Prof. dr inż. )an Janowski (1928-1998)
Nie będę ukrywał, że artykuł Putramenta wielu brydżystów bardzo ucieszył - była to wszak pierwsza jaskółka brydżowej odwilży w PRL-u. Nic też dziwnego, że doczekała się odzewu.
Jednym z pierwszych, którzy na to zareagowali, był nasz stały partner Jan Janowski. Oprócz tego, że w brydża lubił grać i umiał to robić bardzo dobrze, był jednym z najmilszych graczy, łubianym przez wszystkich. Robił oszałamiające kariery we wszystkim, czego się dotknął: skończył Akademię Górniczo-Hutniczą i szybko został profesorem hutnictwa, a potem rektorem tej uczelni: w brydżu zdobył tytuł II wicemistrza Polski, a także został członkiem ZG; w koszykówce - jego hobby - został sędzią międzynarodowym, jednym z niewielu w Polsce; w polityce (Stronnictwo Demokratyczne) został posłem X kadencji, a w 1989 roku - wicepremierem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
On właśnie, po wygranym „meczu w kopertach” zaczął mnie namawiać, abym się zabrał za organizowanie jakiegoś związku brydżowego, który z kolei zorganizuje np. mistrzostwa Krakowa, czy nawet mistrzostwa Polski. Po przeczytaniu Putramenta - nie było to już namawianie, ale wręcz presja.
Były także naciski z drugiej strony. Święta Bożego Narodzenia i Sylwestra 1954/55 spędziłem u mojej siostry w Warszawie. Tam właśnie zostałem przedstawiony sekretarzowi „Sztandaru Młodych” Marianowi Rogowskiemu, którego mój szwagier poznał przy brydżu i zaprzyjaźnił się z nim. Facet miał ponoć niesamowite chody, czytał moją skrypto-książkę i uważał, że należy koniecznie ją wydać. Jego zdaniem, aby coś takiego przyjęło jakieś wydawnictwo, trzeba zrobić duży szum w prasie, aby „głos ludu” domagał się inteligentnej i rozwijającej umysł rozrywki, a ponadto zapełnienia pustych świetlic brydżystami; należałoby założyć jakieś stowarzyszenie brydżystów i dopiero wtedy, po stworzeniu „bazy społecznej” będzie możliwa zgoda władzy na druk. Na zakończenie powiedział, abym przemyślał sprawę, porozumiał się z innymi brydżystami i napisał, co i jak zamierzam robić w tej sprawie; pokazał także wycinek z „Expressu Wieczornego” w którym jakiś dziennikarz, ośmielony publikacją Putramenta (acz nie do końca, bo na wszelki wypadek pod pseudonimem „Dzięcioł”) 2 miesiące później napisał artykuł o podobnym wydźwięku.
Plan, który opracowałem i gdzieś w połowie roku wysłałem do Rogowskiego, przedstawiał się następująco. Jakaś ogólnopolska gazeta zacznie wydawać co tydzień kącik brydżowy, który będę redagował; zaczną przychodzić listy z rozwiązaniami zagadek i z adresami nadawców, nawiążę z nimi kontakt, najpierw korespondencyjny, potem osobisty. Sukcesywnie będę wyjeżdżał do miast wojewódzkich, aby w tamtejszych redakcjach zaproponować umieszczanie cotygodniowych kącików - oczywiście będzie potrzebne jakieś wsparcie z Warszawy. Po pewnym czasie miejscowi brydżyści zorganizują zebranie, wygłoszę płomienne przemówienie zawierające m.in. zasady rozgrywania meczów brydża porównawczego i namówię ich do zorganizowania rozgrywek. Mistrzowie z miast wojewódzkich przyjadą do Warszawy na finał. Ponadto będę się starał umieszczać swoje artykuły w gazetach ogólnopolskich i w tygodnikach kolorowych, takich jak: „Przekrój” „Świat” „Sportowiec” i inne.
Pieniądze otrzymane za kąciki i wierszówki powinny wystarczyć na moje utrzymanie i przejazdy kolejowe. Żebracy i bezdomni w brydża nie grają, a ci, którzy po nowemu, sportowo zasiądą przy zielonym stoliku, potrafią na pewno sami sfinansować swoje rozgrywki lub znaleźć innych, którzy to za nich zrobią. Zwycięzcy spod ziemi wytrzasną pieniądze na wyjazd do Warszawy na jakiś turniej finałowy, a my znajdziemy odpowiednią salę i karty.
Jest tylko jedno ale, bardzo poważne i niesłychanie trudne do przeskoczenia: zapis! W Polsce wszyscy grają po polsku, a prowadzenie tym zapisem rozgrywek jest niemożliwe; konieczne będzie wprowadzenie zapisu międzynarodowego, którego nikt nie zna, a ponadto jak nawet pozna, to przyjemność gry - do czasu znalezienia jej nowych zalet - znacznie obniży się; wiem o tym z własnego