ROZDZIAA TRZYDZIESTY SZÓSTY ISABEL - Gdzie chcesz, żebym ciÄ™ podrzuciÅ‚a? Z powrotem do domu Becka? SiedzieliÅ›my w SUV-ie zaparkowanym w najdalszym kÄ…cie parkingu przy barze, żeby żaden wsiok nie zarysowaÅ‚ mi lakieru, otwierajÄ…c drzwi swojego samochodu. StaraÅ‚am siÄ™ nie patrzeć na Cole a, który tkwiÅ‚ obok mnie na przednim siedzeniu. Jego ego, caÅ‚a jego energia życiowa zabieraÅ‚y znacznie wiÄ™cej miejsca niż ciaÅ‚o. - Nie rób tego przerwaÅ‚ mi Cole. - Czego? PrzeniosÅ‚am na niego wzrok. - Nie udawaj, że nic siÄ™ nie staÅ‚o odparÅ‚. ProszÄ™, zapytaj mnie& PopoÅ‚udniowe Å›wiatÅ‚o bÅ‚yskawicznie zamieraÅ‚o. Wielka i ciemna chmura pÄ™dziÅ‚a przez niebo na zachodzie. Nie groziÅ‚a jednak deszczem. To byÅ‚a tylko zÅ‚a pogoda w podróży do jakiegoÅ› innego miejsca. Westchnęłam. Nie byÅ‚am pewna, czy chcÄ™ wiedzieć. WydawaÅ‚o mi siÄ™, że wiedza bÄ™dzie wymagaÅ‚a ode mnie znacznie wiÄ™kszego wysiÅ‚ku niż jej brak. Ale tak naprawdÄ™ nie mogliÅ›my wsadzić dżina z powrotem do butelki, skoro już siÄ™ z niej wydostaÅ‚, prawda? - A czy to ma jakieÅ› znaczenie? - ChcÄ™, żebyÅ› wiedziaÅ‚a upieraÅ‚ siÄ™ Cole. SpojrzaÅ‚am na tÄ™ jego niebezpiecznie przystojnÄ… twarz, która nawet w tej chwili krzyczaÅ‚a do mnie melodyjnym i niepokojÄ…cym tonem: Isabel, pocaÅ‚uj mnie, zatrać siÄ™ we mnie . To byÅ‚o jednak smutne oblicze, kiedy już siÄ™ umiaÅ‚o je odczytać. - NaprawdÄ™ tego chcesz? - MuszÄ™ siÄ™ przekonać, czy moje istnienie znaczy coÅ› dla kogoÅ›, kto nie ma dziesiÄ™ciu lat wyjaÅ›niÅ‚. Inaczej naprawdÄ™ bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ siÄ™ zabić. ZmiażdżyÅ‚am go spojrzeniem. - Czy mam zgadywać? zapytaÅ‚am. PomyÅ›laÅ‚am o jego zwinnych palcach i jego naprawdÄ™ piÄ™knej twarzy; nie czekajÄ…c na odpowiedz, rzuciÅ‚am: - Grasz na keyboardzie w boysbandzie. - Jestem liderem NARKOTIKI oÅ›wiadczyÅ‚ Cole. ZamarÅ‚am, czekajÄ…c, aż powie, że żartowaÅ‚. Ale to nie byÅ‚ dowcip. COLE Wyraz jej twarzy siÄ™ nie zmieniÅ‚. Może mojÄ… docelowÄ… publiczność naprawdÄ™ stanowiÅ‚y dziesiÄ™ciolatki. Co za rozczarowanie. - No i co siÄ™ gapisz?! zawoÅ‚aÅ‚a. To, że nie rozpoznaÅ‚am ciÄ™, nie oznacza, że nigdy nie sÅ‚yszaÅ‚am twojej muzyki! Wszyscy, Å‚Ä…cznie z Jezusem i DalajlamÄ…, znajÄ… twoja twórczość! Nie odezwaÅ‚em siÄ™. Bo co niby miaÅ‚bym powiedzieć? CaÅ‚a nasza rozmowa byÅ‚a jak déjÄ… vu; jakbym od poczÄ…tku wiedziaÅ‚, że wszystko jej wyznam. Tutaj, w jej samochodzie, pod chmurami, w to chÅ‚odne popoÅ‚udnie. - No, co? zapytaÅ‚a Isabel, przechylajÄ…c siÄ™, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. Co, myÅ›lisz, że obchodzi mnie to, że jesteÅ› gwiazdÄ… rocka? - Nie o muzykÄ™ chodzi przyznaÅ‚em. Isabel przycisnęła palec do miejsca na moim ramieniu, gdzie widniaÅ‚y Å›lady po ukÅ‚uciach. - Pozwól, że zgadnÄ™. Narkotyki, dziewczyny, mnóstwo przeklinania. Czy jest coÅ›, czego jeszcze nie zdążyÅ‚eÅ› mi o sobie przekazać? DziÅ› rano leżaÅ‚eÅ› nagi na podÅ‚odze i zwierzaÅ‚eÅ› mi siÄ™ z myÅ›li samobójczych. WiÄ™c co? SÄ…dzisz, że wiadomość, iż jesteÅ› omójboże głównym wokalistÄ… NARKOTIKI cokolwiek zmieni? - Taa. Nie. Nie wiedziaÅ‚em, co czujÄ™. UlgÄ™? Rozczarowanie? Czy chciaÅ‚em, żeby coÅ› ulegÅ‚o zmianie? - Co pragniesz usÅ‚yszeć? dopytywaÅ‚a Isabel. CoÅ› w stylu: Nie chcÄ™ zejść na zÅ‚Ä… drogÄ™, wiÄ™c wynoÅ› siÄ™ z mojego auta ? ChÅ‚opaku, obudz siÄ™, jestem poza twoim zasiÄ™giem! ZaÅ›miaÅ‚em siÄ™ na te sÅ‚owa i od razu pożaÅ‚owaÅ‚em swojej reakcji, bo wiedziaÅ‚em, że Isabel siÄ™ obrazi. - Och, wierz mi, jesteÅ›. IstniejÄ… brudne królicze nory, tunele, w których nigdy nie byÅ‚aÅ›, a ja owszem. ZabieraÅ‚em tam ludzi, a oni nigdy już z nich nie wychodzili. MiaÅ‚em racjÄ™ poczuÅ‚a siÄ™ urażona. SÄ…dziÅ‚a, że uważam jÄ… za naiwnÄ…. - Nie próbujÄ™ cie wkurzyć. Po prostu uczciwie ciÄ™ ostrzegam. Jestem zdecydowanie bardziej znany jako bywalec dziwnych miejsc niż ze swojej muzyki. Jej twarz przybraÅ‚a lodowaty wyraz, wiÄ™c pomyÅ›laÅ‚em, że wreszcie coÅ› do niej dotarÅ‚o. I caÅ‚kiem możliwe, że jestem kompletnie niezdolny do podejmowania decyzji, które nie byÅ‚yby w jakiÅ› sposób wyrachowane. Teraz to Isabel zaczęła siÄ™ Å›miać. Okrutnym wysokim Å›miechem, tak pewnym siebie, że aż mnie to podnieciÅ‚o. WrzuciÅ‚a wsteczny. - Cole, nadal czekam, aż powiesz mi coÅ›, czego jeszcze nie wiem. ISABEL ZabraÅ‚am Cole a do siebie, chociaż dobrze wiedziaÅ‚am, że to kiepski pomysÅ‚. I może postÄ…piÅ‚am tak wÅ‚aÅ›nie dlatego, że miaÅ‚am Å›wiadomość, iż popeÅ‚niam bÅ‚Ä…d. Kiedy dotarliÅ›my do domu, wÅ‚aÅ›nie zaczynaÅ‚ siÄ™ niemal tandetny w swoim piÄ™knie zachód sÅ‚oÅ„ca; caÅ‚e niebo zabarwione byÅ‚o różem w odcieniu, jaki można zobaczyć tylko tutaj, w północnej Minnesocie. WróciliÅ›my do miejsca, gdzie siÄ™ spotkaliÅ›my, ale teraz znaliÅ›my już swoje imiona. Na podjezdzie staÅ‚ samochód: bladoniebieskie BMW mojego ojca. - Nie przejmuj siÄ™ powiedziaÅ‚am, parkujÄ…c po drugiej stronie kolistego podjazdu. To tylko mój tato. Jest weekend, wiÄ™c bÄ™dzie siedziaÅ‚ w piwnicy w towarzystwie butelki mocnego alkoholu. Nawet siÄ™ nie zorientuje, że jesteÅ›my w domu. Cole nie skomentowaÅ‚, tylko wyÅ›lizgnÄ…Å‚ siÄ™ z auta prosto w zimne powietrze. PotarÅ‚ ramiona i spojrzaÅ‚ na mnie. W cieniu jego oczy byÅ‚y puste i mroczne. - PoÅ›piesz siÄ™ wydusiÅ‚. PoczuÅ‚am ukÄ…szenie wiatru i od razu zrozumiaÅ‚am, co miaÅ‚ na myÅ›li. Nie chciaÅ‚am, żeby staÅ‚ siÄ™ wilkiem, wiÄ™c zÅ‚apaÅ‚am go za rÄ™kÄ™ i pociÄ…gnęłam do tylnego wejÅ›cia, do drzwi, które prowadziÅ‚y bezpoÅ›rednio do zapasowej klatki schodowej. - Tam. ZnalezliÅ›my siÄ™ u podnóża schodów, w przestrzeni rozmiarów szafy. Cole caÅ‚y siÄ™ trzÄ…sÅ‚. PrzykucnÄ…Å‚ z jednÄ… rÄ™kÄ… opartÄ… o Å›cianÄ™ i kuliÅ‚ siÄ™ tak przez jakiÅ› dziesięć sekund, podczas gdy ja staÅ‚am za nim z rÄ™kÄ… na klamce na wypadek, gdybym znów musiaÅ‚a otworzyć drzwi, jeÅ›li zmieni siÄ™ w zwierzÄ™. W koÅ„cu wstaÅ‚. PachniaÅ‚ wilkiem, ale wciąż miaÅ‚ twarz. - To byÅ‚ pierwszy raz, kiedy siÄ™ staraÅ‚em nie przeistoczyć wyznaÅ‚ mi, po czym odwróciÅ‚ siÄ™ i poszedÅ‚ na górÄ™, nie czekajÄ…c, aż powiem mu, gdzie iść. PodążyÅ‚am za nim wÄ…skimi schodami. W mroku widziaÅ‚am tylko jego biaÅ‚Ä… dÅ‚oÅ„ na porÄ™czy. CzuÅ‚am siÄ™ tak, jakbyÅ›my brali wÅ‚aÅ›nie udziaÅ‚ w wypadku samochodowym, a ja zamiast hamować, wciskaÅ‚am gaz do dechy. U szczytu schodów Cole siÄ™ zawahaÅ‚, ale ja nie. Wzięłam go za rÄ™kÄ™, wyminęłam i poprowadziÅ‚am na nastÄ™pnÄ… kondygnacjÄ™, prosto do mojego pokoju na poddaszu. SchyliÅ‚ gÅ‚owÄ™, żeby nie uderzyć o spadzisty sufit, a ja odwróciÅ‚am siÄ™ i poÅ‚ożyÅ‚am mu dÅ‚oÅ„ na karku, zanim zdążyÅ‚ siÄ™ wyprostować. Niesamowicie pachniaÅ‚ sforÄ…, co odczytaÅ‚am jako dziwna kombinacjÄ™ Sama i Jacka, i Grace, i domu Becka, ale nie obchodziÅ‚o mnie to, bo jego usta byÅ‚y jak narkotyk. CaÅ‚ujÄ…c siÄ™ z nim, myÅ›laÅ‚am tylko o tym, że pragnÄ™ bez koÅ„ca czuć jego dolnÄ… wargÄ™ miÄ™dzy swoimi i jego dÅ‚onie przyciÄ…gajÄ…ce moje ciaÅ‚o. DrżaÅ‚am. Nie mogÅ‚am siÄ™ skupić na niczym poza tym, jak ten gość odwzajemniaÅ‚ moje pocaÅ‚unki. Na dole rozlegÅ‚ siÄ™ jakiÅ› haÅ‚as. Tata przy pracy. Ale my z Cole em znajdowaliÅ›my siÄ™ na zupeÅ‚nie innej planecie. Skoro jego usta przeniosÅ‚y mnie tak daleko od mojego normalnego życia, to dokÄ…d zabierze mnie reszta jego ciaÅ‚a? SiÄ™gnęłam do jego dżinsów, majstrujÄ…c palcami przy pasku, po czym rozpięłam mu guzik. Cole zamknÄ…Å‚ oczy i gÅ‚oÅ›no wciÄ…gnÄ…Å‚ powietrze. OderwaÅ‚am siÄ™ od niego i wycofaÅ‚am na swoje łóżko. Serce waliÅ‚o mi jak oszalaÅ‚e, gdy patrzyÅ‚am na niego i wyobrażaÅ‚am sobie jego ciężar wciskajÄ…cy mnie w materac. Ale nie podążyÅ‚ za mnÄ…. - Isabel wyszeptaÅ‚ z lekko uniesionymi dÅ‚oÅ„mi, jakby siÄ™ poddawaÅ‚. - Tak? zapytaÅ‚am. Znowu brakowaÅ‚o mi tchu, ale on wyglÄ…daÅ‚, jakby w ogóle nie oddychaÅ‚. PomyÅ›laÅ‚am, że po joggingu nie miaÅ‚am jeszcze okazji poprawić makijażu i wÅ‚osów. Czy o to chodziÅ‚o? PodniosÅ‚am siÄ™ na Å‚okciach, czujÄ…c dreszcz przeszywajÄ…cy caÅ‚e moje ciaÅ‚o. NarastaÅ‚o we mnie coÅ›, czego nie potrafiÅ‚am zdefiniować. - No co? Cole, wyduÅ› to z siebie. ObserwowaÅ‚ mnie w milczeniu, stojÄ…c w rozpiÄ™tych dżinsach. - Nie mogÄ™ tego zrobić powiedziaÅ‚ w koÅ„cu. - Nie wyglÄ…da na to zadrwiÅ‚am. - Chodzi mi o to, że nie mogÄ™ dÅ‚użej tak robić. ZapiÄ…Å‚ spodnie, nie spuszczajÄ…c ze mnie wzroku. WolaÅ‚abym, żeby na mnie nie patrzyÅ‚. OdwróciÅ‚am gÅ‚owÄ™, żeby nie wiedzieć wyrazu jego twarzy, który wydawaÅ‚ mi siÄ™ strasznie protekcjonalny niezależnie od tego, czy to byÅ‚o zamierzone z jego strony czy nie. WiedziaÅ‚am, że cokolwiek teraz powie, także zabrzmi to wynioÅ›le i tak jakby traktowaÅ‚ mnie lekceważąco. - Isabel ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej nie dÄ…saj siÄ™. PragnÄ™ ciÄ™. NaprawdÄ™ ciÄ™ chcÄ™. MilczaÅ‚am. WpatrywaÅ‚am siÄ™ w piórko, które uciekÅ‚o z jednej z poduszek i leżaÅ‚o na bladej lawendowej narzucie na łóżko. - Boże, Isabel, nie utrudniaj mi tego, okej? PróbujÄ™ sobie przypomnieć, jak to jest być przyzwoitym czÅ‚owiekiem, rozumiesz? UsiÅ‚uje sobie przypomnieć, kim byÅ‚em, zanim doszedÅ‚em do etapu, gdy nie mogÅ‚em znieść samego siebie. - A co, wtedy nie rżnÄ…Å‚eÅ› panienek?! warknęłam. Ciężka Å‚za spÅ‚ynęła mi po policzku. UsÅ‚yszaÅ‚am jakiÅ› ruch, to Cole odwróciÅ‚ siÄ™ i wyglÄ…daÅ‚ przez okno z rÄ™kami skrzyżowanymi na piersiach. - Czy nie mówiÅ‚aÅ› mi, że chcesz z tym poczekać do Å›lubu? - A jakie to ma znaczenie? - Bo wcale nie masz ochoty siÄ™ ze mnÄ… przespać. Nie chcesz stracić dziewictwa z jakimÅ› popieprzonym muzykiem. To sprawi, że znienawidzisz siebie do koÅ„ca życia. Seks ma taka moc. To dość niesamowite wyjaÅ›niÅ‚ z goryczÄ… w gÅ‚osie. Ty po prostu nie chcesz niczego czuć. I seks rzeczywiÅ›cie pomoże ci siÄ™ zatracić. Na jakÄ…Å› godzinÄ™. Ale potem bÄ™dzie gorzej. Wierz mi. - Cóż, to ty jesteÅ› ekspertem! rzuciÅ‚am, a kolejna Å‚za spÅ‚ynęła mi po twarzy. Nie pÅ‚akaÅ‚am od tamtego tygodnia, kiedy umarÅ‚ Jack. Pragnęłam, żeby Cole już sobie poszedÅ‚. Cole St. Clair, król Å›wiata, zdecydowanie nie należaÅ‚ do grona osób, które powinny oglÄ…dać moje zaÅ‚amanie. WsparÅ‚ dÅ‚onie na dwóch kraÅ„cach parapetu; resztki Å›wiatÅ‚a przebijaÅ‚y siÄ™ przez chmury, ledwie oÅ›wietlajÄ…c jego twarz. I wtedy wyznaÅ‚: - ZdradzaÅ‚em swojÄ… pierwszÄ… dziewczynÄ™. CzÄ™sto. W trasie. A kiedy wróciÅ‚em, pokłóciliÅ›my siÄ™ o coÅ› innego, wiÄ™c przy okazji powiedziaÅ‚em jej, że spaÅ‚em z tak wieloma kobietami, że nawet nie pamiÄ™tam ich imion. I że widziaÅ‚em już wystarczajÄ…co dużo, żeby przekonać siÄ™, że wcale nie jest taka wyjÄ…tkowa. ZerwaliÅ›my. Chyba to ja zerwaÅ‚em z niÄ…. ByÅ‚a siostrÄ… mojego najlepszego przyjaciela, wiÄ™c generalnie zmusiÅ‚em ich do tego, żeby wybierali miÄ™dzy mnÄ… a sobÄ… nawzajem. RozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ strasznym, pozbawionym radoÅ›ci Å›miechem. A teraz Victor jest gdzieÅ› w lesie, uwiÄ™ziony w ciele wilka. UwiÄ™ziony w ciele faceta przemieniajÄ…cego siÄ™ w wilka& Jestem Å›wietnym przyjacielem, czyż nie? Nie odezwaÅ‚am siÄ™. Nie obchodziÅ‚y mnie jego etyczne rozterki, jego kryzys. - Ona też byÅ‚a dziewicÄ…, Isabel powiedziaÅ‚, wreszcie znowu na mnie patrzÄ…c. Teraz mnie nienawidzi. Nienawidzi siebie samej. Nie chcÄ™ ci tego zrobić. GapiÅ‚am siÄ™ na niego. - Nie prosiÅ‚am ciÄ™ o pomoc, prawda? Czy zaprosiÅ‚am ciÄ™ tutaj na sesje terapeutycznÄ…? Nie potrzebujÄ™, żebyÅ› chroniÅ‚ mnie przede mnÄ… samÄ…. Albo przed tobÄ…. MyÅ›lisz, że jestem taka sÅ‚aba?! Nie sÄ…dziÅ‚am, że to padnie z moich ust, ale zrobiÅ‚am to: - Powinnam pozwolić ci popeÅ‚nić to cholerne samobójstwo. I znowu ta jego twarz. Powinna coÅ› wyrażać, przecież go zraniÅ‚am, ale& na niej nie byÅ‚o nic. Azy paliÅ‚y mnie i szczypaÅ‚y, spÅ‚ywajÄ…c po policzkach i spotykajÄ…c siÄ™ pod podbródkiem. Nawet nie wiedziaÅ‚am, dlaczego pÅ‚aczÄ™. - Nie jesteÅ› takÄ… dziewczynÄ… powiedziaÅ‚ Cole, a w jego gÅ‚osie sÅ‚ychać byÅ‚o zmÄ™czenie. Wierz mi, poznaÅ‚em ich wystarczajÄ…co dużo, żeby mieć pewność. No, nie pÅ‚acz. TakÄ… dziewczynÄ… też nie jesteÅ›. - Ach, tak? A jaka jestem? - Dam ci znać, gdy już siÄ™ dowiem. Po prostu nie pÅ‚acz. PodkreÅ›liÅ‚ wagÄ™ tego, że ryczÄ™, a ja nie potrafiÅ‚am dÅ‚użej znieść faktu, że jest Å›wiadkiem moich fatalnych Å‚ez. Zacisnęłam powieki. - Wyjdz. WynoÅ› siÄ™ z mojego pokoju. Gdy otworzyÅ‚am oczy, już go nie byÅ‚o. COLE Kiedy opuÅ›ciÅ‚em pokój Isabel i zaczÄ…Å‚em schodzić na parter, kusiÅ‚o mnie, żeby od razu wyjść na zewnÄ…trz i przekonać siÄ™, czy szarpanie we wnÄ™trznoÅ›ciach, które czuÅ‚em po przebywaniu na zimnie, przyniesie mi przemianÄ™. Ale pozostaÅ‚em w ciepÅ‚ym domu. CzuÅ‚em siÄ™ tak, jakbym dowiedziaÅ‚ siÄ™ o sobie czegoÅ› nowego, lecz ten uÅ‚amek wiedzy byÅ‚ tak kruchy i ulotny, że gdybym teraz staÅ‚ siÄ™ wilkiem, pewnie zapomniaÅ‚bym o tym na zawsze. PowÄ™drowaÅ‚em na dół, pamiÄ™tajÄ…c, że pan Culpeper chowa siÄ™ gdzieÅ› w podziemiach, podczas gdy Isabel tkwi sama w swojej wieży. Jakby to byÅ‚o dorastać w domu takim jak ten? Gdybym odetchnÄ…Å‚ zbyt gÅ‚Ä™boko, z pewnoÅ›ciÄ… jakaÅ› dekoracyjna misa spadÅ‚aby ze Å›ciany, a perfekcyjnie uÅ‚ożone suszone kwiaty straciÅ‚yby pÅ‚atki. Jasne, moja rodzina tez byÅ‚a zamożna odnoszÄ…cy sukcesy szaleni naukowcy zazwyczaj sÄ… dość bogaci jednak to nigdy nie wyglÄ…daÅ‚o aż tak. Miejsca, w których my żyliÅ›my, wyglÄ…daÅ‚y po prostu na& zamieszkane. yle skrÄ™ciÅ‚em, szukajÄ…c kuchni; w zamian znalazÅ‚em siÄ™ w Muzeum Historii Naturalnej Minnesoty ogromnym pomieszczeniu o wysokim suficie, zasiedlonym przez zastÄ™py wypchanych zwierzÄ…t. ByÅ‚o ich tyle, że zwÄ…tpiÅ‚bym w ich prawdziwość, gdyby nie zatÄ™chÅ‚y odór, który wypeÅ‚niaÅ‚ salÄ™. Czyżby w tym stanie nie obowiÄ…zywaÅ‚y żadne prawa dotyczÄ…ce ochrony wymierajÄ…cych zwierzÄ…t? Bo niektóre z tych eksponatów wyglÄ…daÅ‚y na cholernie zagrożone gatunki; w każdym razie nigdy nie widziaÅ‚em ich w północnej części stanu Nowy Jork. SpojrzaÅ‚em na jakiegoÅ› egzotycznie ubarwionego żbika, który odwzajemniÅ‚ moje spojrzenie. PrzypomniaÅ‚em sobie urywek mojej wczeÅ›niejszej rozmowy z Isabel coÅ› o tym, że jej ojciec ma sÅ‚abość do strzelania. I faktycznie, przy jednej ze Å›cian czaiÅ‚ siÄ™ wilk; jego szklane oczy bÅ‚yszczaÅ‚y w mroku pomieszczenia. SÅ‚owa Sama chyba zaczęły w koÅ„cu do mnie docierać, ponieważ nagle zrozumiaÅ‚em, jak straszna musi być Å›mierć nie w swoim prawdziwym ciele. TrochÄ™ jak astronauta umierajÄ…cy w kosmosie. RozejrzaÅ‚em siÄ™ wokół granica miÄ™dzy moim czÅ‚owieczeÅ„stwem a tymi zwierzÄ™tami wydawaÅ‚a siÄ™ bardzo cienka i popchnÄ…Å‚em drzwi znajdujÄ…ce siÄ™ na drugim koÅ„cu pomieszczenia. MiaÅ‚em nadziejÄ™, że poprowadzÄ… mnie do kuchni, ale znowu siÄ™ pomyliÅ‚em. To byÅ‚ luksusowy okrÄ…gÅ‚y pokój, elegancko oÅ›wietlony przez blask zamierajÄ…cego sÅ‚oÅ„ca, który wpadaÅ‚ przez zajmujÄ…ce poÅ‚owÄ™ Å›ciany okna. Na Å›rodku staÅ‚ przepiÄ™kny fortepian i nic poza tym. Tylko ten instrument i Å›ciany w kolorze burgunda. Pokój stworzony wyÅ‚Ä…cznie dla muzyki. ZdaÅ‚em sobie sprawÄ™ z tego, że nie pamiÄ™tam, kiedy ostatni raz Å›piewaÅ‚em. Nie pamiÄ™taÅ‚em też, kiedy ostatnio za tym tÄ™skniÅ‚em. DotknÄ…Å‚em fortepianu; gÅ‚adkie wykoÅ„czenie pod opuszkami moich palców sprawiaÅ‚o wrażenie chÅ‚odnego. Z jakiegoÅ› powodu wÅ‚aÅ›nie teraz, gdy zimno wieczoru napieraÅ‚o na szyby, a ja czekaÅ‚em na przemianÄ™, czuÅ‚em siÄ™ czÅ‚owiekiem bardziej niż kiedykolwiek wczeÅ›niej. ISABEL LeżaÅ‚am na łóżku jeszcze przez jakiÅ› czas, pogrążona w myÅ›lach, aż w koÅ„cu zerwaÅ‚am siÄ™ i poszÅ‚am ogarnąć do mojej Å‚azienki. PoprawiÅ‚am makijaż, a potem stanęłam przy oknie, przez które wczeÅ›niej wyglÄ…daÅ‚ Cole. ByÅ‚am ciekawa, jak daleko stÄ…d jest. WypatrzyÅ‚am bÅ‚ysk latarki przecinajÄ…cy intensywnie granatowy mrok i zagÅ‚Ä™biajÄ…cy siÄ™ w las, w kierunku polany z mozaikami. Czy to byÅ‚ Cole? Chyba nie mógÅ‚ pozostać czÅ‚owiekiem w taka pogodÄ™, skoro nawet wczeÅ›niej trzÄ…sÅ‚ siÄ™ i o maÅ‚o nie przeistoczyÅ‚. WiÄ™c kto? Mój ojciec? ObserwowaÅ‚am zagadkowe Å›wiatÅ‚o, zastanawiajÄ…c siÄ™, czy to oznacza kÅ‚opoty. I wtedy usÅ‚yszaÅ‚am dzwiÄ™k fortepianu. Od razu wiedziaÅ‚am, że to nie może być tato, bo on nawet nie sÅ‚uchaÅ‚ muzyki. Minęło wiele miesiÄ™cy, odkÄ…d moja matka zasiadÅ‚a przy instrumencie po raz ostatni. Poza tym to nie byÅ‚a jej delikatna, precyzyjna gra. Do moich uszu docieraÅ‚a wzbudzajÄ…ca niepokój melodia, która powtarzaÅ‚a siÄ™ wciąż i wciąż w górnej tonacji: oszczÄ™dne uderzenia w klawisze kogoÅ›, kto spodziewa siÄ™, że inne instrumenty dopeÅ‚nia kompozycjÄ™. Ta muzyka tak bardzo nie pasowaÅ‚a do moich wyobrażeÅ„ na temat Cole a, że po prostu musiaÅ‚am zobaczyć go podczas gry. SkradaÅ‚am siÄ™ do saloniku. ZawahaÅ‚am siÄ™ pod drzwiami byÅ‚y otwarte, wiÄ™c tylko przez nie zajrzaÅ‚am, żeby nie zostać zauważonÄ…. To byÅ‚ on. Cole. Nawet nie usiadÅ‚ porzÄ…dnie na Å‚aweczce, tylko przy klÄ™knÄ…Å‚ na niej jednym kolanem, jakby nie planowaÅ‚, że pozostanie przy instrumencie zbyt dÅ‚ugo. Jego zwinne palce, na które zwróciÅ‚am uwagÄ™ wczeÅ›niej, gÅ‚askaÅ‚y klawiaturÄ™. Nie widziaÅ‚am ich ze swego miejsca, ale nie miaÅ‚o to znaczenia, bo i tak chciaÅ‚am patrzeć tylko na jego twarz nieÅ›wiadomÄ… publicznoÅ›ci, zatraconÄ… w powtarzalnym rytmie fortepianowego akordu, oÅ›wietlona Å›wiatÅ‚em księżyca, wpadajÄ…cym przez okna. WyglÄ…daÅ‚ tak, jakby opadÅ‚a z niego jakaÅ› zbroja. To nie byÅ‚ już ten agresywnie przystojny i pewny siebie koleÅ›, którego poznaÅ‚am kilka dni temu. To byÅ‚ po prostu chÅ‚opak zanurzony w melodii. MÅ‚ody, niepewny i ujmujÄ…cy. PoczuÅ‚am siÄ™ zdradzona, że on zbieraÅ‚ siÄ™ jakoÅ› do kupy, podczas gdy ja nie potrafiÅ‚am. W jakimÅ› sensie znowu byÅ‚ ze mnÄ… szczery i odsÅ‚aniaÅ‚ przede mnÄ… kolejny sekret, a ja nie miaÅ‚am nic, co mogÅ‚abym mu zaoferować w zamian. Ten jeden raz zobaczyÅ‚am cos w jego oczach. DostrzegÅ‚am, że ponownie czuje i że go to boli. Ja nie byÅ‚am gotowa na cierpienie.