OJCZE NASZ. 399
To Duvale, sąsiedztwo. Wiesz, dzieciąt pięcioro Żywić mają biedacy !. . . a matka w połogu.
Wyrzucą ich z mieszkania, jak nie spłacą skoro Zaległej raty czynszu. Nie miłe to Bogu,
Gdy kapłan, blisko nędzy, stroi się, nadyma.
Obszyj tylko kapelusz, rewerendę napraw,
Jeszcze w starej odzieży da się spędzić zimau. . .
(Rzuca reioerendę i kapelusz na krzesło)*
A w cztery dni potem wzięty przez nich w zastaw,
Gdy siedział zakładnikiem w fatalnem więzieniu,
To nikt z ludu nie bronił swego dobroczyńcy!
Nikt, nikt ani pomyślał o jego zbawieniu.
Najubożsi żebracy, jego ulubieńcy,
Po franku na dzień żołdu brali od Związkowych;
I w dzień mordu tam pewno do pomocy byli...
Go P ksiądz karcisz mą wściekłość!... Dość tych słów miodowych! Głos twój, rzewnie strojony, już mię nie omyli!
Gdyś o niebie mi mówił, kapłanie! kłamałeś,
Kłamałeś, że tam dusza brata uwielbiona!
Tylko piosnką dziecinną żal mój uśpić chciałeś.
Ale fizyczny instynkt z głębi mego łona
Ocknął się na huk strzału, co tych zbójców zmiata.
Brata mego zabili! Mszczą mnie !. . . Przyklaskuję Słusznej pomście!
ks. proboszcz.
Ta święta, którą noszę, szata,
Żąda bym dom opuścił, co jej nie szanuje,
I nie dopuszczał więcej podobnej zniewagi.
Lecz chrześcijance, co śmie chełpić się z ochoty Do zemsty, winien jestem słowo rzec uwagi: —
Bóg, co za ludzkość wisiał na szczycie Golgoty,
Bóg, któremu brat żyjąc, codzień u ołtarza Święcił z łzami pamiątkę krzyżowej ofiary,
Bóg, którego w tej chwili szał twój tak spotwarza,
Jest Bogiem przebaczenia, dobroci bez miary.
Twój brat — mam o tern pewność, mówię ci to szczerze W chwili zgonu lgnął myślą do Chrystusa krzyża,
I stałość bohatera czerpiąc w swojej wierze,
Z męczenników słodyczą, z słowami pacierza,