13 Smauga nie ma w domu


By Kwestek
kwestek@wp.pl
www.hobbit.hg.pl
-----------------------
Rozdział 13
Smauga nie ma w domu

Krasnoludy tymczasem siedziały w ciemnościach, otoczone głuchą ciszą. Niewiele
jadły, niewiele też mówiły. Straciły rachunek czasu; nie śmiały niemal drgnąć,
bo każdy szmer czy szept odbijał się echem i rozlegał w podziemiu. Jeśli ,się
zdrzemnęły, budziły się w tym samym wciąż mroku i niezmąconym milczepniu.
Zdawało im się, że upłynęło wiele dni, aż wreszcie, oszołomione i na pół
wduszone, nie mogły dłużej tego znieść. Prawie ucieszyłyby się, gdyby z dołu
dobiegł ich uszu hałas zwiastujący powrót smoka. W tej ciszy podejrzewały jakąś
diabelską zasadzkę Smauga, lecz nie sposób było tkwić tutaj wiecznie. Przemówił
Thorin.
- Spróbujmy otworzyć drzwi! - rzekł. - Jeśli wiatr nie owieje mi twarzy, umrę.
Wolałbym chyba zginąć na powietrzu, zmiażdżony przez Smauga, niźli udusić się
tutaj.
Kilku krasnoludów wstało i powlokło się po omacku w górę, tam gdzie przedtem
były drzwi. Ale okazało się, że górny wylot tunelu przestał istnieć: zawaliły
go skalne złomy. Teraz już ani klucz, ani zaklęcia, którym drzwi były z dawna
posłuszne, nie mogły ich otworzyć.
- Znaleźliśmy się w potrzasku! - jęczały krasnoludy. - To już koniec! Tutaj
umrzemy.
Dziwna rzecz, właśnie w chwili gdy krasnoludy wpadły w ostateczną rozpacz,
Bilbo poczuł niezrozumiałą ulgę w sercu, jakby ktoś wyjął mu ciężkie brzemię
zza pazuchy.
- Spokojnie, spokojnie! - rzekł. - Póki życia, póty nadziei, jak mawiał mój
ojciec. Do Trzech razy sztuka - powiadał także. Pójdę więc raz jeszcze w dół
tunelu. Chodziłem dwakroć, mając pewność, że smok czeka mnie na drugim końcu,
tym bardziej mogę zaryzykować trzecią wizytę, skoro mam prawo wątpić, czy
gospodarz jest w domu. Zresztą innej drogi wyjścia jak dołem - nie ma. Ale
myślę, że tym razem powinniście wszyscy iść ze mną.
Zdesperowani zgodzili się na to. Thorin ruszył na czele, u boku Bilba.
- Uważajcie! - szeptał hobbit. - Starajcie się iść jak najciszej! Na dole może
Smauga nie ma, ale może Smaug jest. Nie narażajmy się bez potrzeby.

Schodzili w dół, w dół... Krasnoludy oczywiście nie mogą nigdy dorównać
hobbitom w sztuce poruszania się bezszelestnie, toteż i teraz sapały i człapały
echo zaś potęgowało te odgłosy przerażająco. Bilbo co chwila przystawał ze
strachu i nasłuchiwał, lecz z dna tunelu nie dochodził żaden szelest. Kiedy mu
się zdawało, że są już blisko celu, włożył na palec pierścień i wysunął się
przed innych. Ostrożność zbyteczna, bo otaczały ich ciemności tak
nieprzeniknione, że z pierścieniem czy bez pierścienia wszyscy stali się
niewidzialni. Tak było ciemno, że hobbit nagle znalazł się u wylotu nic o tym
nie wiedząc, niespodzianie trafił ręką w pustkę, stracił równowagę i głową
naprzód runął do jamy!
Leżał twarzą da ziemi, nie mając odwagi wstać, wstrzymując oddech. Ale nic nie
poruszyło się w pieczarze. Nic też nie rozświetlało mroku, chociaż, gdy
wreszcie Bilbo powoli uniósł głowę, wydało mu się, że wyżej, w głębi podziemia
dostrzega nikłą, białą plamkę blasku. Nie była to jednak z pewnością iskra
smoczego ognia, jakkolwiek wszędzie dokoła wisiały w powietrzu ciężkie,
smrodliwe opary gada, a na języku hobbit czuł posmak dymu.
W końcu pan Baggins stracił cierpliwość.
- Przeklęty gadzie, przeklęty Smaugu! - pisnął głośno. - Przestań się bawić w
ciuciubabkę! Zaświeć na, a potem możesz mnie zjeść, jeżeli uda ci się mnie
złapać.
Słabe echo obiegło niewidoczne w mroku kąty pieczary, ale nikt hobbitowi nie
odpowiedział.
Bilbo wstał, nie miał jednak pojęcia, w którą stronę się zwrócić.
- Do licha, co też ten Smaug knuje - powiedział. - Najwidoczniej nie przyjmuje
dziś po południu (czy w nocy, bo nie wiem, która godzina). Jeżeli Oin i Gloin
nie zgubili hubki i krzesiwa, moglibyśmy sobie tu poświecić i rozejrzeć się,
póki szczęście sprzyja.
Krasnoludy, rzecz prosta, bardzo się przelękły, kiedy Bilbo spadł z łoskotem z
progu tunelu na dno jamy, i przycupnęły tam, gdzie ich zostawił, w pobliżu wyj
ścia.
- Pss! pss! - syknęły usłyszawszy głos hobbita. Trochę mu to dopomogło
zorientować się, gdzie są towarzysze, ale przez dość długi czas nie mógł się od
nich doprosić czegoś więcej. Wreszcie, kiedy już zaczął tupać i wniebogłosy
wrzeszczeć o światło, Thorin dał się przekonać i wysłał Oina z Gloinem po
zostawione w górnym końcu tunelu pakunki.
Chwilę później migotliwe światełko zapowiedziało powrót wysłanników. Oin niósł
w ręku małą pochodnię z sosnowej trzaski, a Gloin dźwigał pod pachą cały
pęk łuczywa. Bilbo spiesznie podbiegł do wylotu i chwycił pochodnię; nie mógł
jednak nakłonić krasnoludów, żeby zapalili więcej świateł i weszli za nim do
pieczary. Thorin przezornie wytłumaczył, że pan Baggins jest nadal z urzędu
wyznaczonym rzeczoznawcą - włamywaczem i wywiadowcą. Jeśli chce ryzykować i
palić światło, to jego sprawa. Oni wszakże wolą poczekać w tunelu na powrót
pana Bagginsa. Siedli więc wszyscy trzynastu w pobliżu wyjścia i przyglądali
się jego poczynaniom.
Widzieli drobną, ciemną sylwetkę hobbita sunącą naprzód z małą pochodnią
wzniesioną w górę. Póki był blisko, dostrzegali od czasu do czasu błysk i
słyszeli dźwięk metalu, gdy potykał się o jakiś złoty przedmiot. Światełko w
jego ręku malało, w miarę jak się oddalał w głąb rozległej pieczary, potem
zaczęła migotać coraz wyżej w powietrzu. Bilbo wspinał się na ogromny kopiec
skarbów. Wkrótce osiągnął szczyt, ale szedł dalej. Zauważyli, że w pewnym
momencie zatrzymał się i schylił, ale nie wiedzieli dlaczego.
To był Arcyklejnot, Serce Góry. Bilbo poznał go, pamiętając opis Tharina; nie
mogło być drugiego takiego klejnotu nawet w tym cudownym skarbcu ani na całym
szerokim świecie. Kiedy hobbit jeszcze piął się na kopiec, błysnął przed nim
ten biały ognik i pociągnął go ku sobie z daleka. Potem rósł stopniowo, aż
zmienił się w kuleczkę bladego blasku. Gdy Bilbo się zbliżył, kuleczka
rozbłysła migotliwymi, różnobarwnymi skrami, odbijając i rozszczepiając
kołyszący się płomień łuczywa. Wreszcie spojrzał na nią wprost z góry i na
chwilę dech mu zaparło z wrażenia. Olbrzymi brylant świecił własnym,
wewnętrznym blaskiem, .zarazem jednak, oszlifowany i ukształtowany przez
krasnoludy, które go wydobyły niegdyś z serca Góry, łowił z zewnątrz każdy
promień światła i przeobrażał go w dziesięć tysięcy iskier białego blasku
grającego wszystkimi kolorami tęczy.
Ręka hobbita sięgnęła po klejnot, jakby przyciągnięta czarodziejską siłą.
Ciężki, ogromny brylant nie mieścił się w małej garści, ale Bilbo, zamknąwszy
oczy, podniósł go i wsunął do najgłębszej kieszeni.
"Teraz jestem naprawdę włamywaczem - pomyślał. - Chyba jednak będę musiał
krasnoludom o tym powiedzieć... ale później. Mówili przecież, że pozwolą mi
wybrać, co zechcę. A ja bym na pewno wybrał to, niechby zatrzymali sobie całą
resztę".
Mimo to nie miał spokojnego sumienia: wiedział w głębi duszy, że Thorin, choć
mówił o swobodzie wyboru, nie zamierzał ofiarować mu tego cudownego klejnotu;
przeczuwał też, że za ten swój uczynek odpokutuje w przyszłości.

Ruszył znów naprzód. Zśunął się z kopca po drugiej stronie i światło jego
pochodni znikło z pola widzenia czatujących krasnoludów. Wkrótce jednak znów im
błysnęło w oddali. Bilbo posuwał się teraz dnem pieczary.
Szedł naprzód, aż dotarł do wielkich drzwi w przeciwległej ścianie; powiew
świeżego powietrza orzeźwił go, lecz omal nie zgasił łuczywa. Bilbo nieśmiało
wyjrzał przez drzwi: zamajaczył mu długi ciąg korytarzy i u ich końca pierwsze
stopnie szerokich schodów wznoszących się w mroku ku górze. Ani szmeru, ani
śladu Smauga. Hobbit miał już zawrócić, kiedy musnął go jakiś czarny przedmiot
i coś w locie otarło się o jego twarz. Bilbo pisnął i wzdrygnął się gwałtownie,
stracił równowagę i przewrócił się na wznak. Pochodnia wypadła mu z ręki i
zgasła.
"Przypuszczam... mam nadzieję, że to był po prostu nietoperz - myślał, bardzo
zgnębiony. - Ale co teraz zrobię? Gdzie jest wschód, południe, północ i
zachód?"
- Thorin! Balin! Oin! Gloin! Fili! Kili! - krzyczał Bilbo, ile sił w płucach,
ale w wielkiej, czarnej pustce głos jego brzmiał słabo i niknął. - Łuczywo mi
zgasło! Niech ktoś przyjdzie na pomoc! - Odwaga opuściła hobbita w tej chwili
zupełnie. Krasnoludy słyszały słaby krzyk, ale rozróżnić zdołały tylko to jedno
słowo: "pomoc!"
- Co, u licha, mogło mu się zdarzyć? - rzekł Thorin. - Na pewno nie spotkał
smoka, bo już dawno przestałby krzyczeć.
Czekali jeszcze minutę, dwie, lecz żaden odgłos nie zdradzał obecności Smauga,
nie było słychać nic prócz dochodzącego z daleka wołania Bilba.
- Niech no który zapali parę pochodni! -rozkazał Thorin. - Wygląda na to, że
musimy iść naszemu włamywaczowi na ratunek.
- Należy się, byśmy z kolei teraz my jemu pomogli - rzekł Balin. - Co do mnie,
pójdę bardzo chętnie. Zresztą myślę, że na razie niczym nam to nie grozi. Gloin
zapalił kilka pochodni i wszyscy wsunęli się do pieczary, a potem gęsiego
pobiegli spiesznie pod ścianą. Wkrótce natknęli się na hobbita, który szedł na
ich spotkanie. Na widok świateł szybko odzyskał pewność siebie.
- Nietoperz mnie trącił, upuściłem łuczywo, nic gorszego nie zaszło!
odpowiedział na pytania przyjaciół. Kamień spadł im z serca, ale mieli ochotę
zwymyślać Bilba, że niepotrzebnie napędził im strachu. Cóż dopiero
powiedzieliby, gdyby im się przyznał w tym momencie, że znalazł Serce Góry!
Przelotny rzut oka na skarby, które im się tu ukazały, wystarczył, by
rozdmuchać na nowo pożądliwość krasnoludzkich serc. A kiedy w sercu krasnoluda,
choćby najstateczniejszego, ocknie się miłość do złota i klejnotów, ogarnia go
nagle szaleńcza, gęsto wręcz dzika odwaga.
Teraz już nie trzeba było krasnoludów zachęcać. Wszyscy palili się po prostu do
przeszukania pieczary, chcieli wykorzystać niezwykłą okazję i najchętniej
Wierzyli, że Smauga nie ma w domu. Każdy już miał w ręku świecącą pochodnię, a
rozejrzawszy się najpierw w lewo, potem w prawo - zapomniał o strachu, a nawet
o przezorności. Mówili głośno, nawoływali się, wyciągali z kopca lub Spod ścian
swoje stare skarby i podnosząc je ku światłu, gładzili pieszczotliwie.
Fili i Kili wpadli w humor niemal wesoły, a znalazłszy wiszące na ścianach
złote harfy, wybrali dwie i spróbowali srebrnych strun; harfy były zaczarowane
(przy tym smok nigdy ich nawet nie tknął, nie mając zamiłowania do muzyki),
więc nie rozstroiły się w ciągu długich lat. Mroczna pieczara rozbrzmiała
melodią. od dawna nie słyszaną. Większość krasnoludów interesowała się jednak
bardziej praktycznymi rzeczami: zbierali klejnoty, wypychając nimi kieszenie, a
te, których nie mogliby zabrać ze sobą, z westchnieniem żalu odrzucali z
powrotem na kopiec. Thorin uwijał się nie gorzej od innych, ale wciąż rozglądał
się na wszystkie strony za czymś, czego nie mógł znaleźć. Szukał Arcyklejnotu -
lecz tymczasem jeszcze wolał nikomu o tym nie mówić.
Z kolei krasnoludy pozdejmowały ze ścian kolczugi i oręż, by się uzbroić. Iście
po królewsku wyglądał Thorin w zbroi ze złotych łusek, z toporem na srebrnym
trzonku zatkniętym za pas, który był wysadzany szkarłatnymi kamieniami.
- Panie Baggins! - zawołał. - Oto pierwsza rata twojego wynagrodzenia! Zrzuć
stare ubranie i włóż na siebie to!
Mówiąc tak, przyodział Bilba w małą kolczugę, wykutą ongi dla jakiegoś młodego
księcia elfów. Zrobiona była ze srebrzonej stali i ozdobiona perłami, a pas do
niej był z pereł i kryształów. Lekki hełm z wytłaczanej skóry, wzmocniony od
spodu stalowymi obręczami i obramowany drogimi .białymi kamieniami przystroił
głowę hobbita.
"Czuję się wspaniałe - pomyślał Bilbo - ale wyglądam pewnie dość śmiesznie.
Jakżeby się ze mnie śmiali hobbici w kraju! Szkoda, że nie mam pod ręką
lustra". Mimo wszystko pan Baggins nie dał sobie zawrócić głowy czarami bogactw
tak
jak krasnoludy. Znacznie wcześniej niż one znużył się przetrząsaniem skarbca i
siadł zmęczony na ziemi; z pewnym niepokojem zadawał sobie w duchu pytanie, jak
się ta historia skończy. "Oddałbym cały worek tych cennych pucharów - myślał -
za jeden pokrzepiający łyk z drewnianego kubka Beorna".
- Thorinie! - krzyknął głośno. - Co dalej? Jesteśmy uzbrojeni, ale czy

kiedykolwiek zbroja pomogła komu w walce ze Smaugiem Straszliwym? Jeszcze nie
odwojowaliśmy tego skarbu. Nie szukamy na razie złota, lecz drogi ucieczki;
dość już długo kusimy los!
- Prawda! - odparł Thorin odzyskując rozsądek. - Chodźmy stąd! Ja was
poprowadzę. Nawet po tysiącu lat nie zmyliłbym drogi w tym pałacu. Skrzyknął
całą drużynę, zebrali się wszyscy i wznosząc pochodnie nad
głowami, wyszli przez wielkie otwarte drzwi, chociaż ten i ów oglądał się za
siebie z żalem.
Na lśniące zbroje naciągnęli stare kubraki, jasne hełmy przykryli
wystrzępionymi kapturami i jeden za drugim pomaszerowali za Thorinem; sznur
światełek posuwał się w ciemnościach, zatrzymując się często, bo trzeba było
nasłuchiwać trwożnie wszelkich szmerów, które by mogły zwiastować powrót
smoka.
Chociaż stare ozdoby od dawna zbutwiały lub zostały zniszczone, chociaż
wchodząc i wychodząc tędy smok wszystko splugawił i połamał, Thorin poznawał
każdy korytarz, każdy zakręt. Długo pięli się schodami, potem skręcili i
schodzili znów w dół szerokimi, dzwoniącymi od ech tunelami, potem znów
skręcili i znów po schodach wędrowali w górę. Schody, schody bez końca, ale
gładkie, wyrąbane w litej skale, szerokie i piękne; wciąż w górę, w górę szły
krasnoludy, nie napotykając żadnych śladów życia prócz przelotnych cieni
uciekających z daleka na widok świateł migocących w przeciągach.
Schody nie były budowane na miarę nóg hobbita, toteż Bilbo w pewnej chwili
poczuł, że dłużej tego marszu nie wytrzyma; nagle jednak strop nad ich głowami
uniósł się wysoko, tak że go już nie dosięgało światło pochodni. Z daleka,
przez otwór wycięty gdzieś w górze, sączył się biały promyczek, w powietrzu
zapachniało świeżością. Przed nimi majaczył jaśniejszy kształt ogromnych drzwi
zwisających na wyłamanych zawiasach i osmalonych od ognia.
- To wielka sala Throra - rzekł Thorin. - Tu odbywały się uczty i narady. Już
niedaleko stąd do Głównej Bramy.
Minęli zburzoną salę, gdzie gniły drewniane stoły, a poprzewracane krzesła i
ławy leżały zwęglone i zbutwiałe. Na ziemi wśród dzbanów, pucharów, połamanych
rogów poniewierały się w kurzu czaszki i kości. Kiedy wyszli przez drzwi w
drugim końcu sali, dobiegł ich uszu plusk wody, a szare światło nagle się
rozjaśniło.
- Oto źródło Bystrej Rzeki - powiedział Thorin. - Z tego miejsca wypływa ku
Bramie. Idźmy za jej biegiem.
Z czarnego zagłębienia w skalnej ścianie tryskała spieniona woda i perląc się
rwała wąskim korytem wyżłobionym, wyregulowanym i pogłębionym niegdyś przez
doświadczone w tej robocie ręce. Wzdłuż rzeki ciągnęła się kamienna droga tak
szeroka, że kilku ludzi mogło się na niej zmieścić w szeregu. Pobiegli więc
teraz szybko. Droga zataczała z rozmachem łuk, a kiedy go minęli... nie do
wiary! ... biały dzień zaświecił im w oczy! Stali przed strzelistą, sklepioną
bramą, na której znać było jeszcze tu i ówdzie resztki starych rzeźb, chociaż
zdartych, popękanych i sczerniałych. Przymglone słońce słało blade promienie
między dwa ramiona Góry, snopy złotego blasku padały na kamienny próg.
Nad głowami krasnoludów przemknął rój nietoperzy, zbudzonych i spłoszonych
światłem pochodni. Rzucili się wszyscy naprzód, ślizgając się na kamieniach
wygładzonych i lepkich po przejściu smoka. Woda, rozbryzgując się pieniście,
spadała z hukiem w dolinę. Cisnęli na ziemię niepotrzebne już łuczywa i stanęli
olśnieni. Dotarli więc do Głównej Bramy, mieli przed sobą widok na dolinę Dal.
- No, no! - rzekł Bilbo. - Nie spodziewałem się, że kiedyś ad tej strony wyjrzę
przez Bramę Góry. Nie spodziewałem się też, że taką przyjemność sprawi mi
światło słoneczne i wiatr dmuchający w twarz. Ale brr!... jaki ten wiatr
zimny!
Wiatr był rzeczywiście chłodny. Surowy podmuch od wschodu niósł zapowiedź
bliskiej już zimy. Wirując nad szczytem i omiatając ramiona Góry, jęczał wśród
skał. Krasnoludy, po długich godzinach spędzonych w gorącym zaduchu smoczej
jamy, teraz, w słońcu, drżały z zimna.
Nagle Bilbo uprzytomnił sobie, że jest nie tylko zmęczony, lecz także okropnie
głodny.
- Zdaje się, że mamy już późny ranek- rzekł. - Myślę, że pora mniej więcej na
śniadanie, jeśli w ogóle jest coś do jedzenia. Ale nie byłoby chyba bezpiecznie
ucztować pod frontowym wejściem domu Smauga. Chodźmy gdzieś, gdzie będzie można
spokojnie usiąść na chwilę.
- Racja! -- poparł go Balin. - Wiem nawet, gdzie powinniśmy pójść: do starej
strażnicy na południowe-zachodnim cyplu Góry.
- Jak to daleko? - spytał hobbit.
- Pięć godzin marszu, jak sądzę, i to dość uciążliwego. Droga spod Bramy wzdłuż
lewego brzegu strumienia jest, zdaje się, zniszczona. Ale spójrzcie! Rzeka robi
pętlę na wschód i przecina dolinę Dal, płynąc pod ruinami miasta. W tym miejscu
był niegdyś most prowadzący do stromych schodów, którymi można wspiąć się na
prawy brzeg aż do drogi wiodącej ku Kruczemu Wzgórzu. Z drogi

w bok biegnie, a przynajmniej biegła kiedyś ścieżka w górę, wprost do
strażnicy, Ciężka wspinaczka zresztą, nawet jeśli stare stopnie zachowały się
do dziś.
- Biada mi! - jęknął hobbit. - Znowu marsz i znowu wspinaczka, a wciąż na
czczo! Ciekaw jestem, ile śniadań, obiadów i kolacji ominęło nas w tej
obrzydliwej dziurze, gdzie nie było nawet zegara.
W rzeczywistości tylko dwie noce i jeden dzień (wcale zresztą nie
najściślejszego postu) upłynęły od chwili, gdy smok zburzył zaczarowane drzwi
do tunelu, Bilbo jednak stracił rachubę czasu i uwierzyłby zarówno, gdyby mu
ktoś powiedział, że trwało to jeden dzień, jak i tydzień.
- Wypraszam sobie! - rzekł śmiejąc się Thorin, który znów nabierał otuchy,
czując chrzęszczące w kieszeni drogocenne kamienie. - Nie nazywaj mojego pałacu
obrzydliwą dziurą! Poczekaj, aż go sprzątniemy i odnowimy!
- Nie nastąpi to, póki Smaug żyje - posępnie odparł Bilbo. - Ale gdzie on się
tymczasem podziewa? Za tę informację oddałbym sute śniadanie. Mam nadzieję, że
nie przygląda się nam na przykład ze szczytu Góry.
To przypuszczenie mocno zaniepokoiło krasnoludy, skwapliwie oświadczyły więc,
że rada Bilba i Balina wydaje im się najlepsza.
- Musimy się stąd wynieść - rzekł Dori. - Mam wrażenie, że czuję na plecach
wzrok Smauga.
- Zimno tu i pusto - powiedział Bombur. - Wody nie brak, ale jedzenia nie
widzę. W takiej okolicy smok pewnie stale jest głodny.
- Chodźmy stąd, chodźmy! -krzyknęli inni. - Spróbujmy tej ścieżki Balina.
Powlekli się wśród głazów lewym brzegiem rzeki - nad prawym wznosiła się naga,
niedostępna ściana skalna - a na tym spustoszonym bezludziu Thorin szybko znów
stracił humor. Most, o którym mówił Balin, zastali rozwalony, zapewne już od
dawna; tylko resztki kamiennych filarów sterczały tu i ówdzie z płytkiej,
wartkiej wody. Przeprawili się jednak bez większych trudności w bród, znaleźli
stare schody i wydostali się na wysoką skarpę. Idąc dalej, wkrótce trafili na
starą drogę i doszli nią do głębokiej kotlinki osłoniętej skałami; odpoczęli tu
trochę i zjedli jakie takie śniadanie, złożone przeważnie z "kramów" i wody.
(Jeśli chcesz wiedzieć, co w tym wypadku znaczy "kram", muszę wyznać, że
dokładnego przepisu na tę potrawę nie znam, ale jest to rodzaj sucharów, nie
psujących się właściwie nigdy, podobno bardzo posilnych, lecz na pewno
nieponętnych, zgoła nieinteresujących, chyba z punktu widzenia gimnastyki
szczęk. Suchary te wypiekali ludzie znad Jeziora specjalnie na dłuższe
wyprawy).
Posiliwszy się ruszyli dalej; droga odchylała się teraz na zachód i oddalała od
rzeki, zbliżając natomiast do ogromnego ramienia Góry wysuniętego w kierunku
południowym. W końcu dotarli do ścieżki. Pięła się stromo w górę; wędrowcy
wlekli się gęsiego, powoli, tak że dopiero późnym popołudniem, gdy zimowe
słońce już zniżało się ku zachodowi, stanęli na grani.
Znaleźli płaską platformę odsłoniętą z trzech stron, ale od północy zamkniętą
skalną ścianą, w której ział otwór na kształt drzwi. Rozciągał się stąd
rozległy widok na wschód, południe i zachód.
- Tu - rzekł Balin - za dawnych czasów trzymaliśmy zawsze straże. Drzwi
prowadzą do wykutej w skale komory, która służyła wartownikom za kwaterę.
Wszędzie w koło na Górze mieliśmy podobne placówki. Ale w tych dniach
pomyślności czujność wydawała się właściwie niepotrzebna, strażnicy żyli zbyt
wygodnie; gdyby nie to, może wcześniej ostrzegliby nas o zbliżaniu się smoka i
kto wie, czy historia nie potoczyłaby się inaczej. No, ale w każdym razie
możemy tu schronić się na czas jakiś; będziemy stąd widzieli dużo, sami przez
nikogo nie widziani.
- Nic nam to nie pomoże, jeśli ktoś zauważył, jak tu maszerowaliśmy - rzekł
Dori, nie spuszczając wzroku ze szczytów Góry, jakby w przekonaniu, że tam
wypatrzy Smauga niby wronę na wieży.
- To już musimy zaryzykować - powiedział Thorin. - Nie sposób dzisiaj iść
dalej.
- Święte słowa! - krzyknął Bilbo i rzucił się na ziemię.
W komorze skalnej miejsca starczyłoby na stu, a w dodatku w głębi była jeszcze
mniejsza grota, lepiej chroniąca od chłodu. Miejsce wydawało się zupełnie
opuszczone, widocznie nawet dzikie zwierzęta nie zapędzały się tutaj przez
wszystkie lata panowania Smauga. Wędrowcy zrzucili w komorze swoje tobołki,
niektórzy zaraz położyli się i zasnęli, inni siedli u wejścia naradzając się
nad dalszymi planami. Jedno pytanie wracało wciąż w ich rozmowach: gdzie jest
Smaug? Patrzyli na zachód, lecz nie widzieli nic; na wschód - nic; na południe
także ani śladu smoka, lecz tam gromadziły się całe chmary ptaków. Krasnoludy
wypatrywały oczy, dziwiły się bardzo i głowiły, lecz gdy pierwsze zimne gwiazdy
błysnęły na niebie, nikt nie był mądrzejszy niż na początku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
13 smauga nie ma w domu
13 Smauga nie ma w domu Nieznany
Kobieta nie ma prawa bez zgody męża wyjść z domu (12 04 2009)
13 smauga niema w domu
Dziś prawdziwych cyganów już nie ma
nie ma cie drabina jakuba
Śpiewnik nie ma to jak pierwsza
20 1 Nie ma ludzi przegranych
nie ma w nim zadnego wdzieku

więcej podobnych podstron