62
PONTAFEL
Bardzo miłe wspomnienia pozostały mi z małej ka-rynckiej miejscowości Pontafel, która nie była objęta programem wycieczki i może dlatego, że była niespodzianką, zapisała się tak trwale w moim umyśle.
Na dworcu dowiedziałyśmy się, że pociąg, który miał nas unieść ku północy, odjedzie dopiero o siódmej wieczo-ram, wolny tedy czas umożliwił nam zwiedzenie pięknej okolicy alpejskiej. Z okien poczekalni przyglądałam się krajobrazowi i zadawałam sobie pytanie, czy po tylu wspaniałych widokach i ta miejscowość zapisze się przyjemnie na karcie wspomnień. Nie zawiodłam się.
Przed memi oczyma wyrastały potężne Alpy, roztaczały się prześliczne doliny. Oprócz ogromu i dziwaczności kształtów działała na mnie różnorodność barw i oświetlenia. Jedna góra, porosła wrzosami, lśni amarantową barwą, przechodząc w ton brunatny, szary, aż wreszcie u szczytu błyszczy blaskiem białości śnieżnej. Gdzieindziej zieleni się łąka kolorem szmaragdu, mieniąc się pierwiosnkami i fiołkami a najbliższe zbocza gór pokrył bór ciemny, posępny. Czernieje stok gęstwy świerków, po których promienie słońca kładą jasne smugi. A stopy ich pieści rwący potok Felli, lśniący w słonecznem świetle odblaskiem tęczy, usypia ich szumem wzburzonej fali i płynie radośnie i gwarnie dalej i dalej swobodnie.
Pogoda i świeżość w przyrodzie napełniła nas niewypowiedzianą radością i swobodą. Wesołości mej nie krępowała obecność osób drugich, nie należących do „karawany" ani żadna powaga miejsca, „pełnego pomników przeszłości", przed którymi trzeba było skłaniać czoła i „robić nastrój", jak mówili nasz „direttorio" i profesorowie, czego ja bardzo nie lubię, bo ani w galeryi oglądany „satyr" czy „baba pijana", lub też „wiedźma zawodząca" nie nastrajają mnie poważnie, ani pomagają do „robienia nastroju", więc nie przeszkadzając innym w tej czynności trudnej naprawdę