Oczywiście matka płakała, a ojciec go karał. Ale nie było rady: diabełek obstawał przy swoim.
W końcu ojciec powiedział:
— Moje biedne dziecko, zwątpiłem w ciebie. Chciałem zrobić z ciebie Kogoś, ale widzę, te to niemożliwe. Na dodatek w tym tygodniu miałeś najlepsze wypracowanie z francuskiego! Wobec tego postanowiłem zabrać cię ze szkoły i oddać na praktykę. Zawsze'jut będziesz tylko małym diablęciem, palaczem pod kotłem... Trudno, sam tego chciałeś!
I rzeczywiście, następnego dnia diabełek nie poszedł jut do szkoły. Ojciec posłał go do Wielkiej Kotłowni Centralnej, a tam kazano mu podsycać ogień pod wielkim garem, gdzie gotowało się około dwudziestu ludzi, którzy byli bardzo, bardzo tli za tycia.
Tam jednak również nie byli z diabełka zadowoleni. Zaprzyjaźni) się z biednymi potępieńcami i zawsze gdy tylko mógł zmniejszał ogień, żeby nie było im za gorąco. Rozmawiał z nimi, opowiadał śmieszne historyjki aby ich zabawić lub wypytywał:
— Dlaczego tu jesteście?
Wtedy odpowiadali: zabiliśmy, albo ukradliśmy, zrobiliśmy to, tamto...
— A gdybyście bardzo mocno myśleli o Panu Bogu? — pytał diabełek. — Czy nie wydaje się wam czasem, że coś by się mogło zmienić?
— Niestety nie! — mówili. — Skoro się tu znaleźliśmy, zostaniemy jut na zawsze!
— Nic nie szkodzi, pomyślcie choć trochę, gdy nie będzie wam za gorąco...
Myśleli więc, i nawet niektórzy po kilku minutach nagle znikali — pyk! — jak bańki mydlane. I tyle ich widziano. To Pan Bóg im przebaczył.
Tak było aż do dnia, gdy Wielki Kontroler Diabelskich Kotłów robił swój coroczny obchód inspekcyjny. A kiedy dotarł do kotła naszego diabełka, podniósł straszliwy wrzask!
— Co to jest? W tym kotle powinno być dwudziestu jeden ludzi, a ja widzę tylko osiemnastu! Co to ma znaczyć? I ogień prawie wygasł! To ma być praca? To nie jest jut Piekło, tylko Lazurowe Wybrzeże? Dalej, szybko, dmuchnijcie mi tu pod spód, niech się gotuje! A jeśli chodzi o ciebie, mój mały przyjacielu — zwrócił się do naszego diabełka — jeśli chodzi o ciebie, skoro nie jesteś zdolny do podsycania ognia, poślemy cię do wydobywania węgla!
Nazajutrz diabełek pracował w kopalni. Uzbrojony w kilof, wydobywał duże kawały węgla i drążył chodniki. Tym razem byli z niego zadowoleni, ponieważ pracował z całego serca. Oczywiście wiedział, że węgiel był przeznaczony pod kotły, ale taki już miał charakter, że zabierając się do jakiejś pracy nie mógł się powstrzymać, żeby nie robić jej dobrze.
Pewnego dnia, gdy drążył chodnik w pokładzie antracytu, uderzywszy kilofem spostrzegł nagle, że ze wszystkich stron oblało go światło. Wyjrzał przez zrobiony przez siebie otwór i zobaczył wielką, rzęsiście oświetloną podziemną salę z peronem pełnym zaaferowanych ludzi, wychodzących i wchodzących do małego zielonego pociągu z jednym czarnym wagonem. To bvło metro!
— Fajowo! — pomyślał. — Jestem u ludzi. Oni mi pomogą stać się miłym!
Wyszedł z otworu i skoczył na peron. Ale ludzie, ledwie go spostrzegli, ze strasznym krzykiem rzucili się do ucieczki. Ponieważ była godzina szczytu, zrobiło się zamieszanie, wszyscy zaczęli się popychać, w tłoku dusić dzieci, tratować kobiety. Na próżno diabełek krzyczał:
— Ależ zostańcie! Nie bójcie się!
Nie było go nawet słuchać. Ludzie krzyczeli głośniej niż on.
Dziesięć minut później stacja była pusta, nie licząc zabitych i rannych. Nie bardzo wiedząc co robić, diabeł ruszył prosto przed siebie, wszedł po schodach, pchnął drzwi i znalazł się na ulicy. Lecz tam czekali już strażacy, którzy brutalnie oblali go wodą z sikawki. Chciał pobiec w drugą stronę, ale rzucili się nań policjanci z pałkami. Chciał odlecieć, ale dostrzegły go już policyjne helikoptery. Na szczęście tuż przy brzegu chodnika zauważył otwór kratki ściekowej, do którego zaraz wskoczył.
Cały dzień spędził krążąc po podziemnych tunelach pełnych brudnej wody. Dopiero gdy wybiła północ, znów wyszedł na górę i zaczął wędrować małymi ciemnymi uliczkami, mówiąc do siebie:
— Przecież muszę znaleźć kogoś, kto mi pomoże! Jak ich przekonać, że nie jestem zły?
Gdy'tak mówił, dostrzegł starszą panią, która zbliżała się drobnymi kroczkami. Diabeł podszedł do niej, pociągnął za rękaw i cichutko zawołał:
— Proszę pani...
Starsza pani odwróciła się:
— Co się stało, chłopczyku? To ty jeszcze nie śpisz, o tej porze?
— Proszę pani — powiedział diabełek — ja chcę być miły. Co mam robić?
W tej samej chwili starsza pani, przyjrzawszy się lepiej, dostrzegła dwa różki i dwa skrzydła nietoperza. Zaczęła bełkotać:
— Nie! Nie! Litości, mój Boże! Już więcej tego nie zrobię!
— Czego pani już więcej nie zrobi? — spytał diabełek.
Ale kobieta nie odpowiedziała. Upadła zemdlona.
— To pech! — pomyślał diabeł. — A tak miło wyglądała...