Archiwum Gazety Wyborczej; Barbarzyńcy i demokraci
WYSZUKIWANIE: PROSTE ZŁOŻONE ZSZYWKA ?
informacja o czasie dostępu
Gazeta Wyborcza nr 18, wydanie waw (Warszawa) z dnia 1995/01/21-1995/01/22, dział ŚWIĄTECZNA, str. 12 Fot. EPA; Ryc. Studio Gazeta: eb
Wojciech JAGIELSKI Kilka niepopularnych uwag o wojnie w Czeczenii Barbarzyńcy i demokraci "Postawa Rosji daje gwarancję, że na Zakaukaziu, Kaukazie i w poradzieckiej Azji Środkowej będą przestrzegane prawa człowieka i demokracja. Sądzę, że Rosji można powierzyć rolę gwaranta stabilizacji na terenie byłego ZSRR". Do takiego wniosku doszła wczesną jesienią 1994 roku przedstawicielka Stanów Zjednoczonych w ONZ Madeleine Albright. Jej wypowiedź nie była wynikiem złych lektur, ale podróży sondażowej na Zakaukazie i do Środkowej Azji. Wtedy oświadczenie pani ambasador jakby nikogo nie zaszokowało. W grudniu natomiast nastąpiło cudowne olśnienie. Nagle gwarant stabilizacji i demokracji Borys Jelcyn okazał się barbarzyńcą, a kabaretowy czeczeński prezydent Dżochar Dudajew ostatnią opoką wolności i demokracji w Imperium Zła. 1. Niepoważne jest zarówno nagłe oburzenie na Jelcyna, jak miłość do Dudajewa. Jelcynowska Rosja nie robi w Czeczenii niczego nowego. Jelcynowi może nie udało się przeprowadzić reform demokratycznych w Rosji, ale jeśli chodzi o liczbę wojskowych awantur, to ma dorobek naprawdę imponujący. W listopadzie 1991 roku, a więc zaledwie w dwa miesiące po fiasku sierpniowego puczu w Moskwie i po tym, gdy na Kremlu ogłoszono demokrację, Jelcyn wprowadził stan wyjątkowy i wysłał wojsko do Czeczenii, gdzie Dudajew na serio potraktował jelcynowskie apele, by republiki brały tyle niepodległości, ile dadzą radę udźwignąć. W grudniu tego samego roku rosyjscy wojskowi udzielili wsparcia pragnącym oderwać się od Gruzji separatystom w Południowej Osetii. Rok 1992 rosyjska armia zakończyła udziałem w masakrze Inguszów w Północnej Osetii. Według nieofijalnych danych zginęło wówczas ponad 500 osób, a rosyjscy żołnierze zamiast rozdzielać walczących pomagali Osetyjczykom polować na Inguszów. Wcześniej Rosjanie pomogli wywołać kolejną wojnę secesyjną w Gruzji, tym razem w Abchazji, oraz wojnę domową w Tadżykistanie, gdzie przy pomocy Rosjan komuniści obalili rząd demokratów i islamistów. Rok 1993 to szturm czołgów ma rosyjski parlament w centrum Moskwy, zamach stanu w Azerbejdżanie, udział w wojnie domowej w Tadżykistanie oraz Abchazji. Pikantnym szczegółem tej ostatniej wojny jest fakt, że Rosjanie i Czeczeńcy byli w niej towarzyszami broni i ramię w ramię bombardowali Gruzinów w Suchumi. W 1994 roku, poza interwencją wojskową w Czeczenii, Rosjanie bez przerwy bili się w Pamirze z tadżyckimi mudżahedinami i podparli nieudaną próbę kolejnego zamachu stanu w Baku. Nikomu dotąd nie przeszkadzało, że Rosja interweniuje wojskowo w krajach byłego ZSRR. Ba, była na to milcząca zgoda. W dodatku Czeczenia przez wszystkich za granicą uznawana jest za część Rosji, czyli rosyjską sprawę wewnętrzną. W Gruzji zaś czy Tadżykistanie doszło bądź co bądź do obcej agresji zbrojnej. Na kpinę zakrawa fakt, że tym samym Rosjanom, którzy walczyli w Gruzji i Tadżykistanie, ONZ powierzyła fukcje sił pokojowych. Na logikę rzecz biorąc, tragedii Czeczeńców też powinno towarzyszyć wstydliwe milczenie. Tyle, że logika niewiele ma wspólnego z polityką. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego świat czuły dziś na tragedię Czeczeńców, wykazał się taką obojętnością wobec tragedii karabachskich Ormian, Gruzinów czy Tadżyków. Latem 1993 roku, kiedy rosyjskie samoloty bombardowały Suchumi, a rosyjskie okręty ostrzeliwały miasto od strony morza, do Warszawy przyjechał Giorgi Czanturia prosić o pomoc i ostrzegać przed rosyjskim imperializmem. Na konferencję prasową Czanturii przyszło nas wtedy czworo. W Niemczech i Francji było podobnie. Nie spotkałem też zbyt wielu zagranicznych dziennikarzy w Stepanakercie, Suchumi i Duszanbe. 2. Przy całej solidarności i współczuciu dla tragedii Czeczeńców, nie powinno się zapominać, że zanim stał się ofiarą rosyjskiego imperializmu, generał Dżochar Dudajew, pół roku przed Jelcynem rozpędził czołgami czeczeński parlament (w 1991 r. rozpędził parlament komunistyczny), a demokratyczną opozycję (czyli taką, która nie uznawała karabinu za argument w walce politycznej) rozstrzelał, albo terrorem zmusił do ucieczki z kraju. W ten sposób w Groznym zostali tylko ci politycy, którzy oprócz programu politycznego i ambicji mieli też prywatne armie. Czeczeński konflikt polityczny nie miał szans na pokojowe rozwiązanie prawie od samego początku. A Dudajew jest współodpowiedzialny za taki stan rzeczy. Odpowiada też za to, że pozwolił, by jego ministrami, szefami ochrony, pułkownikami zostawali często najzwyklejsi bandyci. Tak, jak Jelcyn skompromitował słowo "demokracja" w Rosji, tak Dudajew uczynił to samo w Groznym. 3. Zabiegając od dawna o zgodę ONZ na rolę żandarma na terenie byłego ZSRR, Rosja próbowała od dłuszego już czasu udowodnić, że nie tylko potrafi usuwać niewygodne jej reżimy, ale także w "cywilizowany" sposób zaprowadzać własne porządki w wytyczonej przez siebie strefie wpływów. Dotychczasowe wysiłki w Tadżykistanie, Abchazji, Karabachu nie przyniosły powodzenia. Jeśli Czeczenię wybrano na kolejny poligon, to była to od początku tragiczna pomyłka. Pod względem wojennego rzemiosła z Czeczeńcami mogą się w rejonie Kaukazu równać jedynie Ormianie z Karabachu. To, że akcja wojskowa źle się skończy, wydawało się oczywiste największym laikom. Ale nie politykom na Kremlu. Chyba, że w samym założeniu wyprawa wojenna na Kaukaz miała przynieść totalną klęskę propagandową i doprowadzić do trzęsienia ziemi na Kremlu. Tak czy inaczej, interwencja wojskowa sprawiła, że Moskwa straciła wszystko, co dotąd zyskała. Dziś Rosjanom znacznie trudniej będzie dostać od ONZ błękitne hełmy. 4. Rosja wielokrotnie łamała na Kaukazie obietnice, jakie wzięła na siebie, podpisując Akt Końcowy KBWE w Helsinkach. W Czeczenii dodatkowo złamała budapeszteński kodeks postępowania Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, zakazujący m.in. użycia wojska przeciwko ludności cywilnej. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. W 1992 roku za podobne przestępstwo Serbia została zawieszona w prawach członka KBWE. Tylko niepoprawny idealista uwierzyłby jednak, że teraz podobna kara spotka Rosję. Przedstawiciele Bośni i Hercegowiny od lat ostrzegają, że impotencja świata musi zachęcać do rozwiązywania konfliktów drogą wojny. 5. Pokojowo rozwiązać problem czeczeński można było dwa-trzy lata temu. Dudajew chciał rozmów z Rosją. Żądał jedynie, by mógł rozmawiać bezpośrednio z Jelcynem, a nie z jego ministrami. Kreml nie wyraził zgody na to, choć Jelcyn spotykał się i podpisywał układy federacyjne z przywódcami prawie wszystkich pozostałych republik autonomicznych. Kreml twierdzi, że Czeczenia zagrażała bezpieczeństwu Federacji Rosyjskiej, bo za jej przykładem, secesję ogłosiłyby pozostałe republiki. Skoro jednak bezsilność Rosji wobec buntu Czeczeńców przez trzy lata nie zachęciła nikogo do podobnej rebelii, to dlaczego teraz, po doświadczeniach Gruzji, Tadżykistanu, Azerbejdżanu rebelię przeciwko Moskwie miałyby ogłosić Kałmucja, Czuwaszja czy Dagestan? Bezsensowna, głupia wojna w Czeczenii (proponuję wyrzucić te epitety, bo sprzeczne z racjonalizacją konfliktu w końcu artykułu) nieodparcie nasuwa myśl, że jej celem (wtedy:wojny w Czeczeni) i było wywołanie kryzysu politycznego w Moskwie. W ten sposób Czeczenia rzeczywiście zagrażałaby, ale nie Rosji, tylko Jelcynowi. Związek Radziecki upadł nie tylko dlatego, że niepodległość ogłosiły Gruzja, Litwa czy Ukraina. Równie ważne, a może ważniejsze było to, że chcąc realnej władzy, Jelcyn, Krawczuk i Szuszkiewicz rozwiązali ZSRR, by wyeksmitować z Kremla stojącego im na drodze Gorbaczowa. Niebezpieczeństwem dla Jelcyna jest nie to, że Czeczenia, Jakucja i Karelia rozwiążą Federację Rosyjską, lecz że kilku rosyjskich polityków spotka się w podmoskiewskiej daczy i ogłosi na przykład likwidację stanowiska prezydenta Rosji. 6. Po czeczeńskiej awanturze już nikt chyba nie nazwie Jelcyna przywódcą obozu demokratycznego w Rosji. Niewykluczone, że ta wojna w ogóle zakończy karierę polityczną Borysa Nikołajewicza (choć doświadczenie mówi, że Jelcynowi zawsze udawało się wychodzić obronną ręką z najgorszych tarapatów i teraz, gdy pada Grozny, też będzie pewnie tłumaczył, że o wielu rzeczach nie wiedział i zwalić winę na generałów i urzędników). Nie ma jednak powodu, żeby ogłaszać żałobę. Jelcyn zawsze był tanim populistą, trybunem. W sierpniu 1991 roku widziałem, jak pożyczonym długopisem podpisywał delegalizację partii komunistycznej tylko po to, żeby upokorzyć Gorbaczowa. Przyjaciel opowiadał mi, jak podczas gospodarskiej wizyty w Petersburgu kazał zwolnić z pracy kierownika sklepu, bo ludzie w w kolejce skarżyli się na wysokie ceny. Jelcyn uwielbiał takie tanie gesty, pasujące może do urzędnika urzędu powiatowego, ale nie przywódcy supermocarstwa. Został demokratycznie wybrany na prezydenta Rosji, ale realną władzę zdobył dopiero na barykadach podczas sierpniowego puczu i w Puszczy Białowieskiej, kiedy rozwiązał Związek Radziecki. Jest to bardzo wątpliwa legitymacja demokratycznej władzy. Potem już tylko lawirował, poświęcając demokrację dla kompromisów, zapewniających mu pozostanie u władzy. Utożsamianie jego postaci z rosyjską demokracją jest niczym nieusprawiedliwioną krzywdą dla tej ostatniej. Pamiętam jelcynowską bitwę o środki masowego przekazu w 1993 roku. Państwowa telewizja, relacjonowała antyjelcynowskie wiece: każdy przeciwnik prezydenta miał twarz męta społecznego i ściskał w dłoni fotografię Stalina. Te zdjęcia wysyłano potem na Zachód, żeby pokazać, kto dojdzie do włądzy na Kremlu, jeśli Waszyngton, Londyn i Bonn odmówią pomocy Jelcynowi. On był jedynym ratunkiem. Ten kontrastowy, czarno-biały obraz przez całe lata doskonale funkcjonował w gazetach, telewizji. Szarość nigdy nie była popularna wśród wydawców dzienników telewizyjnych i redaktorów gazet. Był reformatorski rząd Jelcyna i jego przeciwnicy z komunistycznych jaskiń. Taki obraz był czytelny, prosty, ładny. Tyle, że od samego początku nieprawdziwy. 7. Często spotyka się opinie, że w Rosji nie może być demokracji, bo Rosjanie marzą tylko o dobrym carze. Na obsesję dobrego rosyjskiego cara bardziej od Rosjan cierpią jednak europejscy i amerykańscy politycy i politolodzy. Najpierw nie było alternatywy dla Gorbaczowa, potem nie było alternatywy dla Jelcyna. Doświadczenia czeczeńskie może wyleczą wreszcie Zachód ze stawiania wszystkiego na pojedynczego, często przypadkowego polityka, wybaczania mu i pobłażania, przypisywania mu przymiotów niewiele mających wspólnego z rzeczywistością. 8. Zakaukazie i Kaukaz zamykają kolejną, tragiczną kartę swojej historii. Kolejna szansa na niepodległość została stracona i nie wiadomo, jak długo przyjedzie czekać na następną okazję. Bombardując i równając z ziemią czeczeńską stolicę, Rosja zaryglowała Zakaukazie, którego przez wieki tak zazdrośnie strzegła. W tym sensie czeczeńska wojna oznacza rosyjski sukces, a nie klęskę. Podbijając kraj Czeczeńców, Rosja ostatecznie uregulowała sprawę tras przyszłych rurociągów, którymi ropa naftowa z Morza Kaspijskiego wędrować będzie do Europy. Popłynie (jeśli w ogóle popłynie) przez rosyjski północny Kaukaz, a nie przez Turcję z pominięciem Rosji. Bez rozwiązania kwestii czeczeńskiej, Rosja nie mogła uregulować sprawy naftowej. Przez zajęcie Czeczenii rozwiązany zostanie też problem Azerbejdżanu. Skazani na tranzyt ropy przez Rosję, Azerowie będą musieli zrezygnować z niepodległościowych mrzonek i dołączyć do podporządkowanych już wcześniej Gruzinów i Ormian, którzy w 1991 roku poogłaszali niezależność od Moskwy. Gdyby Rosja była państwem bogatym, to po wojskowym podboju i sterowanych przez siebie wojnach domowych, po zainstalowaniu przychylnych sobie reżimów, postawiłaby na nogi gospodarkę kaukaskich państw i kontrolowała je w sposób subtelny, jak Francja czy Wielka Brytania swoje byłe posiadłości np. w Afryce. Ale Rosja pieniędzy nie ma. Dlatego wyniszczone domowymi wojnami, pogrążone w chaosie i moralnym kryzysie kraje będą się stawać coraz żałośniejszymi nędzarzami. Zachód nie da im pieniędzy, uznając słusznie, że nie ma sensu utrzymywać rosyjskich protektoratów. W zakaukaskich państwach do władzy będą dochodzić coraz bardziej autorytarne i coraz bardziej promoskiewskie reżimy. Można spodziewać się, że wkrótce odejdą Szewardnadze i Alijew, którzy zawiedli Gruzinów i Azerów i nie okazali się ich zbawicielami. Zastąpią ich tuzinkowi, nikomu nieznani politycy, całkowicie uzależnieni od Moskwy. Ormiański prezydent Ter-Petrosjan, który zawsze wyróżniał się inteligencją, teraz też - chyba wyczuwając nadchodzącą koniunkturę - przeradza się z ukochanego trybuna ludowego w bezwzględnego tyrana, którego opozycja coraz głośniej oskarża o mordowanie przeciwników politycznych. W ormiańskim Górnym Karabachu od dwóch lat rządzi reżim wojskowy. Reżimy będą stawały się coraz bardziej autorytarne, bo coraz trudniejsze musi się stawać rządzenie w biednych i sfrustrowanych krajach. Reżimy będą coraz bardziej promoskiewskie, bo tylko od dobrej woli Moskwy zależeć będzie ile pieniędzy z kremlowskiego skarbca wydzielonych zostanie na wsparcie prezydenta Azerbejdżanu czy Armenii. A od tej sumy zależeć będzie jak długo uda mu się utrzymać na tronie. Bezpieczeństwa swoich faworytów w mandarynkowych kaukaskich republikach będą strzec dowódcy tamtejszych rosyjskich garnizonów. Oni też będą usuwać tych przywódców, którzy stracą łaskę Kremla. 9. Rosjanie zajęli serce Groznego. Partyzanci Dudajewa wycofują się w góry. Rosja powoła teraz nowy rząd czeczeński. Chętnych nie zabraknie, bo choć Rosja pieniędzy nie ma zbyt wiele, to jednak coś będzie musiała wysupłać, by pomóc się nowemu reżimowi uwiarygodnić. Jeszcze bronił się Grozny, a wielu czeczeńskich polityków już przymierzało się do ministerialnych stanowisk i zapowiadało sąd nad Dudajewem. Niezręcznie będzie im rządzić w pałacu prezydenckim w Groznym, więc zapewne przeniosą stolicę np. do pobliskiego Urus-Martan, (w Abchazji, po wojnie, stolicę ze zburzonego Suchumi przeniesiono do Gudauty) twierdzy Besłana Gantemirowa, zaprzysięgłego wroga Dudajewa. Gantemirow nie ukrywa, że sam też chętnie wszedłby do nowego gabinetu. Będzie to rząd koalicyjny. Jelcyn wspominał, że mogliby go utworzyć posłowie z komunitycznego parlamentu czeczeńskiego, rozegnanego przez Dudajewa jeszcze w 1991 roku. Rosyjski prezydent wydaje się szykować posadę dla ostatniego komunistycznego sekretarza czeczeńskiego, Dokku Zawgajewa, który po rewolucji Dudajewowskiej przeniósł się do Moskwy i znalazł nawet pracę w kancelarii Jelcyna. Cieszy się on nawet w Groznym pewnym szacunkiem, choćby z tego powodu, że oddał władzę bez przelewu krwi. Na nowe wybory Moskwa prędko się nie zgodzi. A nóż zgłosiłby się do nich Rusłan Chasbułatow... Partyzanci Dudajewa odgrażają się, że upadek Groznego będzie oznaczał początek nowej wojny, w górach. To samo zapowiadali jednak zwolennicy obalonego gruzińskiego prezydenta Zwiada Gamsahurdii. Wojna czeczeńska toczyła się tylko w Groznym i okolicach. W pozostałych rejonach Czeczenii panował relatywny spokój. Gazety i telewizja mówią o "zbrojnym narodzie", ale jakoś nie słychać było, by w Gudermesie czy Szali czeczeńscy górale napadali na rosyjskie kolumny, maszerujące na Grozny. A więc trudno mówić o narodowym powstaniu. Starcie z Rosją umocniło Dudajewa. Jego czeczeńscy wrogowie nie występowali przeciwko niemu dopóki walczył w Groznym z Rosją. Przestaną mieć skrupuły kiedy okaże się, że Dudajew uciekł z Groznego przed zdobyciem pałacu. Mają z nim zresztą stare rachunki do wyrównania. Prawo krwawej zemsty rodowej jest na Kaukazie jednym z najświętszych. 10. Nie oznacza to, że w Czeczenii zapanuje spokój. Nigdy go tu nie było. Ale mówienie o "drugim Afganistanie" jest niepoważne. Aby to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na mapę (przy okazji warto zerknąć na Rosję i przestać domagać się od niej, by wyrzekła się wielkomocarstwowości. Choćby przez sam obszar, państwo rosyjskie jest wielkim mocarstwem i i takim pozostanie. Nie może się tego wyrzec nawet gdyby chciała). Rosja zresztą już ma "drugi Afganistan", ale w Tadżykistanie. Czeczeńców od Afgańczyków różni praktycznie wszystko. Obszar, ukształtowanie kraju, gęstość zaludnienia. W Afganistanie mudżahedini wygrali z Armią Radziecką dlatego, że zawsze mogli chronić się do sąsiednich Iranu czy Pakistanu, gdzie w dodatku czekali na nich zagraniczni dobroczyńcy z kontenerami broni i workami dolarów. Afgańczyków wspierali muzułmanie z całego świata i Zachód. Kto pomoże Czeczeńcom? Górale z Kaukazu? Dlaczego w takim razie już dziś nie przyszli sąsiadom z pomocą? A nawet, gdyby znalazł się ktoś chętny do udzielenia pomocy, to w jaki sposób ją prześle? Czeczenia otoczona jest zewsząd przez kraje sobie wrogie. Północna Osetia i Gruzja nie kiwną nawet palcem w obronie Czeczeńców. Nie zrobią tego też Ingusze, którzy jeszcze długo będą się zbierać po masakrze z listopada 1992 roku. Opowieści o tym, że w poczuciu solidarności z Czeczenią, wszyscy muzułmanie z b. ZSRR i obecnej Federacji Rosyjskiej zjednoczą się pod zielonym sztandarem Proroka i wydadzą dżihad rosyjskim giaurom można uznać za zwykłe brednie albo kolejne popularne chwyty dla zdobycia czytelnika lub telewidza. To, że tadżyccy mudżahedini strzelają w styczniu do Rosjan na granicy tadżycko-afgańskiej nie ma nic wspólnego z Czeczenią. Strzelali do Rosjan rok temu i będą strzelali za rok. To jest zupełnie inna wojna. Muzułmanie w dawnym ZSRR byli ostatni w niepodległościowej defiladzie. Tylko Azerbejdżan ogłosił niepodległość przez upadkiem ZSRR. Kazachowie, Uzbecy, Tadżycy poogłaszali niepodległość dopiero, gdy ZSRR się rozpadł i nie mieli innego wyjścia. Do dziś zresztą są głównymi orędownikami integracji poradzieckich republik. Jeśli chodzi o Zakaukazie, to nigdy nie potrafiło ono zjednoczyć się przeciwko wspólnemu zagrożeniu. Przeciwnie, wszyscy zawsze walczyli tam przeciwko wszystkim, ułatwiając zadanie zaborcom. Dziś Gruzini nienawidzą Czeczeńców, za to, że ci poparli abchaskich separatystów. Gruzini nienawidzą też Osetyjczyków z Północnej Osetii, którzy próbowali odebrać Gruzji Południową Osetię. Osetyjczycy nienawidzą Czeczeńców za to, że ci pomagali Inguszom. Ormianie nienawidzą Azerów, Gruzini gardzą jednymi i drugimi. Nikt nie porozumie się na Zakaukaziu z nikim. Nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia. "Jesteśmy jak więźniowie, którzy zamiast wspólnie zastanawiać się nad ucieczką, walczą między sobą o lepsze miejsce w celi" - powiedział mi przed laty prezydent Azerbejdżanu Abulfaz Elczibej. Świat muzułmański jest równie podzielony, jak poradzieckie Zakaukazie. Jedyne na co się może zdobyć, to wydanie wspólnego oświadczenia potępiającego. W miarę zmobilizować muzułmanów potrafiła tylko wojna z Izraelem i interwencja radziecka w Afganistanie. Dziś najsurowsze słowa krytyki rosyjskiej wojny w Czeczenii płyną z Turcji. Ale Iran bardziej proponuje swoje mediacyjne usługi niż potępia Moskwę. Świat islamu nie zwróci się dziś przeciwko Rosji, choćby dlatego, że widzi, jak pogarszają się jej stosunki z naprawdę znienawidzonym Zachodem. Dlatego między bajki należy włożyć rewelacje o muzułmańskiej świętej wojnie, jaką Rosji planują wydać wspólnie Arabia Saudyjska, Pakistan, Jordania i Afganistan. 11. W telewizyjnych wiadomościach lektor stalowym głosem informował, że w Czeczenii walczą afgańscy mudżahedini i "Szare Wilki" z Azerbejdżanu. Znów groźne nazwy, działające na wyobraźnię. Widziałem "Szare Wilki" w Górnym Karabachu. Byli to przeważnie bezrobotni z Baku, którym szowinistyczna partia "Szare Wilki" proponowała żołd, zajęcie i całkowitą bezkarność na froncie. "Szare Wilki" bardziej niż wojaczką zajmowały się gwałceniem wziętych do niewoli Ormianek i rabowaniem ormiańskich wiosek. W bitwie zwykle brali nogi za pas, choć i tak wytrzymywali na placu boju najdłużej z całej armii azerskiej. Na miejscu rosyjskich żołnierzy nie bałbym się takich przeciwników. Na miejscu Czeczeńców podziękowałbym im grzecznie za pomoc. Dziś mudżahedinem nazywa się w Afganistanie każdy dorosły mężczyzna z karabinem. Eskportem mudżahedinów do krajów b. ZSRR zajmuje się głównie uzbecki generał Raszid Dostum, który podczas wojny afgańskiej walczył ręka w rękę z Rosjanami przeciwko muzułmańskim partyzanom. U Dostuma najłatwiej jest zakontraktować i przewieźć od niego najemników, bo jest mile widzianym i częstym gościem w Taszkiencie. Ale uzbeckie pułki Dostuma też nie jeżdżą za granicę, by nadstawiać karku za obcych. Bardziej interesują ich łatwe trofea wojenne. Do Azerbejdżanu sprowadził dostumowskich zabijaków prezydent Hajdar Alijew. Liczył, że doświadczeni w żołnierskim rzemiośle przepędzą Ormian z Karabachu. Ale Uzbecy nie zgodzili się walczyć na przedniej linii. Zgodzili się, co najwyżej, iść zaraz za tyralierą Azerów i za godziwą opłatą rozstrzeliwać tych azerskich rekrutów, którzy próbowali uciekać z pola bitwy. Podobnie w niczym nie odpowiada rzeczywistości mit rosyjskich weteranów wojny afgańskiej. Łatwo obliczyć, że statystyczny "Afgańczyk" ma dziś przeciętnie 35-40 lat, rodzinę, kłopoty z utrzymanie wagi i przeważnie nadużywa alkoholu. Poza zawodowymi żołnierzami, "Afgańczycy" tyle mają wspólnego z wojskiem, że raz do roku wyciągają z szaf swoje panterki i poubierani w nie upijają się w Parku Gorkiego w Moskwie z okazji swojego święta. Niezrozumiała legenda romantycznych bohaterów otacza też najemnych żołnierzy poradzieckich, od których roi się Zakaukazie. W rzeczywistości są zwykle pospolitymi bandytami lub nieszczęsnymi zawodowymi żołnierzami, mającymi nadzieję na łatwy zarobek. Kiedy słucha się barwnych opowieści o bitwach, jakie toczą "Szare Wilki", mudżahedini i "Afgańczycy"- warto o tym wszystkim pamiętać.
12. Od lat rozmaici sowietolodzy przepowiadają triumf rewolucji islamskiej w b. ZSRR. Wystarczy, że w którejś w muzułmańskich republik dojdzie do strajku czy demonstracji, a już doszukują się w tym inspiracji irańskich ajatollachów. Islamski fundamentalizm jest propagandowym straszakiem, po który Rosja bardzo chętnie sięga, gdy chce usprawiedliwić się przed Zachodem z wojskowych interwencji. W 1989 roku, kiedy w Baku trwała antykomunistyczna rewolucja, moskiewska telewizja pokazywała spreparowane zdjęcia brodatych demonstrantów z portretami imama Chomeiniego. Kiedy w styczniu 1990 roku rosyjscy żołnierze stłumili bunt, zabijając ponad 150 cywilów, Zachód był szczęśliwy, że Rosjanom w porę udało się odciąć łeb islamskiej hydrze. Podobnie było w 1992 roku w Tadżykistanie. Niewykluczone, że gdyby dziś Rosji przyszło do głowy interweniować w Afganistanie, Zachód też nie protestowałby tak głośno, jak w latach 80. A Azji Środkowej i na Kaukazie rzeczywiście nastąpił renesans islamu, ale po 70 latach bolszewizmu, postradziecki islam wciąż bardziej zalicza się do kategorii obyczajów, folkloru, niż religii czy idelologii. To sama Rosja - brutalnie tłumiąc wszelkie przejawy niezadowolenia wśród podbitych ludów muzułmańskich popycha je ku radykalizmowi. 13. Czeczeńcy przetrwają i tę próbę. Ich historia to ciągła walka o przetrwanie, nieustanne bitwy z najeźdźcami. Przetrwali kaukaskie wojny XIX wieku, bolszewickie łagry z początka XX wieku. W 1944 roku Stalin deportował cały czeczeński naród z Kaukazu do Azji Środkowej. Przetrwali. Nie pozwolili też, by nienawiść do prześladowców zaślepiła ich. Są zbyt mądrzy, mądrością wynikającą z cierpienia. Znów więc powtórzy się scena z tołstojowskiego "Hadżi Murata". Oto rosyjski pułk dokonał pogromu czeczeńskiego aułu. Domy, drzewa i siano zostają spalone, studnie zatrute, meczet zbeszczeszczony. Czeczeńcy powracają ze swych górskich kryjówek. "O nienawiści do Rosjan nie mówił nikt. Uczucie, jakiego doznawali wszyscy Czeczeńcy od małego do starego było silniejsze niźli nienawiść. Nie była to nienawiść, tylko nieuznawanie tych rosyjskich psów za ludzi i taki wstręt, obrzydzenie i zdumienie wobec bezsensownego okrucieństwa tych istot, iż chęć wytępienia ich, podobnie jak chęć wytępienia szczurów, jadowitych pająków i wilków, była uczuciem równie naturalnym jak instynkt samozachowawczy. Mieszkańcy mieli do wyboru: albo pozostać na miejscu i z niezmiernym wysiłkiem odbudować to wszystko, co zbudowali tak mozolnie, a co im zniszczono tak lekko i bezmyślnie, przy czym lada chwila mogło się to powtórzyć, albo też, wbrew nakazom swej religii, wbrew uczuciu odrazy, wbrew pogardzie dla Rosjan - poddać się im. Starcy pomodlili się i natychmiast przystąpili do odbudowy". 14.1.1995. "Nie jesteśmy ani pierwszymi, ani jedynymi, którzy przelewali krew, by zachować jedność państwa". - rosyjski minister spraw zagranicznych Andriej Kozyriew o konflikcie czeczeńskim. "Natomiast jeśli chodzi o kłamstwa, to pod tym względem wyprzedziliśmy i komunistów, i Goebbelsa".- rzecznik praw człowieka Siergiej Kowalow o rosyjskiej polityce w Czeczenii. [Hasła: Czeczenia; Rosja; Rosja - Czeczenia; wojsko; wojska rosyjskie, pobyt; Jelcyn Borys; Dudajew Dżochar; historia]