Z WYSTAWY PARYSKIEJ. 239
100 metrów oddalenia i 50 wysokości — tak, iż pod spodem są trawniki, wodotryski, domy — wieża dopiero gdzieś wysoko w przestrzeni się zaczyna. Przyczynia się też względna cienkośc i rzadkość sztab składających tę budowlę, co jej nadaje w dali wygląd delikatnej filigranowej siatki. Zdaje się, że jakaś siła tytaniczna tę masę kruszcu rozdmuchała na nitki i ciągnie ją, potężnie a lekko, gdzieś w górę, bez końca, w błękity.
Dając się unieść w górę windą, zwłaszcza ponad drugiem piętrem, gdzie już wieża bardzo się zwęża, a sztaby stają się rzadkie, ma się wrażenie porwania w balonie. Widnokrąg się szybko zwiększa, ogromny Paryż pod stopami się rozściela, ludzie i gmachy w oczach maleją. U szczytu nareszcie, pod samą koroną, jest się w przestronnej niskiej sali z oknami dokoła ; widnokrąg 100 kilometrów w promieniu dosięga; przy bardzo czystem powietrzu widzi się tuż pod nogami maleńkie, jakby z papieru wycinane domki, jakieś czarne mróweczki rojące się po ziemi, i muszki furkające na strudze wody: to są pałace paryskie, ludzie i statki żeglujące po Sekwanie. Mimo woli myśli się o małości rzeczy ludzkich, widzianych nieco z wysoka — i przychodzi na pamięć sławna oda Sarbiewskiego: Humana linąuo.
Porzucam ziemię. Na obłoków fali Nieście mię, burze! Już nikną mi w dali Olbrzymie góry; o jakie zmalałe
Ko z ścielił w dole ludy, państwa całe Potężny wicher! Już jasne świątynie Tracą swe blaski; już w przepaści ginie Majestat wieżyc — te grody wspaniałe,
Com w dole rzucił, jakże mi stąd małe!
Widzę ja z góry narodów zapędy,
Zabiegi królów... Ach niestałość wszędy
A
Ślepego losu! — O toni bezdenna,
Źródłem i końcem wszech rzeczy brzemienna!
Zszedłszy na pierwsze piętro, mamy przed sobą cały Plac Marsowy prześlicznie rozłożony. Pośrodku duża wolna przestrzeń, na której trawniki, sztuczne stawy, wodotryski, posągi, grupy figur wyrzucających wodę; wszystko kolosalne, inaczej nikłoby wśród swego otoczenia. Po prawej ręce ma się ogromny pałac poświę-
16*