lat w Krakowie. Mój narzeczony był przystojny, elokwentny i z dyplomem w kieszeni, więc czy młoda, naiwna dziewczyna mogła nie zakochać się w kimś takim?
Ślub odbył się, gdy tylko skończyłam osiemnaście lat. Wtedy na udzielenie ślubu trzeba było czekać trzy dni, więc trzy dni po urodzinach przekroczyliśmy z panem Lachem próg Urzędu Stanu Cywilnego w Krakowie. Mieliśmy kłopot ze świadkami. Jeden był kolegą pana Lacha, a drugiego po prostu wzięliśmy z ulicy. Potem poszliśmy do restauracji Zdulecznych na Pijarskiej, była wódeczka, śledzik i piwo. Ech, cudowna knajpeczka zasnuta tytoniowym dymem i zagracona starymi, przedwojennymi meblami. Grała nam pianistka z drewnianą nogą, a koncert życzeń odbywał się według takiego rytuału, że zamawiający daną melodię stawiał na pianinie kieliszek wódki dla artystki. Potem pojechaliśmy do teściów. Z największym szacunkiem pocałowałam teściową w rękę, czym, jak czas pokazał, uwiodłam ją na całe życie. Wspaniała, ciepła i dobra kobieta, zawsze świetnie rozumiałyśmy się i przez wiele lat pozostawałyśmy w przyjaźni. Nie miałam zielonego pojęcia, czym jest małżeństwo, więc szczęśliwa, dumna i lekko podchmielona, ale przede wszystkim wolna od kurateli mojej matki, wkraczałam w małżeńskie życie. Po raz kolejny zmieniłam mieszkanie, zażywając szczęśliwości z dochodzącym wieczorami mężem, a w soboty i niedziele przychodziłam do teściów na obiad. Ten kamuflaż był potrzebny, bym mogła kontynuować naukę. Po roku wzięliśmy ślub kościelny, tym razem bardzo uroczysty, na krakowskim Kazimierzu. Było przyjęcie u teściów i nareszcie pełna akceptacja związku ze strony matki. A miodowy miesiąc spędziliśmy w Zakopanem, gdzie, jak się okazało, mój świeżo poślubiony mąż był znaną postacią. Szczególnie na dancingach, przy barkach z alkoholami i w kuluarowych pogaduszkach z tamtejszymi cinkciarzami...
I przyszło rozczarowanie. Pan Lach bowiem, choć miał dyplom inżyniera leśnika, absolutnie nie chciał podjąć pracy w zawodzie. A ja głupia wyobrażałam sobie, że będę
46