wie, gdzie i od kogo można tanio kupić właściwie wszystko, co było na rynku nieosiągalne, posypała się lawina zamówień. Cokolwiek ktoś potrzebował - nylony jasne, nylony ażurowe, lakier perłowy do paznokci, płyty Ellingtona, ustniki i stroiki do saksofonu... Wszystkich tych zainteresowanych zakupami, a właściwie zdobyciem wymarzonych przedmiotów wysyłał do Wandzi Warskiej, oczywiście zaznaczając, że trzeba się do niej zgłosić jak najwcześniej rano. Dopiero przeprowadzka z Krakowa do Warszawy uwolniła ją od namolnych nabywców.
A ja wchodziłam w jazz. Poza spotkaniami w Domu Literatów drugą moją pasją, z którą zaczęłam wiązać plany życiowe, stała się muzyka i wszystko, co się z nią łączy. Oczywiście, najbardziej byłam osłuchana z tymi rodzajami muzyki, na jakich uprawianie przyzwalano w czasie lekkiej odwilży pod koniec okresu stalinowskiego. Pominąwszy muzykę poważną, filharmoniczną z wiodącymi prym „natchnionymi kompozycjami radzieckimi” np. Dymitra Szostakowicza, była to muzyka przeważnie taneczna, z coraz większym udziałem instrumentów charakterystycznych dla jazzu, takich jak trąbki, saksofony, kontrabasy i perkusje. Mówiło się o tym mało, ale można było od czasu do czasu usłyszeć coś w radio, zwłaszcza że praktycznie w każdym z domów, w których mieszkałam, czy też bywałam, wieczorne słuchanie radia było czymś normalnym. Ten, kto miał wystarczająco czuły odbiornik, aby namierzyć i odebrać nadawane z zachodu Europy programy „Voice of America Jazz Hour” Willisa Conovera i Radio Luxembourg, a także rozgłośnię polską Radia Wolna Europa, słuchał i dzielił się nowinkami z najbliższymi oraz z osobami zaufanymi. Wielu z nas nagrywało najlepsze i najciekawsze kawałki na magnetofony. Robił to także Krzyś Komeda - ale jego jeszcze nie znałam.
Jeszcze w Jędrzejowie, umówiona z moim rówieśnikiem, który mieszkał za ścianą, przystawiałam ucho do wiszącego na niej dywanu i słuchałam przysuniętego specjalnie dla mnie
54