiście była propozycja przystąpienia do Społecznego Komitetu Ocalenia Narodowego, oczywiście odmówiłem. Rozmowa została uznana za niebyłą. Rozmówca zrobił na mnie wrażenie człowieka zmęczonego. Sądzę, że z trudem pełni swoje obowiązki. Jako znakomity rektor politechniki był sobą, władczy, zdecydowany. Stracił te cechy, może wiek. Jest otyły, przestał być wiecznie nieuczesanym chłopakiem, który rządził, czarował starszych profesorów swoją skromnością i niepokoił władze w Warszawie nieograniczoną inwencją organizacyjną. Stworzył własną szkołę, która nawet rządziła się własnymi prawami, miała swój jedyny styl w organizacji instytutów, współpracę z przemysłem. A przy tym pozostała pamięć o nim jako o człowieku wyjątkowo uczciwym, nieograniczony władca mieszkający z żoną w dwu pokoikach, bez własnego samochodu. Sądzę, że zachowam dla niego sympatię, znacznie większą aniżeli inni, którzy nie mogą mu wybaczyć kariery. Ciekawe, jakiś szczególny instynkt nakazywał mi zawsze szacunek dla niego nawet wówczas, gdy pełniąc obowiązki kierowników dwu współzawodniczących ze sobą wyższych uczelni, prowadziliśmy zażartą wojnę. Teraz widzę, że się nigdy nie myliłem.
Zmiany toczą się szybko. Większość wybranych rektorów już jest usunięta - w Poznaniu odszedł Ziółkowski (świetny socjolog), we Wrocławiu Zipser. To samo podobno jest w Szczecinie, a los Samsonowicza w Warszawie jest niepewny.
Rok 1981 kiedyś będzie oceniony jako czas niepohamowanej demokracji. Wyjaśnienie jest proste, przez trzydzieści kilka lat nie było jej zupełnie, gdy wybuchła, stała się monstrualna - Wybory! Wszyscy, całe zgromadzenie wybierają np. rektora, pracownicy, młodzież. Działają emocje, nic ma czasu na przemyśle-